29 września wziąwszy tylko broń palną, zarzuciwszy przez siebie zrolowane płaszcze i koce byliśmy gotowi, w oczekiwaniu na przewodnika , do dalszego ostatniego etapu naszej walki na Ziemi Ojczystej

Obrazek użytkownika wilre
Artykuł

Strona Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich

UŁAN WOŁYŃSKI Nr 25

Listopad 2005

Wydaje Stowarzyszenie Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Opracowanie graficzne Włodzimierz Majdewicz
Na okładce zdjęcie trębacza Szwadronu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego
wykonane 15.VIII.2005 r na hipodromie w Parku Łazienkowskim
fot. Włodzimierz Majdewicz

Ułan Wołyński nr 25 rok 2005
Ostatni raport
Włodzimierz Majdewicz
        Podporucznik Marian Chomicz był absolwentem XVI promocji noszącej imię Szarży pod Krechowcami (rocznik 1937-1939 ) Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. Był w grupie najzdolniejszych podchorążych swego rocznika, o czym świadczy uzyskanie 12 lokaty na 82 absolwentów.
        XVI i XVII (skrócona-wojenna) promocja Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu zamykały 17 – letnią historię tej okrytej legendą zasłużonej wojskowej uczelni. Marian Chomicz otrzymał przydział służbowy do 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w Ostrogu nad Horyniem. We wrześniu 1939 roku wyruszył wraz z pułkiem na front.
        Rozkazem Naczelnego Wodza z dnia 13 września 1939 roku ( ze starszeństwem 15 sierpnia 1939) wraz ze wszystkimi absolwentami wymienionych promocji otrzymał stopień podporucznika kawalerii służby stałej.W wydanym w Londynie w 1971 roku przez Zrzeszenie Kół Pułkowych Kawalerii opracowaniu „Kawaleria Polska i bronie towarzyszące w kampanii wrześniowej 1939” autorstwa Janusza Wielhorskiego przy współpracy Ryszarda Dębińskiego zamieszczono obsady personalne I Rzutu wszystkich pułków kawalerii zestawione według ich stanów na świt 1 września 1939 roku.
        W znajdującym się na 85 stronie tego opracowania wykazie obsady personalnej 19 Pułku Ułanów Wołyńskich odnajdujemy ppor. Mariana Chomicza jako dowódcę II plutonu w 4 szwadronie por. Wojciecha Gumińskiego. W trakcie walk następowały zmiany w obsadzie dowódczej pododdziałów. W pierwszych dniach września zmiany związane były z trwającą organizacją oddziałów powodowaną napływem ochotniczo wstępujących w szeregi walczących już pułków oficerów i podchorążych rezerwy. Wiele zmian na stanowiskach dowódczych wśród młodszych oficerów spowodowanych było tym, że na polu walki najbardziej narażeni na bezpośredni ogień nieprzyjaciela byli właśnie młodsi oficerowie przeważnie dowódcy plutonów liniowych. Ppor. Marian Chomicz również zmienił przydział. W dalszych dniach wrześniowych zmagań 19 Pułku Ułanów Wołyńskich ppor. Marian Chomicz przeniesiony z 4 szwadronu, dowodził odtąd aż do 30 września 1939 roku I plutonem w 2 szwadronie rtm. Jerzego Wiszniowskiego.
        W spisanej przez siebie historii końcowej fazy dziejów 19 Pułku Ułanów Wołyńskich ppor. Marian Chomicz relacjonuje zamknięty w precyzyjnych ramach czasowych od godziny 14:00 23 września 1939 roku do godzin porannych 30 września 1939 pełen dramatyzmu obraz przedzierania się w kierunku granicy Węgierskiej. Dzień po dniu godzina po godzinie, w szyku konnym a na koniec pieszo pułk zgodnie z otrzymanym rozkazem parł zbliżając się do granicy. Mając nadzieję a dalszą walkę ułani przezwyciężali nieludzkie zmęczenie i dotkliwy głód. Dramatem dla kawalerzystów u końca tej drogi była konieczność rozstanie się z końmi.
