Wdowy smoleńskie, fragment 15
Od naszej ostatniej rozmowy minęło pół roku. Co się przez ten czas dla Pani zmieniło?
Przede wszystkim ze strony Prawa i Sprawiedliwości padła propozycja uczestniczenia w polityce kraju. Po długim namyśle podjęłam to wyzwanie.
Podjęłam je po swojemu, to znaczy zrezygnowałam z propozycji startowania do sejmu. Nie wyobrażałam sobie połączenia pracy posła z mieszkaniem w Krakowie i prowadzeniem domu. Pociągnęłoby to za sobą rezygnację z pracy lekarza, a tego bym nie chciała. Postanowiłam więc, że w moim wypadku wchodzi w grę wyłącznie kandydowanie do senatu. Przyjęłam w końcu tę propozycję. W związku z tym weszłam w trochę inny świat. Zaczęłam się spotykać z politykami, ludźmi, którzy od lat taką funkcję pełnią.
Jak Pani odbiera ten zupełnie inny świat?
Wcześniej miałam do czynienia z kilkoma osobami zajmującymi się polityką. Okazało się, że znałam je bardzo wybiórczo, selektywnie. Spotykałam się bowiem z ludźmi bardzo wartościowymi. Polityką zajęli się oni po uzyskaniu wcześniej pewnego statusu zawodowego. O tych ludziach mogę powiedzieć, że byli moimi znajomymi.
Prawdę mówiąc, obserwując ich, stworzyłam sobie bardzo wyidealizowaną wizję ludzi, którzy zajmują się polityką. Dodatkowo jeszcze utwierdziła mnie w tym pewna rozmowa z człowiekiem już na stanowisku, który powiedział mi, że do polityki idą ludzie najlepsi, zdolni, bardzo ambitni i kreatywni. Bardzo optymistycznie to zabrzmiało, gorzej było, gdy musiałam to później na bieżąco weryfikować.
Na pewno dużo ludzi wartościowych jest w polityce, ale jest także dużo miernot pod każdym względem. Nie można wszystkich traktować jednakowo. To jest również moje nowe doświadczenie.
Profesor Andrzej Nowak, który popierał Pani kandydaturę, podkreślił, że Pani może coś innego wprowadzić do polityki: wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie dla dobra kraju. Tymczasem w ostatnich wyborach okazało się, że ludzie, którzy nic nie mają do zaproponowania, zyskali mandat społeczny do rządzenia Polską.
Ostatnie wybory to świeże doświadczenie. Może trzeba dać sobie trochę więcej czasu, by wszystko się skrystalizowało i bardziej uformowało wewnętrznie. Poza tym dziwnymi kryteriami kieruje się społeczeństwo. Byłoby mi znacznie przyjemniej, gdybym przegrała z osobą, która zrobiła cokolwiek, prowadziła kampanię, spotykała się z ludźmi. Mój kontrkandydat, który wszedł z Platformy Obywatelskiej, nie ruszył nawet palcem. Uczestniczył jedynie w oficjalnych uroczystościach i audycjach telewizyjnych, gdzie był zapraszany i gdzie się pojawiał. Na tym się jego rola kończyła.
Były przecież spotkania i debaty, w których Pani uczestniczyła razem z nim. Jak wyglądały te spotkania?
Próbował mnie atakować. Udzielił wywiadu jednej z krakowskich gazet, atakując moją osobę. Powiem szczerze, że ja się nie zdobyłam na coś takiego. Oczywiście mogłam zacząć taką wojnę. Przychodzili do mnie ludzie, często byli to jego dawni współpracownicy, z informacjami o tym panu. Prawdę mówiąc, nie chciałam słuchać, co mieli do powiedzenia, a jak już zaczynałam, to mi się niedobrze robiło. Musiałabym się zniżyć do zerowego poziomu, gdybym chciała te informacje upubliczniać. Nie wyobrażam sobie siebie w takiej roli. Zresztą po tych ostatnich wyborach widać, że cokolwiek by się nie mówiło, to i tak nie ma to jakiegokolwiek znaczenia dla dużej części naszego społeczeństwa.
