Michnik i Chimki
Wracam raz jeszcze do sprawy słodkiego spotkania redaktora Michnika i pułkownika Putina w Soczi, na forum jakże ekskluzywnego Klubu Wałdajskiego. Przypomnijmy: sprawa miała ponoć wyglądać tak, że redaktor Michnik zadał dwa niewygodne pytania, a pułkownik Putin się zdenerwował.
Pisałem już o tym ósmego września. Wtedy jednak wiedziałem tylko o pierwszym z pytań, które redaktor Michnik miał zadać, mianowicie o pytaniu nt. Chodorkowskiego. Kwestia, czy Chodorkowski jest podobny do Sacharowa, czy też wcale nie, nie zajmuje mnie zupełnie, natomiast zafascynowała mnie argumentacja, której Putin miał użyć: że Chodorkowski ma krew na rękach czy też ręce we krwi, ponieważ zatrudniał w swojej służbie bezpieczeństwa ludzi podejrzanych o zlecenie kilku morderstw - i to zasłużonego pułkownika KGB okrutnie brzydzi i napawa moralną zgrozą. Zafascynowało mnie to tak, że odtworzyłem przynajmniej częściowo drogę polityczną nowego najlepszego przyjaciela polskiego rządu i próbowałem policzyć, ile podejrzanych czy niewyjaśnionych śmierci jej towarzyszyło, bardzo szybko jednak liczba trupów zwyczajnie mnie przerosła.
[Nawiasem mówiąc, o ile portale niepoprawni.pl i blogpress.pl ładnie tamtą notkę wyeksponowały (za co obu dziękuję), administracja salon24.pl z bliżej niewyjaśnionych dla mnie względów upakowała tę notkę gdzieś w dziale "Katastrofa smoleńska". A fe, Szanowna Administracjo, wstydź się. Czyżbyś ferowała jakieś oszołomskie hipotezy? Przecież wszyscy wiemy, że akurat Smoleńsk nie może z tym wszystkim mieć absolutnie nic wspólnego, że pułkownik Putin przeszedł pod wpływem naszego premiera i ministra SZ głębokie moralne nawrócenie, że już nie zabijają, że i tak nie mieliby motywu, że Rosja teraz przeobraziła się, odcięła i spojrzała z innej strony (notka pod tym ostatnim linkiem została przez Szanowną Administrację wrzucona od razu do piwnicy, a i dziś nie widnieje wśród moich "najpopularniejszych notek" - choć pozostaje trzecia pod względem liczby komentarzy). Ale to tylko takie marginalne uwagi.]
Dopiero po lekturze artykułu redaktora Radziwinowcza (skadinąd, jak wynika z daty na stronie gazeta.pl, późniejszego niż mój wpis) oraz wczorajszego wpisu Filipa Memchesa zorientowałem się, że nieustraszony redaktor Michnik miał ponoć zapytać jeszcze o jedną sprawę: o las w podmoskiewskich Chimkach. W pierwszej chwili zgłupiałem kompletnie. Tamtejszy las kojarzył mi się wyłącznie z zupełnie innym artykułem red. Radziwinowicza sprzed trzech lat: o tamtejszym pomniku i grobowcu lotników z II WŚ, który ponoć zburzono obchodząc się z prochami żołnierzy zupełnie bezceremonialnie - ponoć na życzenie lokalnego dewelopera. To był w ogóle artykuł z gatunku tych, jakie redaktor Radziwinowicz ostatnio pisze jakoś niechętnie. Zwłaszcza odkąd jego macierzysta redakcja zaczęła, na przykład, organizować takie akcje jak światełka dla krasnoarmiejców, aby zawstydzić Polaków ich niedbalstwem o pamięć Czerwonej Niezwyciężonej. Specjalnie zrobiłem o tym wpis dziewiątego maja, który w zasadzie powinienem był powtórzyć przy okazji ossowskiej farsy. A tu redaktor Michnik pyta o Chimki? O tamten pomnik może? Czyżbym nie docenił jego przewrotnego poczucia humoru?
Ale nie. Jak się okazało, redaktora Michnika Chimki zafrapowały z zupełnie innego powodu.
Las w podmoskiewskich Chimkach mimo protestów mieszkańców i ekologów wycina się pod budowę autostrady, choć specjaliści proponują warianty tańsze i mniej szkodliwe dla środowiska. Władze upierają się przy wycince, bo - jak twierdzą media i ekolodzy - ziemię wzdłuż wytyczonej trasy wykupili związani z władzą biznesmeni.
