Komentarze użytkownika

Kiedy Tytuł Treść Głosy Do zawartości Komentarz do
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Sybir to nie tylko II wojna światowa To także wielomilionowe cmentarzysko Rosjan, Polaków i innych narodowości. Polaków ze wszystkich stuleci rozbiorów, wojen, powstań narodowych. w zał. losy Augustyna z czasów I wojny światowej.Augustyn teść StefkaSłużył w armii cesarza Franciszka Józefa bo jego galicyjskie miasteczko było właśnie pod dość łagodnymi, okupacyjnymi rządami Austrii, w porównaniu z zaborem rosyjskim ( tuż za rzeką) i niemieckim. W tym mundurze zastał go 1914 rok. W tej samej kompanii cesarskiej służył także brat Augustyna. Po zajęciach i ćwiczeniach mieli wiec oboje czas powspominać dom rodzinny i swoich bliskich.Aż tu nagle zachciało się księciu Ferdynandowi odwiedzić Sarajewo. Książę zginął w zamachu i stało się to świetnym pretekstem do wybuchu wojny pomiędzy zaborcami, którzy jak każdy zaborca mieli różne poglądy na kształt swoich zdobytych ziem. Wojny długiej i wyniszczającej, w której wzięła udział cała Europa. Dlatego nazwano ją wojną światową. Europa stanowiła wówczas świat cywilizowany, świat wartości i tradycji. Matkę demokracji i cywilizacji. Jak w każdej wojnie nauka i wynalazczość, w dziedzinie masowego uśmiercania przeciwnika czynią ogromne postępy. Potrzeba jest matką wynalazku. Stąd i w tej wojnie używanie nowych broni - jak gaz bojowy, lotnictwo, coraz nowocześniejsze karabiny z nabojem scalonym. Karabiny maszynowe siały ogromne zniszczenie.Tradycyjne bitwy armii w szczerym polu, ( takie średniowieczne „ustawki”) gdzie pokonany wróg z honorem uznawał porażkę i ogłaszał kapitulację - odeszły w zapomnienie. Wojna zaczęła dotykać boleśnie również cywilów, mieszkańców miast i miasteczek, którzy często tracili domy, dobytek i życie. Bo pocisk artyleryjski nie wybierał czy to żołnierz, czy cywil. W czasie tej wojny światowej Rosjanie zza Sanu ostrzeliwali z artylerii miasteczko. Ogień nie był precyzyjny i Rosjanie spostrzegli, iż ogień strony przeciwnej jest korygowany z wysokiej wieży kościelnej parafialnej fary. Gdzie siedział obserwator armii CK Austro -Węgier.Kilka celnych pocisków zerwało z fary dach i uszkodziło wieżę z dzwonami, z której w pośpiechu ewakuował się obserwator. Duża część katolików z miasteczka schroniła się w klasztorze Kapucynów – głównie kobiety z dziećmi, mając nadzieję na ocalenie życia. Ludzie modlili się i śpiewali religijne pieśni. Żydzi chowali się po piwnicach i w synagodze. Ani klasztoru ani synagogi nie ominęły jednak pociski z dział.Przez okno klasztoru wpadł szrapnel rosyjski. Zranił niegroźnie kilka osób. Zabił tylko jedną osobę. Była to Janina Stanisławska, ciotka Janiny Stanisławskiej ( to samo imię i nazwisko) późniejszej żony Stefka. Z synagogi zostały tylko mury. Do dzisiaj na pamiątkę ostrzału klasztoru w murze jego ogrodzenia pozostały wmurowane rosyjskie pociski artyleryjskie, które szczęśliwie ( dla wiernych ) nie wybuchły.Wojna poczyniła też duże zmiany w świadomości ludzi. Używano na niej, podobnie jak w wojnie secesyjnej USA ludzi o innym kolorze skóry. Dawano im broń do ręki i mogli już zabijać białych ludzi. Dostawali za to medale i stopnie wojskowe. To wywróciło całkowicie pojmowanie przez nich „białych” jako „panów” tego świata. Wracali do swych wiosek jako wolni ludzie i pogromcy białego człowieka. Co dawniej było nie do pomyślenia i było surowo zabronione pod jedyną karą - karą śmierci. Przeorało to też znacząco mentalność europejską traktowaną dalej w USA jako „stary kraj”. Kraj przodków i ostoję cywilizacji. Od tej pory nic już nie mogło zatrzymać staczania się Europy do pośledniej roli wobec wzrostu znaczenia nowego potężnego państwa, kontynentu, za Atlantykiem. Augustyn ze swym bratem brali udział ramię w ramię w potyczkach z rosyjskim wojskiem. Trzymali się razem i udawało im się szczęśliwie uniknąć śmierci i poważniejszych zranień. W jednej z bitew dostali się do rosyjskiej niewoli. Długi czas siedzieli za drutami, a Rosjanie sukcesywnie wywozili ich na Syberię. i tym razem nie został rozdzielony z bratem. Po wielu tygodniach podróży pociągiem znaleźli się na dalekiej północy w pagórkowatym terenie i w niespotykanym mrozie. Władzę rosyjską nad tym terenem sprawował jeden rosyjski oficer z podoficerem.W wiosce mieszkali dziwni ludzie o indiańskich rysach twarzy, ubrani w skóry. Mówili niezrozumiałym narzeczem ale znali także sporo słów rosyjskich. Wydawało się, że są oni traktowani tak samo jak polscy jeńcy. Ludzie ci życzliwie ubrali a i jego brata w ciepłą odzież z futer dzikich zwierząt i takie też obuwie. Inaczej jeńcy nie przeżyliby na niesamowitym mrozie. Za to jeńcy pracowali wspólnie z nimi we wiosce. Robili wszystko co tubylcy. Zbierali opał, nosili wodę z rzeki. Uczono ich wyprawiania skór i wykonywania z nich butów, uprzęży dla koni. szybko nauczył się tego rzemiosła. Jego brat nie wytrzymał tego klimatu i po roku zmarł na suchoty. Pochowano go na skraju wioski – przy ścianie tajgi. I przysypano solidnie kamieniami by dzikie zwierzęta nie rozwłóczyły jego kości po lesie. został sam.Był jedynym jeńcem w tej wiosce. Wioska położona była na dużym wzniesieniu, poniżej były inne wioski na pomniejszych górkach. Nie były duże – największe liczyły 40-50 mieszkańców. A leżały na wzniesieniach bo jak w czasie krótkiej wiosny i lata , trwających tylko 3 miesiące rzeka tajała – przez pewien czas ludzie na wzgórzach odcięci byli od siebie przez rozszalały żywioł. Nawet podróż łodzią była wielkim wyzwaniem, bo wezbrane wody niosły olbrzymie bloki lodu i kry miażdżące wszystko na drodze. W zimie mieszkańcy mieli pomysłowy sposób na podróż do niżej położonych wiosek. Służyły do tego olbrzymie sanie, na które mogło wsiąść nawet i 10 osób. Saniami kierował przy pomocy specjalnych drążków na przedzie sań doświadczony tubylec. Wystarczyło wyjąć spod płóz sań belkę drewnianą i rozpoczynała się szaleńcza jazda w dół. Z powrotem sanie wciągał inną, mniej stromą ale dłuższą drogą mały, silny, włochaty konik. Na saniach wjeżdżały na górę towary zakupione ( wymienione) w innej wsi. Ludzie co zjechali w dół wracali do swoich wiosek i domów na piechotę.Wojna zakończyła się i nowe bolszewickie władze pozwoliły jeńcom wrócić do swoich krajów. Rosyjscy historycy milczą w sprawie Polaków, którzy służyli podczas I wojny światowej w armii niemieckiej bądź austriackiej i dostali się do carskiej niewoli. Wielu z nich znalazło się w obozach na Syberii. Gdy te obozy zlikwidowano po rewolucji bolszewickiej, tych ludzi wyrzucono dosłownie na ulicę, by radzili sobie sami. Nikt im nie pomagał. Niekiedy marli z głodu, bo jako że nie byli Rosjanami, to nie przysługiwała im dystrybuowana w oparciu o system kartkowy pomoc żywnościowa. Wielu z nich nigdy już nie wróciło do Polski. To są fakty, z którymi można zestawiać los radzieckich jeńców w polskich obozach. Natomiast na pewno nie można tego robić zestawiając ze sobą wydarzenia odległe od siebie o 20 lat, takie jak właśnie Katyń.Augustyn  długo wracał pociągiem z Sybiru do swego miasteczka. Ubrany był w kożuch i buty od tamtejszej ludności. Czapkę i rękawice. Dostał na drogę worek suszonego mięsa i ryb. Wody nie brakowało – wystarczyło nabrać w garnek śniegu i zagotować na ognisku. Po