Mówi Pani, że pewnych rzeczy by nie zrobiła. Tymczasem, jak można zauważyć, w polityce nie ma sentymentów i używa się wszelkich środków, by pokonać, a czasem zniszczyć przeciwnika. Głoszenie samej prawdy, jak widać, nie opłaca się w walce o poparcie wyborców.
Jeżeli używa się wszelkich metod i środków, czyli stosuje się filozofię Machiavellego, to ja się do takiej polityki nie bardzo nadaję. Drugą sprawą jest możliwość przebicia się z ważnymi informacjami, dotarcie do społeczeństwa. Z całym szacunkiem, rozgłośnia Radia Maryja nie wystarczy do informowania społeczeństwa o tym, co się dzieje. Wszystkie inne media zostały stracone. Znajdują się pod ścisłą kontrolą strony przeciwnej.
Uczestniczyła Pani w konferencjach prasowych, gdzie mogła coś powiedzieć na temat swojego programu i tego, jak Pani widzi swoją rolę w senacie. Czy tym nikt z dziennikarzy nie był zainteresowany?
Gdyby się okazało, że można wygenerować jakąś sensację, albo gdybym się potknęła i upadła, albo gdyby ktoś rzucił kamieniem w moją stronę, to myślę, że taka informacja miałaby szansę zaistnieć w mediach jako news. Natomiast merytorycznymi aspektami programu wyborczego lub tym, co ja mam do powiedzenia o tym, co się w kraju dzieje, media nie są zainteresowane z bardzo prostego powodu – ich mocodawcy nie są tym zainteresowani.
Podczas pierwszej konferencji prasowej, kiedy przedstawiłam mój program wyborczy: recepty dla Polski, nikt z dziennikarzy się tym nie zainteresował. Nie było żadnych pytań. Wykorzystano obecność prezesa Jarosława Kaczyńskiego, by zapytać go o proces sądowy, czyli zupełnie nie na temat.
Zresztą na innych konferencjach, w których uczestniczyłam, dziennikarze nigdy się o nic nie pytali. Kompletny brak zainteresowania. Przychodzili, bo widocznie mają obowiązek pojawiać się na takich spotkaniach, i nic więcej. Zero pytań. Informacyjna strona mediów w ogóle nie istnieje. Przynajmniej moje doświadczenie z kampanii wyborczej jest jednoznaczne. Media w Polsce nie są zainteresowane informowaniem społeczeństwa o czymkolwiek.
Udzielała przecież Pani wywiadów...
Tak naprawdę to tych wywiadów nie było dużo. To też bardzo ciekawy aspekt kampanii wyborczej. Część prasy miała zakaz przeprowadzania wywiadów z kandydatami na posłów czy senatorów. Tak na przykład było w przypadku „Tygodnika Nowohuckiego”, gdzie okazało się, że jeżeli chcę wywiad, to muszę sobie za niego zapłacić. To istna paranoja! W normalnym, demokratycznym kraju to jest niewyobrażalne.
Nowa Huta była Pani okręgiem wyborczym.
Wydawało się, że poinformowanie wyborców jest podstawowym obowiązkiem prasy. To dziennikarze powinni zabiegać o wyciąganie od kandydatów informacji i przekazywać je dalej, bo od tego właśnie są. Tak mi się przynajmniej wydawało. A tu się okazuje, że jeżeli chcę, to muszę sobie zapłacić. To samo było z inną gazetą krakowską – „Dziennikiem Polskim”. To jest nie do uwierzenia.
Kampania wyborcza nie powinna się odbywać na ulicach. Nie powinna ograniczać się tylko do rozlepiania plakatów, banerów. Jest to taka forma, w której społeczeństwo traktowane jest jak zwierzęta doświadczalne, na przykład psy w doświadczeniach Pawłowa. Odbywa się to na zasadzie dosłownego wdrukowania nazwiska i numeru na liście poprzez oglądanie tysiąca czy dwóch tysięcy plakatów ze zdjęciem kandydata. Potem to zwierzę pójdzie głosować, zobaczy takie nazwisko i je skreśli.
