Z POpolszy DONIKĄD * -Nierówność -Przepaść -
"Mimo wszystko w państwie Tuska żyje się coraz lepiej, choć trzeba przyznać, że nie wszystkim. Większości za wyznacznik bogactwa musi wystarczyć woda w ścianie i lanie w porcelanie. Jednak dzięki podtrzymywaniu tych prostych mitów wzrost PKB pozostaje na plusie, nawet jeśli nie ma to żadnego pozytywnego wpływu na sytuację kolejnych bezrobotnych. Ktoś się tam na pewno mocno bogaci. I to się tylko liczy i temu tylko mity służą, by nie przyszło nikomu do głowy zmieniać cokolwiek."
Najgorszym grzechem kapitalizmu jest upokorzenie jednostki.
/Albert Einstein/
Zarobki biednych i bogatych Polaków dzieli przepaść – bogaci zarabiają niemal 14-krotnie więcej niż biedni. W UE nasz kraj jest (pod tym względem – red.) liderem. To dane z raportu OECD. Jak podał kiedyś Józef Oleksy, najwyższe płace w Polsce są 190 razy wyższe od płac najniższych, przy średniej światowej 114 razy.
„Wyniki raportu na pierwszy rzut oka są alarmujące, ale większość naszych rozmówców uspokaja: dane te świadczą wyłącznie o dynamice polskiej gospodarki.” Tak zaczyna się neoliberalna bajka dla potulnych dzieci, opublikowana w „Dzienniku”. (Od razu zaznaczę, że liberałów nie utożsamiam wyłącznie z rządzącą obecnie partią, bo jest ci ich u nas dostatek na całej politycznej scenie.) Przyznają oni co prawda, że widoczny jest wzrost nierówności dochodów, ale mówią, że po pierwsze: trend ten trwa co najmniej od połowy lat 80. XX w., a może i dłużej (no to mieliśmy chyba czas, aby się przyzwyczaić?), po drugie: dysproporcje nie oznaczają wcale, że biedni się również nie bogacą, a wreszcie, dysproporcje rosną, według nich, stosunkowo wolno. Tak więc w sumie jest fajnie, jest z czego się cieszyć i co świętować. Aż się nasuwa niezapomniany toast: „zdrowie wasze, gardło nasze!”.
Czytam sobie Milenijne Cele dla Polski, przyjęte, jak łatwo się domyślić, w 2000 roku, razem z Milenijnymi Celami dla Świata. Opracowano raport, którego celem było ukierunkowanie narodowej debaty na specyficzne priorytety, a wszystko to dla „uzyskania trwałego rozwoju przez doprowadzenie do zmian, reform instytucjonalnych i przesunięć w formie wydatkowania środków finansowych”.
Czas realizacji kampanii milenijnej został określony na lata 2000-2015, a cele są następujące:
Ograniczenie ubóstwa, zwiększenie liczby osób z wyższym wykształceniem, promocja równości płci i zwiększenie szans dla kobiet, poprawa zdrowia ludności i zmniejszenie śmiertelności dzieci, poprawa zdrowia rodzących, budowa stabilnego i sprawnie funkcjonującego systemu demokratycznego popieranego przez większość społeczeństwa, dostępność podstawowych udogodnień w gospodarstwach domowych , zapewnienie zrównoważonego rozwoju.
Aż ciekawość bierze, któż to takie priorytety wyznaje? Okazuje się, że Milenijne Cele Rozwoju dla Polski zostały opracowane przez zespół Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową na zlecenie Koordynatora Systemu ONZ w Polsce.