przyjeździe musiał zanieść rodzicom wiadomość, że jest sam i brat nie przyjedzie. Augustyn zaczął zarabiać na życie szewstwem i rymarką, których nauczyli go mieszkańcy Syberii. Robił piękne, błyszczące oficerki z eleganckiej czarnej skóry dla oficerów wojska. Naprawiał buty biedakom, robił uprząż dla koni. Był młody więc po pracy w sobotę odwiedzał dość odległy Ulanów, w byłym rosyjskim zaborze. Poznał tam swoją przyszłą żonę Stanisławę. Stasia była biedna jak i on. Choć miała bogatego brata – najbogatszego w miasteczku. Brat ten ożenił się z bogatą wdową, która po przyjeździe z Ameryki kupiła dużo ziemi w okolicy. Mieli piękny duży dom niedaleko mostu na wzgórzu, z widokiem na przepływający San i na olbrzymie błonia nad rzeką w dolinie.Gdzie po żniwach wszyscy młócili zboże na wspólnej wioskowej młockarni. Wprawiał ją w ruch mały silnik spalinowy. Bardzo głośny. Jego donośne klekotanie (tak, tak, tak) rozbrzmiewało aż na rynku miasteczka. Czarny, długi, zwisający gumowy pas łączący silnik z młockarnią wywijał się jak wąż i obracał duże żelazne koło młockarni. Młockarnia spowita była obłokiem kurzu z wysypujących się plew i spod pracujących wałów. Śmiech dziewcząt i pomagających im chłopów roznosił się w upalnym powietrzu na pastwisku. Najsilniejsi ładowali bardzo ciężkie worki z ziarnem na wozy z drewnianymi kołami. Konie nudziły się i podskubywały trawę z trudnością, bo wozacy nie wyjęli im z pysków wędzideł, munsztuków.Józef należał do najbogatszych gospodarzy w miasteczku. wybudował mały, drewniany domek przy ulicy Szewskiej, przy której mieszkało już dwóch innych szewców. Więc jeden drugiemu podbierał robotę i zyski. Stasia zajmowała się jak wszystkie kobiety w tych czasach - domem i dziećmi, ogrodem i kuchnią. Ale także dość często jechała z em na „handel” do dalszych wiosek. By uzupełnić skromny budżet rodziny. Handlowano po wsiach wszystkim czego nie było na wsi, bo sklepów na wsi nie było. Wtedy mniejszym rodzeństwem opiekowała się późniejsza żona Stefka – Janina.Guścio - bo tak mówiła na niego żona, klepał buty ( i biedę) w lecie w drewnianej drewutni - szopie przy domu, pełniącej także funkcje składu drewna i węgla. W zimie zaś w małej kuchni w mieszkaniu. Z tyłu jego warsztaciku i zydelka szewskiego z 3 nogami krzątała się Stasia, jego żona, gotując smaczne obiady i piekąc wspaniałe chleby i ciasta. Była bardzo dobrą gospodynią i kucharką. Miała jedną maleńką przywarę – lubiła do wszystkiego się wtrącać i marudzić. Guścio namiętnie palił papierosy „Sport” ( najtańsze jakie były) a pozostałe po nich niedopałki ( nazywane przez Stasię „ciukami”) dla oszczędności składował do drewnianego pudełeczka – tabakierki. Gdy zabrakło mu papierosów robił skręty z niedopałków w papierze z gazety. Swąd tych skrętów był okropny, więc Stasia przeganiała go z kuchni do sieni lub na pole. Guścio był spokojnym człowiekiem o złotym sercu.Był to wysoki, szczupły mężczyzna. Małomówny, pracowity i życzliwy. Ale gdy go ktoś wyprowadził z równowagi – mógł się srogo zawieść na jego dobrotliwym obliczu. Guścio z jednego z wypadów handlowych, gdy udało mu się zarobić sporą sumę, przywiózł swojej Stasi prezent – futro. Ale Stasia zaczęła narzekać, że to za duży wydatek. Narzekała tak do obiadu i po obiedzie. Guścio próbował jej wytłumaczyć, że zarobił tyle, że wystarczy na potrzeby i na to futro. Które przecież kupił, by jej było ciepło w zimie. Ale Stasia zaczęła jeszcze energiczniej „jojczeć”, jak to określała jej najstarsza córka Janinka. Guścio nie wytrzymał. Złapał futro, poszedł na podwórko i porąbał je siekierką na pniaku do rąbania drewna. Stasia jak to zobaczyła – o mało nie dostała zawału. Ale Guścio odwrotnie -wreszcie rozładował swój gniew z powodu wielogodzinnego narzekania. Powiedział Stasi, że kupi jej drugie – jeszcze ładniejsze, ale jak obieca, że nie będzie „jojczeć”.Nieco z charakteru dziadka ( Guścia) przejął średni syn Stefka – który został oficerem. Jeśli ktoś zbyt długo mu dokuczał – potrafił zareagować bardzo gwałtownie. Co czasem przynosiło mu korzyści ale często kłopoty. Jedyne co wynosił z tego – to szacunek dla samego siebie. Że przerywał ogłupiające i męczące zachowania bliźnich . Prawie w każdym jednak przypadku wzbudzało to wśród dokuczających autentyczne przerażenie, strach. A wypadku żołnierzy i podwładnych – natychmiastowe posłuszeństwo i karność. W sumie pozytywne. Kosztowało to jednak tego oficera sporo nerwów i zdrowia.Guścia na drugą wojnę jednak nie wzięli, miał już trochę za dużo lat na I rzut mobilizacyjny. A rzutu rezerwowego nie było, bo Niemcy i Rosja wspólnie do tego nie dopuściły. Jednak jego przyszły zięć – Stefek, nie tylko że powąchał prochu na wojnie ale także trafił do niewoli niemieckiej. Gustaw cała wojnę klepał podeszwy, czasem również niemieckie a czasem sowieckie – gdy tak wypadło. Za te nie-polskie rzadko kiedy dostawał zapłatę. Gdyby odmówił – mógłby pożegnać się z życiem lub w najlepszym wypadku z zębami.W miasteczku były jeszcze resztki ruin synagogi. Po I WW żydzi wyremontowali bożnicę. Ale w latach II wojny okupacyjne niemieckie władze miasta ( burmistrz okupacyjny - Krzechlik) prowadziły rozbiórkę bożnicy. Cegieł używano do jakichś remontów obiektów, ważnych dla burmistrza i jego mocodawców. Niemieckie władze zaprowadziły jednak duży porządek na rynku miasteczka i wokół ratusza. Ordnung. Wokół ratusza zasadzono w idealnie równych rzędach i grządkach buraki cukrowe. Potrzebne na cukier dla Wehrmachtu. Z daleka wyglądały jak rabatki. Jeszcze na początku okupacji było w Rozwadowie część przedwojennej ludności żydowskiej. Których przed wojną było bardzo dużo w miasteczku.Gabriel Rozwadowski założyciel miasta przed wiekami zasiedlił miasteczko wyłącznie żydami. Przed wojną stanowili oni znaczną większość. W 1914 roku na 3600 osób, było 2600 żydów. Stalowa Wola w latach 30-tych była dla nich zamknięta. Likwidowane były wszelkie próby handlu na terenie miasta. Do dziś dniem handlowym jest tam sobota. Zostało to ustanowione przed wojną, aby wykluczyć żydów z targu, gdyż ci mieli święto ( szabat) i nie wolno im było w sobotę handlować ze względów religijnych. Tuż przed wejściem Niemców bogatsi żydzi wyjechali do ZSRR. Najbogatsi dużo wcześniej wyjechali do Ameryki. Także i komunizujący młodzi żydzi szukali raju w sowieckim sojuzie. Pozostali siedzieli cicho w czterech ścianach. Zostali tylko biedniejsi kupcy i biedacy.Po wejściu Niemcy wypędzali żydów za San, do strefy zajętej przez Sowietów. Większość, udało się wypędzić jeszcze 1939 roku, jednak pozostało ich niecałe 400. Niemcy chcieli założyć getto żydowskie na ulicy Kościuszki jednak tego nie zrealizowali. W 1940 roku wydano rozporządzenie nakazujące żydom opuszczenie miasta do 20 grudnia. Mówiono, że „gdy dobrowolnie odejdą za San mogą zabierać ze sobą mienie, inaczej będą wyrzuceni bez niczego”.Latem 1940 r. Niemcy wydali polecenie, aby wszyscy żydzi zgłosili się na środku Rynku. Co przezorniejsi z nich, przeczuwając niebezpieczeństwo, ratowali się w przeddzień ucieczką Pozostali ciągnęli na Rynek. Wszędzie zresztą scenariusz był prawie identyczny. Niemcy to pragmatyczny naród i nie męczyli sobie głowy wymyślnymi męczarniami jak Ukraińcy na Wołyniu , czy NKWD i UB. Kto leżał w łóżku i nie mógł chodzić - był zabijany z broni krótkiej