Przedsiębiorco – dawaj forsę!
Od pierwszego lutego tego roku zaczęła obowiązywać podwyższona o 2 punkty procentowe składka rentowa. Dla przedsiębiorców prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą oznacza to, że 10 marca będą musieli przekazać na konto ZUS 42,31 zł więcej, niż miesiąc wcześniej. Każdego roku zmieniają się również tzw. podstawy przy pomocy których wyliczane są składki społeczne i zdrowotne osób samozatrudnionych. Suma składek za styczeń 2012 w porównaniu z grudniem poprzedniego roku wzrosła w związku z aktualizacją podstaw o 43,31 zł. Od pierwszego kwietnia, czyli już za miesiąc zacznie obowiązywać nowa składka na ubezpieczenie wypadkowe (wzrost z 1,67% do 1,93%). Oznacza to, że 10 maja przedsiębiorcy wpłacą z tego tytułu kolejne 5,50 zł więcej. Wszystkie powyższe zmiany dają w sumie wzrost kosztów ZUS osób samozatrudnionych w kwocie 91,13 zł. W porównaniu z grudniem 2011 roku wysokość wszystkich składek wzrośnie w maju o 10,24% i będzie wynosić 981,26 zł. Zmiany odczują nie tylko osoby samozatrudnione, ale również wszyscy, którzy dają pracę innym.
Zgodnie z polskim prawem składka rentowa jest płacona zarówno przez osoby zatrudnione oraz pracodawców. Do lutego tego roku stawki tej składki były rozłożone następująco: 1,5% przypadało na ubezpieczonego, a 4,5% na płatnika, czyli zatrudniającego. Platforma Obywatelska podwyższając składkę po stronie pracodawcy, z 4,5% do 6,5% zwiększyła i tak już niemałe koszty pracy. Warto przypomnieć, że aby pracownik zatrudniony na umowę o pracę otrzymał na rękę 2.500 zł, firma musi liczyć się z kosztem 4.138 zł. Wspomniana podwyżka składki rentowej podniesie te koszty do 4.208 zł.
Liberalna partia Donalda Tuska, mająca w swoim programie okrągłe słowa o wspieraniu polskich przedsiębiorców szykuje kolejne zmiany w prawie, dzięki którym będzie mogła ściągnąć jeszcze więcej danin z osób prowadzących własny biznes. Platforma Obywatelska planuje uzależnienie składki ZUS od rzeczywistych dochodów przedsiębiorców. W chwili obecnej składka ustalana jest na podstawie przeciętnego wynagrodzenia i wynosi wspomniane 981,26 zł miesięcznie. Zmiany obejmą ok. 1,5 mln osób, które wg szacunków Ministerstwa Finansów wpłacą do budżetu dodatkowe 4 mld zł. Niestety postulat powiązania wysokości opłat na ubezpieczenia społeczne z dochodem ma działać tylko w jednym kierunku - jeśli przedsiębiorczy Polak zarobi więcej niż przeciętna stawka wynagrodzenia będzie płacił więcej (górne ograniczenie to 250% średnich zarobków). Jeśli jednak trafi mu się miesiąc strat, to wciąż będzie ciążył na nim obowiązek przekazania do ZUS składek liczonych od podstawy nie mniejszej niż minimalne wynagrodzenie. Oznacza to, że składki w nowym systemie będą mieściły się w zakresie 410 - 2.410 zł miesięcznie. Warto dodać, że dzisiaj każda osoba prowadząca własny biznes może dobrowolnie wpłacać do ZUS kwotę większą. Powinno to teoretycznie wpłynąć na zwiększenie przyszłej emerytury i indywidualną decyzją danej osoby. Przymus przekazywania do kasy państwa tak dużych składek, które mogłyby zostać zainwestowane w inny sposób, jest zwyczajnym rozbojem i próbą doraźnego łatania dziur w budżecie przy pomocy tych, którzy najprawdopodobniej nie wyjdą na ulice, aby protestować.
