Prasa polonijna odcinek 3

Obrazek użytkownika Kajeka
Notka

Nie mogłem zrozumieć jakim prawem prokuratura odmawia rodzinom pomordowanych przeprowadzenia sekcji zwłok, mówiąc że w Rosji się tego nie praktykuje, przecież tu jest jak się nie mylę Polska. Nie rozumiałem dlaczeg0 niszczą wrak cudzą własność odmawiając jej wydania. Po przeczytaniu tych odcinków zrozumiałem że obawiają się odkrycia śladów bomby termobarycznej. Dlatego na drugi chyba dzień dali komunikat wykluczenia wybuchy bomby / zwykłej/
Morderców Katynia komuchy kryły i sadzały do więzień tych co o tum mówili. Teraz znowu kryją prawdę.
Podziwiać przenikliwość tego co powiedział „tam gdzie stało ZOMO”
Odcinek 3 z prasy polonijnej
Około dwa miesiące temu Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa " Kworum" zamieści¬ła artykuł Rafała Kli- muszki" Komu bije dzwon".

Filip Z. Konopiński
Przypomnijmy, że wspomniany tekst dotyczył " katastrofy" na lotnis¬ku w Smoleńsku. Autor wprost wy¬śmiał ataki na polskich pilotów, uzasa¬dniał (prawidłowo) tezę o zamachu przy użyciu bomby izowolumetry- cznej (zwanej też termobaryczną) i akcentoł kwestię o konieczności dogadania się z Rosją w sprawach e¬nergetycznych. Jak również, że polity¬ka polska nie może być prowadzona przez jawnych zdrajców polskich inte¬resów i tych ostatnich, czyli Partię O¬szustów (w skrócie PO) - trzeba po prostu odrzucić w wyborach... Wszy¬stko bardzo słusznie. We wspomnianej dyskusji - ko¬mentarzach dopisanych przez inter¬nautów do artykułu - wyróżnił się je¬den głos. Z powodu ważności sprawy, przytoczmy ten wpis w całości:
Relacja zamieszczona przez dziennikarza " Faktu"" - Cały czas jestem jeszcze w szoku i nie mogę dojść do siebie - re¬lacjonuje nam osoba z załogi polskie¬go Jaka-40, który lądował w Smoleń¬sku tuż przed maszyną z prezydencką delegacją. Nasz rozmówca był już przesłuchany przez polską prokuratu¬rę. Opowiedział śledczym, co widział i słyszał na lotnisku w Smoleńsku. Prawo zakazuje mu ujawniania swoich zeznań, bo śledztwo trwa, ale zdecydował się opowiedzieć o tym " Faktowi" , bo nie może pogodzić się ze zrzucaniem winy na załogę Tupole- wa
Jak to tam wyglądało. Bo teraz tylko wciąż słyszę, że winni są tylko polscy piloci. A tu, na lotnisku, z obsługą te¬go lolu, też dzialy się dziwne rzeczy, które trzeba wyjaśnić - tłumaczy nasz rozmówca.
Po wylądowaniu część z nas sta¬nęła przy pasie lotniska i czekala na Tupolewa - opowiada świadek. - Pilo¬ci wrócili do samololu i przez radio rozmawiali z załogą prezydenckiej maszyny. Oni wiedzieli od nas, że jest mgła i bardzo złe warunki, ale nie by¬li spanikowani - wspomina. - Po kil¬kunastu minutach usłyszeliśmy dźwięk nadlatującego Tu-154. Począt¬kowo był całkowicie normalny, silnik pracował spokojnie. W pewnej chwili dobiegł nas jednak huk silnika, taki jak przy starcie, więc wiedzieliśmy od razu, że dzieje się coś złego. Po chwi¬li usłyszeliśmy odgłos dwóch eks¬plozji, po nich jakieś głuche trzaski. I zapadła cisza. Byliśmy przerażeni, bo zdaliśmy sobie sprawę, że doszło do katastrofy.
Członkowie załogi Jaka ruszyli do stojących przy płycie Rosjan z ob¬sługi lotniska. Krzyczeliśmy do nich, że jest katastrofa, machaliśmy rękami, pokazywaliśmy, by tam natychmiast jechali. Ze samolot się rozbił! Żeby nas zabrali, bo może trzeba ratować rannych, pomóc w ewakuacji - opo¬wiada świadek.
