DO PIEKŁA I Z POWROTEM cz.IV

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Świat

Przyczyny potępienia

«Złe towarzystwo, złe książki i grzeszne nawyki — tłumaczył mi mój przewodnik — są najczęstszym powodem wiecznego odrzucenia».

Pułapki uprzednio widziane doprowadzały rzeczywiście chłopców do ruiny. Na widok sporej liczby idącej na zatracenie, krzyknąłem niepocieszony: «Jeżeli aż tylu z naszych chłopców tak kończy, to pracujemy daremnie. Jak można zapobiec tym tragediom?»

«To stan, w którym się obecnie znajdują — odparł mój przewodnik. Poszliby tam niechybnie, jeżeliby teraz umarli».

«Pozwól mi zatem zapisać ich nazwiska, bym mógł ich ostrzec i skierować znowu na drogę do nieba».

«Czy ty naprawdę wierzysz, że ktokolwiek z nich poprawi się po twoim ostrzeżeniu? Być może, że zrobi ono wrażenie na niektórych, lecz prędko o nim zapomną, mówiąc: «Przecież to był tylko sen». I staną się jeszcze gorsi. Inni przekonani, żeś ich nie zdemaskował, będą przystępowali do Sakramentu św., ale bez głębszej pobożności, ot po prostu z nawyku. Jeszcze inni przystąpią do spowiedzi z lęku przed piekłem, ale z grzechami nie zerwą».

«Nie ma zatem wyjścia dla tych nieszczęśników? Proszę, powiedz, co mogę dla nich zrobić?»

«Mają przełożonych, niech ich słuchają. Mają regulaminy, niech je zachowują. Mają Sakramenty, niech je przyjmują».

W tej chwili jakaś nowa grupa chłopców z impetem wpadła w dół, a drzwi momentalnie się otworzyły.

«Wejdźmy do środka» — powiedział do mnie przewodnik.

Wejdź ze mną do środka

Cofnąłem się z przerażenia i strachu, że nie mogę wrócić do Oratorium i ostrzec moich chłopców, by chociaż innych uchronić od zatraty.

«Chodź — nastawał przewodnik — dużo się nauczysz. Lecz najpierw powiedz mi: Chcesz pójść sam czy też ze mną?» Zapytał mnie, widząc moje przerażenie. Wyczuwał zresztą, że potrzebowałem jego przyjaznej obecności.

«Zupełnie sam w tym niesamowitym miejscu?» — zapytałem. «A jak bym mógł znaleźć drogę powrotu bez twojej pomocy?» Równocześnie błysnęła mi myśl bardzo pocieszająca: «Zanim ktoś zostanie skazany na piekło, musi być wpierw osądzony. A przecież nade mną sąd jeszcze się nie odbył». «Pójdźmy» — odważnie zawołałem. Weszliśmy do tego straszliwego korytarza i lotem błyskawicy przelecieliśmy przez niego. Nad wszystkimi wewnętrznymi bramami rzucały się w oczy napisy pełne gróźb. Ostatnia z nich prowadziła na wielkie, bardzo ponure podwórze, zakończone w głębi niewiarogodnie olbrzymim i odstraszającym wejściem. Nad nim widniał napis:

«Ześle w ich ciało ogień... jęczeć będą z bólu na wieki» (Jdt 16, 17).

«I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy i na wieki wieków» (Ap 10, 10). «Tutaj wszelkiego rodzaju męki na zawsze». «Tutaj jedynie chaos i strach wieczny mieszkają» (Hi 10, 22). «Dym ich na katuszy na wieki się wznosi» (Ap 14, 11). «Nie ma pokoju dla bezbożnych» (Iz 48, 22). «Będzie płacz i zgrzytanie zębów» (Mt 8, 12).

W czasie, kiedy czytałem te wszystkie wstrząsające stwierdzenia, przewodnik stał na samym środku podwórka. Następnie podszedł do mnie i powiedział:

«Odtąd nikt już tu nie będzie miał ani kolegi, który pomoże, ani życzliwego przyjaciela. Nie spotka serca kochającego, ani wzroku litościwego, ani nie usłyszy dobrego słowa. To wszystko już przepadło na zawsze. Czy chcesz to tylko zobaczyć, czy może osobiście doświadczyć?»

