Jak stworzyć „rodzinę patologiczną” – część pierwsza

Obrazek użytkownika Godny Ojciec
Kultura
rodzina patologiczna

Kiedy otchłań rozpaczy, spowodowana bezmiarem oszczerstw jakimi została obrzucona nasza rodzina, zdawała się nas już pochłaniać całkowicie, kiedy pytanie: „dlaczego akurat my?” wisiało w powietrzu i zdawało się świadczyć o całkowitym bezsensie osaczającego nas rozpadu, zdarzyło się coś co uznaliśmy za odpowiedź. Może nawet za opatrznościowy znak?

Doszła do nas wieść, że w sąsiednim bloku, funkcjonariusze MOPR odebrali dziecko samotnie wychowującemu je mężczyźnie. Trochę znam tego pana i jego syna. Dzieciak wielokrotnie bawił się z moją córką na osiedlowym placu zabaw. Miał ok 10 lat i był najstarszy w kilkunastoosobowej grupie rówieśniczej, więc w naturalny sposób aspirował do jej przywództwa. Zdarzały się z tego powodu dziecięce konflikty, w które musiałem nawet raz czy dwa razy ingerować. Jednego razu chłopak popsuł mojej córce hulajnogę. Z początku zamierzałem porozmawiać w tej sprawie z jego ojcem, ale po wyjaśnieniach innych dzieci okazało się, że miglanc niczego złego nie zrobił. Chłopak jak inni chciał się również przejechać córki wehikułem, oczywiście za jej zgodą, ale niestety nie uwzględnił, że był już trochę za wielki i za ciężki na taką zabawkę. Uznałem więc zdarzenie za test „chińskiego bubla” a jego wynik za dobrą wiadomość. Możliwe, że dzięki temu testowi moje dziecko uniknie poważniejszego wypadku – pomyślałem.

Chłopak był dość sympatyczny, rozumiał co się do niego mówi i potrafił z ochotą korygować swoje zachowanie kiedy się podawało przekonywające argumenty. Imponowało mu gdy był traktowany poważnie - „jak dorosły”. Potrafił być rycerskim i odpowiedzialnym. Troszczył się o młodszych współtowarzyszy zabaw jak umiał. Nie zawsze to wychodziło zgodnie z zamiarami ale... :)

Zwykle kiedy dzieci kończyły zabawę odprowadzał moją córkę pod drzwi naszego mieszkania. Chyba wpadła mu w oko :)

Byłby dobrym harcerzem. Czasem widać było, że trochę jest rozpuszczony i że brakuje mu tzw: „Ojcowskiej Ręki”, ale kiedy uwzględnić, że jego tata jest przykuty do inwalidzkiego wózka i wychowuje syna samotnie należało uznać że i tak świetnie sobie radzi. Po raz pierwszy los mnie zetknął z ojcem tego chłopaka kiedy rozpoczynałem nową pracę. Tak się złożyło, że był to pierwszy dzień mojego zatrudnienia w tej firmie, a jego ostatni.

Do tego jeszcze przyszło mi odziedziczyć jego biurko. Miałem trochę mieszane uczucia z tego powodu. Może nawet coś w rodzaju wyrzutu sumienia, że zabieram mu pracę? Oczywiście nie było mowy o jakiejkolwiek konkurencji. Ja zostałem zatrudniony do zupełnie innych zadań. Najprawdopodobniej mężczyzna pracował jako stażysta, na podstawie umowy pracodawcy z Urzędem Pracy, której termin właśnie wygasł, albo w ramach jednego z licznych programów „aktywizacji zawodowej niepełnosprawnych”? Nie drążyłem tematu, nie wnikałem w szczegóły, ważne było dla mnie, że ilekroć spotykałem później tego pana na ulicy, przyjaźnie się ze mną witał i zagadywał z sympatią. Nie znalazł nowej pracy, ale miał skromną rentę...

Kiedy dowiedzieliśmy się o jego nieszczęściu, uznaliśmy, że w porównaniu z nami ten człowiek jest zupełnie bezbronny wobec perfidii stosowanej przez MOPR. Przede wszystkim jest sam, nie ma współmałżonka z którym mógłby dzielić wspólny los, z którym mógłby przedyskutować trudne sprawy, podjąć wspólne decyzje mieć emocjonalne oparcie...

Uznaliśmy, że jesteśmy w stanie mu pomóc, że powinniśmy mu pomóc, że nasze doświadczenia mogą poprawić jego sytuację. Tylko czy zechce się na taką pomoc otworzyć, czy będzie w stanie komukolwiek zaufać po tak traumatycznych przejściach?

I właśnie w momencie kiedy zdecydowaliśmy w jaki sposób nawiążemy z nim rozmowę, jak zaoferujemy pomoc i wsparcie, doszły do nas słuchy, że jego problemy się skończyły, że syn szczęśliwie wrócił do domu. Nic tylko się cieszyć. Ale jakoś nie było nam z tego powodu zbyt radośnie. Osamotnienie w nieszczęściu stało się jeszcze bardziej nieznośne.

Nasza sprawa zapowiadała się przecież na wielomiesięczną mordęgę pochłaniającą coraz więcej sił, pieniędzy i zdrowia. Nikt z nas nie przypuszczał wówczas że sprawa potrwa lata... Jedyne światło jakie nam wtedy zaświeciło to myśl, że może dzięki nam, dzięki naszej walce i uporowi, dzięki zrządzeniu Bożej Opatrzności ocalone zostało szczęście i byt rodziny tego biedaka. Że idąc na pierwszy ogień, chcąc niechcąc, przejęliśmy na siebie główne uderzenie wroga.

W końcu nawet MOPR ma ograniczone możliwości. Nawet MOPR musi zdawać sobie sprawę, że jeśli nie okiełzna swojej agresji i pozwoli sobie na kompletnie bezmyślną pacyfikację okolicznych rodzin to może nastąpić przebudzenie społeczne. Wówczas prawda wyjdzie na wierzch i nawet najgłupszym lemingom otworzą się oczy.

 
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)