        O istnieniu tej relacji słyszałem kilkakrotnie, lecz nigdy nie miałem do niej dostępu. Przypuszczam, że ta relacja ppor. Mariana Chomicza istnieje jedynie w formie rękopisu i jak dotąd tekst ten nie był jeszcze nigdzie publikowany. Pierwszym konkretnym sygnałem o jej istnieniu była wzmianka w wydanej w 1998 roku książce pana Józefa Petkowskiego „ 17 września 1939 roku słońce zgasło nad Horyniem”. Autorem tej niezwykle interesującej książki jest syn ostatniego bohaterskiego dowódcy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich ppłk dypl. Józefa Pętkowskiego. Przestawił w niej własne wojenne, burzliwe losy. Drogę siedemnastoletniego lwowskiego kadeta przez sowiecką niewolę, gehennę przebytą na „nieludzkiej ziemi”, potem żołnierską drogę podchorążego i następnie oficera 5 Pułku Artylerii Przeciwpancernej w 5 Kresowej Dywizji Piechoty, rannego w boju, odznaczonego Krzyżem Walecznych. Na 51 stronie tej książki znajduje się następujące zdanie potwierdzające istnienie tego dokumentalnego zapisu ostatnich dni i kresu wojennych zmagań 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
        „Wiele lat póżniej , po wojnie, dostała się w moje ręce relacja ppor. Mariana Chomicza z 19 Pułku Ułanów , który był z pułkiem do końca we wrześniu 1939 r. Opisuje on ostatnie dni pułku, gdy po rozbiciu Wołyńskiej Brygady Kawalerii 23 września pod Jacnią na południe od Zamościa, pułk już samotnie przedzierał się na Węgry.” W pod koniec listopada 2005 roku otrzymałem przesyłkę pocztową od pana Józefa Pętkowskiego z U.S.A. W kopercie znalazłem ksero kopię relacji ppor. Mariana Chomicza i list, który między innymi zawierał następujące słowa: „ Przesyłam kopię sprawozdania por. Mariana Chomicza o ostatnich dniach walk 19 Pułku Ułanów we wrześniu 1939 roku. Sprawozdanie otrzymałem od pani Marii Skiba w lipcu 1997 roku na krótko przed jej śmiercią. Jest to historia tragiczna. Uważam, że powinna być umieszczona w jednym z przyszłych numerów Ułana Wołyńskiego.” Relacja ppor. Mariana Chomicza to notatka, która sporządzona została w formie rękopisu na 22 stronach papieru. Ma ona charakter zbliżony do wojskowego raportu. Przeczytałem ją z zapartym tchem. W trakcie czytania, wiedząc, w jakich okolicznościach powstała miałem wrażenie, że jest to właśnie raport jedynego oficera, który to wszystko przeżył, który był świadkiem i uczestnikiem tamtych wydarzeń. Należy przypuszczać, że ppor. Chomicz w podobny sposób traktował swoja relację, którą złożył na ręce ostatniego z żyjących starszych oficerów 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. W relacji użyto wielu typowych dla wojskowego słownictwa skrótów i określeń, które dla większej czytelności nieznającego tego języka czytelnika wymagały rozwinięcia.
        W prawym górnym rogu pierwszej strony relacji znajduje się wykonany odmiennym charakterem pisma bardzo ciekawy, odręczny, wart przytoczenia dopisek. „ Relacja pisana pod koniec lat 60 – tych, kiedy przyjechał do Londynu do swoich przyjaciół. Relację pisał u nas. Przychodził codziennie na kilka godzin, miał do dyspozycji pokój.” Podpisano Maria Skiba Dopisek ten wyszedł z pod ręki pani Marii Skibowej żony ppłk Antoniego Skiby mieszkającego w Londynie najstarszego wiekiem i stopniem z tak niewielu żyjących wówczas oficerów 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Należy się domyślać, że relacja ta powstała z inicjatywy i na życzenie zajmującego się historią pułku pułkownika Skiby. Spisana została w około trzydzieści lat po przedstawianych wydarzeniach przekazuje klimat i nastrój tamtych tragicznych dni. Przywołuje postać, postawy i zachowania dowódcy pułku, oficerów i ułanów. Zawiera wiele szczegółów i istotnych epizodów. Jest to przekaz bardzo osobisty, jednocześnie rzetelny i pozbawiony zbędnego patosu.