Jak można w ten sposób traktować społeczeństwo?! To jest karygodne i niedopuszczalne. Media przez cały czas kampanii wyborczej powinny pokazywać kandydatów, ale nie na zasadzie igrzysk i walk gladiatorów, czyli napuszczania jednego na drugiego, ku uciesze prowadzących i oglądających. Chodzi o to, by kandydaci byli naprawdę wysłuchiwani, by rozmawiano z nimi o konkretnych problemach dotyczących Polski. Jednak, niestety, nie istnieje coś takiego.
Mamy za to proces uprzedmiotawiania za wszelką cenę społeczeństwa. Bliżej się temu przypatrzyłam w ostatniej kampanii wyborczej. Traktowanie ludzi jak przedmioty funkcjonuje na niebotyczną skalę. Szczerze mówiąc, jest to moje nowe doświadczenie. Nie sądziłam, że do tego stopnia można manipulować ludźmi.
Czy proponowano Pani udział w takiej walce gladiatorów?
Zaproponowała mi takie spotkanie „Gazeta Krakowska”, ale odmówiłam.
Demokratyczne państwo może istnieć jedynie z wolnymi mediami, które są bardzo potrzebne, żeby cały system mógł funkcjonować, by nie zachodziły nadużycia. Media sprawują rolę kontrolną. Czy wobec tego możemy mówić, że system demokratyczny w naszym kraju jest zagrożony?
Pytanie o wolne media jest już pytaniem z pogranicza filozofii. Prawdę mówiąc, trzeba by było odpowiedzieć sobie najpierw, co to są wolne media. Dzisiaj jest to bardzo trudne pytanie.
Czy w Polsce są jeszcze wolne media?
Dla mnie jest to ciągle pytanie otwarte. Tak naprawdę każdy duży koncern medialny ma jakiegoś właściciela. Dziennikarze są absolutnie od niego zależni. W Polsce powoli powstaje wyraźny monopol medialny, zwłaszcza jeżeli chodzi o telewizję, która ogniskuje zachowania społeczeństwa. Te koncerny generują olbrzymie pieniądze. Ktoś, kto chce funkcjonować niezależnie, nie jest w stanie się przebić ze względu na ograniczone środki finansowe. Ten ma media, kto ma pieniądze. Tak wygląda w tym momencie prywatyzacja środków przekazu.
Pytanie o media publiczne jest już zupełnie innym pytaniem; pytaniem o demokrację w Polsce.
W Polsce nadal funkcjonują takie tygodniki jak „Uważam Rze” czy „Gazeta Polska”, mające nieco inne spojrzenie na sprawy kraju niż zdecydowana większość prasy lewicowo-liberalnej. Ostatnio pojawił się także dziennik „Codzienna Gazeta Polska”.
Jakie będą dalsze losy tygodnika „Uważam Rze”, nie wiadomo. Nowy właściciel może zażądać od redakcji takiego a nie innego funkcjonowania i zmieni się natychmiast profil pisma, tak jak się zmienił po zmianie zarządu program TVP 1.
Nie ma żadnego problemu, jeśli chodzi o zwolnienie obecnej ekipy i zastąpienie jej nową. Jak już wielokrotnie było to widać, nie liczy się to, czy ktoś jest dobrym dziennikarzem, czy wyłącznie „pogodynką”. Wszystko jest na odwrót: im gorszy, tym lepszy do manipulacji i wypełniania zarządzeń. Ktoś taki nie będzie się stawiał, dyskutował, tylko grzecznie wykona każde polecenie.