Tu może nie od rzeczy będzie nadmienić, że Polska nie ratyfikowała podpisanej w 2005 r. Europejskiej Zrewidowanej Karty Społecznej, będącej gwarancją przestrzegania praw obywatela przez państwo, m.in. prawa do mieszkania, prawa osób w podeszłym wieku do ochrony socjalnej, prawa do ochrony przed ubóstwem i marginalizacją społeczną. (W poprzednim numerze „Razem z Tobą” i w art. „Eksmisja na bruk? Na ile są w Polsce chronione podstawowe dobra człowieka?” informowaliśmy o możliwości podpisania petycji do rządu w tej sprawie. http://www.razemztoba.pl/index.php?NS=srodek&nrartyk=6212)
Czy zatem można się spodziewać, że polskie elity władzy zmienią politykę i zaczną interesować się sytuacją życiową zwykłych obywateli? To pytanie powtarza się w niezliczonych publikacjach (rzadko w wielkich mediach), na forach zwykłych obywateli i w codziennych oraz nocnych rodaków rozmowach. Zadający to pytanie często uważają je za retoryczne i odpowiadają sobie sami: nie wierzę!
Dlatego, bogatym i biednym, uwłaszczonym i „ludziom odrzutom” (zob. „Życie na przemiał” prof. Z. Baumana), zadowolonym i sfrustrowanym, żyjącym pełnią (u)życia i wybierającym między mniejszym złem (nie kupić lekarstw czy nie zapłacić czynszu?) - chcę powiedzieć o pewnym odkryciu. Według mnie, jest to jedno z najbardziej znaczących odkryć ostatnich czasów w sferze społecznej.
Dwoje angielskich uczonych – Richard Wilkinson i Kat Pickett, po przeprowadzeniu bardzo solidnych badań stwierdzili, że niemal wszystkie problemy społeczne występujące w rozwiniętych społeczeństwach, w tym: mniejsza spodziewana długość życia, większa śmiertelność dzieci, wyższy odsetek zabójstw, chorób psychicznych, otyłości oraz wzrost przestępczości i problemy z narkotykami – mają jedną i tę samą przyczynę: nierówność.
Na dodatek udowodnili, co zasługuje na szczególną uwagę elit - że w takim społeczeństwie żyje się gorzej wszystkim – nie tylko tym na dole drabiny społecznej, ale i tym na jej najwyższych szczeblach.
Wyniki swoich badań i wnioski opublikowali w książce „The Spirit Level” (dosł. poziomica, ale w warstwie poetyckiej przybiera inne znaczenie: duch równości, jak wyjaśnia FORUM).
Nie ma znaczenia, czy kraj jest biedniejszy czy bogatszy ani też fakt, że to co w jednym kraju uważa się za biedę, w innym uchodziłoby za zamożność. Ważne są różnice – im są większe, tym większe są problemy społeczne. I bez względu na to, ile pieniędzy państwo wydaje na walkę z taką czy owaką patologią, wszelkie programy naprawcze skazane są na klęskę i… pojawiają się nowe kłopoty. W egalitarnych społeczeństwach żyje się znacznie spokojniej i lepiej – wszystkim – i biednym, i bogatym.
Reguła potwierdziła się nawet w krajach tak odległych pod każdym względem, jak Szwecja i Japonia.
Dlaczego myślę, że to bardzo ważne odkrycie? Bo teraz przeczucia i odczucia wielu ludzi zostały naukowo potwierdzone – to rozwarstwienie, zróżnicowanie jest największą zmorą społeczeństw. Kolosalna różnica dochodów, przepaść nie do przezwyciężenia – cóż może rodzić oprócz frustracji, rezygnacji, rozpaczy i buntu? – Jedynie tylko jeszcze sto innych problemów…
Gorąco zachęcam wszystkich Czytelników do zapoznania się z publikacjami na ten temat, i wyciągania wniosków.
Zastanowiło mnie kiedyś rozważanie Ericha Fromma o wpływie kapitalizmu na człowieka, a szczególnie zdanie, że zostaniemy kiedyś uwolnieni od dogmatu dzisiejszego świata – wszechobecnej konieczności wzrostu.
Myślę, że to dobre pytanie, czy rzeczywiście potrzebujemy wszystkiego więcej i więcej?
Wszak celem naszego życia, według tegoż filozofa, wierzącego, że ludzkość mogłaby dojść do ukształtowania „zdrowego społeczeństwa”, nie powinno być posiadanie bogactw, lecz bogactwo bycia.
I tego właśnie życzę Państwu na Nowy Rok 2011.