        Poza ogólnymi stwierdzeniami zaistniałych faktów bardzo mało wiadomo było jak to się do końca potoczyło. Szczegółowy przebieg wydarzeń nie był znany.Ten raport młodego oficera jest swoistym dokumentem obrazuje on końcowy etap walk 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w ostatnich dniach września 1939 roku. Relacja porucznika Mariana Chomicza jest jedynym zachowanym przekazem świadka i bezpośredniego uczestnika tamtych dramatycznych dni i godzin. On tam był do końca.Ułan Wołyński nr 25 rok 2005
Dalsze losy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich po bitwie pod Antoniówką 23.09.1939
Marian Chomicz

„Dalsze losy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich po bitwie pod Antoniówką 23.09.1939 „
        Pułk pod naporem nieprzyjaciela - piechoty i czołgów od południowo - wschodniej strony wsi Antoniówką odskoczył pod odsłoną broni maszynowej i armatki przeciwpancernej kierowanej przez rtm. Skibę ze wzgórza 337,1 do pobliskiego lasku na północ od miejscowości Antoniówką. Po otrzymaniu ognia czołgi nieprzyjaciela wycofały się do wsi z powrotem. Tu dowódca pułku widząc sytuację dla nas korzystną wydaje rozkaz natychmiastowego przeskoczenia szosy Zamość-Tomaszów w szyku rozwiniętym. Przeskakujemy szosę i wpadamy na południowy skraj wsi Dąbrówka. W zabudowaniach dowódca formuje pułk do marszu bojowego, z założeniem posuwania się zagajnikami równolegle do szosy w kierunku przeprawy na miejscowość Tarnawatka wychodząc z założenia, że walka pod Antoniówką związała siły nieprzyjaciela i przypuszczalnie na jego tyłach uda się nam przeskoczyć Wieprz na odcinku folwark Ponarki - Panków, d-ca pułku niepokoił się o los rtm.Skiby, ale nie mógł zwlekać z realizacją swojej koncepcji przypuszczając, że w/w dowódca wycofa się na południe i dołączy gdzieś do nas. W straży przedniej szwadron rtm. Wiszniowskiego. Mój pluton jako szpica, straż boczna ubezpieczająca od ewentualnego zaskoczenia z kierunku szosy (od zachodu) 1 pluton 4 szwadronu z przydzielonymi. 2 ckm na jukach. Drugie 2 ckm ( posiadaliśmy wówczas 4 ckm na jukach) w szpicę przednią. Bez przeszkód dotarliśmy nie zauważeni do folwarku Ponarki. Przeprowadzamy rozeznanie możliwości przeskoczenia przez szosę i osiągnięcia zamierzonej przeprawy.

        Od strony północnej słychać strzały interesuje nas strona południowa i zachodnia. Wysłana galopem na zwiad sekcja z mego plutonu pod dowództwem plut. Chałasa osiąga skraj lasku przy szosie bez kontaktu z nieprzyjacielem. Ja z plutonem podciągam na wschodni skraj wzgórza 325,8 a reszta pułku na skraj lasu na wschód od wzgórza. Dowódca pułku ma do wyboru na razie 2 alternatywy przejścia przez Wieprz albo mostem przy szosie głównej w miejscowości Kozia Wólka, albo przeprawa po zachodniej stronie szosy na wieś Panków. Po chwili zauważam ze wzgórza, że szosą sunie kolumna czołgów nieprzyjaciela. Plut.Chałas przysuwa się z boku meldując również o posuwającej się kolumnie czołgów. Otrzymuję rozkaz cofnięcia się do lasku i dołączenia do całości. Na skraju lasu przygotowane wszystkie ckm. Kolumna przejechała i żadnych innych oddziałów nie było. Po przeprowadzeniu rozpoznania dowódca pułku decyduje się na skok przez szosę i osiągnięcie przeprawy przez most na szosie by jak najszybciej dopędzić oddziały Grupy gen.Andersa. Ubezpieczam przeskok. Wywiązuje się walka. Tracimy 2 ckm i III -ci pluton 2 szwadronu, który ubezpieczał nas od kierunku południowego południowego. Wpadamy do lasu ordynacji zamojskiej. Porządkowanie oddziałów - zmierzch. Po chwilowym odpoczynku ruszamy lasami w kierunku południowym.

        Duktami leśnymi ścieżkami w godzinach rannych 24 września docieramy do miejscowości Huta Różaniecka spotykając po drodze różnych pojedynczych rozbitków, którzy dołączają do nas. Niestety Wciąż brak rtm. Skiby z odciętym nad Antoniówką plutonem. W Hucie Różanieckiej zastajemy grupę gen. Andersa i wiele innych oddziałów rozbitych na przeprawach pod Krasnobrodem, Jacnią, Hatkami i Kaczorkami. Generał Anders z przybyłych tam oddziałów tworzy nową Brygadę „Kresowa II" pod dowództwem płk.Grobickiego. W skład tej brygady wszedł nasz pułk z brakującym jednym plutonem z I szwadronu i jednym z II szwadronu oraz zdekompletowanym szwadronem karabinów maszynowych (pozostały tylko 2 ckm. na jukach z dowódcą rtm. Galińskim). Po uzupełnieniu stanów z różnych jednostek w składzie nowo utworzonej Brygady Kresowa II rozpoczynamy dalszy marsz w kierunku płd. z zadaniem przedarcia się przez lukę pomiędzy Niemcami a sowietami na Węgry. Z dowódcą pułku Pętkowskim jest również adiutant jego rtm. Kawka. Składów poszczególnych szwadronów nie pamiętam. Ogólny kierunek marszu Horyniec. Nocą 24 września przekraczamy szosę Bełżec - Jarosław w okolicy miejscowości Narol. Na ubezpieczeniu 1 pułk szwoleżerów. Nawiązuje się walka z idącymi szosą kolumnami czołgów nieprzyjaciela. W dniu 25-go września osiągamy wraz z całą Brygadą Horyniec, a w godzinach wieczornych udajemy się w dalszy marsz w kierunku miejscowości Rogoźno i dalej Sadowa Wisznia. Marsz odbywał się w dwóch kolumnach. Brygada Nowogródzka jako kolumna zachodnia. Kresowa II jako wschodnia. Przekroczenie szosy Jaworów- Jarosław wypadło w godzinach porannych 26 września.

