"Promieniowałaś ciepłem nie tylko na swoją rodzinę, ale także na nas wszystkich." Maria Kaczyńska skończyłaby dziś 71 lat

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Wideo

Dziś skończyłaby 71 lat. Maria Kaczyńska, przez wszystkich, którzy ją znali szanowana, podziwiana, wychwalana jako osoba ciepła, mądra, otwarta na innych, godnie reprezentująca Polskę jako Pierwsza Dama, kochająca żona i wspaniała matka.

10 kwietnia 2010 r. śp. Prezydentowa RP zginęła u boku męża we wciąż owianej tajemnicą tragedii smoleńskiej.

Z takiej Pierwszej Damy Polacy mogli być dumni. I są dumni, co wielokrotnie pokazywali m.in. przed Pałacem Prezydenckim.

Marta Kaczyńska w październiku 2011 r. w „Rzeczpospolitej” tak wspominała rodziców:

Byli bardzo kochającą się parą przyjaciół. Mama i tata, mimo wielu obowiązków zawsze byli gotowi mnie wysłuchać i mimo dzielącej nas odległości pozostawali niezmiennie blisko. Kochali moje córeczki i wolnych chwilach starali się poświęcać im jak najwięcej czasu. Upłynęło już ponad półtora roku od ich tragicznej śmierci, ale wciąż nie mogę przywyknąć do ich odejścia.

Moi rodzice, poza tym, że byli nowoczesnymi patriotami z konkretną wizją przyszłości Polski, byli przede wszystkim dobrymi, wrażliwymi ludźmi. Bezpośrednimi, otwartymi na innych, umiejącymi słuchać i zawsze chętnymi do pomocy drugiemu człowiekowi. Oboje byli bardzo ciekawi świata. Tata miał fenomenalną pamięć i niezwykle dobrze znał historię. W wolnych chwilach lubił czytać i słuchać muzyki. Niesłychanie barwnie opowiadał. Miał ogromne poczucie humoru - tak jak i mama.

Rodziców cechowała też zdolność do autoironii. Mama miała niesamowitą zdolność do nauki języków obcych i w zasadzie wszędzie na świecie potrafiła nawiązać z ludźmi wspólny język. Jej zamiłowaniem była przede wszystkim muzyka klasyczna, która towarzyszyła jej od zawsze. Od dziecka grała na fortepianie. Interesowała się sztuką i umiała dostrzegać piękno. Była też niepoprawną optymistką i nawet w najtrudniejszych chwilach wierzyła - zarażając tym innych, w pozytywne zakończenie.

Przy tym wszystkim rodzice byli niesłychanie skromni. Nie należeli do tych, którym największą przyjemność sprawiają dobra materialne. Doceniali możliwości dzisiejszego świata, ale zawsze podkreślali, że nie należy koncentrować swojego życia wyłącznie na sprawach doczesnych, prywatnych. Mieli w sobie ogromną potrzebę działania w interesie publicznym i byli w tym bezinteresowni. Uczciwi. Wierni zasadom. Spokojni. Prezydentura mojego Taty nie zmieniła moich rodziców. Pozostali sobą.

W książce „Lech Kaczyński. Portret” o Marii Kaczyńskiej pisała Justyna Karnowska:

Chyba każdy, kto ją spotkał osobiście, miał wrażenie, że zna ją od dawna, i że ona na to przypadkowe spotkanie czekała, ciesząc się z odnowienia kontaktu. To ważne: nie była wyniosła, choć życie wyniosło ją wysoko. Nawet przygodne relacje umiała pielęgnować. Umiała w kilkadziesiąt sekund zbudować relację na tyle swobodną, by rozmówca miał poczucie, że jego słowa mają znaczenie, że jest słuchany. A wiemy przecież, że umiejętność słuchania jest trudniejsza niż umiejętność mówienia, zwłaszcza w czasach, w których „ja” wybija się na plan pierwszy.

