Wdowy smoleńskie - fragment 5

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj
Zapraszamy do lektury kolejnej części wydanej przez wydawnictwo Rafael pod patronatem Niepoprawnych książki "Wdowy smoleńskie". Dziś fragment rozmowy z Beatą Gosiewską


Pani nie zdecydowała się lecieć, żeby zidentyfikować męża…
Nie zdecydowałam się.

Chciała lecieć mama Przemka. Wszyscy uważaliśmy, że jest to zły pomysł. Z Nysy przyjechał jej brat ze swoją żoną. Wspólnie ustaliliśmy, że to oni pojadą do Moskwy. Uważam, że była to właściwa decyzja.

Co mówili o przebiegu identyfikacji?
Tak naprawdę do tej pory chcą mówić jak najmniej. My staramy się wyciągnąć od nich jak najwięcej informacji. Oni chcieliby jak najszybciej zapomnieć o tym koszmarze.
Szokujące dla nas było to, czego dowiedzieliśmy się z mediów – że ciało mojego męża zostało zidentyfikowane. Gdy zadzwoniliśmy do wujka do Moskwy, powiedział nam, że nie doszli nawet do prosektorium. To są właśnie te dwa światy, o których już mówiłam.
Okazało się, że pani minister Ewa Kopacz, która miała jakieś informacje, wtedy – na tamtym etapie – błędne, nie dzwoniła do rodzin i nie przekazywała im tych wiadomości, tylko robiono kolejne konferencje prasowe. Nawet wtedy, w obliczu tragedii, dbano o wizerunek rządzącej ekipy, opowiadano o kolejnych sukcesach, ile ciał zidentyfikowano i tak dalej. Teraz, z perspektywy czasu, uważam, że było to nieludzkie, okrutne.

Rząd otoczył rodziny ofiar opieką, przynajmniej takie informacje były podawane opinii publicznej. Czy Pani, jako obywatelka Polski, czuła taką pomoc?
Jako obywatel Polski, który przeżył czterdzieści lat, bo niedawno obchodziłam urodziny, dowiedziałam się po tej katastrofie, jak funkcjonuje państwo polskie. Okazało się, że instytucje państwowe tak naprawdę nie działają bądź działają fatalnie.
Pytanie, kto ma prawo do oceny tego, czy rodziny były objęte opieką i czy państwo polskie w tej trudnej sytuacji zdało egzamin? Czy mają do niej prawo sami zainteresowani, czy tylko ci, którzy, jak ich nikt nie chwali, to sami się chwalą.
Tuż po katastrofie nam, rodzinom, w większości nie była potrzebna pomoc finansowa, o której to tak hucznie wypowiada się rząd. W mojej ocenie jest to celowe działanie.
Niestety, w Polsce nie dzieje się dobrze. Bieda szerzy się coraz bardziej i ludzie, którzy słyszą, ile to pieniędzy dostały rodziny, różnie reagują, często negatywnie, i chyba komuś o to chodzi. Kiedy zobaczyłam, co się dzieje i co mówi telewizja, wtedy postanowiłam, że muszę bronić prawdy. To nie może być zamiecione pod dywan. Ponieważ Platforma Obywatelska ma przychylne media, to nieważne, jaka była prawda, ważne jest to, co uda im się wmówić i przekazać społeczeństwu.
Nasza walka o prawdę jest niełatwa. Widzimy od roku, jak wiele kłamstw jest w tej sprawie. Po raz kolejny powtórzę, oczekiwałam wsparcia organizacyjnego i tego, że będą nam przekazywane uczciwe informacje. Natomiast ani takiego wsparcia, ani takich wiadomości nie otrzymywałam. Mieliśmy informacje tylko z mediów i z telefonów do Moskwy.
Dla mnie ten tydzień oczekiwania na przylot trumny był koszmarem. Czułam, jakby się czas zawiesił. Właśnie z powodu braku wiadomości nasze cierpienie było tym bardziej bolesne. Mieliśmy ciągle wątpliwości, czy to, co mówią w telewizji, jest prawdą. Wiedzieliśmy, że tam jest tyle kłamstwa. Trudno uwierzyć w to, że miałby stać się cud i że zaczną głosić prawdę.
Dodatkowo towarzyszył temu ogromny bałagan organizacyjny. Każdy otrzymywał inne informacje. Każdy starał się też pozyskiwać je z innych źródeł. Często były one sprzeczne ze sobą. To było okropne.
Mówiąc, że nie mieliśmy wsparcia, miałam na myśli dwadzieścia osiem pogrzebów na Powązkach, gdzie nie było żadnej koordynacji chociażby w ustalaniu daty pochówku. Musiałam trzykrotnie zmieniać termin. W końcu ustaliłam datę pogrzebu. Nie było kogoś, kto by to wszystko skoordynował. Próbując ustalić termin, dowiadywałam się, że ktoś inny w tym czasie już zamówił pogrzeb. To były targi, jakie przedstawiciele władz toczyli z nami.
Tyle się mówi, że to były pogrzeby na koszt państwa, że pokryto wszystkie wydatki. Te rozmowy były naprawdę żenujące. Za każdym razem pytano nas: „Czy wy sami zapłacicie? Czy sami zapłacicie za wynajem autokarów?”. Nie było jasnych kryteriów i żadnych zasad. Rozumiem urzędników. Oni nie wiedzieli tak do końca, co mogą. Był po prostu wielki bałagan. Dopiero po fakcie okazało się, że państwo zapłaciło. Ale przeżycia z tamtego okresu były koszmarne.
Mówiłam o tym zamieszaniu i braku przychylności. Później pojęłam z wypowiedzi urzędników, że traktowali mnie tak, jak traktowali mojego męża – posła opozycji. W trakcie tych wydarzeń nie byłam w stanie tego zrozumieć. Zrzucałam to na karb bałaganu.

