Opinia psychologa Sz. Grzelaka nt. raportu WHO „Standardy edukacji seksualnej w Europie”: to niebezpieczna inżynieria społeczna

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Ciekawe, że w dokumencie WHO cały czas mówi się o związkach, ale słowo „małżeństwo” w nim nie pada. Mówi się o satysfakcji, antykoncepcji i o szacunku, ale już nie o wierności – zauważa psycholog Szymon Grzelak w rozmowie z Michałem Płocińskim.

Światowa Organizacja Zdrowia opracowała raport „Standardy edukacji seksualnej w Europie”, w którym postuluje wprowadzenie edukacji seksualnej już od przedszkola. To dobry pomysł?

Szymon Grzelak: Ten raport jest wewnętrznie sprzeczny. Roi się w nim od zastrzeżeń, że to dokument naukowy, bezstronny, neutralny światopoglądowo, ale to tylko pozory. W konsekwencji wszelkie sprawy dyskusyjne światopoglądowo przedstawiane są przez WHO tylko z jednego punktu widzenia. Poza tym raport nie skłania do szukania wartości we własnej kulturze, lecz promuje relatywizm wobec wszelkich kultur, religii i praw.

Co w tym złego?

To sprzeczne z wiedzą o skutecznej profilaktyce problemów dzieci i młodzieży. Uniwersalna zasada mówi, że taka profilaktyka bezwzględnie musi być prowadzona na fundamencie zasad przekazywanych w rodzinie i w lokalnej społeczności. Ciekawe zaś jest to, że w tym dokumencie cały czas mówi się o związkach, ale słowo „małżeństwo” w nim nie pada. Mówi się o satysfakcji, antykoncepcji i o szacunku, ale już nie o wierności. Problem polega na tym, że raport WHO przebija się do publicznej świadomości, właśnie dzięki firmowaniu go przez tę organizację, podobno apolityczną i aideologiczną.

A tak nie jest? Przecież to organizacja działająca w ramach ONZ.

To grupa ekspertów o wyrazistych poglądach, do tego zależna od pewnego układu polityczno-ideologicznego. Dla przykładu: w raporcie czytamy, że „nawet w bardzo religijnej Irlandii udało się w 2003 r. wprowadzić rzetelną edukację seksualną...”. To jest kontekst, który w kręgach WHO i ONZ przebija się przeszło od 20 lat. W sprawach seksualności wszelkie organizacje religijne traktowane są jako wróg postępowego, ich zdaniem, myślenia. A przecież w wielu krajach rodzice, którzy wyznają religijne wartości, są w zdecydowanej większości i właśnie w takim duchu wychowują dzieci. Zatem to niebezpieczna inżynieria społeczna – państwo, uważając, że wie lepiej, zaczyna przeciwstawiać się wartościom wyznawanym przez obywateli. Gdzie tu miejsce na wolność obywatelską i co z zapisaną w konstytucji zasadą pomocniczości państwa?

Z dokumentu WHO wynika, że dotychczasowa edukacja seksualna jest nieskuteczna, a młodzież popada przez to w problemy psychiczne. Dlatego też państwo powinno pomóc rodzicom.

WHO krytykuje amerykańskie podejście do edukacji seksualnej, które stawia sobie za cel zapobieganie np. zakażeniom HIV czy ciążom nastolatek. WHO chce za to ogólnie wspierać rozwój seksualności człowieka, a nie osiągać konkretne cele. Kryje się tu jednak hipokryzja. Przy podejściu amerykańskim – niezależnie od tego, o jakie problemy chodzi: narkomanię, alkoholizm, zbyt wczesny seks – mamy jasny cel i problem, któremu chcemy zapobiec. Możemy więc prowadzić badania i oceniać skuteczność naszych programów. Przy wspieraniu ogólnego rozwoju młodego człowieka trudniej weryfikować efekty.

Jednak są chyba prowadzone badania takich programów?

No właśnie! W Polsce zagorzali wyznawcy edukacji opartej na metodach naukowych nie prowadzą w ogóle badań nad skutecznością swoich działań. Owszem, prowadzą badania, ale wyłącznie stanu obecnego. Na jakiej więc podstawie twierdzą, że edukacja prorodzinna zachęcająca, by czekać z seksem, jest nieskuteczna? Rozumiem, że można by tak twierdzić na podstawie jakichś badań naukowych, co innego jednak, gdy się takich badań nie prowadzi...

Rozumiem, że pan jest zwolennikiem innych metod.

My nasze programy kontrolujemy pod względem skuteczności edukacyjnej. Wiemy, że nasza edukacja jest skuteczna, jeśli chodzi o odkładanie inicjacji seksualnej, dojrzalsze podejście do seksualności i zapobieganie przedmiotowemu traktowaniu drugiej osoby. Przykładem takiej dobrej praktyki jest program „Archipelag skarbów”. To daje wymierne efekty, co nam wyszło czarno na białym w badaniach. Nasze programy prezentowaliśmy w Sejmie, w Senacie i na dziesiątkach konferencji w całej Polsce, a czerpiemy z doświadczeń zagranicznych naukowców. Mamy wieloletnie doświadczenie pracy z młodzieżą, a nasze podejście jest dostosowane do polskich warunków socjokulturowych i nie budzi sprzeciwu rodziców. Nie widzę żadnej analogii między naukowością naszego podejścia a życzeniowym myśleniem tych, którzy na każdym kroku podkreślają naukowość swoich publikacji, a nie prowadzą żadnych badań nad skutecznością swoich propozycji.(...)

http://www.rp.pl/artykul/107684,1006062-Psycholog-o-edukacji-seksualnej.html

Brak głosów