Wdowy smoleńskie - fragment 7

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj
Zapraszamy do lektury kolejnej części wydanej przez wydawnictwo Rafael pod patronatem Niepoprawnych książki "Wdowy smoleńskie". Dziś trzecia część rozmowy z Beatą Gosiewską.


Kto ponosi odpowiedzialność za te wszystkie braki, o których Pani mówi?
Przede wszystkim winien jest szef polskiego rządu, który nie zadbał o udział niezależnych międzynarodowych ekspertów i o to, aby polska prokuratura uczestniczyła w tym śledztwie. Powiem więcej, zarówno premier, jak i prokuratura brutalnie okłamywali polskie społeczeństwo, że współpraca z Rosjanami wygląda wzorowo.
Nie chcę tutaj używać ostrych słów dla określenia, jak my jako rodziny czuliśmy się wtedy. Jeżeli widzi się premiera polskiego rządu, który kłamie w telewizji, to co można powiedzieć o takim postępowaniu? My wiedzieliśmy, że nie mamy dostępu do żadnych dowodów, a premier zapewniał, że współpraca wygląda wzorowo. To musiało budzić nasze wątpliwości i w rezultacie protesty.

Pojawienie się raportu MAK-u było zaskoczeniem czy też liczyła się Pani z taką oceną i wskazaniem przyczyn katastrofy?
Upewniło mnie to w tym, że mamy do czynienia z wielkim kłamstwem, któremu towarzyszy zacieranie i niszczenie dowodów. To wszystko, co do nas dociera, nie trzyma się zupełnie kupy.

Z tego wynika, że ze strony rosyjskiej nie spodziewała się Pani żadnych wyjaśnień?
Po tych działaniach, które obserwowaliśmy, oczywiście, że nie.
Dla mnie szokujące było jeszcze to, że w kampanii wyborczej Bronisław Komorowski ujawnił – teraz o tym wiemy – sfałszowane stenogramy, natomiast kilka miesięcy później, gdy otrzymaliśmy nagrania czarnych skrzynek, Jerzy Miller powiedział, że oni nie upublicznią tego, ponieważ stenogramy ujawniono w warunkach twardej kampanii wyborczej. Dowiedzieliśmy się, że Platforma Obywatelska grała stenogramami w kampanii wyborczej i do tej pory gra całą tą tragedią.

Winnych szuka się pośród pilotów. Co Pani o tym sądzi?
To są wersje podawane w mediach i rozpowszechniane przez osoby, które chcą wskazać innych winnych po to, żeby ci właściwi mogli dalej rządzić. Szokujące dla mnie jest, że do tej pory nikomu włos z głowy nie spadł. W państwie prawa takie zasady są nie do pomyślenia. Pamiętam, jak w czasach rządów PiS-u mówiło się o tym, że szwedzka minister, która kupiła bodajże pieluchy, płacąc kartą służbową, podała się do dymisji, kiedy cała sprawa została ujawniona. Wszyscy pamiętamy, jak pani Julia Pitera robiła wtedy medialne afery z tego, kto ile z rządu PiS zapłacił kartą służbową. Tutaj mamy do czynienia z tragedią, jaka się w Polsce dotąd nie zdarzyła. Ginie urzędujący prezydent i wiele ważnych osób, między innymi prezes Narodowego Banku Polskiego, prezes IPN-u, bardzo niewygodny dla rządzących. To wręcz rodzi pytanie, czy nie chodziło tu o pozbycie się ludzi niewygodnych. Tymczasem co się dzieje w Polsce? Okazuje się, że winni są ci, którzy zginęli. Winni są dlatego, że wsiedli do tego samolotu, dlatego że dali się zwabić w tę pułapkę. Ci, którzy odpowiadają za funkcjonowanie państwa polskiego, są niewinni. Nikt ich nie rozlicza. Jednocześnie pan premier apeluje w sejmie o odrobinę zaufania do instytucji państwowych.
Okazuje się, że ci, którzy kierują tymi instytucjami, nie ponoszą odpowiedzialności, na przykład szefowie Biura Ochrony Rządu, które powinno chronić prezydenta. Tymczasem minister Jerzy Miller, który nadzoruje także BOR, ma wyjaśnić przyczyny katastrofy. W mediach nie było słychać o żadnych dochodzeniach w BOR czy w innych instytucjach. Nie było żadnych dymisji. Takie zachowanie jest charakterystyczne dla kraju, w którym rządzi bezprawie.

