Telewizje wybiórczych nieprawd

Obrazek użytkownika raczek
Kraj

Samozwańczy władcy umysłów

Media. Czwarta władza. Strażnik kontrolujący władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Strażnik, zapewniający społeczeństwu dostęp do rzetelnych informacji, urzeczywistniający jawność życia publicznego. Strażnik demokracji i praworządności. To dzięki niemu na światło dzienne powinny wychodzić przypadki patologii na szczeblach władzy. To on ma sprawiać, że ci, którzy decydują o naszej wspólnej przyszłości nie odważą się na niegodziwość. To on jest obdarzony kredytem zaufania milionów. Brzmi pięknie. Do czasu, gdy strażnik nie zdecyduje się na to, aby realizować swój własny interes. W wyborach możemy oddać swój głos na posła, przedłużyć kadencję prezydenta lub odesłać z kwitkiem nieudolnego premiera. Mamy wpływ na to, kto stanowi "trzy władze". Ale kto wybiera media? Czy można je odwołać? Media, które mają wpływy sięgające daleko poza możliwości polityków, ministrów, prezydentów, sędziów i prokuratorów. Nie zdajemy sobie sprawy, że sformułowanie "czwarta władza" skonfrontowane z realnym oddziaływaniem na "rząd dusz" staje się zupełnie nieadekwatne do rzeczywistości. Dziś media to władza numer jeden.

 

Ułuda wyboru

W czasach PRL wszyscy wiedzieli, że "telewizja kłamie", a prasa drukuje ocenzurowane informacje. Dziś, kiedy na polskim rynku istnieje kilka stacji telewizyjnych, spora ilość rozgłośni radiowych i dużo tytułów wydawniczych można odnieść wrażenie, że ten pluralizm zapewnia właściwe działanie środków przekazu. To pozory. Okazuje się, że stacje telewizyjne i radiowe, portale internetowe, dzienniki, tygodniki i gazety bezpłatne, a nawet nośniki reklam zewnętrznych są w rękach kilku tych samych grup. Nie trzeba być znawcą polskiej rzeczywistości, aby stwierdzić, że najbardziej opiniotwórcze media w Polsce, zarówno prywatne, jak i publiczne, docierające do największej liczby odbiorców mówią dzisiaj jednym głosem. Ten głos ma olbrzymią moc, sączy się z radia w samochodzie, krzyczy nagłówkami gazet w mijanym kiosku, wlewa się w uszy przed seansem w kinie, jest obecny na każdym kanale polskojęzycznej telewizji. Może wszystko. Kreuje rzeczywistość. Jak?

 

Przemilczanie

W maju 2011 roku uczestniczyłem w Kongresie Polska Wielki Projekt w Warszawie. Był to kilkudniowy cykl spotkań, które poruszały najważniejsze aspekty funkcjonowania naszego państwa. Znakomicie zorganizowany, ze świetnymi prelegentami i wykładami na najwyższym poziomie. Wydarzenie na skalę krajową, jeśli nie światową. Przemilczane w mediach głównego nurtu, które uznały za bardziej ciekawe otwarcie nowej fontanny na brzegu Wisły. Powód? Patronem kongresu było Prawo i Sprawiedliwość, partia kreowana na formację ludzi, którzy nie rozmawiają o gospodarce, edukacji, podatkach, infrastrukturze, komunikacji, prawie, sądownictwie, urbanistyce, przedsiębiorczości i mediach.

To nie jedyny przypadek, gdy zobligowane do rzetelnego informowania o ważnych wydarzeniach media postanawiają milczeć. Miesiąc po tragedii 10.04.2010 roku kilka tysięcy osób zebrało się pod Pałacem Prezydenckim, skandując hasło "Nie jesteśmy aktorami!" w odpowiedzi na insynuacje pod adresem twórców dokumentu "Solidarni 2010". Tłumów nie pokazała żadna telewizja. W kółko natomiast epatowano zdjęciami kilkudziesięcioosobowej grupy, która protestowała w Krakowie przeciwko pochówkowi Pary Prezydenckiej na Wawelu.

