Terlikowski: Polonizacja albo śmierć
Afera w Austrii jest kolejnym dowodem na to, że Kościół na Zachodzie Europy, jeśli ma przetrwać potrzebuje błyskawicznej romanizacji. A ta jest możliwa tylko jeśli wcześniej dokona się jego polonizacji. I powoli zaczyna się to już dziać.
Trzystu austriackich księży, którzy wzywają do nieposłuszeństwa i zapowiadają, że będą lekceważyć nauczanie Kościoła w kwestiach moralnych czy katolickie rozumienie Eucharystii, to – trzeba to powiedzieć absolutnie otwarcie – tylko wierzchołek góry lodowej, na której rozbił się już niejeden Titanic. Zachodnie Kościoły – szczególnie dobrze widać to w Szwajcarii, ale nieźle także we wspomnianej już Austrii, Niemczech czy Holandii – coraz mniej mają wspólnego z katolicyzmem. Konfesjonały w wielu z nich służą już tylko do przechowywania środków czystości („świetnie mieszczą się w nich mopy i szczotki” - zachwalał mi pewien duchowny), rola księdza – jeśli w ogóle takowy na parafii jest – ograniczona jest do sprawowania mszy świętej (często w garniturze i krawacie, żeby było nowocześniej), a i to tylko wtedy, gdy są intencje mszalne. Różaniec, droga krzyżowa, adoracja Najświętszego Sakramentu – to coraz częściej już wspomnienie odległych dni, których nie pamiętają najstarsi ludzie w świątyni. Zamiast tego są za to przedstawienia, kobiety w portkach rozdzielające komunię czy głoszące kazania, a także absolucje generalne, które zastąpiły spowiedź. Słowem jest wszystko, poza katolicyzmem, wiernymi i powołaniami. Jest wszystko poza życiem.
Obumieranie
Poza wspólnotami – takimi jak Droga Neokatechumenalna, Communione e Liberazione, Emmanuelem, Opus Dei – zachodni, zreformowany już w duchu, którego radykalizacji chcą księża z Austrii, Kościół na Zachodzie – powoli, ale systematycznie umiera. Liczne i gwarne jeszcze pięćdziesiąt lat temu klasztory i zgromadzenia – pustoszeją, a średnia wieku w nich niebezpiecznie zbliża się do osiemdziesiątki. Młodsi zaś (to znaczy ludzie około sześćdziesiątki), jeśli nawet są w klasztorach czy na parafiach, niczym szczególnym nie odróżniają się od świeckich. Noszą gustowne garnitury ze świetnie dobranymi krawatami, a na emeryturze zamiast zostać przy powierzonych sobie wiernych, dla których nie ma nowego duchownego, wyjeżdżają sobie w podróże dookoła świata...
Trudno się więc dziwić, że nieliczni tylko chcą poświęcić się życiu, które z radykalizmem Chrystusa niewiele ma wspólnego. Seminaria (jeśli gdzieś jeszcze przetrwały) święcą pustkami, a nowi zakonnicy pojawiają się w krajach niemieckojęzycznych czy w Holandii głównie z Polski czy Afryki. To my jesteśmy zagłębiem powołaniowym dla większości wspólnot zakonnych, i jeśli mają one nadzieję na przetrwanie, to tylko dlatego, że zasilą ich liczebnie księża z Polski. Przykłady można mnożyć. Włoscy, francuscy, szwajcarscy, niemieccy saletyni od dwudziestu, trzydziestu lat nie mieli ani jednego powołania. W Polsce do bramy postulatu puka rocznie piętnastu kandydatów na zakonników. Nie inaczej jest z kapucynami, franciszkanami konwentualnymi czy salezjanami. Zakony te funkcjonują w Europie, bo są w nich Polacy. Są też całe Kościoły lokalne, które nie mogłyby funkcjonować, gdyby nie duchowni – także diecezjalni – z Polski.
Semper fidelis
Ale naszą siłą jest nie tylko liczebność, ale także wierność Rzymowi. Polscy księża, gdy wyjeżdżają z naszego kraju i zaczynają pracować na Zachodzie, są nieodmiennie określani przez miejscowe duchowieństwo mianem „papistów” (a niestety w wielu miejscach nie jest to komplement). Powód? Otóż polscy księża chcą spowiadać, a nie udzielać absolucji generalnej, sprawują msze świętą w zgodzie z mszałem, a nie w zgodzie z własnym widzimisię, zakładają się na siebie stroje liturgiczne, a nie stuły na krawaty (tak też się zdarza). Co gorsza głosząc Ewangelię przypominają o wymaganiach moralnych, także takich jak zakaz antykoncepcji czy rozwodów, a niekiedy wręcz domagają się, by osoba przystępująca do komunii świętej była ochrzczona.