W tym czasie nad zwłokami ofiar katastrofy mówiono o pojednaniu z Rosją. Czy uważa Pani, że było to właściwe?
Teraz już wiemy, kto mówił o tym pojednaniu. Agent!

Kogo ma Pani na myśli?
Mówię o pracowniku ambasady polskiej w Moskwie Tomaszu Turowskim, który był jedną z pierwszych osób na miejscu katastrofy. Jak się później okazało, w okresie PRL-u był on wpływowym agentem SB, przez lata pracującym w otoczeniu papieża Jana Pawła II w Watykanie. Był on jednym z współautorów tego pojednania.
Dla nas, rodzin, była to szokująca informacja. Kiedy jakiś czas po tym wypadku po raz pierwszy spotkaliśmy się, wiedzieliśmy już, że nas brutalnie okłamywano. Każdej z rodzin mówiono coś innego. Okazało się, że również w Moskwie każdego inaczej informowano. Teraz już wiemy, że było to działanie wyrachowane. Jak dowiedzieliśmy się od dziennikarzy, pan prezydent Bronisław Komorowski, wówczas jeszcze marszałek sejmu, powiedział, że polityka nie kieruje się współczuciem. Mówił to jeszcze wtedy, kiedy nie wystygło ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ono jeszcze nie zostało odnalezione, a on już zajmował Pałac Prezydencki.
Wówczas rodzinami posłów, które straciły swoich bliskich, nie miał kto się opiekować. Marszałek Komorowski czuł się panem w Pałacu Prezydenckim i nie był nami zainteresowany. Byliśmy skazani na kontakty z osobami, które były na miejscu katastrofy, i przez prywatne telefony i media uzyskiwaliśmy informacje o tym, co się tam działo. Z perspektywy czasu wiemy, jak wiele było w tych doniesieniach medialnych dezinformacji.
Z każdym dniem widzieliśmy też, że wypowiedzi premiera Donalda Tuska i jego ministrów były zwykłymi – nie boję się tego nazwać po imieniu – kłamstwami. Zmieniały się co tydzień, co dwa tygodnie. Premier polskiego rządu mówił, że on nie ma powodu, by nie ufać Rosjanom. Dla nas był to kolejny policzek. Zastanawialiśmy się, kogo ten człowiek reprezentuje – polski rząd czy jakieś kolesiostwo? W czyim on działa interesie?
Dla nas to było szokujące. Zginęli nasi bliscy, a on mówi o pojednaniu. Jednocześnie pojawiły się wezwania do palenia świeczek 9 maja na grobach żołnierzy radzieckich. Potem wyniknęła kwestia budowy pomnika bolszewikom, którzy zginęli w 1920 roku, atakując Warszawę, i pochowani zostali w Ossowie. Decyzja ta została oprotestowana. Towarzyszyły temu kompromitujące polskie władze wypowiedzi, chociażby wielokrotnie wypowiadane przez pana prezydenta Komorowskiego słowa, który w trakcie toczącego się śledztwa publicznie podał przyczyny katastrofy, wskazując na błędy pilotów oraz lądowanie w złej pogodzie. Takie same przyczyny podano bezpośrednio po katastrofie. Wyglądało to tak, jakby taka wersja była przygotowana skrupulatnie z góry przez najlepszych mistrzów dezinformacji, jakimi są służby rosyjskie.