Rosjanie jakby niczego nie rozu¬mieli. Dopiero gdy na nich nakrzycze- liśmy, wsiedli do samochodów i ru¬szyli w stronę, gdzie rozbił się samo¬lot. Ale po chwili zawracali, bo bylo tam coś zagrodzone. Musieli jechać inną stroną. Gdy nas mijali, pytaliśmy, czy coś wiedzą, co z Tupolewem? Je¬den z nich przez otwarte drzwi aula rzucił nam: " Odlecieli" . Nic z tego nie rozumieliśmy.
Gdy auta rosyjskiej obsługi w końcu odjechały, z wieży wybiegł kontroler, głośno przeklinając wielkie problemy. Łapał się za głowę, zakrywał rękami twarz, biegał w kół¬ko i powtarzał, co z nim będzie, że ta¬kie straszne kłopoly będzie miał - o¬powiada nam członek załogi Jaka. Kontrolera dobrze zapamiętał, bo wy- gladał na bardzo starego człowieka."
Inni świadkowie
Wiemy, że prokuratura wojskowa w Polsce ofcjalnie prowadząca śle¬dztwo w sprawie " katastrofy" w dniu 10 kwietnia 2010 roku, przesłu¬chała wszystkich Polaków obecnych owego feralnego ranka na płycie lot¬niska Smoleńsk-Siewiernyj. Po czym wszyscy musieli podpisywać, że zo¬stali poinformowani, iż pod groźbą odpowiedzialności karnej, nie wolno im ujawniać - co zeznawali. I panowie prokuratorzy kładli na to wielki na¬cisk... A to ciekawa sprawa - niepraw¬daż? Jednakże powolutku to i owo wycieka z tych " taj emnic" . I nawet pozwala na rekonstrukcję wydarzeń, przy naj mniej czę ścio wą.
Co wiemy " na teraz" ? Otóż Jak- 40 przywiózł do Smoleńska grupę dziennikarzy, którzy pierwotnie mieli lecieć razem z prezydentem i kilka in¬nych osób. Łącznie 36 osób (moi in- formatorzy-świadkowie zastrzegają, że mogli się w rachunku o osobę czy dwie pomylić.) Czekały na nich dwa busiki. Część wsiadła do jednego z nich i odjechała - reszta czekała na przylot prezydenckiej " tutki" . Wśród osób oczekujących prezydenta bylo też dwóch agentów BOR-u. Je¬den z nich był kierowcą prezydenckiej limuzyny, oczekującej na Lecha Ka¬czyńskiego. Drugi pomocniczym me¬chanikiem i wartownikiem. Już ten fakt wy wo łał pe wne zdzi wie nie dziennikarzy zaznajomionych z pro¬cedurami BOR-u. Powinno być ich bowiem trzech. Przed każdym " wejściem" Prezydenta państwa sprawdza bowiem trzech agentów: kierowca, mechanik (który zagląda m.in. pod podwozie i sprawdza ustalone podzespoły, czy nic nie jest uszkodzone) oraz pirote¬chnik. Ten pirotechnik, mający opinię znakomitego fachowca, Krzysztof P, zwany " Pikusiem" też tam był, ale wsiadł do wspomninego busika i odje¬chał do Katynia. Wywołało to kon¬sternację dwójki pozostałych agentów, zauważoną przez dziennikarzy.
