Miliony zdziczałych dzieci. Przemilczany problem Związku Radzieckiego

Obrazek użytkownika Anonymous
Artykuł

Włóczą się gromadami, niepodobne do człowieka, wydając dźwięki ledwie przypominające ludzką mowę. Mają wykrzywione, zwierzęce twarze, skosmacone włosy i pusty wzrok – tak pisał w latach 30. XX wieku przerażony Malcolm Muggeridge. Jakie bestie musiał mieć na myśli brytyjski dziennikarz mieszkający w Moskwie?
Widziałem je w Moskwie i Leningradzie - kontynuował korespondent – Siedziały pod mostami, czatowały na dworcach. Pojawiały się nagle jak zgraja dzikich małp, a potem rozbiegały się i znikały. Muggeridge pracował dla „Manchester Guardian”, ale przede wszystkim był niepoprawnym miłośnikiem bolszewizmu. W pogoni za swoją pasją przeprowadził się do radzieckiego raju… po czym odkrył, że ani Moskwa, ani dawny Petersburg, ani cały ZSRR wcale rajem nie jest.

Najbardziej wstrząsnęły nim opisane powyżej kreatury, czyli… rosyjskie dzieci ulicy. Mówiono na nie: bezpriozorni. Były to sieroty, uciekinierzy i bezdomni. Zdziczałe istoty pozbawione jakiejkolwiek opieki. W większości liczyły sobie od trzech do siedmiu lat, a socjalistyczna kraina szczęśliwości stała się dla nich piekłem na ziemi. Według szacunków ich liczba przekraczała sześć milionów.

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 4 (6 głosów)

Komentarze

                                    bezprizorni.

 

I tak jest również dziś w tym dzikim kraju

                     Pozbawieni rodziców, domu i poczucia bezpieczeństwa musieli sobie jakoś radzić, nawet jeśli to oznaczało koczowanie zimą w nieogrzewanej piwnicy.

Vote up!
4
Vote down!
0
#1462023