 

Fałszowanie

Niekiedy całkowite przemilczenie wydarzenia jest zwyczajnie niemożliwe, dlatego częstą praktyką jest relacja niezgodna z rzeczywistością, która uzupełniona o odpowiednią narrację i opinie autorytetów ma wzbudzić u odbiorców oczekiwane odczucia. Ostatnim, najbardziej ordynarnym przykładem tego typu manipulacji były obchody Święta Niepodległości w Warszawie. Żadna telewizja mainstreamu nie pokazała kilkukilometrowego Marszu pełnego biało-czerwonych flag, rozśpiewanego patriotycznymi piosenkami. Transmitowano na okrągło zdjęcia grupki chuliganów, walczących z funkcjonariuszami policji. Nawet obrazy niemieckich "antyfaszystów" pozbawione były komentarza, który pozwoliłby na powiązanie tych agresywnych ludzi z tymi, którzy ich do Warszawy wezwali. Gdyby nie sprawna praca niezależnych dziennikarzy, blogerów i zwykłych uczestników przemarszu na światło dzienne nigdy nie wyszłaby brutalność policji i prawdziwe oblicze "Porozumienia 11 Listopada", którego goście w czarnych maskach na twarzy wyciągali ręce w geście hitlerowskiego pozdrowienia i wykrzykiwali "Auschwitz heil!". Wszystko w imię walki z "faszyzmem". Byłem jednym z około 90 tys. uczestników tego niesamowitego, prawie dwugodzinnego marszu ulicami Warszawy. Przekaz medialny tego wydarzenia miał wzbudzić strach i niechęć oraz sprawiać wrażenie, jakby w stolicy wybuchły regularne zamieszki. Pokazywał wygodny, podkolorowany skrawek rzeczywistości.

Podobne zabiegi stosowane były regularnie w czasie Marszów Pamięci, 10-tego każdego miesiąca. Materiały filmowe i zdjęcia nie pokazywały olbrzymiej ilości uczestników, skupiając się na sporadycznych incydentach wywoływanych przez prowokatorów albo pokazując jedynie ludzi starszych, starając się nie dostrzegać przytłaczającej ilości młodych Polaków. Z tą samą sytuacją mieliśmy również do czynienia w czasie czuwania przy krzyżu przed Pałacem Prezydenckim. Obecni na miejscu dziennikarze prywatnych stacji ignorowali sceny przemocy i agresji prowokatorów, całą swoją uwagę poświęcając ewentualnej reakcji osób modlących się. Również dobór osób, z którymi stacje TV przeprowadzały wywiady, nadając im rangę przedstawicieli "Obrońców krzyża" jawnie obnażał brak woli rzetelnego przekazu i kreację pod z góry ustaloną tezę o „szaleńcach spod Pałacu”.

Opisane powyżej przypadki są o tyle niepokojące, iż mieliśmy już z nimi do czynienia w przeszłości. W czasie wizyt Jana Pawła II w PRL operatorzy telewizyjni, aby nie pokazać wielotysięcznych tłumów transmitowali jedynie zdjęcia samotnego Ojca Świętego lub ewentualnie zbliżenia grup starszych, modlących się ludzi. Historia kołem się toczy.

 

Nowa interpretacja

Pewnych wydarzeń nie można ani zamilczeć, ani pokazać we fragmentach. Jeśli są niewygodne, trzeba zmienić ich znaczenie. W październiku 2010 roku Ryszard C. były członek Platformy Obywatelskiej zamordował pracownika biura Prawa i Sprawiedliwości śp. Marka Rosiaka, deklarując w czasie aresztowania, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego. Wystarczyło kilka godzin, aby to tragiczne zdarzenie, uderzające we wszystkich, którzy przyczynili się do stosowanego wobec PiS przemysłu pogardy i nienawiści medialnie rozbroić. Pojawiła się informacja, że Ryszard C. polował na jakiegokolwiek polityka, na jego liście był zarówno Stefan Niesiołowski, jak i Ryszard Kalisz. Pomimo tego, że sądzony obecnie morderca wyraźnie deklaruje, kto był jego celem, media wciąż rozmiękczają ten przekaz, podając nigdy niepotwierdzoną informację o liście potencjalnych ofiar. Z podobną sytuacją przeformatowania i zmiany wektora wydarzenia mieliśmy do czynienia we wrześniu 2011 roku, kiedy pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów podpalił się zdesperowany człowiek. W programach publicystycznych zamiast analizy słów desperata, które krytycznie oceniały Polskę za rządów Donalda Tuska pytano, dlaczego to Prawo i Sprawiedliwość nie zareagowało na list mężczyzny, wysłany jakiś czas wcześniej również do tej partii.

