I to się powiesiły nie po to, zeby umzeć. Ino zeby wisieć…
<p>"No to sie zielone powiesiły na dzewach. I to się powiesiły nie po to, żeby umzeć. Ino zeby wisieć…"</p><p>Marcin Daniec</p><p>Powyższy cytat – z dokładnością do paru słów, bo z pamięci – z jednego z Opolskich występów Marcina Dańca dobrze – myślę – ujmuje istotę zamieszania wokół powstającej i przygotowywanej do druku książki historyków Stanisława Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Lechu Wałęsie i tajnym współpracowniku PRL-owskiej bezpieki o kryptonimie "Bolek".</p><p>Parę uwag:</p><p><strong>Lech Wałęsa jako skarb narodowy</strong></p><p>Twierdzenie, że książka ten symbol splugawi byłoby uprawnione, gdyby w książce zamieszczono wymysły. Póki jej nie ma, nie sposób tego ocenić. Jeśli przedstawiono tam nie wymysły, lecz udokumentowane fakty, to symbol – że tak powiem – sam się splugawił. "Manie pretensji" do historyków jest w tej sytuacji dziecinadą.</p><p><strong>Lech Wałęsa jako symboliczny pocisk o międzynarodowym zasięgu</strong></p><p>Twierdzenie, że książka zniszczy ten symbol byłoby uprawnione, gdyby historycy zamierzali napisać, że Lech Wałęsa wcale nie walczył z komunizmem, wcale nie był internowany, wcale nie przewodził wielkiemu zrywowi sprzeciwu i oporu wobec PRL-owskiego reżymu. Wcale nie podpisywał Porozumień Sierpniowych, nie spotkał się z papieżem, itd. Książki nie czytałem, ale już teraz pokuszę się o twierdzenie, że tak kuriozalnych tez nigdzie tam nie znajdziemy nawet na lekarstwo. Nikt nie zamierza walczyć Lechem Wałęsą jako symbolem – którym on zagranicą pozostanie, żeby nie wiem, co tu się w kraju na jego temat okazało i ukazało. I tyle.</p><p><strong>Lech Wałęsa jako wpływowy polityk</strong></p><p>A to już straszna bzdura, powtarzana do znudzenia i bezrefleksyjnie, więc pewnie trudno ją będzie odczarować. Ponoć Lech Wałęsa jako człowiek sławny i legendarny może dla Polski dużo dobrego zrobić. Podważanie jego autorytetu i wyciąganie mu grzechów z przeszłości znacznie owo "robienie" utrudni. A co za tym idzie, godzi w polską rację stanu.</p><p>Lech Wałęsa rzeczywiście sporo może. Może pojechać za granicę z wykładem, tak jak to robi z powodzeniem od lat. Może się stawić na rozmaitych uroczystościach czy konferencjach międzynarodowych, ściskać ręce i pozować do zdjęć. Może tu czy tam ponieść olimpijski znicz lub flagę. Może sygnować swoim nazwiskiem napisaną przez jakiegoś wyrobnika książkę. Może wreszcie wyjechać na Zachód i w tamtejszych mediach kłapać dziobem przeciwko Kaczyńskim. Ale twierdzenie, że Lech Wałęsa może cokolwiek załatwić, jest po prostu kpiną z ludzkiej inteligencji.</p><p>Raz, że agenturalna przeszłość prezydenta to tzw. tajemnica poliszynela. A dwa, że takie podejście do sprawy to po prostu kolejny przejaw prowincjonalizmu polskiej polityki. U naszych zachodnich sąsiadów zdziwienie, a czasem wręcz zażenowanie budzi dziwaczne polskie pojmowanie tego, co się zgrabnie określa jako realpolitik. W końcu, jak pragnę zdrowia, umowy międzynarodowe zawiera się z aktualnie panującą władzą, a nie z byłym prezydentem. Opinie o korzystności takich czy innych rozwiązań czerpie się ze zleconych obiektywnych analiz, od których każde państwo ma sztaby ludzi, a nie z tego, co sądzi o tym Lech Wałęsa. Dane rozwiązania uskutecznia się, jeśli są dla tegoż państwa korzystne, a nie dlatego, że za tym lobbuje Lech Wałęsa, i się od nich absolutnie stroni, jeśli są niekorzystne, nawet jeśli Lech Wałęsa twierdzi inaczej (amerykańskie wizy dla Polaków są tego najlepszym dowodem; tutaj Amerykanie twardo i bezwzględnie patrzą na swój interes, oceniają go na podstawie właściwych, sensownych kryteriów, a to, co mówią "legendarni przywódcy", mają – delikatnie mówiąc – w poważaniu).</p><p><strong>Lech Wałęsa jako "a co wyście wtedy robili?"</strong></p><p>To ulubiony argument. Jak śmiecie oceniać mnie, Wałęsę, który obalił komunizm. Co wyście wtedy robili? Pytanie nie przypiął, ni przywiązał. Zadaniem historyków jest prowadzenie badań i przygotowywanie rzetelnych publikacji (o tej jeszcze nie wiadomo, jaka będzie), a nie obalanie ustrojów. Równie dobrze do krytyka filmowego można mieć pretensję o złą recenzję na zasadzie: a pan zrobiłbyś lepiej? Żenada. Tą metodą niczego złego nie mógłbym dziś powiedzieć o Stalinie, bo w swoim życiu nie zrobiłem niczego, aby się mu przeciwstawić (jestem – jak to się wdzięcznie w pewnych kręgach zwykło określać "młodym gnojem"). Żenada.</p><p>-*-</p><p>Co zatem jest powodem tak wielkiego sprzeciwu części polskich elit przeciwko szykowanej publikacji o Lechu Wałęsie? Padają tezy, że to Towarzystwo mobilizuje Orkiestrę, żeby wymusić powrót III RP i starych układów, żeby zatrzymać prace nad odkrywaniem detali najnowszej polskiej historii. I pewnie to wszystko prawda. Trochę to pocieszne, że tak ognisty opór i miotanie argumentacji broniącej czci Lecha Wałęsy wykonywane jest, na najwyższych rejestrach, przez tych, który kiedyś wyzywali go od prymitywa z siekierą i którzy – jak nie tak dawno Adam Michnik przy okazji tekstu broniącego Guntera Grassa – nie mają najmniejszych skrupułów, by mu aluzyjnie wytknąć jego grzeszki z przeszłości, jeśli trzeba byłego prezydenta troszkę utemperować, usadzić i odpowiednio przekierować. Nie mam na to żadnych dowodów, ale podejrzewam, że wielu z nich prywatnie uważa go za prostaka i traktuje jego osobę czysto instrumentalnie, zupełnie jak senator Grakchus ze "Spartacusa", zapytany przez Juliusza Cezara, czy wierzy w bogów: "Prywatnie nie wierzę w żadnego. Publicznie czczę wszystkich."</p><p>Ale mam wrażenie, że spora grupa ludzi atakujących dziś historyków, robi to na takiej zasadzie, jak wspomniani na początku w cytacie z Dańca zieloni terroryści. Nie po to, żeby rzeczywiście Wałęsę bronić. Tylko żeby sobie powrzeszczeć i się pooburzać.</p>
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 499 odsłon