Kontroler zazwyczaj nie zawodzi
Czy płk Mark Tillman wiedział, że zostanie użyty do wspierania tezy o rzekomych naciskach w kokpicie Tu-154M?
Nawet z relacji amerykańskiego pilota, wyreżyserowanej przez "Wprost" tak, by przede wszystkim umniejszyć zdolności polskiej załogi, wynika, że zejście samolotem do wysokości decyzji w trudnych warunkach pogodowych nie jest podejmowaniem nadmiernego ryzyka. Co więcej, jak mówi płk Mark Tillman, emerytowany pierwszy pilot Air Force One, dla załogi maszyny z prezydentem państwa na pokładzie to kontroler na ziemi jest "ostatecznym autorytetem", a na pokładzie ostatnie słowo - bez względu na opinię zwierzchnika sił zbrojnych - zawsze ma dowódca statku powietrznego.(...)
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110208&typ=po&id=po08.txt
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 398 odsłon
Komentarze
Ursa, to wszystko (o kontrolerze i dowódcy statku)
9 Lutego, 2011 - 08:15
to wiedzą już dzieci w przedszkolu. No, takim lotniczym;). Niestety lemingom ta wiedza jest niedostępna a to z tego pwoodu, że w Wybiórczej napsiali inaczej. Jak Wybiórcza piśnie, że niebo jest rude a śnieg gorący, to tak właśnie będzie (dla lemingów, amen). - Kontroler ma władzę zamknąć lotnisko i nikt tego nie podważy, jak kontroler nie zamyka, to wniosek jest jeden - można lądować. No i pilot to robi (n.b. nasz nie lądował, tylko podjął próbę - normalna procedura - rozpatrysz się co i jak, i albo podejdziesz do lądowania, albo "odchodzisz" a odchodzisz też - albo na drugi/kolejny krąg (jako smaolot nr 1 masz "se prawo wisieć" nad lotniskiem dowolną ilość czasu), albo całkiem gdzie indziej.
Mnie w całej smoleńskiej sprawie wkurza to, że nikt jakoś nie bada najprostszej sprawy:
1 pilot: odchodzimy
2 pilot (milczy)
To znaczy, że goście "dodają ciągu" - a maszyna... w dół! I to z rumorem, bo się w drobny mak rozsypała...
Kolejna sprawa: nie widziałam porównania ("nałożenia na siebie") tego co wynika z tego ruskeigo śmiecia (stenogramu) i z tego ruskiego chamstwa (raport MAK) - "Ty w kursie i na ścieżce" a w realu byli gdzie indziej...
Ja się nie znam, ale mi się o uszy obiła taka jedna pilocka historyjka, jak to jeden taki "zaliczył" raz awarię awioniki. No i z tą awarią, bez widoczności ziemi "ściągnęła" go na ziemię "wieża" - on szedł jak dziecko z zawiązanymi oczami przez las, wieża "widząc" go na radarach mówiła mu krok po kroku, co ma robić - częściowo "robiła" "za niego" procedurę lądowania. Poszło jak po maśle. Nie wiem ile w tym prawdy. Pewne jest jedno: piloci ufają "wieży". Tam siedzi (powinien siedzieć) człowiek nie po prostu od obsługi radarów, ale obeznany z zagadnieniami ruchu powietrznego. I obie strony ze sobą współpraują, przy czym nie spotkałam jeszcze pilota, który by ingnorował, co "wieża" do niego mówi. Kazdy idiota (lotniczy) wie, że na lotniku "rządzi" "wieża", potem długo, długo nic, a potem P. Bóg i piloci (ex-aequo - hihi).
Tak samo nie spotkałam kapitana, który by posłuchał kogokolwiek poza wieżą i Bogiem...