Mówi Pani o tym, że Tusk posłał prezydenta na pewną śmierć, nie mając żadnych dowodów w tej sprawie. Jak sama Pani mówi, wszystko jest w rękach rosyjskich. Na jakiej podstawie wysuwa Pani tak poważne oskarżenia?
W Polsce chyba dokładnie określona jest odpowiedzialność i wiadomo, komu podlegał ten samolot. W tej sprawie nie padło chociaż jedno słowo przeprosin ze strony rządu. Ci ludzie odpowiadali za bezpieczeństwo prezydenta i pasażerów.
Odpowiedzialność jest jasno określona. W obliczu takiej tragedii okazuje się jednak, że żadnej odpowiedzialności nie ma. To tak, jakby nie działały instytucje państwowe. Przecież ktoś organizował ten lot, tę wizytę. Nagle okazało się, że jak ginie prawie sto osób, to nikt za to nie odpowiada.

Jak reagował Pani mąż na dwie wizyty i podwójne uroczystości w Katyniu?
Uważał, że przyczyną rozdzielenia uroczystości w Katyniu była nienawiść premiera Tuska do prezydenta Kaczyńskiego. Wiemy przecież, do jakich gorszących scen dochodziło w Brukseli. Wiemy, jak nerwowo reagował premier zawsze, kiedy wypowiadał się na temat prezydenta, począwszy od przegranych wyborów. Mój mąż tłumaczył to ogromną nienawiścią. To było jednak coś więcej.

Czy Pani ma jakiś swój scenariusz tych wydarzeń? Co stało się z samolotem? Dlaczego rozpadł się na tyle części?
Dla mnie wersja oficjalna, która pojawiła się bezpośrednio po katastrofie w mediach, jest całkowitą dezinformacją. Po roku obawiam się, że to, co wie polskie społeczeństwo, tak naprawdę może mieć niewiele wspólnego z prawdą. My nadal nic o tej katastrofie nie wiemy poza doniesieniami medialnymi. Niestety, w mediach wypowiada się wielu tak zwanych ekspertów, którzy po sprawdzeniu okazują się oficerami politycznymi. Jak się spojrzy w ich życiorysy, to jakoś tak przedziwnie ścieżki ich wszystkich splatały się w przeszłości. Nie wspomnę już o ambasadorze Tomaszu Turowskim, który – to jest szokujące – był na miejscu katastrofy jako jeden z pierwszych polskich przedstawicieli.
Było też dużo przedziwnych wydarzeń po tej tragedii. Jeden z ekspertów twierdził, że to, co jest tam porozrzucane, to nie są szczątki tego TU 154. Fotele są z innego samolotu. Człowiek ten już, niestety, nie żyje. Mówię o panu Wróblu, wybitnym ekspercie. Zadawane przez niego pytania pozostały do tej pory bez odpowiedzi. Nie widzę też, żeby współpracowano z niezależnymi ekspertami, którzy się zgłaszają. Z reguły nie są oni dopuszczani do mediów. Nie powołuje ich także prokuratura.
Dla mnie to, co się zdarzyło 10 kwietnia w Smoleńsku, jest wielką zagadką. Nie wierzę w ogóle w te wersje medialne.
Niewytłumaczalne jest w żaden sposób to, żeby samolot, który leciał tak nisko, jak podaje MAK rozpadł się na tak drobne części. Uważam, że zgoda na podejście do lądowania albo była pułapką, albo – jak twierdzą niektórzy eksperci – samolot nie podchodził tam do lądowania.
Tak naprawdę nie mamy wiarygodnych dowodów. Wiemy, że stenogramy zapisu rozmów wieży z pilotami były sfałszowane. Eksperci po dokonaniu wyliczeń stwierdzili, że samolot zgodnie z informacjami z tych stenogramów musiałby lecieć ze znacznie większą prędkością, a czasami z tak małą, że uniemożliwiałaby utrzymanie się tak dużej maszyny w powietrzu. To wszystko jest zupełnie niewiarygodne.