Elżbieta Szczesiul-Cieślak
źródło: http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek&nrartyk=6351&slowostart=800
artykuł ukazał się 28.12.2010 r.
DODATEK. SEE
( ) obserwujemy dynamiczny wzrost faktycznego opodatkowania obywateli (po ok. 100 mld zł rocznie), przede wszystkim poprzez zwiększanie zadłużenia zaciąganego przez rząd. Istotnym elementem wydatków publicznych jest obsługa zadłużenia publicznego. W związku z zadłużeniem rządu ponosimy rocznie koszt w wysokości 38 mld zł, a więc każdy obywatel pracuje prawie jedenaście dni rocznie na obsługę długów, które będą musiały zapłacić jego dzieci. 38 mld zł to niemalże tyle, ile rząd przeznaczył łącznie na obronę narodową, bezpieczeństwo publiczne i wymiar sprawiedliwości, co jest podstawową funkcją normalnego oraz sprawnego państwa.
źródło: materiały prasowe Centrum Adama Smitha
I. Bogactwo:
1. Wartość giełdowa kapitału akcyjnego: 465 115 000 000 zł(2008 r.)
2.Zysk netto banków: 15 110 000 000 zł (2008 r.)
3.Wynik finansowy netto prywatnych zakładów ubezpieczeniowych: 5 943 000 000 zł
4. Wynik finansowy brutto domów i biur maklerskich:
1 194 000 000 zł (2008 r.)
źródło: GUS, Mały Rocznik Statystyczny 2009
II. Bieda i bezrobocie:
1. Osoby żyjące poniżej granicy ubóstwa w Polsce w 2008 r.:
a. granica relatywna wynosząca 1676 zł miesięcznie na 4 osobowe gospodarstwo(2 dorosłych + 2 dzieci): 17,6 % ludności kraju, 6 705 600 osób.
b. granica ustawowa wynosząca 1404 zł miesięcznie na 4 osobowe gospodarstwo(2d+2dz): 10,6 % ludności kraju, 4 038 600 osób.
c. granica minimum egzystencji wynosząca 1129 zł miesięcznie na 4 osobowe gospodarstwo (2d+2dz): 5,6 % ludności kraju, 2 133 600 osób.
źródło: GUS, Budżety gospodarstw domowych 2008r.
2. Bezrobocie (stan na marzec 2010):
a. bezrobotni zarejestrowani: 2 076 700 osób.
b. stopa bezrobocia rejestrowanego: 12,9 %
b. bezrobotni nowo zarejestrowani: 267 600 osób
źródło: GUS
III. Rozwarstwienie społeczne:
1. Raport OECD o rozpiętości płac z 2008:
Metodyka raportu: twórcy raportu policzyli przeciętne zarobki najbogatszych i najbiedniejszych 10 proc. każdego społeczeństwa. Następnie obliczyli, ile razy więcej zarabia najbogatsza grupa.
Polska ma największą rozpiętość dochodów ze wszystkich krajów UE, najbogatsi zarabiają u nas 13,5 raza więcej od najbiedniejszych.
źródło: http://dziennik.pl/gospodarka/article254528/Zarobki_biednych_i_bogatych_Polakow_dzieli_przepasc.html
Warto przeczytać również artykuł J. Augustyniaka pt. 'Rozbrajanie mitów' (szczególnie polecam UPR-owskim propagandystom).
Wszyscy doskonale wiemy, że jesteśmy narodem leni i mimo wzrastającego znów bezrobocia, robić nie ma komu. Wiemy również, od 20 bez mała lat, że przyczyną kłopotów naszej gospodarki są rozpasane żądania płacowe pracowników i najwyższe w Europie koszty pracy. Wiemy o tym, bo oglądamy telewizję gdzie wszystko staje się jasne, gdy mówią do nas politycy, eksperci neoliberalnych instytutów i różne inne klony Balcerowicza. Czy ktoś z Państwa sprawdzał te rewelacje? Spróbujmy na początek wyłączyć telewizor i przyjrzyjmy się kilku statystykom.