        Nie pamiętam ugrupowania poszczególnych oddziałów w składzie Brygady, wiem, że nasz pułk szedł nocą sam straciwszy łączność z innyimi oddziałami. Szosę Jaworów - Jarosław przeskoczyliśmy z marszu w rejonie Wólki Rożnowskiej bez żadnych strat osiągając około godziny 10 rano rejon Rogoźna. W Rogoźnie dowódca pułku nawiązał łączność z płk Grobickim, który zadecydował o samodzielnym przedzieraniu się na Węgry. Płk. Patkowski z Rogoźna obrał marsz swojego pułku w kierunku południowo-zachodnim, ażeby oderwać się od nacierających już głóWriyrtii traktami bolszewików, kierując się od razu na Wolę ArłaittOWską, Sanki, Husaków i dalej na południe w kierunku Przełęczy Użockiej. O ćałym położeniu i w/w marszrucie dowiedzieliśmy się wszyscy od pułkownika Pętkowskiego W szybkim marszu przed Wolą ArłamoWską kiedy to zawołał na czoło kolumny do siebie wszystkich oficerów i podoficerów informując że dalsza taktyczna walka z dwoma nieprzyjaciółmi jest absolutnie niemożliwa.
        „ Zadaniem naszym jest, jeśli to tylko będzie możliwe przedostać się z całością pułku na Węgry. Wiem, że to jest bardzo trudne zadanie. Poinformujcie swoje pododdziały, że mamy szansę tego dokonać, ponieważ znajdujemy się w luce pomiędzy odstępującymi oddziałami niemieckimi, a posuwającymi się na zachód bolszewikami Najgorsza przeszkoda przed nami to przecięcie szosy Wisznia-Mościska, Zrobimy to w szybkim marszu, jeśli zajdzie potrzeba szarżujemy. „ Wyznaczył ugrupowanie marszowe. Drugi szwadron jako straż przednia, żadnych innych ubezpieczeń nie było. Pluton mój szedł w szpicy straży przedniej. D-ca pułku razem z rtm. Wiszniowskim zaraz za mną. Godziny popołudniowe zmuszały do ciągłej uwagi przede wszystkim od strony wschodniej. Szosę przecinamy bez styczności z nieprzyjacielem. O zmierzchu dojeżdżamy do Krysowiec gdzie wpadamy z marszu. Będąc z plutonem w połowie wsi zostałem raptownie ostrzelany z zabudowań przez miejscową ludność ukraińską. Jadący za mną d-ca pułku wraz z rtm. Wiszniowskim podrywają okrzykiem hura resztę maszerującej kolumny i cwałem przejeżdża całość przez tę wieś. W tej wsi zgubił mi się kapral ( nazwiska nie pamiętam) d-ca 1 sekcii wraz z całą sekcją i 1 km. Już do końca ich nie widziałem. Kierujemy się teraz na BoląnoWice osiągając wieczorem 26 września las na wschód od Bolanowic. Zatrzyhiiljemy się na krótki odpoczynek, by ruszyć żnowu w przegrupowaniu marszowym ( 1 szw. z por.Jahołkowskim w szpicy przedniej) lasami w kierunku Wsi Czyżki. W godzinach rannych dnia 21 Września osiągamy Czyżki. Zalegamy na wschód od miejscowości Czyżki na skraju lasu. Zmiana ubezpieczenia marszowego. Teraz ppor.rez. Rzewuski w straży przedniej. Rozpoznanie wsi Czyżki przynosi nieprzyjazny stosunek Ukraińców. Strzelają do naszego patrolu. Patrol po rozpoznaniu, że brak nieprzyjaciela wycofuje się z powrotem.

        Decyzja dowódcy pułku ominąć wieś przechodząc cwałem od jej południowo wschodniej strony kierując się na Wołowe, Dolno, Chyrów. Przechodząc w godzinach przedpołudniowych drogę Bylice Nowe Miasto Przemyskie napotkałem na konny zwiad bolszewików. Po ostrzelaniu wycofali się na wieś Bylice. W godzinach popołudniowych 27 września osiągamy Wołowe Dolne gdzie dowiadujemy się ,że szosą z Felsztyna do Chyrowa ciągnie kolumna czołgów bolszewickich.
        Podciągamy na skraj lasu, przed wsią Słochynie. Z Gradowic ciągnie bolszewicka kolumna czołgów. Czekamy na zmierzch i dogodną sytuację by móc przeskoczyć szosę. Dowódca pułku w tym czasie będąc z całym pułkiem w lesie przed wsią Słochynie i orientując się w coraz to cięższej sytuacji poprzez nacieranie od strony wschodniej oddziałów rosyjskich zwołuje odprawę oficerów i podoficerów mówiąc „ Sytuacja pogarsza się przez ciągłe i szybkie parcie od wschodu bolszewików. Będziemy mieli trudności przedzierania się całym pułkiem. Proszę powiedzieć w swoich pododdziałach, ze jeżeli ktoś z szeregowych chce pozostać na tych terenach to może zostać. Wszyscy oficerowie i podoficerowie z pozostałymi jeszcze swymi oddziałami będą wraz ze mną przedzierać się nadal Założeniem moim jest przesunięcie kierunku marszu dalej na południowy - zachód tak by w razie konieczności dostać się do niewoli niemieckiej a nie bolszewickiej. Byłem już raz U nich i więcej tam nie chcę wpaść."