Czy kiedyś poznamy prawdę?
Mam nadzieję, że tak. Wierzę w to, że prawda wyjdzie na jaw. Widzę jednak, że na świecie jest ogromna zmowa milczenia. Prawdę o zbrodni katyńskiej też wielu przywódców znało, natomiast Rosja do tej pory jasno o tym nie chce mówić. W tym przypadku także będą zaprzeczać do końca. Natomiast uważam, że to był rzeczywiście perfekcyjnie upozorowany wypadek.

Kto w takim razie był sprawcą?
Najpierw należałoby wyjaśnić, co tam właściwie się stało, a wtedy sprawcy ujawnią się sami. Od roku rząd polski i rosyjski robi wszystko, abyśmy nie dowiedzieli się tego, co tam się zdarzyło. Tylko niezależna międzynarodowa komisja złożona z ekspertów mających doświadczenie i dostęp do najnowszych technologii może wyjaśnić jak zginęli pasażerowie polskiego rządowego samolotu TU 154 M. Problem polega na tym, że obecny rząd, który zorganizował ten lot śmierci, nie poprosił o międzynarodową pomoc. Nie jest możliwe, aby polskie i rosyjskie instytucje wyjaśniły przyczyny tej katastrofy, bo jako winnych co najmniej skandalicznych nieprawidłowości, musiałyby wskazać rządzących polityków. Rząd, który ma obowiązek wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej, wykorzystuje ją do bezpardonowej bieżącej walki politycznej i dalej rządzi zapewniając sobie bezkarność. To jak za wschodnią granicą…

Czy uważa Pani, że Polska po 10 kwietnia się zmieniła?
Myślę, że duża część społeczeństwa przejrzała na oczy. Wiele osób podchodzi do mnie i mówi o tym bardzo często w ostrzejszych słowach niż my to określamy.
Wiele lat prania mózgów Polaków przez media zrobiło swoje. Poczucie wolności po ‘89 roku oraz towarzysząca mu możliwość bogacenia się zobojętniła i ogłupiła dużą część naszego społeczeństwa. Myślę, że część z tych osób po 10 kwietnia przejrzała na oczy. Ale czy to zmieni Polskę…? Wątpię.

Czy mówiąc to wszystko, oskarżając, czuje się Pani dzisiaj bezpieczna w kraju?
Nigdy się nad tym nie zastanawiam. Wiele osób pytało mnie, czy się nie boję. Uważam, że jeżeli jest się o czymś bardzo głęboko przekonanym, to powinno się o tym mówić.
Chciałabym, żebym ja i moje dzieci, przyszłe pokolenia żyły w Polsce, w której obowiązuje prawo i bardzo klarowne zasady, dzięki którym ludzie mogą uczciwie kształcić się i pracować. Władze Polski powinny dbać o interesy obywateli. To właśnie mój mąż Przemysław Gosiewski o taką Polskę przez całe swoje dorosłe życie walczył i poświęcał się pracy społecznej. Tymczasem przez ten rok dokładnie widać, w jakim kraju żyjemy. Instytucje państwowe, zamiast służyć obywatelom, są wykorzystywane przeciwko zwykłym ludziom.