Niby to nic wielkiego, polscy duchowni robią po prostu to, co do nich należy, i co w Polsce jest absolutną normą, ale... w wielu miejsach na Zachodzie uchodzi to już za absolutny konserwatyzm, niedopuszczalny papizm i jakąś polską manię religijną. Przełożeni zakonni, a niekiedy też biskupi spoglądają więc na Polaków z mieszaniną obrzydzenia i podziwu, gdy okazuje się, że prowadzone przez nich parafie zaczynają się zapełniać, i to nie tylko dzięki polskim emigrantom. Powodem tych sukcesów jest zaś głównie fakt przywiązania polskich księży do bardziej tradycyjnych, rzymskich form pobożności, czy solidna (w porównaniu z zachodnimi kolegami) formacja intelektualna czy ascetyczna, która opiera się na Magisterium Kościoła, a nie na Hansie Küngu.
Ożywienie
Jeśli Kościół na Zachodzie Europy ma przetrwać, jeśli ma zachować wiernych, to musi zacząć różnić się od świata, który go otacza. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy na powrót stanie się katolicki i rzymski (w najlepszym tego słowa znaczeniu). Duchowni z Polski, przy rozmaitych swoich wadach czy błędach, są zaś takiego katolicyzmu i rzymskości gwarantem. I żeby nie było wątpliwości nie idealizuje polskich duchownych, ale po pierwsze, mam świadomość, że w odróżnieniu od księży zachodnich oni są (fizycznie istnieją, a nie stoją nad grobem), znają (zdecydowanie lepiej od swoich zachodnich kolegów) doktrynę, a do tego znają z autopsji normalny katolicyzm, a nie jakąś lightową jego wersję, która coraz częściej dystrybuowana jest na Zachodzie.
Eksport księży, zakonników, zakonnic do krajów Europy zachodniej, jeśli nie ma być tylko kroplówką, która przedłuży umieranie tamtych wspólnot, musi się wiązać z próbą zaaplikowania polskiego modelu duszpasterstwa (a wbrew nieustannym narzekaniom malkontentów mamy niemało do zaproponowania) w krajach zachodnich. Ksiądz obecny na parafii, dyżurujący w konfesjonałach, aktywny duszpastersko – to wcale nie jest norma w wielu krajach zachodnich. A u nas wciąż tak. Sutanna, koloratka, alba – to u nas norma, tam dowód na konserwatyzm. Różaniec, nabożeństwa eucharystyczne – to, także dla młodych duchownych – codzienność, a tam często pieśń odległej przeszłości.
Dzielmy się wiarą
Aby jednak taka aplikacja stała się możliwa musimy spełnić dwa podstawowe warunki. Konieczna jest odwaga i uświadomienie sobie, że nasz katolicyzm jest wielkim skarbem dla europejskiego Kościoła. Dość już ubolewania nad słabością intelektualną (co nota bene jest bzdurą, bo wystarczy poczytać XIX-wiecznych polskich teologów czy mistyków, by wiedzieć, że zarzut ten nie jest prawdziwy), dość podziwiania ruchów, które doprowadziły do upadku Kościoła na Zachodzie, pora docenić to, co Bóg dał nam, Polakom. A są to, by wymienić tylko najważniejszych, św. Faustyna Kowalska, św. Maksymilian Maria Kolbe, kardynał Stefan Wyszyński, błogosławieni ks. Jerzy Popiełuszko i Jan Paweł II. A także dziesiątki tysięcy bezimiennych wierzących (a wciąż ich w Polsce nie brakuje) i zaangażowanych księży, zakonników i zakonnic, którzy mogą zmienić Zachód. Jeśli się odważą, a my im pomożemy. Modlitwą, ale i towarzyszeniem. Od naszych wyborów zależy przyszłość Kościoła w Europie.
Tomasz P. Terlikowski
http://fronda.pl/news/czytaj/tytul/terlikowski:_polonizacja_albo_smierc_15071
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 337 odsłon