        Sytuacja niewesoła, ale mimo szalonego zmęczenia i głodu duch w oddziałach bojowy. Poza kilkoma ułanami pochodzącymi z okolic Przemyśla nikt nie decyduje się odłączyć i pozostać. O zmierzchu bierzemy z miejscowości Włochytiia przewodnika, który ma nas przeprowadzić przez dwie drogi i rzekę Strwiąż. Idziemy prowadząc konie na wodzach, ponieważ pełno tu rowów odwadniaj ący ch. Dopiero po przejściu drogi Stary Sambor - Chyrów na zachód od wsi Polana dalej z przewodnikiem ( wydaje się być nasz) wsiadamy na konie i ruszamy na południe na Ławrów.
        O świcie 29 września wyczerpani kompletnie zatrzymujemy się w lesie pomiędzy szosą Potok Wielki a Senina Mała. Przejeżdżając uprzednio przez rzeczkę napoiliśmy konie. Decydujemy się na zorganizowanie żywności, zaciągnięcie języka i zmianę przewodnika. W tym celują z trzema ułanami i przewodnikiem ( puszczając go naprzód) jadę do wsi Potok, a ppor. Jahołkowski z trzema do wsi Senina Mała. Z rozpoznania wynika, że w Starym Samborze i Terszowie oddalonych około 20 km na południowy - zachód są już oddziały rosyjskie. Z rozpoznania w Senina Mała przez ppor. Jahołkowskiego wynika, że przyjechał chłopak na rowerze ze wsi Ławiy i twierdził, że są już tam oddziały rosyjskie. W tej sytuacji po 1 godzinnym odpoczynku i uzyskaniu trochę chleba i mleka w/w miejscowości i zmianie przewodnika ( zabraliśmy chętnego z miejscowości Potok Wielki) ruszyliśmy w dalszy marsz ku granicy kierując się na przełęcz Użok.

        W godzinach wieczornych osiągamy pnąc się po szczytach wieś Chaszemów. W godzinach wieczornych 29 września dochodzimy kompletnie wyczerpani do wsi Jabłonka Wielka. To był koszmarny marsz. Chyba najgorszy ze wszystkich dotychczasowych. Konie już nie miały siły w nogach, zwalały się w przepaść, grzebiąc kilku ułanów. Mój koń Gałganek, na którym wyjechałem z koszar z Ostroga, tym razem nie wytrzymał już tempa i zrolował ze mną na jednej ze ścieżek górskich w przepaść. Na szczęście zdążyłem zatrzymać się o jakieś drzewo. Koń mój już nie wstał. Ja z przygniecioną nogą pozbierałem się i wdrapawszy się z powrotem na ścieżkę złapałem luzem pędzącego konia (nie wiem do dziś czyj to był koń) wskoczyłem i dopędziłem wspinający się mój szwadron, który tym razem jechał na końcu. Po zatrzymaniu się w lasku na południowy-wschód od wsi Jabłonka Wielka dowódca stwierdziwszy, że na nic się zda dalszy marsz konno (konie są przemęczone) oraz tworzymy większy cel dla nieprzyjaciela (a ci zaczęli otaczać nas ze wszystkich stron) postanawia wydać rozkaz pozostawienia koni i kontynuowania dalszego marszu pieszo.
        Był to ostatni etap do granicy odległej o 14 km. W tym celu wysyła mnie z ppor. Jahołkowskim do wsi w celem zorientowania się w sytuacji. Stwierdziwszy, że żadnych oddziałów nieprzyjaciela we wsi nie ma nawiązaliśmy kontakt z sołtysem wsi, którego wzięliśmy z sobą do lasu. Pułkownik Pętkowski przeprowadził z nim osobiście rozmowę, uzgadniając, że przekaże mu pozostawione wszystkie konie i broń (był jeszcze jeden ckm na jukach). Żądając w zamian, jadła dla ludzi i dobrego przewodnika, który zna drogę na przełęcz Użocką. Pułk rozbrajał się rozsiodłując konie i demontując broń poprzez wyrzucanie zamków w przepaść. Ja natomiast z ppor, Jahołkowskim i kilkoma ułanami poszliśmy z powrotem z sołtysem do wsi celem zorganizowania żywności. Sołtys ( nazwiska nie pamiętam) zarządził pomoc w całej wsi w tym względzie, ganiając osobiście od domu do domu.