Tym, co mnie najbardziej urzekało w jej osobie, były właśnie wyjątkowa naturalność i autentyzm jej osobowości. Autentyzm nie zaburzony ani pychą, ani narcyzmem. To dlatego możemy mówić, iż nie udawała pierwszej damy, ale po prostu nią była. Nie udawała żony prezydenta Rzeczpospolitej – była żoną Lecha Kaczyńskiego. Nie udawała zainteresowania rozmówcą, bo zawsze rozmawiała po partnersku i słuchała z uwagą.

Pierwszy raz spotkałam ją na promocji książki Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby „O dwóch takich”. Po wystąpieniach autorskich w wąskim gronie opowiadała o pierwszych miesiącach w Pałacu Prezydenckim, o tym, jak ciężko przenieść się z ukochanego mieszkania na Powiślu do wielkiego Pałacu, wreszcie o tym, że ma sporo nowych, bardzo ciekawych, ale i zajmujących obowiązków. Opowiadała to z ogromną radością i szczególną dumą z męża; dumą, która wyróżnia kobiety kochające mężów, widzące w ich sukcesach sukces własny. Już wtedy, a było to tuż po wyborach, zastanawiała się dlaczego media tak bardzo atakują jej męża i ją samą. Traktowała te ataki jako tajemnicę, bo zupełnie nie rozumiała, dlaczego najprostsze, najbanalniejsze zdarzenie może stać się pretekstem do iście furiackiej szarży. Chyba nie wierzyła, że na kogoś można wydać medialny wyrok. Szybko przekonała się, że to nie przelewki.

Boleśnie przeżyła słynną sprawę reklamówki wnoszonej do rządowego samolotu. Wyśmiano ją wówczas za to, że rzekomo nie potrafiła należycie się zachować, że nie zna etykiety, że jest „prowincjonalna” i „mało światowa”. Ogłoszono, że nie nadaje się na funkcję Pierwszej Damy, powtarzając to później do znudzenia, bez oglądania się na rzeczywistość. W kuluuarach cierpliwie tłumaczyła, że reklamówka pojawiła się, ponieważ Lech Kaczyński bardzo chorował. To była przewlekła grypa, i lekarze zalecali odwołanie wizyty zagranicznej do Stanów Zjednoczonych, ale on nie chciał o tym słyszeć. Maria Kaczyńska, jak każda opiekuńcza żona, w drodze na lotnisko wstąpiła więc do pierwszego lepszego sklepu, i kupiła golf.

Bała się, że w klimatyzowanym samolocie prezydent rozchoruje się na dobre. Zapakowała sweter w reklamówkę, taką torbę miała pod ręką. Reakcja na to „wydarzenie” była wyjątkowo brutalna: reklamówka stała się medialnym tematem miesiąca. Ale nawet wówczas Maria Kaczyńska pokazała klasę. W obliczu fali ostrych kpin nie straciła wewnętrznego spokoju ani dystansu do siebie. Satyrykowi Szymonowi Majewskiemu, w odpowiedzi na jego żart prześwietlający reklamówkę, przysłała do programu taką sama foliówkę z kanapkami w środku. Czyż to nie jest zachowanie świadczące o wielkiej klasie?

(…)

Mówi się, że nie ma małżeństw idealnych. Zaryzykuję jednak opinię, iż Państwo Kaczyńscy mogą uchodzić za przykład związku idealnego. Bo jak inaczej nazwać te dziesiątki drobnych gestów, spojrzeń czy wreszcie tę ujmującą harmonię, jaka panowała między nimi. To się czuło – oni byli jedno. Każde było indywidualistą – ale razem stanowili jedność. Maluszek, Babusik, Babiszonek, Maleńka, kochanie – tak do Pierwszej Damy mówił jej mąż. Jest w tym tyle ciepła, miłości i uczucia, że trudno o piękniejszą wizytówkę jej osoby.

