Apokalipsa w Podkamieniu krwią polską pisana

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

(...)Początek dramatu – nieudany podstęp

W pierwszych dniach marca 1944 r. w Podkamieniu kwaterował oddział ochotniczej ukraińskiej Dywizji SS-Galizien pod niemieckim dowództwem, sygnalizując od razu wrogie nastawienie do klasztoru.

Mimo wyjaśnień przeora o. Marka Krasa, że tylko straż w klasztorze posiada legalnie broń, dokonano dwu rewizji, domagając się oddania broni ukrytej. Aby uspokoić podejrzenia, zdano dwa zdezelowane karabiny wyciągnięte z gnoju. Jednak dowódca ukraińskiego oddziału SS nakazał opuścić klasztor posiadającym w pobliżu domy, zezwalając na pozostanie tylko pogorzelcom z okolicy i uchodźcom wołyńskim. Do domów powrócili mieszkańcy Podkamienia i koloniści niemieccy z Malenisk.

11 marca 1944 r. oddział ukraińskiego SS opuścił Podkamień, ale tuż przed wyjściem oddziału z miasta przybyła delegacja banderowców z pobliskiej wsi Czernicy i prowadziła rozmowy z żołnierzami ukraińskimi lub z miejscowymi Ukraińcami. Zaraz potem, obawiając się napadu, wielu Polaków z Podkamienia powróciło do klasztoru.

Tego dnia po południu obserwatorzy z wieży klasztornej zauważyli nadciągające grupy uzbrojonych chłopów ukraińskich z Czernicy i Pańkowiec, którzy zebrawszy się razem, ruszyli na klasztor.

Naprzeciw nim wyszli o. Józef Burda i dowódca samoobrony Sołtysik, by rozeznać ich zamiary. Okazało się, że dość nieudolnie udawali SS ukraińskie, które ma w klasztorze zająć stanowiska obronne przed nadciągającymi bolszewikami.

Nie zostali wpuszczeni, wobec czego zażądali jedzenia (zrzucono im z okien) oraz dostępu do organistówki (poza murami klasztoru), na co przystano, otwierając ją. Zaplanowany podstęp nie udał się banderowcom, więc część z nich zajęła organistówkę, część otoczyła klasztor.
Kres podkamieńskiej warowni

12 marca 1944 r. (niedziela) od rana banderowcy przystąpili do szturmu, ostrzeliwując okna i bramę klasztoru z różnego rodzaju broni i rzucając granatami, próbowali następnie sforsować bramę łomami i siekierami.

Samoobrona klasztoru rozpaczliwie usiłowała powstrzymać napastników, strzelając i rzucając granaty, jednak ostrzał z broni maszynowej się wzmagał.

Okazało się, że banderowców wsparł przemierzający Podkamień ukraińsko-niemiecki oddział z Dywizji SS-Galizien. W obawie o swe rodziny znajdujące się w klasztorze trzech mężczyzn będących w miasteczku zwróciło się do komendanta niemieckiego o wycofanie podległego mu oddziału, na co odpowiedział on postawieniem ultimatum na piśmie, w którym żądano zdania broni niemieckiemu dowództwu i opuszczenia klasztoru przez wszystkich ludzi, prócz zakonników, obiecując bezpieczeństwo wychodzącym, a opornym rozstrzelanie i bombardowanie klasztoru.

Pismo komendanta grożące bombardowaniem i widok nadjeżdżających działek spowodował wśród zgromadzonych panikę niemożliwą do opanowania przez samoobronę. Ludzie na oślep ruszyli do bramy, która była zabarykadowana workami ze zbożem i różnymi przedmiotami, i do innych zabezpieczonych wyjść, bezładnie rozwalali umocnienia, skakali z okien, kłębili się w przejściach i bramie, rozbiegali się wokół klasztoru, wystawiając się na cel zaczajonych dookoła napastników i morderczy pościg.

Dowódca samoobrony, nie dając rady powstrzymać spanikowanego tłumu i nie widząc w tej sytuacji szans na dalszą obronę, zrezygnowany pozwolił podkomendnym ratować się ucieczką.

Zanim wszyscy zdołali wydostać się na zewnątrz, na teren klasztoru wtargnęli banderowcy. Nielicznym udało się ukryć w zakamarkach. Nastąpiła rzeź. Wraz z ludnością zginął ksiądz z Poczajowa i trzech starych zakonników: br. Jan Frączyk, br. Kryspin Rogowski i br. Garciarz Juźwa.

Oto widok zapamiętany przez byłego mieszkańca Podkamienia Stanisława Baczewicza w kilka dni później (z relacji zamieszczonej w drugim tomie publikacji Jana Z. Iłowskiego „Podkamień. Apokaliptyczne wzgórze”): „W jednym z pomieszczeń przedstawił mi się okropny widok, którego nie zapomnę do końca życia. Na podłodze leżało dwadzieścia, a może więcej ciał w różnych pozycjach.

Cała podłoga była zaścielona trupami. Osoby zamordowane przez ukraińskich zbirów były mi znane z widzenia, lecz z nazwisk ich nie pamiętam. Najwięcej ludzi pochodziło z Wołynia. Cała podłoga we krwi. Niektórzy w zastygłych dłoniach trzymali różaniec. Mężczyźni rozebrani bez butów, bez koszul, bez spodni, jedynie w kalesonach. Głowy rozrąbane na pół siekierą lub jakimś innym ostrym narzędziem”.(...)

http://naszdziennik.pl/mysl/26513,polska-apokalipsa-w-podkamieniu.html

Brak głosów