 

Użyteczna tuba propagandy

Społeczną wiarygodność środków przekazu można również zaprząc do szerzenia nieprawd. Po Katastrofie Smoleńskiej niektóre polskie media ochoczo przyjęły na siebie rolę pudeł rezonansowych, które przez wiele miesięcy powtarzały kolejne kłamstwa na temat domniemanych przyczyn tragedii. Analizowano słowa kapitana Protasiuka, których nigdy nie było w stenogramach, dowodzono presji na załodze, uporczywie wykuwano tezę o winie polskich pilotów. Utwierdzano nas, że teren katastrofy jest zabezpieczony, a śledztwo jest prowadzone należycie. Szydzono i żartowano w uwłaczający sposób ze zmarłych osób. W tym samym czasie nie pokuszono się o wywiady ze świadkami wydarzeń, chociażby pilotami Jaka-40, pracownikami Kancelarii Prezydenta i innymi osobami, które były w Smoleńsku. Polskie telewizje stały się narzędziem w rękach propagandy, której celem było i jest niedoprowadzenie do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Sześć miesięcy po tragedii telewizja publiczna wyemitowała rosyjski film "Syndrom katyński", który winą za śmierć 96 osób obarczał stronę polską. To telewizja polska czy polskojęzyczna?

 

Patrzeć na ręce opozycji

Jest taki dowcip, w którym pan Walter wchodzi do redakcji TVN w 2007 roku, po wygranej PO i mówi: "Przez ostatnie dwa lata krytykowaliśmy rząd. Od dzisiaj, dla odmiany, zaczniemy krytykować opozycję." Polskie media, których nadrzędną rolą jest patrzenie na ręce władzy, mogą tworzyć poczucie, jakby u władzy wciąż była partia Jarosława Kaczyńskiego. Spójny front medialny od kilku lat walczy z Prawem i Sprawiedliwością, posuwając się nierzadko do kuriozalnych zabiegów. Jeden z bardziej bezczelnych przypadków, to przypisanie przez TVN prezesowi PiS słów o "prawdziwych Polakach", których nigdy nie wypowiedział, a które zostały podchwycone przez pozostałe środki opiniotwórcze i bezkarnie powtarzane. Kolejny przypadek analogicznej nierzetelności dziennikarskiej miał miejsce w lipcu 2011. W relacji Wiadomości TVP1 z Kongresu Kobiet, w którym wziął udział premier Kaczyński użyto zmontowanego przekazu jego dłuższej wypowiedzi, tworząc zdanie o nowym znaczeniu, które nigdy nie padło. Również zmanipulowanie wypowiedzi Adama Hofmana z PiS, który opisywał zachowanie posłów PSL przedstawiono, jako obrazę wszystkich mieszkańców wsi. Najlepszym wyznacznikiem stosunku mediów publicznych, jak i prywatnych do przedstawicieli PO i PiS jest porównanie programu Tomasz Lisa, w którym raz gości Donalda Tuska, a drugi raz Jarosława Kaczyńskiego lub analogicznych audycji prowadzonych przez Monikę Olejnik.

 

Dlaczego?

Jaki interes ma nasz "strażnik demokracji", który otwarcie sprzeniewierzył się swojej fundamentalnej misji? Można się tylko domyślać, analizując historię poszczególnych stacji telewizyjnych, skład redakcji czasopism, czy strukturę właścicielską rozgłośni radiowych. Najważniejsza jest kwestia zasadnicza. Ma.

Brak głosów

Komentarze

Zgadzam się w 100 procentach.

Tylko jak z tym walczyć? Nie mamy narzędzia.

Może wszyscy głosujący na PIS i prawicę, szeroko pojętą, złóżmy się , opodatkujmy ( parę milionów ludzi - to wystarczą niewielkie kwoty miesięcze), weźmy przykład z Ojca Rydzyka i kupmy jakis istniejacy kanał lub zawalczmy o koncesję TV ( bo tak najłatwiej dotrzeć do większości) naszą , prawdziwą, ogólnodostępną w ramach płaconego abonamentu, z prawdziwym przekazem rzeczywistości, z wartościowymi programami również dla młodego pokolenia , dzieci etc.

Jest tylu dziennikarzy, twórców - odstawionych na boczny tor a sznowanych przez ludzi , którzy mogliby pracować dla takiej TV Prawda.

Skoro Ojcu Rydzykowi sie udało ....

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#204234

bo mogą nią być tylko i wyłącznie media niezależne. Jeżeli media są manipulowane, to "czwartą władzą" jest ten, kto ma władzę nad mediami.

Iranda

Vote up!
0
Vote down!
0

Iranda

#204246