Mit pierwszy: Jesteśmy biedni, bo jesteśmy leniwi
To częsty argument jaki piewcy neoliberalizmu przedstawiają na uzasadnienie tego, że ktoś żyje w biedzie. Sam sobie jest winien, bo każdy kowalem swego losu jest. Poziom bogactwa i życia zależy przecież wyłącznie od naszej aktywności, inwencji i pracowitości. Polacy po PRL odziedziczyli zaś roszczeniowy stosunek do państwa i zamiast wziąć się do roboty, ciągle wyciągają ręce po pieniądze. Ze statystyk, a one są chyba najbardziej miarodajne, wynika jednak, że pracujemy najdłużej w Europie, a na świecie wyprzedza nas tylko Korea Pd. Przeciętnie Polak spędza w pracy 1984 godziny. Podczas gdy Holender pracuje 1309, Szwed 1316, Norweg 1328 a Francuz 1346 godzin. Troszkę krócej od nas pracują nawet Meksykanie, a dłużej tylko Koreańczycy z Południa.
Mit drugi: jesteśmy roszczeniowi
Roszczeniowy, znaczy to ni mniej ni więcej, że chcemy więcej niż talerz ryżu. Harujemy jak woły, zarabiamy jak nędzarze. Nasza produktywność wzrasta coraz szybciej. W 2007 roku wzrosła o 2 proc., w 2008 o 4,8 proc., a w tym roku będzie jeszcze wyższa. Za większy wysiłek i większe efekty chcemy bezczelnie wyższej płacy, a to w neoliberalnej nowomowie już nazywa się roszczeniowością. Trudno twierdzić, że ta roszczeniowość jest w jakikolwiek sposób zaspokajana, jeśli ponad połowa społeczeństwa zarabia poniżej płacy przeciętnej. 1/3 oscyluje wokół płacy minimalnej, a jej wysokość plasuje nas wśród innych państw Europy w końcówce tabeli z wynikiem 334 Euro. Podczas gdy mieszkaniec Luksemburga płacę minimalną odbiera w wysokości 1610, Irlandczyk 1462, a Holender 1357 Euro. I tych stać zapewne na wykwintny stolec. Gorzej od nas wypadają Węgrzy, Estończycy, Litwini, Łotysze czy Bułgarzy, a tych ostatnich płaca minimalna wynosi już tylko 112 Euro, za którą to dziwić może, że jakikolwiek jeszcze stolec można mieć. I to nie na skutek zaparcia z przeżarcia, ale ustania przemiany materii. Gadanie o roszczeniowości jest zresztą gadaniem na wyrost. Dmuchaniem na zimne, bo pod względem ilości strajków płacowym kilkakrotnie bije nas przeciętna roczna krajów starej Unii. Jesteśmy wręcz bardzo pokorni, a nie roszczeniowi.
Mit trzeci: Wysokie koszty pracy w Polsce
To chyba najstarszy i jak się wydaje najtrwalszy mit ostatniego 20-lecia. Wszyscy mamy przed oczami wmawianą nam od lat opłakaną sytuację polskich pracodawców, których koszty pracy doprowadzają do ruiny i paraliżują rozwój ich przedsiębiorstw. O tych rzekomo niszczących pracodawców kosztach, świadczą inne statystyki. Koszty pracy wraz z rozwojem każdego kraju stale wzrastają. W UE rosną przeciętnie o ok. 2-3 proc. rocznie. Najszybciej rosną w nowych krajach UE, które nadrabiają opóźnienia cywilizacyjne wobec krajów starej UE. Na Litwie w ciągu minionego roku wzrosły o 19 proc., w Estonii o 15 i na Łotwie o 13 proc. Podczas gdy w Polsce jedynie o 4 proc. co jest wyższe od średniej europejskiej ale i znacznie niższe od innych krajów Europy środkowowschodniej. W najbogatszych krajach starej UE godzina pracy kosztuje przeciętnie od 25 do 30 euro. W Polsce niecałego piątaka.
Koszty zatrudnienia w Polsce należą do najmniejszych w Europie, nie tylko Zachodniej (źródło: Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych S.A.). Są też niższe niż w Słowenii, Estonii, Słowacji, Czechach, na Węgrzech i na Łotwie.