Ludzie nie mają nic przeciwko płaceniu podatków, pod warunkiem, że są one właściwie wydatkowane, a ich wysokość nie jest opresyjna. Każdy z nas chce, aby miasta były połączone szerokimi i bezpiecznymi drogami, aby straż pożarna szybko docierała na miejsce wypadku. Chcemy, aby wojsko mogło nas bronić w razie zagrożenia, a dobrze wyposażone szpitale leczyć w czasie choroby. Nie żałujemy środków na edukację naszych dzieci i opiekę nad niepełnosprawnymi. Przykłady można mnożyć. Jednak w Polsce praktycznie każda dziedzina działalności państwa pozostawia wiele do życzenia. Pieniądze z naszych podatków wpadają do worka bez dna. Rząd Donalda Tuska podwyższa kolejne daniny, a zadłużenie naszego kraju rośnie w zastraszającym tempie. Jak długo jeszcze Polacy będą cierpliwie przeznaczali ponad 50% swoich dochodów na różnego rodzaju zobowiązania wobec kraju? W latach 70-tych XX wieku amerykański ekonomista Artur Laffer opracował koncepcję, która ilustruje powiązanie wysokości stawki opodatkowania z wpływami do budżetu. Wynika z niej, że zobowiązania na rzecz państwa można podwyższać tylko do pewnego punktu. Po jego przekroczeniu wzrost podatków powoduje spadek wpływów. Dzieje się tak dlatego, że ludzie tracą motywację do podejmowania pracy, która przestaje się opłacać. Przedsiębiorcy sztucznie powiększają koszty działalności, przenoszą się do "szarej strefy" albo relokalizują biznes i płacą podatki w innych krajach. Nie sposób przyjąć, że polski minister finansów, magister ekonomii Jacek Rostowski nie ma świadomości istnienia tak podstawowych zależności. W związku z tym można wysnuć wniosek, że sytuacja Polski jest o wiele gorsza, niż to się nam przedstawia, skoro skok na kasę dotyczy kolejnych grup społecznych, z których wciąż jeszcze można coś zedrzeć. Kto następny?
Dziś już mało kto pamięta, że to rząd Prawa i Sprawiedliwości zmniejszył wysokość składki rentowej z 13% do obowiązującej do zeszłego miesiąca 6%. Gdyby zastosować stawki sprzed obniżki PiS dzisiaj, to każdy samozatrudniony wpłacałby do ZUS ok. 140 zł miesięcznie więcej. To prawie 16% różnica, którą można przeznaczyć na inwestycje albo zatrudnienie nowych osób. O obniżeniu podatku dochodowego i szeregu innych ulg finansowych, które wprowadził Jarosław Kaczyński nie ma co wspominać. Zagorzali przeciwnicy powiedzą, że to zasługa koniunktury, nazwą to rozdawnictwem albo wymyślą cokolwiek innego. Nikt z nich nie przyzna, że liberalny rząd Donalda Tuska, trzymający w jednowładztwie Polskę zrobił dla swoich obywateli przez prawie pięć lat nieporównywalnie mniej, niż jego poprzednik w ciągu niecałych dwóch. To przykre, że aby dokonać takiego prostego porównania i być może zrewidować swoje dotychczasowe poglądy trzeba porządnie dostać od rządu po kieszeni albo po latach. Latach, które będziemy musieli spędzić pracując m.in. na emerytury mości panów z Platformy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1665 odsłon
Komentarze
Parę miesięcy temu, w Trujce, na własne uszy słyszałem...
6 Marca, 2012 - 01:42
... jak pewien znany i ceniony ekonomista dowodził, że krzywa Laffera wcale nie opisuje tego co sugerował, podobnie jak w tym wpisie, dziennikarz prowadzący audycję.
Dziennikarz oczywiście prowadził audycję pod tezę i podjęcie kwestii Laffera było zmyłką taktyczną (dziennikarz ów to stara dziwka wysługująca się PO). Zmyłka ta chyba jednak była kiepsko przygotowana, znaczy wcześniej nie skonsultowana albo zacny ekonomista w porę aluzju nie paniał ponieważ zaczął wygadywać takie dyrdymały, że prowadzącemu odebrało głos.
Wszyscy od 1974 roku wiedzą co to jest krzywa Laffera, w mnogich przykładach sprawdzała się w praktyce - nawet w czasach gdy państwo Laffer nie mieli jeszcze w planach Arthura.
Ten jeden geniusz na antenie zakwestionował jeden z bardziej znanych i poważanych modeli ekonomii podaży.
I wszystko tylko w jednym celu - aby wygrać konkurs w dyscyplinie "kto dalej wsadzi język w dupę wadzy".
Aha, byłbym zapomniał - wspomniany geniusz ekonomii to Kuczyński, Waldemar.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
kasa
11 Marca, 2012 - 00:05
troche sie nie znam na ekonomii ale mam pytanie, skoro mamy takie przepiekne wskazniki, konsumpcja, wzrost pkb, wzrosty wplywow z podatkow, to czemu deficyt rosnie i tak ? infrastruktura kolejowa i drogowa lezy... czy tak naprawde ta cala kasa nie idzie poprostu na obsluge dlugu publicznego i pensje dla urzedasow, poslow, policji, wojska i innej sfery budzetowej ?