        Muszę stwierdzić, że zauważyliśmy przychylny i życzliwy stosunek mieszkańców wsi, którzy wyciągali wszystko ze swych spiżarrii i osobiście nieśli do pobliskiego lasu gdzie stał rozbrajający się Pułk ze swoim dowódcą. Był już wieczór 29 września zaczął mżyć deszcz. Przygnębienie u wszystkich straszne, rozstanie z końmi - wiernymi towarzyszami broni przez blisko 1600 zrobionych kilometrów bez regularnego wyżywienia i wypoczynku, pożegnanie się z białą bronią, którą każdy odtroczył od siodła, klęknąwszy ucałował ostatni faz i złożył serdecznie oddanemu sołtysowi w ofierze na jednyin stosie przy tlącym się ognisku rozpalonym przez młodzież ze wsi, przy którym wszyscy rozgrzewali się.
        O godz. 21 dnia 29 września wziąwszy tylko broń palną, zarzuciwszy przez siebie zrolowane płaszcze i koce byliśmy gotowi, w oczekiwaniu na przewodnika , do dalszego ostatniego etapu naszej walki na Ziemi Ojczystej.
        Sołtys przyprowadza przewodnika z którym osobiście przeprowadza rozmowę płk Pętkowski pytając czy zna dobrze drogę na przełęcz Użocką i dając mu wytyczne, by bezpośredni kontakt w marszu utrzymywał ze mną wyznaczając równocześnie mnie na łącznika między przewodnikiem a kolumną. Dla spieszonego pułku wydał rozkazy zachowania kompletnej ciszy, niepalenia papierosów ( sołtys zorganizował machorkę i papierosy i pilnowania się jeden drugiego blisko siebie, ponieważ pójdziemy gęsiego, każde zwiększenie się odległości jednego grozi zabłądzeniem całej kolumny.
        Na oficerów łącznikowych całej kolumny wyznaczeni zostali trzymający się jeszcze w dobrej kondycji ppor. Jahołkowski, Rzewuski i mój zastępca plut. Całus, którzy rozstawieni na całej długości kolumny mieli za zadanie pilnowania w czasie marszu czy ktoś nie zasypia i nie odstaje od oddziału. Płk Pętkowski podziękował sołtysowi za okazaną życzliwą pomoc zapisując jego nazwisko w notesie i prosząc o opiekę nad końmi/ konie otrzymały jeszcze przed naszym odejściem przyniesiony przez dzieci furaż.

        O godzinie 21.20 ruszyliśmy. Było już ciemno. Mżył nadal deszcz. Początkowo krok marszowy był bardzo ostry. Nikt nie oponował, że za szybko idziemy. Każdy żył ostatnią nadzieją wyjścia honorowo z tej opresji i podjęcia walki poza granicami Kraju - tam gdzie to będzie możliwe i konieczne. Kierunek Sianki według obliczenia przewodnika winniśmy osiągnąć o godzinie 4-5 rano. Szliśmy w milczeniu. Tylko wyznaczeni łącznicy porozumiewali się ze mną czuwając by nikt nie odstał. Około godziny 1 w nocy drapiemy się dość wysoko. Tęmpo marszu słabnie.
        Po porozumieniu się przez łączników z dowódcą Płk Pętkowskim zarządzam krótki 10 min. odpoczynek. Wszystko padło na miejscu. Dłużej nie można było, ponieważ ludzi morzył sen. Podczas odpoczynku przyszedł na czoło Pułkownik i pytał się przewodnika czy wie jak jeszcze daleko. Oznajmił przewodnik, że już połowę drogi mamy za sobą. Wokół cisza.
        Ruszamy dalej. Niektórzy już zdrzemnęli się i koledzy musieli ich budzić do dalszego marszu. Po chwili zaczęliśmy schodzić w dół. Niektórzy przewracali się. Trzeba było podnosić. Znowu wspinamy się w górę. Wydaje mi się, że krążymy wokół jakiejś góry, zdobywając jej wierzchołek. Na szczycie znowu chwila odpoczynku. Przewodnik rozgląda się. Prosi by zaczekać. On zorientuje się w sytuacji, bo nie jest pewien gdzie jesteśmy. Idę na zwiady razem z nim. Widzę jego zakłopotanie. Patrzę na zegarek godz. 2.30. Po wejściu na trzy rozwidlające się ścieżki, oznajmia, że już wie. Prosi bym przyprowadził oddział. Idziemy dalej przez niego wybraną ścieżką. Teraz znowu w dół.
        Godzina 4 rano według jego twierdzenia winniśmy być już ha granicy. Idziemy znowu pod górę. O godzinie 5 gdy zaczęło się robić szaro przewodnik oznajmił mi, że pewno zabłądziliśmy bo to nie jest granica ale jednak nie jest pewien. Idziemy jeszcze pół godziny. Teraz okazuje się, że rzeczywiśęie zbłądziliśmy i zamiast na południe do granicy zmylił wówczas na rozdrożu ścieżki idąc drogą która wyprowadziła nas na północno-wschodnią stronę wsi Sianki, O godzinie 6 rano dnia 30 września znaleźliśmy się w lesie na północny- wschód od Starych Sianek. Do granicy w linii prostej pozostaje ca 4 km.