Jeżeli chodzi o „Gazetę Polską”, to ustawiła się ona na bardzo radykalnym skrzydle i przez to duża część społeczeństwa – umiarkowana lub ta, która sama nie wie, co myśleć – nie weźmie jej do ręki. Tak więc jest to prasa dla ludzi, którzy i tak wiedzą, jak myśleć. Nie są to gazety, które mogą pomóc w dotarciu do większej części naszego społeczeństwa.
Na dobrą sprawę sedno problemu nie tkwi w gazetach. My do tego podchodzimy, jak ludzie nawykli do czytania, dla których słowo drukowane zawsze było wartością. Gros społeczeństwa, jak się dowiadujemy, w ogóle nie czyta. To jest kwestia telewizji. Dla wielu jest to sposób na spędzanie czasu. Tu już jest większy problem, jeżeli chodzi o przekaz społeczny. Nie ma takiej stacji, która informowałaby w sposób rzetelny i prawdziwy. Nie mówię tu o telewizji Trwam, która jest ewidentnie niszowa i dociera do ludzi, którzy już i tak wiedzą, co mają sądzić o ważnych sprawach. Za chwilę i tej telewizji nie będzie, bo jej koncesja znajduje się pod wielkim znakiem zapytania. Jak się dowiedziałam, będzie kosztować horrendalną kwotę. W momencie, kiedy przechodzimy na system cyfrowy, przy wykupieniu koncesji na telewizję cyfrową trzeba będzie zapłacić straszne pieniądze. Na dobrą sprawę przy tej cyfryzacji wszystkie mniejsze stacje muszą upaść. Na rynku zostaną tylko najwięksi i najbogatsi. Oprócz trudności, które się piętrzy przed telewizją Trwam, jest jeszcze dodatkowy próg do przekroczenia – próg finansowy.
Zostaje nam więc tylko internet...
Póki co, zostaje nam internet. Myślę, że też do czasu. Nie jest to rzecz, nad którą nie można zapanować. Zresztą internet, jako źródło informacji, jest wykorzystywany przez wszystkie możliwe strony na różne sposoby. Trudno się tutaj połapać. Ci, którzy stoją po stronie przeciwnej, mają ogromne doświadczenie, finanse i niektóre portale internetowe, które wydawałoby się, że są prawicowo-konserwatywne. Jednak po pewnym czasie zaczynają funkcjonować jak osławiona V Komenda WiN (Wolność i Niezawisłość), którą – jak wiemy – powołało UB po aresztowaniu kierownictwa IV Komendy. Więcej jest tam ludzi podstawionych niż tych autentycznie przekonanych do prowadzenia właściwej działalności.
Jaki portal ma Pani na myśli?
Mówię o Nowym Ekranie. O tym wiem, ale z pewnością nie wszystko. Sądzę, że ta działalność jest kontrolowana i manipulowana.
Niedawno dowiedziałam się, że zakładka „Smoleńsk” zniknęła z Salonu 24. Pojawia się pytanie, komu przeszkadzała? Temat się wyczerpał? Przestał być aktualny? Może przestał być modny i dlatego zniknęła?
W wyborach startowało kilka osób bezpośrednio związanych z tragedią smoleńską i tylko Beata Gosiewska i Alicja Zając dostały się, zdobyły mandat. Czy to oznacza, że temat ten nikogo już nie interesuje?
Nie należy tak tego interpretować, bo przecież startowały osoby z rodzin, które były zainteresowane wyciszeniem tego tematu. Rodziny smoleńskie, jak widać, nie są monolityczną strukturą. Również w nas, tyle że w mikroskali, odbijają się podziały społeczne.
Powiedzmy sobie szczerze, że trudno komuś przyznawać mandat wyborczy, kierując się założeniem, że jest to członek rodziny tego, kto zginął w Smoleńsku. To kryterium z gruntu jest fałszywe i nie powinno być stosowane. Ludzie walczący o te mandaty powinni coś sobą reprezentować i dopiero wtedy można wykorzystać dodatkowe atuty.
