Andrzej - nie zabijajcie mnie! - Rzepliński

Obrazek użytkownika Anonymous
Notka

Prezes Trybunału Konstytucyjnego, nobliwy profesor Andrzej Rzepliński, kolejny już raz przekroczył granicę, do której szanujący siebie i innych sędzia konstytucyjny nie powinien się nawet zbliżać. Po „panie Zbyszku”, po „jest pani głucha”, po sejmowych konsultacjach z opozycją, po wyrokowaniu w telewizjach, tym razem oświadczył, że z nim „wszystko się może zdarzyć, jak w przypadku Blidy”, jest dyskretnie pilnowany przez policję i może go przejechać samochód, bo „to naturalnie, jak w przypadku pani Blidy – nikt nie wydaje żadnych poleceń, rozkazów. Są wariaci, wykręceni, którzy czują się do tego upoważnieni. Gdybym się bał, to nie byłbym sędzią”.

To ostatnie zdanie należy odwrócić – pan Rzepliński byłby sędzią, gdyby nie wypowiadał się w sposób niepoważny. Obawy, z których zwierzył się Monice Olejnik, są cyniczną i bardzo niską polityczną zagrywką, polegającą na sugestii, że on także może paść ofiarą mordu politycznego. Manipulacja jest tu piramidalna, bo śp. Barbara Blida żadną ofiarą niecnych praktyk nie była, co wykazały komisje, ale dla ludzi, do których prezes Rzepliński tę wypowiedź adresuje, nie ma to najmniejszego znaczenia, bo w ich głowach zbitka PIS – mordercy Blidy funkcjonuje niezakłócona przez rzeczywistość od wielu lat.

Pan sędzia, który opierając się ostatnio wyłącznie o Konstytucję, na interpretację której ma przecież wyłączność, sam siebie ogłosił de facto Konstytucją, z pełnym politycznym wyrachowaniem podgrzewa atmosferę, która współgrać ma z ogólnym wrażeniem grozy pisowskiego państwa, mogącej znaleźć ujście w zbrodni przeciwko Jego (Rzeplińskiego) Majestatowi. Przy czym nie pokusił się profesor Rzepliński o wyjaśnienie, czy ma do swoich obaw jakiekolwiek realne podstawy (czy ktoś mu groził, czy padł ofiarą jakichś przestępczych działań). Nie, on tylko sugeruje, że wszystko się może zdarzyć, bo to „naturalne, jak w przypadku Blidy”.

Muszę przyznać, że na szantaże moralne tego rodzaju reaguję alergicznie, bo psują one debatę publiczną jak mało co, poza tym wspólnym mianownik takich szantaży zawsze stanowi wykorzystanie jakiejś prawdziwej tragedii do przywalenia nią swojego oponenta i przypisania mu za nią odpowiedzialności w sposób całkowicie fałszywy.

Dokładnie tak samo niedopuszczalną zagrywką posłużył się wczoraj Andrzej Celiński, który w dyskusji o działaniach IPN, rozemocjonowanym głosem opowiedział, jak dzwonił do swojej ponaddziewiędziesięcioletniej matki, a gdy nie odbierała ona telefonów, pojechał do niej, po czym zastał ją leżącą na podłodze (miała wylew) przy… włączonym telewizorze, ustawionym na kanał TVP, gdzie zeszłego wieczoru pojawiła się informacja o liście, jaki Celiński wysłał do Kiszczaka.

Presupozycja, która się z tego wywodu wyłania, jest niegodnym, nieusprawiedliwionym oskarżeniem – panie prezesie IPN, doprowadziłeś moją matkę do wylewu! Podobnie krzyczy Rzepliński – walczę o demokrację, więc mogą chcieć mnie zabić, to jest przecież „naturalne”.

Różnicę widzę jednak zasadniczą, bo, o ile w przypadku Andrzeja Celińskiego rzeczywiście przeważać mogą ogromne emocje, nad którymi nie panuje, o tyle prezes Rzepliński z pełnym wyrachowaniem dokłada kolejną cegiełkę do budowania wizerunku PIS-u jako partii autorytarnej, antydemokratycznej, groźnej, która nawet jeśli sama nie zdecyduje się na zbrodnię (co nie jest wszakże wykluczone), może w pełni świadomie do niej doprowadzić.

Prezes Rzepliński rości sobie prawo do postawienia samego siebie ponad sejmem, senatem i prezydentem, zlekceważył sobie ustawę, „oparł się na Konstytucji”, dając tym samym Trybunałowi ogromną, niekontrolowaną władzę dowolnego wyrokowania w każdej sprawie, ale problem w tym, że jego zachowanie w żaden sposób nie współgra z tą ogromną władzą, która powinna przecież wywoływać jednocześnie poczucie równie ogromnej odpowiedzialności. Naprawdę trudno się zgodzić, żeby prawo do nieograniczonego orzekania konstytucyjności wszystkiego miał człowiek, który wypowiada się jak funkcjonariusz partyjny średniego szczebla poinstruowany smsowym przekazem dnia, a jeżeli dodamy do tego fakt, że akurat prezes Rzepliński z wiceprezesem Biernatem brali udział w posiedzeniu, na którym Kropiwnicki z PO chciał niekonstytucyjnie buchnąć pięciu sędziów i nie tylko szat nie rozdzierali, ale nawet obawy półgębkiem nie wyrazili, że coś może być tu wątpliwego, otrzymamy katastrofę legitymizacji Rzeplińskiego jako sędziego konstytucyjnego.

Wybrany przez partię człowiek,  który brał udział w pisaniu niekonstytucyjnej ustawy, który zachowuje się jak polityk partyjny, chce nas przekonać, że jest sędzią konstytucyjnym tylko dlatego, że tak się nazywa pełniona przez niego funkcja. Ale w przypadku sędziego sama nazwa nie wystarczy, konieczne jest jeszcze powszechne zaufanie i nieposzlakowana opinia. Warunkiem sprawiedliwości jest bezstronność, a akurat prezes Rzepliński konsekwentnie udowadnia, że bezstronność pojmuje w takim stopniu, w jakim ja pojmuję popularność Michała Szpaka. Tylko że ja Szpaka na Eurowizję nie wysłałem, a prezes Rzepliński za konstytucyjnego sędziego uchodzić jednak chce. To właśnie ta drobna różnica.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

Podobno ten Rzeplinski lada dzień ma ogłosić się cesarzem rzymskim. 
 
Jest już taki jeden : Walens Flavius Julius
Vote up!
2
Vote down!
0
#1509343