Dalszy przebieg wydarzeń jest zgodny z przedstawionym powyżej. Powyższe zeznanie jest tym cenniej¬sze, że zostało oficjalnie opublikowa¬ne. Wszyscy świadkowie zgodnie po¬dają, że słyszeli dwa wybuchy, w bar¬dzo krótkim czasie jeden po drugim - po czym jakiś po lworny trzask, serię cichszych trzasków - i zapadła zaska¬kująca cisza... Eksplozje były jakby " przytłumione" , druga głośniejsza - ale słyszalne wyraźnie i z całą pewno¬ścią były to dwa wybuchy. To też świadkowie podkreślają, że w poró¬wnaniu z wybuchami znanymi z fil¬mów, te wybuchy był y jakby " cich¬sze" , " niezbyt głośne dwa wybu¬chy" (cytaty dosłowne z zeznań świadków). Bo dokładnie tak wybu¬cha bomba izowolumetryczna, w cha¬rakterystycznym " dwutakcie" (czyli dwa wybuchy) - dźwięk jest aulenty- cznie cichszy niż przy wybuchu bom¬by konwencjonalnej, tyle że zniszcze¬nia większe! Słyszalne trzaski to naj¬pierw rozrywany w strzępy kadłub sa¬mo lo tu, a po tem (na stęp ne cich sze trzaski) - gałęzie drzew i krzaków ła¬mane przez odłamki kadłuba i części samolotu... Wszyscy świadkowie pod¬kreślają też człowieka w podeszłym wieku, który wybiegł z " wieży kon¬trolnej" (typowej wieży kontroli lo¬tów na tym lotnisku w ogóle nie ma) i z objawami rozpaczy zakrywał sobie twarz i uderzał się rękami po głowie. Mówił też, że na pewno zaraz zostanie aresztowany.
Czego świadek z załogi Jaka-40 nie wspo mi na
Dwóch a gen tów BOR-u o bec - nych na płycie lotniska szybko wy¬mieniło miedzy sobą jakieś uwagi - i obaj szybko (bardzo szybko) pobiegli w stronę nadlatującego Tu-154M, gdzie zapadła głucha cisza... Stojący w pobliży zdążyli tylko usłyszeć, że mówili: " ...Prezydent!... W klapie marynarki ma identyfikator GPS... Masz czytnik? Mam. Biegiem na¬przód!" Rzeczywiście, Lech Kaczyń¬ski miał zamieszczony w swojej ma¬rynarce " naprowadzacz" sygnału sa¬telitarnego GPS (na wypadek gdyby został porwany). Ci agenci, o wyglą¬dzie młodych, wysportowanych m꿬czyzn, byli też prawdopodobnie pier¬wszymi osobami, które dotarły na miejsce katastrofy. Rosjanie rzeczy¬wiście po dłuższej chwili - ładnych kilka, jeśli nie kilkanaście minut - wsiedli do swoich samochodów. Ale po kolejnych kilku minutach wrócili, bo okazało się, że w kierunku wscho¬dnim nie ma wyjazdu z lotniska. I mu¬sieli jechać " na około" ! Widząc co się dzieje, w stronę katastrofy pobiegł też przynajmniej jeden dziennikarz z dużym aparatem fotograficznym. Rzeczywiście - podają wszyscy świadkowie - wszyscy obecni na pły¬cie lotniska, w tym piloci Jaka, prosili Rosjan, żeby ich zabrali ze sobą - bo chcieli pomóc w akcji ratowniczej. Świadkowie zgodnie podkreślają też, że Rosjanie z obsługi lotniska byli kompletnie zaskoczeni powstałą sy¬tuacją. " Sprawiali wrażenie, jakby kompletnie zdurnieli" ...