Oczywiście, w moim przypadku jednym z założeń uczestnictwa w pracach senatu było drążenie sprawy smoleńskiej. Gdyby nie dawało to większych możliwości działania, to sądzę, że nie zdecydowałabym się na start w wyborach. Nie mam złudzeń, że świata nie naprawię. Jeżeli bym się jednak na to decydowała, to na pewno nie jako senator, tylko jako poseł.
Miałam dużą nadzieję przed tymi wyborami, że Prawo i Sprawiedliwość wygra. Takie były nastroje społeczne, bardzo pozytywne, przynajmniej w gronie, z którym się spotykałam, wśród tych osób. Z drugiej strony powtarzałam, że nie wierzę w to, by to było możliwe. Właśnie przez Smoleńsk, przez całą tę narodową tragedię, byłam przekonana, że aktualnie rządzący staną na głowie, zrobią wszystko, żeby wygrać. Zrobią również wszystko, aby zaszkodzić mojej kandydaturze, bowiem na pewno stanowię dla nich spore zagrożenie. Jestem świadoma, że moja obecność w senacie byłaby im bardzo nie na rękę.
Gdyby rząd został sformułowany przez Prawo i Sprawiedliwość, to większość z obecnie rządzących poszłaby siedzieć. Oni walczyli o przeżycie i byłabym bardzo zdziwiona, gdyby puścili te wybory na żywioł. Mówiłam wszystkim, że byłabym w szoku. To nie jest świat, który – jak się ludziom wydaje – pozostawiony został bez kontroli. Dla aktualnego rządu przegrana była zbyt wysoką stawką. Nie tylko tracili władzę, ale także czekał ich proces, oskarżenie, więzienie, nie mówiąc już o dalszych konsekwencjach w polityce międzynarodowej. Tak więc również naszym sąsiadom zależało na tym, żeby nic się nie zmieniło i przy władzy pozostała obecna ekipa.
Powiedziała Pani o dwóch zastanawiających rzeczach, które warto nieco rozjaśnić. Czy są jakieś dowody na to, że Pani kandydatura była torpedowana przez przeciwników?
Jeden pan poinformował mnie, że w pracy dostali odgórne polecenie, żeby wszyscy poszli do wyborów i głosowali na pana Sepioła z PO. Jak to można zinterpretować?
Podobne dyrektywy wydawano załogom dużych zakładów w czasach PRL. Przecież nikt nie sprawdza, jak ktoś głosował...
Mam taką nadzieję. Proszę to jednak wytłumaczyć tym ludziom. Może wystarczy, że dyrektor czy prezes coś takiego powie i działa to na zasadzie straszaka. Wszystko wskazuje na to, że tak. Do tego dołącza się tresura medialna i efekt jest taki, jak widzimy.
A jakieś inne przykłady?
Nie ma innych przykładów, że byłam zwalczana bezpośrednio.
Czy podczas spotkań z wyborcami nie sugerowano, żeby nie zajmować się już tragedią smoleńską?
Był jeden taki incydent przed spotkaniem. Jakiś człowiek zaatakował mnie, pytając, po co ja się tam pcham, czy za mało mi Smoleńska, czy nic mnie ten Smoleńsk nie nauczył?
Druga sprawa, o której Pani mówiła, dotyczyła oskarżenia obecnej władzy i procesów, które w nowej, PiS-owskiej rzeczywistości mogły nas czekać. Jakie zarzuty można by było postawić ekipie Donalda Tuska?
O zarzutach mówiłam w kontekście Smoleńska, bo to jest dla mnie bezsporne i ustawiające jednoznacznie rząd Donalda Tuska. Jeżeli nie udowodnimy współudziału w zamachu na samolot, to na pewno udowodnimy współudział w mataczeniu w śledztwie. Zaniedbania, jakich się dopuścili rządzący, są ewidentne, nie trzeba już nikogo o tym przekonywać.