Niższe koszty zatrudnienia w dochodzie narodowym występują tylko w Irlandii, Grecji i we Włoszech. W porównaniu z Europą środkowowschodnią niższe koszty zatrudnienia ma tylko Rumun. Wynagrodzenia w Polsce też rosną wolniej niż w krajach regionu.
Dodatkowo okazuje się, według badania przeprowadzonego przez firmę doradczą Pricewaterhouse Coopers, iż mimo tych "horrendalnych" pozapłacowych kosztów pracy polski pracodawca z jednej złotówki wydanej na pracownika, wyciąga z powrotem aż 1,71 zł. Dla porównania z nami pracodawca rumuński z zainwestowanego jednego zeta w pracownika, może liczyć jedynie na 1,10 zł, angielski na 1,14, belgijski 1,16, duński 1,17. O zgrozo, ze statystyk wynika, że lepiej w Europie prowadzi się biznes tylko w Rosji, w której z jednej złotówki zainwestowanej w pracownika ruski pracodawca otrzyma aż 2 złote i 22 grosze. W polskich firmach wynagrodzenia pochłaniają średnio DWUKROTNIE MNIEJ przychodów niż w przedsiębiorstwach europejskich! I na tym zasadza się sukces rządu Tuska. Podczas gdy w Europie wielkie gospodarki notują ujemny przyrost, w Polsce utrzymuje się on na poziomie 1-2 proc., co w żaden sposób wprawdzie nie przekłada się na zasobność naszych portfeli, czy poziom bezrobocia, bo to też rośnie, ale niewątpliwie komuś kosztem kogoś nadal przybywa. Na razie jeszcze 1,71, ale może za rok dogonimy i Rosję, która wzrost PKB nadal utrzymuje na najwyższym europejskim poziomie.
Mit czwarty: Bez wyzysku nie ma zysku
Polski przedsiębiorca, jak powszechnie wiadomo, nękany podatkami, ZUS-ami i rozpasanym socjalem, musi ciąć. Musi ciąć koszty. Te koszty to oczywiście ludzie i ich płace. Dlatego by utrzymać swój biznesowy okręt na oceanie wolnego rynku tną, płace, socjal, wydłużają czas pracy, nie przestrzegają kodeksu pracy, płacą w ratach, albo nie płacą w ogóle. Inna sprawa, że trudno mówić o cięciu socjalu, bo tego w większości w polskich przedsiębiorstwach po prostu od dawna już nie ma. Mówienie o socjalu to rozmowa o duchach. Wspomniany powyżej raport stwierdza że, w Polsce firmy nie przykładają wagi do motywacji poprzez świadczenia pozapłacowe - przeważający udział w pakiecie motywacyjnym (ponad 96%) stanowią płace, podczas gdy w Europie Zachodniej świadczenia pozapłacowe stanowią bardzo ważny element wynagrodzenia za pracę. Udział świadczeń pozapłacowych w pakiecie motywacyjnym w europejskich korporacjach międzynarodowych wynosi ponad 18% - prawie sześciokrotnie więcej niż w Polsce.
Ekonomia to nauka po części ścisła. Wszystko można rzekomo zrozumieć robiąc rachunek ekonomiczny. Jeśli mniej zapłacimy pracownikowi, to nasze zyski się zwiększą. To bardzo logiczne.
(...)
Mimo wszystko w państwie Tuska żyje się coraz lepiej, choć trzeba przyznać, że nie wszystkim. Większości za wyznacznik bogactwa musi wystarczyć woda w ścianie i lanie w porcelanie. Jednak dzięki podtrzymywaniu tych prostych mitów wzrost PKB pozostaje na plusie, nawet jeśli nie ma to żadnego pozytywnego wpływu na sytuację kolejnych bezrobotnych. Ktoś się tam na pewno mocno bogaci. I to się tylko liczy i temu tylko mity służą, by nie przyszło nikomu do głowy zmieniać cokolwiek.
Wróć do komentarzy
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 298 odsłon