przez podoficera SS w pościeli. Z uliczki biegnącej od strony sądu ( koło lodziarni Dominika) blisko Skrucha - szła na miejsce "zbiórki" stara kaleka żydówka. Właściwie "czołgała" się na malutkim stołeczku na którym leżała kromka chleba na drogę. Gdy przechodziła jezdnię, ujrzał ją Niemiec. Był w mundurze oficerskim. W błyszczących butach z cholewami. Na rękach skórkowe rękawiczki, w ręku trzymał bambusową laskę. Bił nią po plecach bezbronną i niedołężną kobietę. Kiedy ta pod jego razami osunęła się na ziemię, leżącą dobił z pistoletu.Głowa staruszki dosłownie rozprysnęła się jak arbuz. Chleb był już niepotrzebny. Wychodzili ze swych mieszkań całymi rodzinami. Mężczyźni z tobołkami, młode kobiety z dziećmi, wychodzili starcy. Słychać było niemieckie wrzaskliwe komendy i poganiania. Bili ludzi i kopali, zabijali tych, którzy upadli na ziemię. Gdyby nie pojedyncze strzały i poganiania, panowałaby cisza. Nie było słychać płaczu, narzekań, lub histerycznej reakcji matek, którym zabijano dzieci. Nie było żadnego odruchu samoobrony. Szli posłusznie. A kiedy wszyscy żydzi byli na Rynku, ustawiono ich w szeregi i poddano selekcji. Zdrowych i młodych poprowadzono w nieznane. Reszta starych i niedołężnych Żydów została na Rynku posadzona z tobołkami i walizami.Wiedzieli co z nimi będzie. Dlatego kołysali się siedząc i odmawiali ostatnie modlitwy prawie uderzając czołami o ziemię i tobołki. Słychać było ten przejmujący jęk - modlitwę w którym najbardziej wyraźne były słowa - "Adonai". Pomiędzy tymi szeregami - chodził podofoficer SS z żołnierzem, który ładował mu magazynki do Parabellum. Strzelał w tył głowy i nieszczęśnicy padali na swoje tobołki. Reszta nie przerywała modlitw i (niby) spokojnie czekała na swoją kolej.Co jakiś czas podoficer męczył się tą "robotą" i szedł na piwo do knajpy, która znajdowała się na rogu Rynku - naprzeciw "zajezdni- powozowni". Nikt nie pilnował pozostałych przy życiu i nikt z nich nie próbował uciekać. Zresztą byli niezbyt sprawni. Mało kto z gojów oglądał to, złapanie kogoś na oglądaniu, czy robieniu zdjęć z egzekucji - równało się dołączeniu do siedzących na Rynku. Na rynku pojawiły się wozy. Kilku młodszym żydom kazano na wozy załadować zwłoki pomordowanych. Wozy odjechały. Zapadła cisza na rynku, ale przerywana pojedynczymi strzałami. To Niemcy zabijali po domach pozostałych, także tych, którzy usiłowali się ukryć. Ciała zabitych zrzucono do wspólnego dołu za miastem. Zasypano zwłoki wapnem palonym.Po zabiciu wszystkich, żołnierze sprawdzili ich bagaże rozrzucając po Rynku stosy ubrań i bielizny. Szukali pieniędzy i biżuterii. Było tego sporo. Wywożono trupy za cmentarz katolicki koło klasztoru. To było w miejscu rachitycznego lasku sosnowego - gdzie teraz stoi piękna willa "pałac" . Ten dom stoi na miejscu dawnego pochówku Żydów. To ponure miejsce jak laboratorium Frankensteina. Przed zakopaniem żydów w zbiorowej mogile - żołnierze niemieccy dokładnie przeszukiwali ich ubrania - było tam jeszcze bardzo dużo biżuterii i pieniędzy, na palcach pierścionki. Podobno wyrywali również złote zęby .Później ekshumowano ciała i przewożono szczątki na kirkut za torami. W miasteczku Niemcy zostawili część pododdziału pacyfikacyjnego, który przez kilka kolejnych nocy wyłapywał młodych żydów, którzy wcześniej uciekli, bądź wracali z jakiejś podróży. Również przeszukiwali mieszkania i sklepy żydowskie - znajdując dużo tajnych skrytek w piwnicach , kominach, przewodach wentylacyjnych, strychach, przy fundamentach domów i w ogrodach. Były tam cenne bogactwa oraz waluta - przeważnie amerykańska, brytyjska i szwajcarska. Również dokumenty nieruchomości, papiery wartościowe, zdjęcia i pamiątki. Żydzi myśleli, że jak wrócą - to znajdą to. Część żydów która uciekła do Rosji sowieckiej jeszcze przed wkroczeniem Niemców w 1939 miała też swoje plany. Poznaliśmy je w 1944 i później. ( MBP, UB i NKWD).Wszystkie wartościowe rzeczy łącznie z zawartością magazynów sklepowych, żywnością - Niemcy zarekwirowali na potrzeby Rzeszy. Wszystkie lepsze budynki przeznaczyli na potrzeby okupacyjne. Reszta domostw pożydowskich była zasiedlona głównie przez licznych uciekinierów z Zachodu Polski - gdzie Niemcy osiedlali swoją nację. Miejscowi goje mieli ( z nielicznymi wyjątkami) gdzie mieszkać. Po opuszczeniu Rozwadowa przez żołnierzy pacyfikujących Żydów, miejscowa ludność poszukiwała resztek żywności - szczególnie kartofli w piwnicach itp. Bo głód był straszny. Po nocach przez pewien czas grasowali szabrownicy z okolicznych wsi i przyjezdni ( bardzo odważni - godzina policyjna) rozkradając resztki wyposażenia domostw i sklepów ale to był już tylko tzw. "chłam". Do szabrowników patrole niemieckie strzelały bez ostrzeżenia.Polacy nie mieli nic do powiedzenia w miasteczku i nic do „kradzenia”. Wszystko wartościowe wyjechało do Rzeszy – a puste mieszkania przydzielały władze niemieckie. Tworzenie mitu, że Polacy sobie beztrosko hasali po domach starozakonnych jest durnotą w stylu Grossa. Można to wciskać ksero-studentom i ogłupionym antypolską propagandą młodym Amerykanom. Którzy bezkarnie na dźwięk polskich słów – wyzywają takich od „jews killers” .Pomagają im całe rzesze agentów , którzy wyjechali po 1968 , 1981 i innych latach – jako „polityczni”. Pełno ich jest w Chicago, Toronto, i wielu miastach Ameryki. Wielu z nich rozsadza od wewnątrz organizacje polonijne w obu Amerykach i Australii. Wszyscy ukrywający się żydzi, gdy zostali złapani - zawsze wydawali Niemcom swoich polskich opiekunów. Zabierając ich ze sobą ze zwykłej miłości – do nieba…Tuż po przejściu frontu grupa polskich jeńców prowadzona była na transport kolejowy. Na polu stali Niemcy i wybrali 20 jeńców polskich. Zaprowadzili ich w pole . Tam był dół, w którym stała liczna grupa żydów. Sami sobie wykopali grób. Niemcy kazali polskim żołnierzom – jeńcom, zasypać ich żywcem. Jeńcy stanowczo odmówili. Dowódca pododdziału niemieckiego zagroził im rozstrzelaniem. Nie zrobiło to na nich wrażenia - a nawet prowokacyjnie ustawili się na krawędzi wykopu. Wtedy Niemcy kazali żydom wyjść z dołu i wprowadzili tam żołnierzy polskich. Kazali żydom zasypać gojów żywcem. Żydzi ochoczo złapali za łopaty. Ale niestety (dla nich) oficer niemiecki znowu odwrócił role. Polacy - na górę, starozakonni – do dołu z powrotem. Ustawiono na skraju dołu MG-42 i wykoszono starozakonnych. Wtedy dopiero żołnierze zgodzili się zasypać ofiary egzekucji.Opis faktycznej sceny z "festynu zwycięstwa" na Rynku w Rozwadowie tuż po wkroczeniu Rosjan. Rosjanie na siłę spędzali mieszkańców - by "cieszyli się z wyzwolenia". Orkiestra grała, krasnoarmiejcy tańczyli z miejscowymi kur...mi i rosyjskimi żołnierkami. Krasnoarmiejki poubierane były w ładne koszule nocne z pożydowskich sklepów - traktując je jak francuskie suknie balowe. One nigdy w życiu nie widziały takich koszul. To potwierdza fakt, że Polacy nie ruszali ze sklepów pożydowskich niczego, co nie było im konieczne i potrzebne do przeżycia.Poza tym wielu Polaków było zaprzyjaźnionych z sąsiadami na zasadzie ograniczonego zaufania. Nie byli durniami – żyli z nimi obok siebie przez setki lat. I znali się jak łyse konie. Dzisiaj w miasteczku jest kilka pięknych domów pożydowskich, odrestaurowanych – po bogatych przedwojennych właścicielach. Nie są to