Czy poprawianie krawata, strzepywanie pyłków z ramienia czy podpowiedzi na ucho to coś rzeczywiście tak niestosownego, jak w owym czasie było to widziane i opisywane? To chyba częsty widok: lekko nadopiekuńcza żona i zakochany w niej po uszy mąż. Zawsze u jego boku, ale nigdy jako ktoś, kto chce dominować. Jednocześnie, to ona była bezdyskusyjną panią domu, zgodnie z dobrą zasadą, iż to kobieta tworzy atmosferę domu, że to ona nadaje styl i ton małżeństwu. Maria Kaczyńska sprawiała, że ich małżeństwo wyglądało – i było - harmonijne i prawdziwie szczęśliwe. Być może ktoś uzna, że każdy mąż zwraca się do żony tak ciepłymi zdrobnieniami, ale przecież ponad 30 latach małżeństwa jest to jednak wyjątkowa relacja. Bo Marii była wyjątkowa.

Była też idealną matką i babcią. Idealną także dlatego, że – jak sama o sobie mówiła – potrafiła zdobyć się również na surowość. Bo uwielbiała swoją rodzinę, to było widać, ale uwielbiała mądrze. Co więcej, wszystko, co udało jej się zrobić dla potrzebujących, wynikało z tej naturalnej dla niej postawy opiekunki.

Maria Kaczyńska konsekwentnie też trzymała się swojego stylu i zasad. Ubierała się w małym lokalnym butiku na Powiślu, szybko stała się ikoną stylu i smaku, pomimo „inauguracyjnych” ataków. Sama zapracowała na wizerunek osoby o wyjątkowym szyku i nawet porównywana z księżną Kornwalii była podawana jako wzór dla koronowanej głowy. Długo trwało, nim wszyscy uznali, że w tych sprawach jest niekwestionowanym autorytetem. Zawsze nienagannie ubrana, w świetnie dopasowanych garsonkach lub sukniach była prawdziwą ozdobą salonów.

Chyba już pozostaną nam w głowach „flesze” i zdjęcia z nią w roli głównej: Prezydentowa w kimonie, prezydentowa z figlarnym uśmiechem na ustach, prezydentowa ciesząca się z tulipana swojego imienia.. Takich momentów było wiele, i choć rzadko miałam z nią osobistą relację, dziś gdy myślę o niej, realnie odczuwam pustkę. Tłumy żegnających ją ludzi, dywan kwiatów (ukochanych tulipanów) i zniczy, wszechobecny smutek i łzy… to cząstkowy dowód na to jak bardzo wdarła się w serca Polaków. Maria Kaczyńska była wielką damą, wielką postacią. Nigdy nie pyszniła się sobą, nie chciała wysuwać się przed męża. Pamiętam, jak podczas odbierania Superwiktora Kaczyńska dziękowała właśnie mężowi, mówiąc, że bez niego nie byłoby jej w tym miejscu.

W jednym z ostatnich wywiadów prasowych opowiadała, jak bardzo jej relacja z mężem jest głęboka. Dodała, że ma nadzieję, że odejdą razem… Któż spodziewał się, iż nastąpi to tak szybko i w tak dramatycznych okolicznościach.

Pozostali wierni przysiędze małżeńskiej, słowom: „...i nie opuszczę Cię aż do śmierci”… Pewnie dziś, tam w górze, Maria Kaczyńska, z obowiązkowym uroczym uśmiechem, kładzie głowę na ramieniu męża, strzepując pyłek z ramienia, szepcząc tajemnicze słowa do jego ucha.

Pani Prezydentowo, nasza wspaniała Pierwsza Damo, Marylko! Znaliśmy się tyle lat, zawsze podziwiałem twoją mądrość, twój takt, ale także niezależność poglądów. Promieniowałaś ciepłem nie tylko na swoją rodzinę, ale także na nas wszystkich

– mówił w czasie Mszy św. za ofiary katastrofy smoleńskiej na pl. Piłsudskiego w Warszawie sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Maciej Łopiński:

Zobacz wywiad Anity Gargas z Marią Kaczyńską zrealizowany dla w TVP w 2005 r.:

http://wpolityce.pl/artykuly/60704-promieniowalas-cieplem-nie-tylko-na-swoja-rodzine-ale-takze-na-nas-wszystkich-maria-kaczynska-skonczylaby-dzis-71-lat

Brak głosów