Na miejscu katastrofy
Szczątki samolotu były rozrzuco¬ne na ogromnej powierzchni. Ró¬wnież szczątki kabiny i ogona samo¬lotu były w nienaturalnie dużej odleg¬łości od siebie. Były to dwa jedyne większe fragmenty, jakie ocalały, prócz odepchniętych i siłą wybuchu odwróconych do góry nogami skrzy¬deł. Kadłub dosłownie " wyparo¬wał" . Koła samolotu były zabrudzo¬ne błotem - ale tylko w jednym miej¬scu. Co znaczyło, że bomba eksplodo¬wała w momencie uderzenia podwo¬zia w ziemię (zapalnik wstrząsowy), a symetryczny charakter " ubłocenia" kół wskazywał, że pilot mjr Arkadiusz Protasiuk zdołał jednak " posadzić" maszynę... To charakterystyczne ubło¬cenie kół, podobnie jak i wypchnięte ciśnieniem wybuchu nity skrzydeł - widać wyraźnie na zdjęciach z miej¬sca katastrofy! Siła wybuchu oderwa¬ła też stateczniki (małe skrzydełka) z ogona samolotu. Oczywiście - jezeli ktoś lubi bajki, może sobie wierzyć w " opowieści TVN" , jak to uderzenie w drzewko oderwało skrzydło samo¬lotu i " pilot stracił sterowność" (a sa¬molot odwróci! się na grzbiet). I to o¬derwało skrzydło samolotu o tak moc¬nej konstrukcji jak Tu-154M! (Pozo- staj e tu jeszcze pytanie, co z drugim skrzydłem - samo się oderwało? Bo mu było smutno?) Tylko ciekawe, czemu na tych " odczytanych" taś¬mach z czarnej skrzynki nie ma nic o oderwanym skrzydle, ani że samolot odwrócił się do góry nogami? (Nieste¬ty, to odwrócenie " do góry nogami" szczątków samolotu nastąpiło dopiero wskutek ogromnej siły wybuchu tego typu bomby. Ale widać, Rosjanie fał¬szujący czarne skrzynki, nie wiedzieli, co wcześniej " ogłosiły" ubeckie te- lewizornie w Polsce. A fe! Taki brak koordynacji!? A może polscy piloci, w ramach swoich błędów, nie zauwa¬żyli, że lecą bez skrzydła? I że wcześ¬niej ścięli drzewko? I że lecą do góry nogami? I dlatego w ogóle tego nie skomentowali??? Na tych odczyta¬nych z trzymiesięcznym opóźnieniem taśmach? Ha, ha, ha... - jak pisze red. dr. R. Klimuszko.)
Problem polega na tym, że o¬gromna powierzchnia rozrzuconych szczątków samolotu sama w sobie sta¬nowi mocny dowód na wybuch bom¬by izowolumetrycznej (termobary- cznej - jak kto woti nazywać). Jak i wspominany wcześniej kompletny brak kadłuba rozerwanego na drobne strzępy - tylko ten typ bomby jest w stanie to spo wo do wać...
Ale w dniu 10 kwietnia roku pa¬miętnego, wracając do naszych dwóch agentów BOR-u. Nadbiegając od strony lotniska minęli szczątki sa¬molotu " od dzioba" . Salonik Prezy¬denta RP znajdował się w tylnej, " o¬gonowej" części samolotu. Dobiega¬jąc przez cały obszar porozrzucanych szczątków, ciało Preydenta RP, po wspomnianym identyfikatorze emitu¬jącym sygnał GPS znaleźli bez trudu. W tle mignął jakiś zbliżający się Rosja¬nin kręcący filmik swoim telefonem komórkowym - nadciągał od strony " ogona" samolotu, czyli od wschodu (BOR-owcy nadbiegli od zachodu), i jakiś starszy pan spacerowicz. Agenci BOR, odnalazłszy prezydenta, zakryli jego doczesne szczątki swoimi mary¬narkami. I stanęli po obu stronach w pozycji warty honorowej. Rosjanie, którzy wkrótce nadciągnęli, zaczęli szydzić z głowy państwa polskiego, i chcięli koniecznie obejrzeć zwłoki Le¬cha Kaczyńskiego. Wówczas agenci BOR-u zaczęli do nich krzyczeć, aby się nie zbliżali (" Paszli won!" ) i w końcu byli zmuszeni oddać strzały o¬strzegawcze w powietrze. Na filmie nakręconym przez Rosjanina widać wyraźnie m.in. spoza szczątek ogona samolotu rękę w białęj koszuli oddają¬cą strzały z pistoletu.
Ekipa Rosjan z lotniska została wkrótce odwołana (" mamy nowe rozkazy" ) z bezpośredniego miejsca katastrofy. Te nowe rozkazy obejmo¬wały prawdopodobnie zabezpieczenie " wejść na teren" i również konfiska¬tę wszystkich aparatów fotografi¬cznych i kamer dziennikarzy, którzy zdążyli na miejsce dotrzeć. Dwaj a¬genci BOR-u opuścili swoje posterun¬ki warty honorowej przy zwłokach Prezydenta RP dopiero na rozkaz dro¬gą radiową, i to chyba samego dowód¬cy BOR, gen. bryg. Mariana Janickie¬go. (Wcześniej innych rozkazów nie chcieli prawdpodobnie słuchać. W każdym razie tkwili tam, przy zwło¬kach Lecha Kaczyńskiego bardzo dłu¬go - co znowu zgodnie potwierdzaj ą świadko wie.)