chyba potomkowie starozakonnych. Stare zniszczone domy( chałupki) biednych żydów – w większości nie istnieją – zamieniły się w kupy zgniłego drewna. W latach 60-tych, w miasteczku, pojawiali się byli mieszkańcy Żydzi. Prosili o możliwość pomodlenia się za zmarłych krewnych w ich dawnych mieszkaniach. Zamykali się - a po ich wyjściu znajdowano pokojach miejsca w ścianach i podłogach - gdzie coś wyjęto.W końcu jeden okupant zamieniony został przez nowego weszli Sowieci i wtedy dopiero trzeba było zamykać się na 4 spusty – bo wpychali się do domu jak robactwo. W ruinach bożnicy stało jeszcze dość sporo ścian bocznych i filarów wewnętrznych Przy przemarszach Sowietów w tych ruinach często stacjonowali dzielni bojcy, często Mongołowie i Kałmucy - w łapciach i z wintowkami na sznurkach. Palili tam ogniska i ostatni ich pobyt strawił sporo resztek bożnicy. Definitywnie resztki mykwy i bożnicy uprzątnięto już po wojnie. I zrobiono tam plac targowy (lata 50-te).Wnuk a pamiętał jeszcze resztki ceglanych pozostałości i fundamentów. był świadkiem jak kilku Kałmuków pobiło się po pijanemu, koło kapliczki Św. Jana. W pobliżu klasztoru. Mieli przy sobie potężne noże - jak maczety, tylko proste i szerokie. Długości około 60 cm. Tymi maczetami dwóch z nich obcięło sobie wzajemnie twarze - jak gilotyną. Był to okropny widok. Nie mieli nosów, wystawały szczęki i uszkodzone oczy. Krew w rytm oddychania wydostawała się z tych rozległych cięć z bulgotem. Ktoś z mężczyzn przykrył te głowy gazetą. Umierali bardzo długo i nikt z ich kolegów nie interesował się tym. Polacy woleli nie podchodzić - można było stracić życie. Nie było żadnych reguł - jak to na wojnie.Pełne zezwierzęcenie - a w sowieckim stylu nazywa się to kulturą bizantyjsko-stepową. Tuż przed odejściem Sowietów z Rozwadowa na wschód do CCCP – stacjonowali oni w ratuszu. Zostawili tam ogień – którego nikt nie gasił w obawie, że może jeszcze są tam pijani żołnierze sowieccy. Obudzony sołdat mógł wygarnąć cały magazynek z pepeszy - na wszelki wypadek… Powoli ratusz spłonął doszczętnie, resztki zburzono i zostały tylko fundamenty i piwnice pod Rynkiem. Istnieją tuż pod placem do dzisiaj w stanie prawie nienaruszonym. Podobnie spalony został po I wojnie pałac księcia Lubomirskiego w parku Charzewice. Rosjanie lubili zostawiać po sobie zgliszcza – by w takiej Polszy wszystko wyglądało jak u nich: czyli goła ziemia , bieda, smród, brud i ubóstwo.Po wojnie ekshumowano na placu rynku ciała ludzi zakopanych tam w wyniku jakiejś egzekucji. To było w miejscu przy fundamentach ratusza. Wykonywał to między innymi miejscowy alkoholik . Dostał pół litra i z drugim kompanem - odkopywali to. Nikt więcej nie chciał tego robić za żadne pieniądze. Fetor był tak straszny, że ludzie przy Rynku zamykali okna. Przypadkiem po usunięciu ciał, kopacz  wpadł do piwnic ratusza. Wyciągnął stamtąd stare wino w dużych butelkach. Było tak zgęstniałe jak syrop. Możliwe, że to był Tokaj. Wszyscy bali się tego pić. Ale on  stwierdził, że jest bardzo smaczne. Milicja kazała szybko zasypać piwnice i nikt już tam nie zaglądał od wojny. Miejsce było zbyt widoczne i ruchliwe. Piwnice dalej czekają na odkrywców. Fundamenty ratusza w Rozwadowie istnieją tuż pod placem w stanie nie naruszonym. Augustyn  mimo, że był już staruszkiem ciągle wykonywał wszelkie polecenia jego ukochanej Stasi. W 1968 w jesieni Stasia kazała mu pojechać do sąsiedniego dużego miasta i załatwić węgiel na zimę w składzie opałowym. Wtedy takie rzeczy załatwiało się osobiście. Augustyn słabo już widział i mało co słyszał. Przechodził koło fryzjera Mierzwy przez przejście dla pieszych - kolo fryzjera Mierzwy. Od strony Stalowej Woli pędził na motorze „Panonia” chłopaczek ( taki dość ciężki motocykl).Trąbił. Augustyn posłyszał to. Młody człowiek w takim wypadku przyspiesza i ucieka na drugą stronę ulicy. Staruszkowie z reguły cofają się z powrotem -jakby „skarceni”. Więc i „Panonia” spotkali się dokładnie na środku jezdni. Do dzisiaj, w niebie - chyba nie ma pojęcia co się stało. Bo zginął w ułamku sekundy. Na sekcji zwłok trudno było znaleźć jakąś całą kość w doczesnych szczątkach Guścia. Staruszkowie są miłymi dziadziami – ale mają bardzo kruche kosteczki. Jego córka Janinka bardzo go kochała i rozpaczała długo po jego śmierci. Druga córka mniej – bo nie poszła na pogrzeb. Augustyn być może spotkał za bramą Św. Piotra swojego syna – partyzanta Kazimierza. Ale kto to wie - jak to tam jest…***©M.Mozets  3 Z wielu wagonów wyrzucali zamarznięte na śmierć dzieci i jechali dalej
Obrazek użytkownika Leszek1
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Matematyka wyborcza socjaldemokratów Jednakże ochrona państwa opiekuńczego, budowanego w Szwecji przez kolejne pokolenia, wydaje się nie stanowić priotytetu dla Szwedzkich Socjaldemokratów. Niektóre kręgi od dawna twierdziły, że sprzyjanie imigracji przez Socjaldemokratów jest związane z marzeniem tej partii o wypełnieniu kraju "bydłem wyborczym," a obecna sytuacja dolewa tylko oliwy do ognia. Na przykład, 93% francuskich muzułmanów głosowało na socjalistycznego prezydenta, Françoisa Hollande'a, a prawie 90% muzułmanów amerykańskich głosowało na prezydenta Obamę.*********Cytaty z prasy:///Premier Löfven, adoptowany sierota, z wykształcenia spawacz, nie grzeszący urodą, nie umiejący się dobrze wysłowić, wzbudza jedynie litość. A Szwedzi uwielbiają się litować. I na dodatek wziął sobie do pomocy w rządzeniu Partię Zielonych, których infantylizm i słabość do halucynogennych grzybów jest ogólnie znana. Czy od tych ludzi można wymagać zdolności kierowania państwem? Więc nikt nie wymaga, ale wszyscy wierzą, że oni chcą dobrze, ale nie umieją. A wszystkie najmniejsze wątpliwości, że może niekoniecznie chcą dobrze, nazywa się teoriami spiskowymi, którymi Szwed nie powinien się zajmować.Dzieci z kultur, gdzie jest brak szacunku dla kobiet nie są przyzwyczajone, że kobieta zwraca im uwagę. Jednym z pierwszych zwrotów, jakich te dzieci się uczą jest “Ja cię zaskarżę”. I nauczycielki nie chcą się narażać zwracając im uwagę, bo jak dziecko poskarży się rodzicom, to rodzice pójdą ze skargą do dyrektora i nauczycielka będzie miała problemy. Bo dyrektor boi się być posądzony o rasizm, a także boi się, że rodzic zabierze dziecko do innej szkoły i przez to szkoła straci pieniądze.https://euroislam.pl/szwecji-jaka-znali ... ie-bedzie/Jeden przestępca mówi do drugiego: Mam dwie wiadomości dobrą i złą. Zła głosi , że policja jest na naszym tropie, a dobra - iż jest to policja szwedzka.///  2 Załatwiają swoje potrzeby na ulicach, kradną gwałcą i mordują
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Licentia poetica Oczywiście, że poezja nie podlega żadnym matematycznym wzorom. Sa wiersze białe i rymowane. Te ostatnie zawsze są wyżej oceniane  bo "na rymie wszystko się trzymie". Poezja nawet w dzisiejszych czasach spełnia swoją rolę duchową, emocjonalną,  często mocniej niż proza. Dydaktyzm położy na łopatki nawet najbardziej wycyzelowaną próbę poetycką.Ja osobiście stosuję niezawodną metodę przy klasyfikacji czy dany "ótfur" jest godny czytania, zapamiętania, refleksji.Poezję czuje się nie umysłem - a sercem. Matematykę można doskonale pojąć umysłem.Poezja jest wartościowa ( nawet proza poetycka) jeśli powoduje wzruszenie serca,  a nie - RAMION... NIE SPROSTALI WYMOWIE GRAFOMANII
