Potwór z Andów - zabił 300 osób, z więzienia wyszedł za 50 dolarów

Obrazek użytkownika Anonymous
Artykuł

Kolumbijczyk Pedro Alonzo López pod koniec lat 70. ub. wieku dokonał serii mordów, które plasują go w czołówce największych zbrodniarzy w historii ludzkości. Mścił się w ten sposób na matce za to, że go porzuciła.

Nigdy nie udało się ustalić całkowitej liczby ofiar, ale szacuje się, że mogła ona przekroczyć 300! Zabijał dziewczynki w wieku 8-12 lat, zwłoki zakopywał w płytkich dołach. Działał w trzech krajach: rodzinnej Kolumbii, Peru i Ekwadorze, w pasie gór Andów, stąd przydomek, jaki nadała mu prasa anglosaska: "The Monster of the Andes", "Potwór z Andów".

Uścisk ręki mordercy

Informacje opublikowane na temat jego życia i popełnionych zbrodni są oparte głównie na wywiadzie, jakiego udzielił amerykańskiemu dziennikarzowi, Ronowi Laytnerowi, który odwiedził go w więzieniu w Ekwadorze. Ten wstrząsający tekst ukazał się po raz pierwszy 13 lipca 1980 roku w "Chicago Tribune", a potem został przedrukowany przez inne gazety. Jego fragmenty będą tu często cytowane.Innym źródłem są zwierzenia Lópeza, których wysłuchał ekwadorski duchowny, ksiądz Gudino, kiedy siedział z nim w jednej celi. Będzie jeszcze o tym mowa.
Więzienie, w którym López po skazaniu odbywał karę, mieści się na szczycie góry w mieście Ambato, w północnych Andach, na wysokości ponad 2500 m n.p.m. Przestępcę trzymano w pojedynczej celi, w opuszczonej, odseparowanej części zakładu - dla jego własnego oraz współwięźniów bezpieczeństwa. Powodem środków ostrożności stała się nieformalna nagroda 25 tys. dolarów, jaką wyznaczyli krewni ofiar dla strażnika lub współwięźnia, który zabije Lópeza. Dziennikarz Ron Laytner, najpierw dokładnie zrewidowany, musiał pokonać trzy rodzaje zabezpieczeń, zanim spotkał się ze skazańcem.
Pierwszego dnia udało mu się jedynie zrobić zdjęcie potworowi. Rozmyślnie podrażniony przez jednego ze strażników, który wydał głośny syk, López podbiegł do okratowanego okienka umieszczonego w ścianie korytarza i warcząc złowrogo chwycił obiema rękami kraty. Wtedy błysnął flesz i tak powstało unikatowe ujęcie, które pokazuje jego twarz.
Następnego dnia dziennikarz został wprowadzony do celi Lópeza. Bezpieczeństwa gościa strzegło kilku strażników z bronią gotową do strzału. Naczelnik więzienia, major policji, Victor Lascaño, stojąc przezornie na korytarzu, przez zakratowane okienko przedstawił przybysza. Laytner zanotował: "Wszedłem do celi, która wyklejona była artykułami gazetowymi o jego zbrodniach [...]. Głupio i naiwnie podałem rękę 'Potworowi'...".
Więzień był tak zaskoczony tym gestem, że dopiero po dłuższej chwili wyciągnął swoją rękę. Ściskał dłoń dziennikarza tak długo i z taką siłą, że poczuł on, jak "koniuszki jego palców nabrzmiewają niby małe, czerwone baloniki, napełnione krwią". W tym momencie przemknęło mu przez myśl, że te dłonie zaciskały się na szyjach duszonych dziewcząt z taką mocą, że niektórym z nich oczy wychodziły z oczodołów. Kiedy dziennikarz miał już krzyknąć z bólu, uścisk ustał. Więzień uśmiechnął się, "ale jego oczy pozostały zimne".
Po chwili do celi wszedł naczelnik i rozpoczęły się negocjacje na temat udzielenia wywiadu. López zgodził się pod warunkiem, że będzie przy tym obecna córka naczelnika więzienia, ładna 26-latka, która miała być tłumaczką. Lascaño przystał na to, po czym do celi weszła młoda kobieta. Więzień powiedział do naczelnika, że zgodzi się na wywiad, jeśli zostanie spełniony jeszcze jeden jego warunek: chce dotknąć dłoni jego córki.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)

Komentarze

Pedro Alonso López nie zaznał spokoju za kratkami /materiały prasowe

 

 

Na gorącym uczynku

W kwietniu 1980 roku wydarzyło się coś, co zmieniło podejście władz do tego problemu. W pobliżu ekwadorskiego miasta Ambatomiała miejsce gwałtowna powódź, która wypłukała z ziemi ciała czworga zaginionych dzieci. Trudno było ustalić przyczynę ich śmierci, ale uznano, że musiały paść ofiarą przestępstwa, skoro ktoś zadał sobie trud, aby ukryć ich zwłoki. Kilka dni później mieszkanka Ambato, Carvina Poveda, wraz ze swoją 12-letnią córką Marią, robiła zakupy na rynku. W pewnym momencie Carvina zauważyła, że jakiś obcy mężczyzna, trzymając dziewczynkę za rękę, oddala się spiesznie. Natychmiast zaczęła głośno wzywać pomocy. Nieznajomy próbował uciekać, ale kilku właścicieli straganów rzuciło się za nim w pogoń i powaliło go na ziemi.Powiadomiono policję.Kiedy zjawili się funkcjonariusze, Pedro López bełkotał coś bez ładu i składu. Został skuty kajdankami, zapakowany do policyjnego wozu i zawieziony na posterunek. Widząc jego zachowanie, policjanci nabrali przekonania, że mają do czynienia z szaleńcem.

Niektóre z około 300 ofiar Pedro Alonso Lópeza /materiały prasowe

wiecej na :

]]>http://facet.interia.pl/obyczaje/historia/news-potwor-z-andow-zabil-300-...]]>

 

Vote up!
3
Vote down!
0
#1472025