Co wydarzyło się potem
Wieść gminna niesie, że wspo¬mniani dwaj agenci BOR zaraz po po¬wrocie do Warszawy zostali zawiesze¬ni w obowiązkach za " nieautoryzo¬ nieautoryzo¬wane użycie broni służbowej" !!! Ty¬le wiadomo. Do dziś już są pewno o¬baj " przeniesieni gdzieś daleko" albo wyrzuceni ze służby... O ile przypad¬kiem nie zeszli z tego świata, w spo¬sób nieco przyśpieszony.
A obu tych żołnierzy należałoby z miejsca awansować i odznaczyć!!! Czy kiedykolwiek poznamy ich imio¬na i nazwiska?
Natomiast w pierwszych dniach maja 2010 roku wspomniany czołowy pirotechnik BOR-u Krzysztof P. (zwany " Pikuś" ), został obsypany nagrodami. Przyznano mu tytuł " Pi¬rotechnika roku" , awansowano na wyższy stopień wojskowy i przyzna¬no bardzo wysoką nagrodę pieniężną! Jedno było tylko niejasne - za co nagle te wszy stkie na gro dy?
Jedno jednakże nie wymaga ko¬mentarza. Tylko pirotechnik, który wiedział, co wybuchnie w kadłubie prezydenckiego samolotu (bo sam tę bombę skonstruował i tam umieścił), mógł się bać oczekiwać na płycie lot¬niska Smoleńsk-Siewiernyj. Bo gdy¬by jednak piloci Tu-154M jakimś cu¬dem " dociągnęli" do pasa startowe¬go i ta bomba wybuchłaby w momen¬cie uderzenia kół o beton tegoż pasa - z oczekujących osób, podobnie jak i z Jaka, też nic by nie zostało... czy to w końcu nie było bezpieczniej i pewniej odjechać do Katynia?
Parada Oszustów
" Polska" prokuratura prowadzą¬ca śledztwo nie ustaje w wysiłkach. Odnotujmy fakty. Prokuraci jak dotąd nie zainteresowali się faktami w ro¬dzaju:
Dlaczego portal internetowy Wyb-gazety podał informację o kata¬strofie i o tym, że wszyscy zginęli na dwie minuty przed katastrofą, kiedy prezydencki Tupolew jeszcze leciał?
Dlaczego wszelkie działania w Warszawie - np. natychmiastowe wła¬mania do biur, sejfów, prywatnych mieszkań, poległych ministrów z Kancelarii Prezydenta RP, miały w o¬czywisty sposób charakter wcześniej przygotowany i zaplanowany?
Dlaczego Rosjanie badali szczątki samolotu na obecność trady¬cyjnych materiałów wybuchowych, a nie bomby, jak ją nazywają Rosjanie, termobarycznej? A analiza spektrofo- tometryczna (metoda z wyboru do a¬nalizy śladowych szczątków substan¬cji, które taką bombę tworzą, i które zawsze pozostają na szczątkach roze¬rwanej powierzchni - w tym wypadku wewnętrznej powierzchni kadłuba sa¬molotu) - z pewnością przyniosłaby tutaj rozstrzygający dowód. A prze¬cież tradycyjna bomba nigdy nie roze¬rwie kadtuba w taki sposób, to mógł zrobić tylko ten jeden typ bomby!
Dlaczego wszyscy świadkowie słyszeli wyraźne dwa wybuchy, któ¬rych rzekomo wg Rosjan nie było?
No i najważniejsze - dlaczego " polska" prokuratura nie wystąpi do władz USA o zdjęcia satelitarne z mo¬mentu " katastrofy" ?
Ale gdyby kto myślał, że " polr ska" prokuratura sabotuje śledztwo - jest w " błędzie" ! Bo wniosek o po¬moc do władz USA będzie! A miano¬wicie, żeby Amerykanie pomogli u¬stalić, czy mgła pod Smoleńskiem by¬ła naturalna, czy sztuczna! (Ha, ha, ha...) Swoją drogą, wystarczy spojrzeć na radar satelitarny z dnia 10 kwietnia - by było oczywiste, że to było zjawis¬ko naturalne! Pokazuje to dobitnie na¬wet Weather Channel - w dniu 10 kwietnia nad wschodnią i centralną Białorusią tworzył się rozległy, mgli¬sty niż!