Druga skandaliczna sprawa to ogromne zaniedbania, jeżeli chodzi o przygotowanie, organizację i przeprowadzenie tej wizyty. Nawet jeśli założymy, że nie były to działania celowe, a wynikające raczej z głupoty czy braku umiejętności, to też wcale dobrze nie świadczy o polskim rządzie i czyni go odpowiedzialnym za wszystko.
Na razie tylko dymisja ministra Bogdana Klicha jest przejawem jakiejś odpowiedzialności...
Nie wiem, czy to można nazwać jakąkolwiek odpowiedzialnością. Minister Klich wyłącznie na tym skorzystał. Został teraz przez społeczeństwo Krakowa wyniesiony do godności senatora. Czy jest to kara, czy nagroda? Na pewno na nowym stanowisku sobie odpocznie.
W poprzednich naszych rozmowach nie mówiła Pani jednoznacznie o zamachu jako przyczynie tragedii smoleńskiej. Czy coś się zmieniło od tamtego czasu?
Oczywiście, że dowodów bezpośrednich nie ma. Nie jestem technikiem, znawcą lotnictwa, ale jeżeli ktoś fałszuje dokumentację medyczną w sposób ewidentny, to robi to z jakiegoś powodu.
O jakiej dokumentacji Pani mówi?
O dokumentacji sekcyjnej. W przypadku mojego męża ta dokumentacja została sfałszowana w stu procentach. Jest pełne badanie sekcyjne w momencie, kiedy sekcja nie została przeprowadzona.
Pani jednak nie zdecydowała się na przeprowadzenie ekshumacji i sekcji, tak jak w wypadku ciała pana Zbigniewa Wassermanna.
Nie zdecydowałam się z różnych względów. Uważam, że to powinna zrobić prokuratura. Jest to jej obowiązek w momencie, kiedy ma sfałszowaną dokumentację medyczną.
W sprawie dokumentacji medycznej mojego męża złożyłam wniosek o postępowanie dowodowe i to postępowanie się toczy. Przesłuchano mnóstwo niepotrzebnych świadków. Wskazałam parę osób, które powinny zeznawać. Z tego grona na razie przesłuchano kapelana wojskowego, który był na miejscu i widział ciało. Wskazałam też na oficera prokuratury wojskowej, który towarzyszył nam w ostatnim dniu przy identyfikacji. Bardzo nam wówczas pomagał. On też widział ciało. Przesłuchana powinna być także minister Ewa Kopacz, która publicznie stwierdziła, że wszystkie osoby miały przeprowadzone sekcje. Chciałabym się jej zapytać, czy widziała, jak przeprowadzano sekcję mojego męża, czy widziała ciało po sekcji?
Taki wniosek dowodowy złożyłam w prokuraturze. Teraz, jak mi wiadomo, przesłuchiwani są wszyscy pracownicy konsulatu, jacyś psychologowie. Zeznawali wszyscy kapelani wojskowi. Będą przesłuchiwać w nieskończoność, byleby tylko nie dojść do tych dwóch osób, które moim zdaniem są ważne dla śledztwa.
Jeżeli sprawa będzie w ten sposób postępować, to te przesłuchania dadzą w końcu jednoznaczny wynik. Nie da się przecież sfałszować wszystkiego. Wówczas trzeba będzie zgłosić wniosek o popełnieniu przestępstwa przez Rosjan. Nie widzę innej możliwości, żeby to kontynuować. Sprawę tę będę drążyć, bo są niezbite dowody. Na innych rzeczach się nie znam, trudno mi spekulować, robić badania. Wszystko inne zresztą jest poza naszym zasięgiem. Dowody są w Rosji.
Czy Pani indywidualnie będzie dochodzić do prawdy? A może możliwe jest działanie wszystkich osób poszkodowanych chociażby pod szyldem Stowarzyszenia „Katyń 2010”?
Takie rzeczy można robić tylko indywidualnie.
Czy inne osoby postępują podobnie?