Obrazek użytkownika Anonymous
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu SS-man znany lekarz prywatnej kliniki Cytuję autora:///Do szpitala, gdzie przebywa Wanda, zgłasza się znany chirurg Niemiec. Zabiera Wandę do swojej prywatnej kliniki i poddaje intensywnemu leczeniu. Tam, okazuje się, że ten lekarz spłaca swój dług gdyż to on, jak się okazało, był tym uratowanym SS – manem w 1944 r. w Warszawie przez Wandę./// k.cyt.******************************************************************************To piękny zabieg literacki. Wolno to robić każdemu autorowi. Jeśli to beletrystyka powstaniowa - to modelowo zapisana. Spełnia też warunki humanistycznego podejścia do spraw walki zbrojnej, podejścia zgodnego z ideą lekarza, przysięgi lekarskiej, wartości nadrzędnej życia ludzkiego - nawet wroga.Oczywiście może sprawiać wrażenie  formy "naciąganej" na treść. Ale jak pisał  często Herling -Grudziński: są to opowieści tak nieprawdopodobne, że aż prawdziwe. Życie pisze ich scenariusze wbrew logice i rozsądkowi.Nie zmienia to postaci rzeczy, że gdy nie jesteśmy sanitariuszem -  stosowanie zasad Hipokratesa jest bardzo niebezpieczne na polu walki.Przedstawia to opis walki rycerskiej:"Uderzył mieczem w pierś przeciwnika i zachwycił się dźwiękiem jego zbroi. To go zgubiło..."  -4 Wanda - sanitariuszka Powstania Warszawskiego, uszanował ją wróg okaleczyli kaci
Obrazek użytkownika Anonymous
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Eeeeeee= mc2 Eeeeee = mc2/Cywilizacja e-jąkałów./Od kilku lat w obiegu publicznym a szczególnie w mediach najróżniejszego autoramentu (TV, R - czyli środkach masowego rażenia)… daje się słyszeć pewien styl wypowiedzi, lansowany przez redaktorów, polityków i przyjmowany ochoczo przez prowadzących programy – telewizyjne i radiowe.Również zwykły obywatel bezmyślnie naśladuje ten sposób mówienia, bo naśladowanie nie wymaga żadnego wysiłku umysłowego.Oczywiście nic nie jest zawieszone w próżni i przeciętni odbiorcy spijający z ust idoli i polityków ten-że sposób „mówienia” - przyjmują tę nowo-mowę, jako obowiązujące (i prawidłowe) sposoby wyrażania się.Styl ten zresztą jest preferowany aktualnie przez wszelkich guru i ludzi trzymających akurat mikrofon w ręce. Nie będę dużo mówił o chamstwie, zakrzykiwaniu rozmówców, przerywaniu wypowiedzi - to dotyczy już manipulacji, dezinformacji i socjotechniki.O tym na końcu.Jeśli już dyskutant jest inteligentny, to niech nie myśli że uda mu się dokończyć mądrą wypowiedź.Prowadzący przerwie mu tok wypowiedzi, już po 2 słowach.Jeśli mimo to gość studia będzie na to przygotowany i będzie przytomnie kontynuował wypowiedź, rozpoczynając za każdym razem od przerwanego miejsca, sądząc, że mu się uda dokończyć myśl ?Nic mylniejszego - zawiedzie się sromotnie.Pan „redachtur” będzie robił tę zagrywkę, co drugie słowo i w końcu powie – „no to już musimy kończyć”.„No”- jest już obowiązkowe!...Robi karierę.„No-słucham”. „No”- na początku każdego zdania.Szanujący się mówca z zasady powinien zaczynać od przeciągłego – eeeeeee, -aaaaaa lub –yyyyyy.Później już można śmiało mówić kompletne idiotyzmy.„Eeeee”- nobilituje całą wypowiedź.Mój polonista w Liceum (śp. wspaniały człowiek) tylko jednemu uczniowi w klasie przepuszczał nawet ciągłe: eee czy ooo.Ten uczeń autentycznie i mocno się jąkał.Inni za kilkakrotne eeee dostawali lagę.Nawet na studiach wymagano ode mnie mówienia prawidłowego, jasnego, zwięzłego, logicznego, wyraźnego i bez jąkania.Ale „to se ne vrati” jak mówią Czesi.A przecież wcale nie miałem przemawiać do milionów ludzi przez TV – tylko w jakimś zakładzie, grajdołku do (góra) setki ludzi.Zdarzyło mi się mówić do najwięcej 400 osób.Na tzw. zad…iu.Tylko przez miesiąc w czasie delegacji służbowej.Skupię się więc głównie na języku.Zmienił się sposób wymawiania głosek - szczególnie tych gardłowych, charakterystycznych, ale nie w naszym kręgu językowym i kulturowym.Słowa nie są już wymawiane, ale wyrzucane z tchawicy jak podmuchy tajfunu.Tchooo- zamiast zwykłego - "to" ,Tchhhego - zamiast "tego",Khażdy, thak, photem, phan, krythykhancki, khhhapitalna sprawa, te khhhafle, thutaj, Arthhur itp.itd. - mówiący wprost zieje słowami.Spółgłoski w ten sposób wymawiane są typowe np. w językach Bliskiego Wschodu.Rozciągane są do granic absurdu samogłoski a,e,o,u,y, i niemalże „wyśpiewywane”.Po co ?By wzmocnić ekspresję wypowiedzi i przedłużyć czas łabędziego śpiewu – będącego akurat przy głosie.Który chce dużo i kwieciście mówić, ale nie chce wiele powiedzieć.Gdyby wyrzucić z programu te postękiwania, pojękiwania, pomrukiwania, jąkania, zacięcia i pustosłowie – z godzinnego programu zostałaby połowa istotnej treści.Programowe gadulstwo.Używanie określeń przysłowiowy do pojęć, które nie mają nic wspólnego z przysłowiami:np. przysłowiowe krzaki, przysłowiowe światełko w tunelu, przysłowiowa łezka w oku, przysłowiowa para skarpetek, przysłowiowe krokiety, przysłowiowa butelka z wodą, itd.Pomysłowość, lub ściślej - bezmyślność twórców tych potworków językowych jest wprost nieograniczona.Nagminne jest stosowanie dygresji w jednym zdaniu w tak dużej ilości, że zdanie traci sens.Stając się niemal-że bezsensownym zlepkiem wątków. I najczęściej o to chyba właśnie chodzi.Sekwencyjnie - będący przy głosie, wydobywa z siebie kilka zdań z szybkością karabinu maszynowego, bez żadnych przerw między wyrazami i zaraz po tym zaczyna się jąkać.W rodzaju: klucz do bram eee-miasta i do eee-serca.Oraz powtarzanie wielokrotne i,i,i,i, lub bo,bo,bo, żeby, żeby, yyyy, do,do,do , jakby, na,na,na, czy,czy,czy, że,że,że,że, dla,dla,dla , kiedy,kiedy,kiedy,kiedy - itd. itp.Tzw. dykcja Pawlaka i mówienie yyy-Nałęczem.Oraz szyk przestawny wymyślony przez intelektualistę Wałęsę.Zrozumiały tylko dla analfabetów.Będący przy głosie mówi tak szybko, że czasem traci kontrolę nad budowaniem logiki wypowiedzi - wtedy zaczyna natychmiast „łatać” powstałą przerwę przy pomocy przeciągłych samogłosek:- yyyyyy, eeeeeee, oooooo, aaaaaaa. Ostatnio „doszło” – aaammm i eeemmm.- Lub kompozycja aaeeeyyymmmm.Chodzi o to by prowadzący program lub inny „dyskutant” – nie wszedł mu czasem w słowo – bo wtedy całkowicie pozbawia go tokowania w szklanym okienku.Prowadzący programy nie muszą zresztą czekać na jakąkolwiek ułamkowo-sekundową przerwę.Brutalnie przerywają mówiącemu w dowolnym momencie.Najchętniej wtedy, gdy mówca zaczyna mówić inteligentnie i do rzeczy.Pacyfikuje się więc delikwenta –zakrzykując go ordynarnie.Czasem redaktorowi pomagają w tym dzielnie wyszkoleni oponenci biorący udział w spektaklu.„Robią” tzw. „klangor medialny”.„Dyskusja” w radio czy TV przypomina kłótnię na targowisku lub hałas na szkolnym korytarzu w podstawówce.