Wot zagwozdka. Czymże ta sprawy różni się od dziesiątków, setek podobnych, jak Rosja długa i szeroka? To właśnie najważniejsze pytanie, które dzisiaj redaktor polskiej gazety powinien na takim spotkaniu zadać pułkownikowi Putinowi?
I zupełnie znienacka - o ironio, również na stronach gazeta.pl - znalazłem informację, która z tamtym newsem w moim paranoicznym umyśle zdumiewająco zgrabnie się połączyła:
Niedzielna demonstracja opozycji zbiegła się w czasie z ostrą krytyką Łużkowa ze strony kontrolowanych przez państwo stacji telewizyjnych NTV i Rossija oraz kolejną falą pogłosek o rychłej dymisji wpływowego burmistrza z powodu jego konfliktu z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem.
NTV od piątku codziennie w najlepszym czasie antenowym pokazuje materiały dokumentalne dyskredytujące Łużkowa. Opowiedziano już m.in. o interesach Baturinej w Moskwie, 80-hektarowej luksusowej rezydencji burmistrza na elitarnej Rublowce, bliskich współpracownikach Łużkowa oskarżonych o korupcję i przyjaźni burmistrza z kontrowersyjnym biznesmenem Telmanem Ismaiłowem.
Wspomniano także o wytyczeniu autostrady Moskwa-Petersburg przez Las Chimkiński, gdyż - jak podano - alternatywna trasa przez dzielnicę Mołżaninowo zaszkodziłaby interesom koncernu Baturinej [żony Łużkowa], który nabył tam ziemie pod budownictwo.
W niedzielę do akcji przeciwko Łużkowowi włączyła się TV Rossija. To bodaj pierwszy w tej dekadzie przypadek, by państwowa telewizja w ten sposób traktowała tak potężnego polityka, jak burmistrz Moskwy.
Innymi słowy: redaktor Michnik odpalił pierwszą salwę w medialnej akcji, która - nawet w ocenie dziennikarza jego własnej gazety - jest sterowaną nagonką na polityka, który pokłócił się z prezydentem.
To jest właśnie niepokorne pytanie niezależnego dziennikarza, którym pułkownik Putin miał być tak szalenie zdenerwowany. A już taki Miedwiediew musiał nie posiadać się wprost z wściekłości.
Mając takie informacje, możemy pełniej ocenić wartość pointy artykułu redaktora Radziwinowicza o spotkaniu w Soczi:
Przed udziałem w spotkaniach z przywódcami rosyjskimi, takich jak posiedzenia Klubu Wałdajskiego, przestrzegała w sobotę na łamach "Gazety" Lilia Szewcowa, znany politolog i polityk liberalny. Według niej zachodni goście (nazwała ich szyderczo za Leninem "pożytecznymi idiotami"), podejmując dialog z przywódcami łamiącymi prawa człowieka i nieprzestrzegającymi konstytucji, legitymizują władzę i sprawiają, że świat przymyka oko na to, co się dzieje w Rosji.
Jednak - o czym świadczy także zainteresowanie rosyjskich mediów incydentem w Soczi - rozmowy przywódców Rosji z zagranicznymi dziennikarzami i ekspertami stają się tam źródłem informacji i zapalnikiem debat, do których inaczej by nie doszło.
Zaiste.
PS1. Droga Administracjo Salonu, jeśli będziecie chcieli umieścić i ten wpis w dziale "Katastrofa smoleńska" - nie krępujcie się. Widziałbym w tym nawet jakiś głęboki sens. Specjalnie dla Was dodałem nawet odpowiedni tag.
PS2.
Od dziś w każdym swoim wpisie będę dodawał linki do jednego-dwóch artykułów z "Naszego Dziennika". Tak żeby przypomnieć, jak może wyglądać dziennikarstwo (disclaimer: z "Naszym Dziennikiem" ani z żadnym innych z mediów o. Rydzyka nie łączy mnie kompletnie nic, w przeszłości natomiast to i owo, choć na szczęście niezbyt dużo, łączyło mnie z "GW"). Dzisiaj polecam artykuł profesora Żyżyńskiego, delegata do Krajowej Sekcji Nauki NSZZ "Solidarność"
(ach, ci populistyczni, niewykształceni, spisiali związkowcy) oraz artykuł o tym,
jak wyglądało zbieranie podpisów rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej
pod listem otwartym do Anny Komorowskiej. Teraz ten wpis będzie pasował jeszcze bardziej do działu "Katastrofa smoleńska".
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3214 odsłon