Czy zastanawiała się Pani wtedy także nad informacjami, które docierały do nas za pośrednictwem mediów?
W tych pierwszych dniach do końca nie wiedziałam, co się tak naprawdę dzieje. Kiedy pan marszałek Bronisław Komorowski zaprosił nas, bodajże 13 kwietnia, na wspólne posiedzenie sejmu i senatu, nie podszedł do nas i się nie przywitał. Zapakowano nas na galerię. Nie mówiono, w jakim charakterze. Nie wiadomo, po co. Odebrałam to tak, jakby pan marszałek robił sobie już kampanię wyborczą.
Kolejne sprawy. Ten dodatkowy pochówek w mogile zbiorowej na Powązkach. Byłam dzień wcześniej na cmentarzu, widziałam wykopany dół i tak naprawdę zastanawiałam się, o co chodzi.
W następnych dniach wiele rodzin zaczęło się spotykać ze sobą, poznawać i komentować zachowanie przedstawicieli rządu przed tymi oficjalnymi uroczystościami. W telewizji Trwam pokazano, jak w dniu, kiedy przylatywała trumna mojego męża, pan marszałek Komorowski stał z panem premierem Tuskiem i ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim radośni, we wspaniałych humorach. Bardzo szybko zobaczyłam, że oni z trudem ukrywają satysfakcję, że tak naprawdę czują się wielkimi zwycięzcami. Znienawidzonych przez wiele lat wrogów udało im się w końcu pozbyć. Tak to wówczas odebrałam.
Kiedy żył mój mąż, wielokrotnie pytałam go o współpracę PO z PiS, o koalicję tych dwóch partii, na którą wówczas wszyscy liczyli. „Dlaczego wy nie jesteście w stanie się dogadać?”. Mąż wtedy mówił: „Oni uśmiech mają tylko do kamery. Tak naprawdę oni nas nienawidzą. Gdyby mogli, to by nas pozabijali”. Tutaj okazał się jasnowidzem. Jego słowa, niestety, się ziściły.

Z czego ta nienawiść wynikała?
Według mnie, nienawiść brała się ze strachu. Rząd Jarosława Kaczyńskiego, w którym był mój mąż, wypowiadał się i konsekwentnie walczył z korupcją. Wiele osób, które zbudowało swoje majątki w sposób nieuczciwy, przestraszyło się. Jak mówił mój mąż, ci najwięksi uciekli za granicę w czasach rządu PiS-u.
Myślę, że łączy ich solidarność strachu. Do tego doszła likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych. W konsekwencji to była taka mieszanka, która połączyła się i postanowiła zmienić porządek rzeczy. Wtedy wystąpili przeciwko rządowi w Polsce. Myślę, że taka ekipa wspiera obecną władzę i jest solidarna poza jakąkolwiek polityką. Nie chodzi tu o poglądy, tylko o interesy. Towarzyszy temu wielki strach, że ktoś uczciwy może przyjść i zagrozić tym wpływom i fortunom.
W momencie, kiedy Platforma Obywatelska przejęła władzę, czy wcześniej, gdy przegrała wybory, nagle media z niespotykaną perfidią zaczęły straszyć społeczeństwo polskie Prawem i Sprawiedliwością. Przyprawiono im taką koszmarną gębę. A tak naprawdę ludzie, którzy razem z braćmi Kaczyńskimi chcieli zmieniać Polskę, w polityce kierowali się ideałami. Oni uśmiechali się nie tylko do kamery. Oni chcieli w Polsce przywracać normalność. W tym celu wypowiedzieli wojnę nieuczciwym układom.

Poprzednie fragmenty:
informacja wydawcy + fragment 1: Ewa Błasik
fragment 2: Ewa Błasik
fragment 3: Ewa Błasik
fragment 4: Ewa Błasik

przygotował: B78

Brak głosów