«Chcę tylko zobaczyć» — odpowiedziałem.

Wąski korytarz

«Zatem chodź ze mną» — odpowiedział mój przyjaciel i, ciągnąc mnie za sobą, przeszedł przez bramę na korytarz, na którego końcu stała wieża obserwacyjna, cała okolona ogromną, kryształową szybą. Gdy tylko wstąpiłem na próg wieży, poczułem nieopisany lęk, który mnie jak by sparaliżował tak, że nie odważyłem się zrobić ani kroku. Gdzieś wysoko nade mną zobaczyłem coś, co przypominało przeogromną pieczarę. Stopniowo zanikała, tworząc jakieś zagłębienie zapadające się daleko, daleko we wnętrznościach gór. Góry płonęły, ale odmiennym ogniem, jaki my znamy, czyli ogniem skaczących języków płomieni. Cała pieczara i wszystko w niej: ściany, sufit, grunt, żelastwa, kamienie, drewno i węgiel — wszystko rozżarzone do białości ziało tysiącami stopni gorąca. Ten ogień nie spalał, ale spopielał. Nie znajduję po prostu słów, by wypowiedzieć zgrozę tej czeluści. «Bo dawno przygotowano Tofet, ono jest także dla króla gotowe, zostało pogłębione, rozszerzone; stos węgli i drwa w nim obfitują. Tchnienie Pana niby potok siarki je rozpali» (Iz 30, 33).

Ogarnęła mnie plątanina oszałamiających myśli, bo zobaczyłem, jak jakiś chłopiec roztrzaskał się o bramę. Wydał przerażający okrzyk, jak ktoś, kto wpadł w kadź z rozpalonym do białości metalem. Następnie stoczył się w sam środek pieczary. Tam natychmiast znieruchomiał i pozostał już tak, rozżarzony temperaturą tego ognia. Tylko echo okropnego jęku ciągnęło się jeszcze długo.

Oszołomiony tym wszystkim, przypatrywałem mu się bliżej przez moment. Wydawało mi się, że to jeden z moich chłopców z Oratorium. «Czy to jest ten a ten?» — zapytałem przewodnika.

«Tak» — brzmiała odpowiedź.

«Dlaczego stał się taki nieruchomy? Dlaczego tak rozżarzył się do białości?»

«Chciałeś przecież tylko zobaczyć — odpowiedział — niech ci to wystarczy». «Każdy ogniem będzie posolony» (Mk 9, 49). Znów drugi chłopiec wpadł z szalonym impetem do pieczary. I zawisł tam w pozycji nieruchomej. Wydał jedynie okrzyk przerażenia rozdzierający serce. Jego jęk zmieszał się z echem wycia kolegi, który go uprzedził. Potem inni wychowankowie w liczbie wciąż wzrastającej ginęli w oka mgnieniu w czeluści. Z niewyobrażalnym skowytem natychmiast nieruchomieli i płonęli wielkim ogniem. Spostrzegłem, że pierwszy chłopiec był jak by przygwożdżony do miejsca. Jedna z jego rąk i nóg zawisła w powietrzu. Drugi leżał na podłodze dziwnie zgięty we dwoje. Inni przybierali najrozmaitsze pozy: balansowali na jednej nodze lub ręce, leżeli lub siedzieli bokiem, stali, klęczeli, czy też łapali się za włosy.

Scena ta przypominała znaną grupę Laookona, przedstawiając młodych ludzi w najstraszliwszych, pełnych cierpienia pozycjach. Ciągle nowi chłopcy dostawali się do pieca. Niektórych znałem, inni byli mi zupełnie obcy. Wówczas przypomniałem sobie słowa z Pisma św. o potępionych: «Drzewo.., na miejscu, gdzie upadnie, tam leży (Koh, 11, 3).

Brak głosów