Żeby było śmieszniej i łatwiej – przeciwko 1 gościowi zaproszonemu do studia – wystawia się dwóch redaktorów.By w duecie łatwiej i skuteczniej zakrzyczeli, ośmieszyli, wydrwili, sflekowali - często bardzo kulturalnego, łebskiego i inteligentnego rozmówcę.Głoski ę i ą – zaczynają zanikać.Na ich miejsce wchodzą jakieś dziwnie brzmiące twory, nawet nie podobne do regionalizmów w rodzaju: om, em (gwiazdom zarannom, zorzom północnom , szkołom budowlanom).Bo „włanczanie”, jest już wydaje się normą językową, uznaną nawet przez wychowanków prof. Miodka.W wykonaniu sław szklanego ekranu odbywa się natomiast międlenie kilkuwyrazowych sekwencji po 2 - 3 razy, jak imbecyl z zastojem umysłowym.Poza tym, jest to (głównie) część planu politycznej walki medialnej.W której stacje nie tylko przekazują obraz bitwy – ale same jak najbardziej w niej uczestniczą.Wszystkie chwyty dozwolone. Wbrew pozorom to nie jest takie głupie.Ponieważ:W tym szaleństwie jest metoda. (Wiliam Shakespeare).Ma wprowadzić rozmówcę (widza także) w diapazony nerwowego rozedrgania, kiedy to zamiast mówić - co myśli, zacznie mówić - co podpowiada mu prowadzący, lub polityczna poprawność.Ma wyłączyć asertywność u ofiary ataku.Ogólnie wprowadzić nastrój zdenerwowania i myślowego bałaganu.Słuchaczom ma zaś zrobić wodę z mózgu. Generalnie rozdrażnić widza, wzbudzić bezosobową awersję...Następnie wystarczy tylko podać umiejętnie skołowanemu i wzburzonemu widzowi cel ataku.Cięty z metra widz, z ulgą ulokuje swe najgorsze odczucia w podanym na tacy obiekcie.I tak robi się wrednie - bo wrednie, ale skutecznie - indoktrynację i manipulację polityczną w mediach.Agresja zwykłego prezentera jest zaprogramowana przez szefów stacji.Oczywiście, nie każdy jest atakowany. Ofiary są wybierane starannie, przed programem, choć w wypadku inteligentnych rozmówców, nawet zmasowany atak na nich, przy udziale wyszkolonej do nagonki „przypadkowej publiczności” – pali na panewce, ku wściekłości prowadzącego (patrz Olejnik).Stacja staje się tubą propagandową.Ten sposób wymawiania głosek, niezwykle ekspresywny, jak przy kłótni wiejskich bab na jarmarku, ma wydobyć z rozmówców ich najgorsze cechy charakteru i rzucić je gawiedzi telewizyjnej.Jak ochłapy na pożarcie.Z założenia dyskusja wcale nie ma prowadzić do mądrych i słusznych wniosków, tylko do wytworzenia pozornego obrazu prawdy.Czyli „racji” urabianej przez stację. Rozmówca musi mieć niesłychanie silne nerwy i gruboskórność nosorożca by oprzeć się takim atakom. Oczywiście wobec osób, które są w łaskach mediów taktyka jest diametralnie różna. Prowadzący rozmawia z takim (taką) niemalże jak z małym, miłym dzieciątkiem.Prawie, że klepie go paluszkiem po policzku (ti, ti, ti - mały grubasku)…Jak kreuje się "gwiazdy",”idoli” i "elyty" w telewizji?Pokazuje się te obiekty jak najczęściej.A skoro je "widać" - to "masy" uważają je za gwiazdy....Nota bene, idol to po grecku – bałwan...Jakie czasy takie autorytety (ałtorytety)…Spora część „masowej widowni” przyjmuje prostactwo za dobrą monetę.Czyli nieważne, kto kogo bije i za co – grunt, że można popatrzeć bezpiecznie, z boku i zaspokoić swoje przyziemne instynkty.Politycy i ministrowie nie rozwiązują już problemów, oni „pochylają się” nad nimi.Oby im od tego dysk nie wypadł.Spiker albo mówi co 3 słowo „prawda?”, „tak?”, albo - „nie wiem”? – co ma zachęcić rozmówcę, bezmyślnego widza (słuchacza) do przyznania mu racji.Szaloną karierę robią wyrazy : „takie” , „jakiś”, oparte na ta, ten, tych, ci, – wklejane są w wypowiedź już nie jako przerywnik, ( by mówiący pokonał chwilowego „Alzhaimera”) ale by osłabić jednoznaczność, wyrazistość, sens wypowiedzi.Przykłady wypowiedzi ( autentyki z wypowiedzi głównie redachtorów):zawarłem takie - jakieś takie przyjaźniechęć no- poznania czegoś takiegośmietanka taka eeee- bardzo zsiadła ( chodziło mu o gęstą…)tego podejścia tych schodówwóz bardzo, no - taki szybkijakiejś takiej samodzielności (prawdomówności ?)walczyć o tą wolność , o tą demokracjężeby te rozmowy były takie jakieś przejrzystejakąś taką możliwością, jakiegoś takiego postępowaniażeby po tym yyyy - alkoholu nie wsiadać za tą eeee – kierownicętą naszą prędkość eee - dostosowaćtakiej naszej gotowości do wejścia do tej yyyy-strefybiało no-czerwona flagaadresują problemywłaściwie, że tak powiem, bym powiedział, jakby tak powiedzieć (co kilka słów)takiego jak gdyby , powiem tak, ja powiem w ten sposób,sytuacja nie jest dynamicznaumiejscawiam, dopytambardzo, bardzo, bardzo ( jedno „bardzo” to za mało…)gaźnik dedykowany do Opla, nakrętka M8 dedykowana do śrubychciałbym zdefiniować jak mamy mówićzamachiwać (PR1)miał powiedzieć, miał ukraść, miał zrobić ( dawniej mówiono podejrzany o kradzież, ale eufemizmy są bardziej correct-political).Mijanie się z prawdą ( dawniej – prosto: „kłamca”)Polska leży – gdzie leżyLesistość lasów państwowychI tyle na tyleZaszczepialnośćŻeby te święta były pełne tej eee-radości i tego yyy-odpoczynkuMożna powiedzieć ,że tak powiem, poniekąd, tak do końcaWidzimy to co widzimy, ogarniętyJeszcze nie ma pełnego wypełnieniaNiezdawalność, wypadkowość (Szubartowicz PR)Jak ja się cieszę, że będziemy rozmawiać o tym o czym będziemy rozmawiaćPies adresowany do osób ( dedykowany do osób)Nakrętka M8 dedykowana do śruby M8Decydująca decyzjaNasze przygotowania zostały przygotowanePonieważ była to rana jakaś taka ciętaWarunki są jakie sąKIEDY SŁOWA TRACĄ SENS - LUDZIE TRACĄ WOLNOŚĆ.Ale żeby nie zanudzać .Od kilku miesięcy jąkające się przerywniki ( j/w: eee, oooo,yyyy, że,że,że, iiii, to,to,to,to,) zostały wzbogacone przez nowy rodzaj programowego „jąkania”.Samogłoski owszem – pozostały, (yyyy, aaaa, oooo, eeee - obowiązkowo po 4 szt.) ale teraz rozciąga się (i czyni denerwującą oraz niezrozumiałą) wypowiedź przez międlenie spółgłosek m i n. To odgłos przypominający rozkoszowanie się np. smacznym kawałkiem tortu w pierwszej fazie przeżuwania, czyli: emnem, mmnneeee.I z innej beczki – „eeefetepe”.„Jak gdyby” jest już stare i oklepane – ale trzyma się mocno.Również mruczenie przeciągłe (kocie) – gdy mówca nie ma na podorędziu żadnego pasującego (literalnie) słowa do użycia.- mamy eeefetepe w Polsce, że tak powiem- potem – no – daje takie - jak gdyby – eee, efektyNastępną ulubioną manierą staje się język „poetycki” w tych splamionych kłamstwem i dyspozycyjnością ( sprostytuowaniem zawodowym) ustach;- świeże dostawy białego puchu ( oznacza to opady śniegu)- błękitne paliwo ( gaz)- czarne złoto (węgiel)tykająca bomba (niezadowolenie społeczne)słońce z domieszką chmurNastępna sprawa to przesadna dbałość o dykcję wyjątkowo (tylko) ostatniej głoski w wyrazie, zdaniu i jej niezwykle sztuczne przedłużanie:- regionach-chch- widzieliśmy-yy- podatnikó - ffffW celu podkreślenia wagi słowa i uderzenie nim jak batem po uszach słuchacza jest akcentowanie i przedłużanie również sztuczne, pierwszej głoski wyrazu np.:- PPP-ięć !!! ŚŚŚŚiiiła!!! SSSkład nnnowego rzrzrząduuu!!! NNnnadmierniee!!! ZZzłłee rozwiązania!!! „CCCiiiepło!!! „Muuuuzyka”, „OOOOpera!”Ekspresja pseudo-emocjonalna, teatralne akcentowanie samogłosek i spółgłosek, stawianie wielokierunkowych pytań z tezą (za jednym zamachem).Wypowiadanie się bądź co bądź przez specjalistów od słowa na poziomie źle przygotowanego ucznia z podstawówki przy tablicy , koncert niepewnych stękań i pomrukiwań.Niekiedy teatralnie rozciągane jest słowo w miejscu samogłoski np. „poo…oooomogą”.To już jest patent redachtura GW i naśladującego go wyrobnika od „łutstokuf”.O zupełnie durnych wypowiedziach, które można by przytaczać setkami, nie ma fizycznej możliwości pisać.Ale przytoczę jedną tylko :„ona ma pełne pełnomocnictwo”, ( PR).Następna rzecz to intonacja.Prawie każde zdanie, bez względu, czy ma być twierdzące czy pytające zawsze (prawie) kończy się jak zdanie pytające, czyli „pod