        Zrozpaczeni, opadnięci z sił fizycznych i moralnych postanawiamy w tymże lesie odpocząć. Warto ładna pogoda. Kładziemy się jeden przy drugim by było cieplej. Zasypiamy, o godzinie 10 postanawiamy mimo dnia maszerować dalej do granicy. Uprzednio wychodzimy z przewodnikiem i ppor. Jahołkowskim do zabudowań Wsi Stare Sianki by zorganizować coś do jedzenia. Wchodzimy do pierwszych zabudowań. Gospodyni chętnie daje, co ma. Ja na chwilę, wychodzę na podwórko do ubikacji zostawiając Jahołkowskiego i przewodnika w mieszkaniu. Siedząc w przybudówce usłyszałem 2 strzały. Widzę przez szpary jak ppor.Jahołkowski wyszedł z mieszkania i rozgląda się w oczekiwaniu na mnie by zabrać prowiant i pójść do oczekującego oddziału. Nagle widzę jak zza węgła wyjeżdża 2 konnych bolszewików i krzyczą do zaskoczonego Jahołkowskiego „ ruki w wierch". Nie było żadnej rady. Zaskoczenie kompletne. Rozbrojonego ppor.Jahołkowskiego poprowadzili do wsi, ja przyczaiłem się w ubikacji nie zdradzając swego pobytu wyszedłem po chwili, gdy oni zniknęli w zabudowaniach. Rozglądałem się za przewodnikiem, słyszę znowu 2 strzały. Chcę odskoczyć za chałupę, by zaobserwować, co się dzieje na przedpolu. Z drugiej strony od tyłu z zza chałupy wyjeżdża na mnie 3 konnych prowadząc przed sobą mego dowódcę szwadronu rtm. Wiszniowskiego i mego zastępcę plut.Chałasa krzycząc do nich „ ruki w wierch".
        Nie było już sensu bronić się. Zorientowałem się, że cały oddział został otoczony i wyłapany z zaskoczenia, gdy odpoczywał w lesie niczego się nie spodziewając. Poddałem się. Oddałem służbowego Visa, zatrzymując jeszcze w kieszeni spodni pod przewieszonym przez ramię płaszczem prywatną 7-kę Waltera. Poprowadzono mnie do szkoły we wsi Sianki.
        Tam spotkaliśmy się wszyscy, których w 2 plutony na taczankach otoczyli i wyłapali. Skończyło się marzenie o dalszej walce poza granicami Ojczyzny.

        Organizują natychmiast przesłuchania. Na pierwszy ogień idzie dowódca pułku. Wraca bardzo osłabiony. Głównie chodzi im o drogę marszu i czyśmy bili się z ich oddziałami. Okazało się, że te strzały, które słyszałem to, były strzały broniącego się ppor. Rzewuskiego, który w chwili otoczenia pułku w lesie oddał je z pistoletu do żołnierzy radzieckich. Od razu go odizolowano od nas i już go więcej nie widzieliśmy.
        Robiono listę oficerów, podoficerów, szeregowych. W godzinach popołudniowych załadowano nas na ciężarówki i przewieziono wszystkich do miejscowości Turza. Tam rozlokowano nas w placówce KOP z tym, że podoficerów i ułanów umieszczono w trzech izbach, dokąd uprzednio oficerowie ustawieni w dwójki musieli im przynieść słomę na posłanie. Oficerów zaś zaprowadzono do dużej, przewiewnej stodoły, gdzie przy hulającym wietrze zbici w kupkę przedrzemaliśmy pierwszą noc niewoli rosyjskiej. Rano byliśmy bardzo zziębnięci a dowódca pułku płk.Pętkowski miał spuchniętą całą lewą powiekę i szczękę od zapalenia okostnej.
        Od rana był znowu przesłuchiwany godzinami. Oficerowie też. W godzinach popołudniowych znowu ładują nas na otwarte ciężarówki i siedząc na podłodze zziębnięci i prawie.bez jedzenia (otrzymaliśmy po lA bochenka chleba na osobę bez picia) dojechaliśmy do Sambora. Tam wyładowani zostajemy do więzienia. Przesłuchania znowu. Selekcja na oficerów, podoficerów i żołnierzy. Po dwóch dniach przewiezieni zostaliśmy do Stanisławowa. Umieszczeni znowu w więzieniu. Kilkudziesięciu żołnierzy zwolniono.