Każdy coś tam drąży, co go bezpośrednio dotknęło. Wszystko idzie w takim tempie, że nie jestem przekonana, czy my to śledztwo skończymy do końca naszych dni. Ewidentnie przedłuża się maksymalnie sprawę, jeżeli chodzi o działania prokuratury wojskowej.
Czy zwycięstwo PiS w tych wyborach zmieniłoby tę sytuację? PiS w kampanii nie nagłaśniał sprawy smoleńskiej.
Jestem przekonana, że sytuacja zmieniłaby się diametralnie. To przede wszystkim stanowiło ogromne zagrożenie.
Jak wyglądały Pani kontakty z prezesem Jarosławem Kaczyńskim? Teraz go Pani właściwie poznała bliżej...
Nie można powiedzieć, że znam Jarosława Kaczyńskiego bliżej, bo to w moim przypadku byłoby duże nadużycie. Rozmawiałam z nim parokrotnie i tyle. Były to rozmowy na tematy publiczne.
Jarosław Kaczyński upatrywał Pani męża na swojego następcę...
Taka informacja pojawiła się podobno w książce Jarosława Kaczyńskiego, która ukazała się w okresie kampanii wyborczej. Mnie powiedział to parę miesięcy wcześniej w Warszawie podczas kongresu „Polska – wielki projekt”. Powiem szczerze, że byłam bardzo zaskoczona tą informacją. Pomyślałam sobie, że Janusz byłby niebotycznie zaskoczony, gdyby otrzymał nagle taką propozycję od prezesa Kaczyńskiego. Jeżeli chodzi o nasze rozmowy, to zawsze stawiał się po stronie Prawa i Sprawiedliwości i nie było żadnej dyskusji. Wyłącznie dla tej partii liczą się takie wartości, jak suwerenność Polski czy tożsamość narodowa. Dla innych jest to zupełnie bez znaczenia. Nigdy natomiast nie brał pod uwagę swojej pracy w strukturach partyjnych, więc byłoby to dla niego sporym zaskoczeniem.
Jak podszedłby do takiej propozycji?
Jeżeli doszedłby do wniosku, że to jest ważne dla Polski, że to w tym momencie jest zadanie do wykonania dla niego, to by się tego oczywiście podjął. Takie miał podejście do rzeczywistości.
Spotkałem się nawet z takimi koncepcjami, według których pan Janusz Kurtyka miał być kandydatem prawicy na urząd prezydencki. Z pewnością takie opinie do Państwa docierały.
Bardzo dużo ludzi widziało w nim przyszłego prezydenta. Z tymi opiniami się spotykaliśmy. Parę osób mówiło mu i mnie o tym.
Jak na to reagował?
Traktował to jako rzecz mało prawdopodobną. Raczej jako żart.
To też świadczy o tym, jakich ludzi po 10 kwietnia nam zabrakło w kraju i o tym, że tak niewielu jest w ojczyźnie ludzi uczciwych, prawych...
Tragedia smoleńska to skok z olbrzymiego urwiska w historii staczania się Polski na arenie międzynarodowej. Jest to bardzo bolesne. Przed 10 kwietnia ci ludzie może byli nieliczni, ale byli i mieli w swym ręku środki, możliwości i narzędzia. W tym momencie nawet już tego nie ma. Po ich śmierci utraciliśmy te narzędzia i środki. Teraz nie mamy już nic. I to jest bardzo smutne.
informacja wydawcy + fragment 1: Ewa Błasik
fragment 3: Ewa Błasik
fragment 4: Ewa Błasik
fragment 5: Beata Gosiewska
fragment 6: Beata Gosiewska
fragment 7: Beata Gosiewska
fragment 8: Beata Gosiewska
fragment 9: Ewa Kochanowska
fragment 10: Ewa Kochanowska
fragment 11: Ewa Kochanowska
fragment 12: Ewa Kochanowska
fragment 13: Zuzanna Kurtyka
fragment 14: Zuzanna Kurtyka
przygotowanie: B78
tu zamówisz książkę
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2282 odsłony