Można też zapytać, dlaczego pro¬kuratura w Polsce nie przesłucha choćby szefa BOR-u, wspomnianego generała brygady Mari Mariana Janickie¬go Bo przecież na " wieży kontrol¬nej" lotniska Smoleńsk-Siewiernyj powinien być jako asysta dla Rosjan również polski kontroler lotów! Tak stanowi prawo międzynarodowe, a konkretnie konwencja lotów samolo¬tów o satucie HEAD (od " głowa pań¬stwa" ). I zawsze uprzednio, także dwa dni wcześniej, gdy lądował pre¬mier Tusk - taki polski asystent we wspomnianej " wieży" był! I jeżeli kogoś, to właśnie gen. Janickiego trzeba by z miejsca zawiesić w obo¬wiązkach za niezgodne z prawem za¬bezpieczenie lotu Prezydenta RP, a nie agentów BOR-u obecnych wówczas na lotnisku!
Jeszcze dzwiniejszy jest lot samo¬lotu Ił-76, który podchodził do lądo¬wania o godzinie 8.35 czasu polskiego i zawrócił. Ten Ił-76 - podstawowy typ rosyjskiego wojskowego transpor¬towca, wiózł z Moskwy agentów ro¬syjskiej Federalnej Służby Bezpie¬czeństwa do zabezpieczenia wizyty Lecha Kaczyńskiego. Tyle, że polski Tu-154M miał planowo lądować o godzinie 8.15! (Samolot Prezydenta RP wystartował w Warszawie z pół- go dzin nym o póź nie niem.) Czyż by Rosjanie, w ramach okazywania lek¬ceważenia, zaplanowali spóźnienie swoich " ochroniarzy" ? Amoże wca¬le się nie spieszyli, bo i tak wiedzieli, że polski samotot wcate do cetu nie do le ci? Jest jeszcze ciekawsza, niestety dość fragmentaryczna, informacja od
świadków obecnych wówczas na pły¬cie lotniska, którzy próbowali rozma¬wiać z owym kontrolerem lotów, któ¬ry z objawami rozpaczy biegał tam i z powrotem. Otóż ten starszy człowiek był przekonany, że rozbił się rosyjski samolot, a polski prezydent kilka mi¬nut wcześniej odleciał! Zupełnie tak, jakby to załoga Ił-76 symulowała, że jest prezydenckim samolotem! A to już naprawdę bardzo dziwne! Nie¬prawdaż?!
Jedno jest pewne
Jeżeli ktoś przyczyni się do wyjaś¬nienia tej " katastrofy" to chyba tylko zespół parlamentarny powołany przez PiS. My, Polonia, powinniśmy okazać temu zespołowi wszelkie wsparcie.
Świadomie mówię " My, Polo¬nia" - bo na organizacje Polonii typu ZNP, czy KPA, dawno doszczętnie o¬panowane przez uboli i razwiedkę - nie ma co liczyć. Ale to nie zmienia faktu, że bestialstwo (równe tylko bezsenso¬wi) tego nowego katyńskiego mordu - stanowi wyzwanie dla każdego z nas.
KURIER 15
I też proszę Państwa Czytelników o jedno: Gdy ktoś wam wmawia, że pi¬lot wojskowy, major, żali się : " Jak nie wyląduję, to mnie zabije" - w takie bzdury to nie wierzcie! Bo oficer to o¬ficer, a nie histeryzująca panienka. Ry¬zyko wczesnej śmierci, tak jak i pode¬jmowanie decyzji i odpowiedzialność za nie - stanowią wyznaczniki psycho¬logiczne tego zawodu. Kiedy w końcu te obłąkane kanalie przestaną zniewa¬żać poległych polskich oficerów? A i Lech Kaczyński był sympatycznym, ciepłym emocjonalnie człowiekiem - i postępowanie po świńsku wobec kogo¬kolwiek, a tym bardziej wobec własne¬go pilota - to na pewno nie On!

l

Brak głosów