To nie był wypadek

Prawo i Sprawiedliwość przegrało te wybory. Pani wygrała, zdobyła mandat senatora. Czy trudno było zwyciężyć?
PiS w województwie świętokrzyskim, gdzie startowałam, nie przegrał. Ma tylko nieco słabszy wynik niż w poprzednich wyborach. Mój mąż zdobył wtedy 138 tysięcy głosów. Obecnie PiS zbliżył się do tego wyniku. Gdyby województwo świętokrzyskie decydowało, to Polską rządziłoby Prawo i Sprawiedliwość.
Osobiście miałam bardzo piękny wynik – około 53 tysiące głosów. Ciekawe są moje wyliczenia procentowe. W niektórych miejscowościach miałam olbrzymie poparcie, na przykład w powiecie skarżyskim – 37 procent, w gminie Łączna – 50 procent.
W komisji, w której głosowałam, były prowadzone sondaże. Wiele osób wychodziło i mówiło, że głosowało do senatu na Gosiewską, a do sejmu poza PiS-em wskazywano Platformę Obywatelską, a nawet SLD.
Uważam, że w działalności publicznej najważniejsze są ludzkie sprawy, a dopiero potem poglądy polityczne. Na dobre drogi, koleje, infrastrukturę i inne inwestycje zasługują wszyscy, bez względu na poglądy. Mówiłam to na spotkaniach z wyborcami.
Myślę, że ciężka praca – prawie 90 spotkań w czasie czterdziestu kilku dni – dała efekty. W tej kampanii musiałam udowadniać, że nie jestem tylko wdową, jak zarzucały nam to media. Nałożono nam to piętno. Musiałam pokazać, że jestem również merytorycznie przygotowana do pracy społecznej.
Bardzo miło mi było, gdy po jednym ze spotkań w terenie typowo PSL-owskim jedna z osób wstała i powiedziała, że przyjechał do nich Przemek Gosiewski w spódnicy.

Czy miała Pani groźnego konkurenta do pokonania?
Miałam urzędującego senatora, który był przez dwie kadencje senatorem PO. Był przez pewien czas szefem Platformy w województwie świętokrzyskim, po czym pojawiła się w sejmie pani o podobnym nazwisku i bardzo szybko przejęła struktury. Prawdopodobnie się nie dogadali i on w konsekwencji wystartował jako niezależny.
Natomiast Platforma w ramach zadośćuczynienia nie wystawiła w tym okręgu swojego kandydata. Ten pan zajął dopiero czwarte miejsce.

Dlaczego wybrała Pani województwo świętokrzyskie?
Ze świętokrzyskim związani jesteśmy od 2001 roku i dlatego dla mnie rzeczą naturalną było, że to tu ubiegałam się o mandat senatora.
Partia zdecydowała, że wystawi mnie do Senatu, a nie do Sejmu. No cóż, decyzja partii była taka i należy ją uszanować.
Mój mąż wyjechał w świętokrzyskie w 2001 roku i intensywnie pracował. Z dziećmi spędzałam tam wiele weekendów, jeździliśmy za Przemkiem jak cyganie. On zajęty był często przez cały dzień, natomiast wieczorem mogliśmy być razem z dziećmi.
Razem z mężem uczestniczyłam w różnego rodzaju uroczystościach. Województwo Świętokrzyskie jest bardzo patriotyczne. To ziemia o wielkich tradycjach. Pięknie obchodzone są tam dożynki. Można zobaczyć ludowe stroje, skosztować potraw regionalnych.
Tam były także tereny działania oddziałów partyzanckich Armii Krajowej. Przy kaplicy św. Jacka koło Wąchocka co roku obchodzi się rocznicę powstania Polskiego Państwa Podziemnego. Bardzo mocne są tradycje walki z okupantem hitlerowskim i podziemia niepodległościowego działającego w okresie stalinowskiego terroru. Rekonstrukcje bitwy pod Szewcami stoczonej przez AK z Niemcami we wrześniu 1944 roku czy odbicie więzienia w Kielcach dokonane przez żołnierzy mjr Antoniego Hedy „Szarego” w sierpniu 1945 roku, to są atrakcje dla całych rodzin.
Moje dzieci od urodzenia mogły w tym wszystkim uczestniczyć.