        Po dwu dniowym pobycie w Stanisławowie transportem kolejowym połączeni z innymi wziętymi do niewoli oddziałami zostaliśmy przywiezieni do Szepietówki, parę kilometrów za granicą do naszego Ostroga. Umieszczono nas tam w olbrzymich koszarach wybudowanych przez nich w 1936 roku. Spotkaliśmy się tam z kilkoma tysiącami oficerów i podoficerów wziętych przez nich do niewoli. Znowu badania, selekcje. Warunki okropne. Zimno, nie pada. Jedzenie, raz na dzień gorąca kasza. Nie mamy ani menażek ani łyżek. Organizujemy różne puszki we własnym zakresie. Palimy sami w piecach, czym się da (płot, drzwi, balustrada). Szeregowych i część podoficerów odprawiają transportem do Polski. Resztę po tygodniowym pobycie tam ładują w duży transport kolejowy i wywożą do Jarmoliniec. ZnowU w dużych koszarach spotykamy się z różnymi znajomymi wcześniej tam przywiezionymi. Wartihki mniej więcej te sattie jak w Szepietówce. Gryzą nas niesamowicie wszy, zimno, posiłek raz na dzień (kasza gorąca i kawa, 1 chleb na 4 osoby). Opał organizujemy sami. Leżmy na podłodze betonowej. Kto sprytniejszy zorganizował jakiś drewniane drzwi by nie leżeć na betonie. Znowu selekcja, transport. Dokąd i kiedy nikt nic nie wie.
        Wszyscy trzymamy się dzielnie razem wokół naszego dzielnego dowódcy płk. Pętkowskiego. Wciąż przypominamy jego słuszne słowa wypowiedziane podczas krytycznych dni przedzierania się Węgry. Niestety stało się tak mimo naszej woli, że właśnie nieoczekiwanie i to na 4 km przed granicą wpadliśmy w ręce bolszewików. Teraz odczuliśmy to na własnej skórze. Podtrzymujemy się nawzajem moralnie i pomagamy słabnącym fizycznie. Dowiadujemy się wreszcie, że 10 listopada to jest za dwa dni odejdą dwa oddzielne transporty, do których władze bolszewickie przygotowują spisy.
        Ze spisów wynikało, że są to dwa oddzielne transporty podzielone na oficerów i drugi podoficerów i szeregowych (jeszcze i takowych było sporo). Wiadomym było, że ten drugi transport pójdzie w kierunku Polski - pierwszy nie wiadomo dokąd ? Listy były gotowe nic tu już zmienić się nie da.

        W przeddzień wyjazdu w rozmowie z płk Pętkowskim i naszym ostatnim dowódcą rocznika Szkoły Podchorążych Kawalerii mjr. Lachowiczem zostaliśmy sprowokowani do podjęcia ucieczki w sensie przemycenia się o ile to będzie możliwe do transportu idącego w kierunku Polski. Wytypowano nas trzech, ppor. Zdzisio Kwiatkowski z 11 p.uł, ppor.Tadek Błeszyński z 3 p.szw i ja. Otrzymaliśmy instrukcje i listy do domów w Polsce. O godzinie 4 rano dnia 10.11.1939 r. ustawiono wszystkich do transportu.
       

Istotnie stały na obu torach obok siebie dwa długie składy wagonów bydlęcych. Lokomotywy skierowane w dwóch różnych kierunkach. Ustawiono wszystkich wg spisów. Ale po chwili zrobił się straszny bałagan stworzony specjalnie przez grupy oficerów, taki, że korzystając z ciemności i zamieszania w trójkę wpadliśmy przeskakując przez bufoiy w kolumnę podoficerską. Jak się potem okazało jeszcze kilkunastu co najmniej oficerów bardziej odważniej szych i młodszych uczyniło to samo. Ja spełniłem zadanie. Dostałem się do Warszawy. Odwiedziłem rodziny kolegów. Przedostałem się w moje strony rodzinne do Suwałk, gdzie rozpocząłetn pracę w konspiracji. Nie długo. Już 7 kwietnia 1940 roku gestapo aresztuje mnie i osadza w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu koło Berlina. Przetrwałem mimo wszystko 5 lat.
        W dniu 20 kwietnia 1945 roku podczas dużego nalotu Anglików na Berlin uciekłem odzyskując ponownie wolność. Niestety smutny los spotkał cały transport idący w kierunku Kozielska. Tego nikt nie przewidywał
.

 

 

Ułan Wołyński nr 25 rok 2005
Szukajcie nas w internecie
Zarząd

Zainteresowanych historią i tradycją polskiej kawalerii a szczególnie słynnym 19 Pułkiem Ułanów Wołyńskich z Ostroga nad Horyniem
zapraszamy na naszą stronę w intrenecie.
Tu pod adresem: http://www.ulan-wolynski.org.pl.
znajdziecie najnowsze i archiwalne materiały z „UŁANA WOŁYŃSKIEGO”
Piszemy tam o walkach Wołyńskiej Brygady Kawalerii i 19 Pułku Ułanów Wołyńskich we wrześniu 1939
Przypominamy walki ochotniczych formacji konnych legendarnego zagończyka majora Feliksa Jaworskiego.
Przypominamy szwadron 19 Pułku Ułanów odtworzony w AK, Jazdę Wołyńskiej w Powstaniu Listopadowym 1830/31 i Powstaniu Styczniowym 1863/64

Powołane w dniu 8.10 1994 STOWARZYSZENIE RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH prowadzi działalność statutową, której
celem jest konsolidacja środowiska oficerów, podoficerów i ułanów 19 Pułku Ułanów, ich rodzin i sympatyków Pułku.
Adres i telefon kontaktowy:
HANNA OFRECHT
ul.Suchodolska 24 m 19, 04-016 Warszawa
tel.022-8136645

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (3 głosy)