Poparli Panią kombatanci?
Kombatanci bardzo aktywnie mnie poparli. Spotkałam się z nimi właśnie pod tą kapliczką św. Jacka w lesie. Opowiedzieli mi wtedy taką historię. Maszerują przez las. Schodzą się na spotkanie i nagle na skrzyżowaniu dróżek pojawia się Gosiewski. Było to dla nich miłe zaskoczenie. Zdziwili się, że wiedział gdzie i kiedy ich spotkać.

Teren, gdzie Pani startowała, był więc Pani dobrze znany.
W poprzednich kampaniach Przemka czynnie uczestniczyłam. Byłam jego logistykiem. Nabierałam wtedy doświadczenia, które z pewnością teraz zaprocentowało.

Jak przyjęto w świętokrzyskim informacje o tym, że Pani kandyduje?
Bardzo trudne było dla mnie podjęcie decyzji o kandydowaniu, ponieważ wiązało się to z tymi wszystkimi wspomnieniami.
Po tej katastrofie, po tych licznych atakach medialnych, kiedy zrobiono z nas wariatów w traumie, ludzi pazernych na pieniądze, miłym zaskoczeniem dla mnie była ogromna życzliwość ludzka, jakiej tam doznałam, niewyobrażalny szacunek do mojego męża. W każdej najmniejszej wiosce, w której byłam, ludzie mówili, że mój mąż był tam wielokrotnie, i wymieniali, co dla nich zrobił.
Część mojego okręgu wyborczego to są tereny popowodziowe. W planach rządu Jarosława Kaczyńskiego i pani minister rozwoju regionalnego Grażyny Gęsickiej było wybudowanie wałów przeciwpowodziowych i kompleksowe zabezpieczenie zagrożonego terenu. Te pieniądze były przewidziane jako inwestycje w latach 2007-2013. PO i PSL, przejmując rządy, po prostu jednym pociągnięciem długopisu przekreślała te inwestycje. Ludzie o tym mówili. Mieszkańcy tych terenów bardzo żywo pamiętają tragedie, która ich spotkała.
W kampanii wyborczej nie poruszałam tematu Smoleńska, mając świadomość, że przeciwnicy tylko na to czekają. Ludzie jednak bardzo często sami podchodzili po spotkaniu i pytali o różne sprawy związane z katastrofą z 10 kwietnia.
Gdy mieszkałam w Kielcach, moja sąsiadka przez balkon powiedziała mi, że była na ważnym stanowisku w czasach komunistycznych, że ma zupełnie inne poglądy polityczne niż ja, ale jest Polką i chciałaby wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku. „Dlaczego prezydent i tylu wspaniałych ludzi, dlaczego mój mąż, który tyle dobrego zrobił, musieli zginąć?” – mówiła.
Z takimi opiniami spotykałam się wielokrotnie i to było dla mnie budujące. Nigdy sama nie poruszałam sprawy katastrofy smoleńskiej. Natomiast ludzie pocieszali mnie i mówili, że mają nadzieję na wyjaśnienie tej sprawy.
Wszyscy byli zaskoczeni, że ja mam przygotowanie i wykształcenie zawodowe. Jestem magistrem inżynierem rolnictwa. Pracuję w administracji związanej z rolnictwem, największej agencji płatniczej, która zajmuje się środkami europejskimi dla rolnictwa.
Dwa powiaty, w których startowałam to tereny typowo rolniczo-sadownicze. Rejon ten jest bardzo biedny. Bezrobocie w Skarżysku-Kamiennej sięga 25 procent. Przez ostatnie lata nie zrobiono nic, żeby to zmienić. Senator, który urzędował dwie kadencje, skompromitował się kompletnie i ludzie nie dawali mu już żadnych szans.

cdn.

Poprzednie fragmenty:
informacja wydawcy + fragment 1: Ewa Błasik

fragment 2: Ewa Błasik

fragment 3: Ewa Błasik
fragment 4: Ewa Błasik
fragment 5: Beata Gosiewska
fragment 6: Beata Gosiewska

przygotowanie: B78

Brak głosów