górkę” obrazując to muzycznie.Po co?Może po to, że pracownik wiedząc iż kłamie cały czas, miał wytłumaczenie przed samym sobą ( bo nie przed widownią) : „no kurna, nie chciałem tego powiedzieć, ale mnie zmusili”…Telewizja i radio operuje cały czas językiem militarnym:rząd walczy o podręczniki, minister walczy o komputer, przedszkolaki walczą o zabawki, nauczyciele walczą o podwyżki, uczniowie walczą o oceny itp.Natomiast żołnierze w Afganistanie chyba nie walczą, tylko bawią się pistolecikami i innym sprzętem wojskowym. Język militarny jest bardzo ważny, by społeczeństwo było utrzymywane w stanie permanentnej mobilizacji jak w Korei Północnej.Czyli w strachu – a strach to najstarsze narzędzie władzy.O takich drobnostkach jak posługiwanie się kalkami z innych języków nie mówię: „dokładnie” - zamiast oczywiście.Unikanie precyzji wypowiedzi, jednoznaczności, jasności.Mówienie na wizji o Polakach jako nierobach, tumanach, brudasach, cymbałach, pijakach to temat na odrębny wątek.Trudno mi sobie wyobrazić np. niemiecką TV, w której główny prezenter wobec całych Niemiec przejeżdża się po swoich współbratymcach - Niemcach jak walcem po szutrowej drodze, wyliczając ich tylko prawdziwe cechy.Nie wydumane jak u nas - szczególnie w stacjach komercyjnych (czytaj wrogich Polsce). Taki masochista giermaniec następnego dnia, pewnie nie pracował by już w TV.Ale widocznie można tak mówić – gdy jest się Polakiem tylko nominalnie.I gardzi się tym narodem.Przecież wspaniałym - co potwierdza historia. I ten wspaniały naród ma nieszczęście być nauczanym wolności przez zniewolonych wyrobników z firmy kłamstwa, żelaza i papieru.I jeszcze za te obelgi i kłamstwa płaci abonament.To paranoja.Telewizje prywatne nie to, że mnie nie obchodzą – ale nie muszę ich oglądać. Niech sobie mówią co chcą.Pilot OTV to dobry wynalazek. Nawet jest na nim wyłącznik.Uffffff! Kto doczytał do tego miejsca stawiam mu kawę (lub piwo).© M.Mozets 1 NIE SPROSTALI WYMOWIE GRAFOMANII
Obrazek użytkownika insurekcjapl
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Miasteczka Południowo-Wschodniej Polski Stalowa Wola 1958-2018/ felieton retrospekcyjno - penetrujący, wspomnieniowo-sentymentalny /Stalowa Wola i miasto Rozwadów w latach 1950.W roku 1958 nikt nie pomyślałby w Rozwadowie, że nie będzie miastem a zwykłą dzielnicą. Idąc od parku Lubomirskiego można było napotkać po prawej stronie drogi duży tartak - przed wojną własność księcia. Zajmował on duży teren . Na placu pracowały olbrzymie traki, tnące grube pnie na potężne kłody i legary.To drewno, już inne mniejsze maszyny przerabiały na deski różnej szerokości i grubości. Kantówki i brusy. Hałas maszyn był spory.Na placu wyrastały duże góry trocin wysokości piętrowej kamienicy. Poniżej nich składowano w równych, wysokich stosach równoboki desek. Pomiędzy nimi i na wzgórza trocin jeździły po torach małe, wąskotorowe wózki. Przewożące trociny na wzgórza i transportujące materiały. Odważniejsi chłopcy po zakończeniu pracy tartaku przemykali przez dziury w płocie. I pchali wózki na szczyt trocinowych wzgórz. Stamtąd już zaczynała się szaleńcza jazda w dół. Często zakończona wykolejeniem wózka na jakimś wirażu wśród trocin i desek.Ścigał ich stróż tartaku, ale raczej z obowiązku niż z przekonania. Był to starszy mężczyzna i nie był w stanie dogonić szybko biegających urwisów. Po górach trocin.Dalej po prawej stał zaniedbany, używany przez edukację drugi pałac księcia. Pierwszy „letni” na terenie parku spalili Rosjanie przy opuszczaniu Polski. Z tyłu pałacu istniały jeszcze czworaki- budynki, gdzie mieszkało sporo biedoty powojennej. Podatnej na idee proletariackie podsycane przez propagandę ówczesną.(Szlachta Polskę przepiła, „a te Pany to się rozbijały bryczką po wsi”)…Wszak z ich ciemnych małych okienek widać było pałac księcia. Co prawda nie tak zadbany jak przed wojną. Ale jednak stanowił wrzód na siedzeniu klasy robotniczej w sojuszu z chłopami i pracującą inteligencją.Raczej jej resztkami, która przemknęła się pod gilotyną stalinowskich transportów na Sybir, uważnym okiem NKWD, czujnym okiem Partii, i zmęczonymi od wysiłku oczami funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Pracowali oni 24 godziny na dobę bez odpoczynku (bez odpoczynku dla przesłuchiwanych). Po łokcie we krwi. Idąc uliczką Poprzeczną można było jeszcze napotkać wystające z ziemi resztki fundamentów synagogi. Na jej miejscu w soboty odbywał się gwarny targ. Wcześniej przeniesiony z ulicy Targowej, nazywanej targowicą. Była ona za murem klasztoru, a jeszcze wcześniej na Rynku miasta, przed wojną.Na stacji kolejowej panował spory ruch. Autobusy miejskie jeszcze wtedy na prowincji nie kursowały. Kolej stanowiła główny środek transportu tak osobowego jak i towarowego. Wejście na perony i wyjście ze stacji możliwe było tylko w dwóch miejscach. Były to wąskie bramki obsadzone pracownikami kolei w mundurach. Nikt nie wszedł na peron bez biletu. Także po przyjeździe nie można było wyjść do miasta, jeśli nie zwróciło się biletu. Należało tej żółtawo-brązowawej, grubej tekturki, pilnować w czasie podróży i nie zgubić. Brak biletu przy wyjściu oznaczał kłopoty – zostawaliśmy gapowiczami. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Można było jeszcze uciekać przez tory do widniejącego za ugorem lasu. Ale cały teren stacji patrolowali uzbrojeni strażnicy kolejowi. SOK.Ryzyko było zbyt duże. Można więc było zastosować metodę obywatela kornego wobec władzy. Sprawdzała się ona wobec milicjantów i ORMO. Zginaliśmy się w ukłonie jak parobek przed ekonomem i patrząc z dołu, w oczy przedstawicielowi aparatu ścigania - płaczliwym głosem pytaliśmy:„I co to teraz będzie” !???…Skutkowało to w większości przypadków darowaniem kary. I puszczeniem wolno:„No, obywatelu ostatni raz wam darujemy!No - na początku każdego zdania było obowiązkowe – jak i dzisiaj.Na rynku miasta stały jeszcze 4 pompy ręczne dla użytku mieszkańców. Jedna koło fryzjera Mierzwy, druga pod tzw. gruszką , na zakręcie drogi. Trzecia w miejscu wyjazdów dzisiejszych MKS w kierunku Stalowej. Czwarta na rogu Rynku przy lodziarni Dominika. Zlikwidowana najszybciej. Koło pompy pod „gruszką” był maleńki, mikroskopijny punkt CPN tankowania benzyny. Koło pomp panował ciągły ruch, bo woda była potrzebna: i do gotowania i do picia i do mycia. Matki stały przy kuchni, więc wodę ze studni, czasem po kilkaset metrów od domu - musiały targać dużymi metalowymi wiadrami - zupełnie mali chłopcy. Nierzadko 6 letni. Bo siedmiolatki były w szkole. Ojcowie w pracy. W socjalizmie każdy musiał pracować. Bez wyjątku.A dobrobytu obiecanego (szczastie i dobrobyt) nie było. Miał nastąpić. Niedługo. Taki maluch niewiele większy od wiadra trzymał żelazne ucho od wiadra tuż pod szyją i stękając niósł wodę. Woda chlupała mu z wiadra na koszulkę, krótkie spodenki i znoszone buciory. A ostry postrzępiony brzeg wiadra kaleczył nogi. W zimie przy pompie, zwieszały się z niej zamarznięte lodowe warkocze. Obok leżały wyrzucone z wiader zamarznięte, lodowe kloce – jak kryształowe, olbrzymie babki.Na rogu koło pompy czwartej, lodziarz Dominik miał wspaniałe lody. Jadło się je kulturalnie, po burżujsku - wewnątrz małej lodziarni. Z kryształowych naczyń jak pucharki - łyżeczką. Były to jeszcze czasy, gdy jedzenie na ulicy ( nawet lodów) uchodziło za nieeleganckie i niehigieniczne. Siermiężne obracanie szczękami na ulicy było nie zauważane ( tolerowane) tylko u handlujących na wozach chłopów, głodnych żebraków i osobników uważanych za hołotę.Nawet szeregowcy LWP mieli regulaminowo zabronione jedzenie na ulicy, palenie papierosów i noszenie toreb, pakunków, parasoli. Poza tym żucie czegokolwiek, przywodziło na myśl żujących gumę do żucia - Amerykanów. A to już było godne potępienia. Sama guma i coca cola były już synonimem zepsucia moralnego, politycznego, społecznego i upadku zasad. Wszak byli to nasi wrogowie wówczas. W robotniczej Stalowej Woli lody u „Małysowej” dostawało się w dwa palce, w dwóch kawałkach wafelka. Nie były tak dobre jak u Dominika trzymającego przedwojenną jakość i kulturę konsumpcji, ale dość tanie. Jeden złoty kosztował mały „lód”, dwa złote - „duży lód”. Z większej prostokątnej, metalowej foremki, wypychany popychaczem. Dobre lody miała również pani Kosieniakowa przy ulicy wiodącej do stacji.Miała ona knajpę z dużym szynkwasem stojącym w mrocznym pomieszczeniu. U niej już dostawało się loda w stożkowym wafelku. Piwo było na stacji i u „ciotki Bombersbachowej” - na rogu przy wyjeździe w kierunku Brandwicy. Piwo nalewano z beczek, nie pasteryzowane. Beczki stały w piwnicy i rurka zaszpuntowana w beczce przechodziła przez podłogę. Na jej szczycie, na blacie szynkwasu - widniała mosiężna, błyszcząca złotym kolorem, ręczna pompa do pompowania piwa, tzw. ”pipa”. Piwo z piwnicy było chłodne i smaczne. Piło się go w dużych, litrowych lub półlitrowych szklanych kuflach. Ciężkich i grubych.Częste bójki (po piwie) kończyły się rozbijaniem tych kufli na czerepach biesiadników i uczestników bitwy. Mycie kufla na stacji ( gdzie istniał wodociąg) polegało na krótkim oblaniu go strumyczkiem wody z kranu. I pił następny gość. Epidemii żadnej nie było. Ani żaden sanepid nie miał zastrzeżeń. U ciotki Bombersbachowej nie było wody bieżącej . Więc do mycia (płukania) służył cebrzyk z wodą. I tam na sekundę lądowały kufle. Po kilku godzinach woda w cebrzyku nadawała się do picia jako pełnowartościowe (prawie) piwo.Piekarzy znanych było dwóch - Kotwica i Skruch. Pieczywo było wspaniałe, dzisiaj takiego już nie ma.Na Rynku stał pomnik wdzięczności dla Armii Radzieckiej, w podzięce za wzięcie pod nową okupację, tym razem azjatycką.Bizantyjsko-stepową…Pomnik był koszmarny. Jak chory sen pijanego cukiernika. Murowany obelisk, otynkowany - z kulkami z cementu na kolejnych zwężeniach graniastosłupa. Na szczycie obowiązkowa duża, czerwona gwiazda.Wokół Rynku pełno było sklepików z różnymi różnościami . Ze Stalowej Woli przyjeżdżali po nie mieszkańcy na zakupy. Miasteczko było o dziwo - dość czyste. Chodniki pozamiatane, w ogródkach morze kwiatów, wieczorem pachnących maciejką. Tylko w soboty, po kąpielach całych rodzin i praniu - w powietrzu unosił się zapach mydlin. A uliczkami płynęły potoczki wody po praniu. Kanalizacji nie było. Za wyjątkiem budynku stacji.Fundamenty ratusza w Rozwadowie istnieją tuż pod placem Rynku w stanie nienaruszonym. Po wojnie ekshumowano na Rynku ciała ludzi zakopanych tam z jakiegoś wojennego powodu. To było w miejscu przy fundamentach ratusza. Wykonywał to między innymi miejscowy alkoholik . Dostał pół litra wódki i z drugim kompanem - odkopywali to. Nikt więcej nie chciał tego robić za żadne pieniądze. Fetor był tak straszny, że ludzie przy Rynku zamykali okna. Przypadkiem po usunięciu ciał – kopacz wpadł do piwnic ratusza. Wyciągnął stamtąd stare wino w dużych butelkach. Tak zgęstniałe jak syrop. Możliwe, że był toTokaj. Wszyscy bali się tego pić. Ale znalazca stwierdził, że jest bardzo smaczne. Milicja kazała szybko zasypać piwnice i nikt już tam nie zaglądał (i nie zagląda) od wojny. Miejsce było zbyt widoczne i ruchliwe.Po wojnie, w Rozwadowie rzadko pojawiali się nieliczni starozakonni mieszkańcy, którym udało się przeżyć. Prosili o możliwość pomodlenia się za zmarłych krewnych w ich dawnych mieszkaniach. Zamykali się a po ich wyjściu znajdowano w pokojach miejsca w ścianach i podłogach, gdzie coś wyjęto.Po głównej drodze Rozwadowa rzadko wówczas jeździły samochody. Raczej konny zaprzęg był częstym widokiem. Konna budka (taki ówczesny „bus” transportowy…) rozwożąca pieczywo lub pocztę.Cały ekwipaż okropnie cuchnął końskim potem, bo woźnica mył chyba konia raz w roku.Chłopski zaprzęg, ciągnący ciężko załadowany węglem lub drewnem wóz na drewnianych kołach. Wreszcie budzący grozę czarny karawan z szybami , ze srebrnymi aniołkami, na szczycie okien - ciągniony przez dwa czarne konie. Zaś wóz z gumowymi, pompowanymi kołami, budził zainteresowanie, jak dzisiaj nowy model jakiegoś lepszego samochodu. Taka fura była rzadkością i kosztowała spore pieniądze. Konie ciągnęły ją bez większego wysiłku.Dalej, po wyjeździe z Rynku, stała szkoła podstawowa siedmioklasowa. W klasie było ponad trzydzieścioro dzieci. Toalety były na podwórku - w stylu koszarowych czarnych "ścian płaczu" dla chłopców i okrągłych otworów w betonowej posadzce, pod którą było szambo. W zimie w klasie było zimno.Dzieci siedziały na lekcjach w płaszczach i czapkach - jak był duży mróz.W klasach były piece kaflowe. Tym co siedzieli koło pieca było ciepło. Kilka ławek dalej było już zimno. Podłogi w klasach wykonane z desek, nasączanych terem. Mazistą, czarną substancją ropopochodną, o intensywnym zapachu podkładów kolejowych. Typowy uczeń miał krótkie spodenki na szelkach, pod którymi nosił podwójne, grube „patentowe” pończochy na tzw. "halterach", (gumowych szelkach). Na nogach dwie pary wełnianych skarpet i zimowe olbrzymie trzewiki. Na wierzch płaszczyk zimowy z kołnierzem z baraniego, czarnego futerka. Dziecko wyglądało jak Chaplin w mini-wydaniu. Tak ubrana chodziła wówczas większość dzieci. Długie spodnie przeważnie otrzymywało się w siódmej - ostatniej klasie szkoły podstawowej.Za szkołą stało kino „Polonia”. I posterunek milicji w dawnym Sądzie. Z parterowym aresztem obok.Kino Polonia wyświetlało filmy, głównie radzieckie. Zdarzały się już i westerny. Koło kapliczki Św.Jana pod drogą z kostki bazaltowej układanej starannie w łukowate wzory -płynął strumień. Wypływał z terenu ogrodów zakonników. Spoza wysokiego muru. Droga prowadziła do Stalowej Woli i Niska . Strumień tworzył rozlewisko i bagno - tam gdzie dzisiaj jest Biedronka. Za klasztorem i przejazdem kolejowym nie było utwardzonej drogi.Piaszczysta droga gruntowa z głębokimi koleinami prowadziła aż do tzw. Krzyżowych dróg. Nie było „Mostostalu”, ale bocznica kolejowa już była. Na prawo od bocznicy - wycięty las. Sprawiał wrażenie jakby huragan zmiótł go na wysokości piersi człowieka.Tak cięli ten las po wojnie żołnierze sowieccy, którym nie chciało się schylać.Po lewej stronie drogi było pierwsze wysypisko śmieci Stalowej Woli. W tych śmieciach było także miejsce na strzelnicę sportową LPŻ. Późniejszy LOK.Osiedla Piasków właściwie nie było - patrząc na dzisiejsze. Za wyjątkiem kilku zabudowań za kładką nad torami. Dalej, aż do późniejszej nowej parowozowni ciągnęły się podmokłe łąki, mokradła jak wolno płynąca struga. Gdy zamarzły można było jeździć po nich na łyżwach. Daleko, naprzeciwko stacji za torami, pod ścianą ciemnego lasu widniało boisko piłkarskie miejscowej drużyny.Za cmentarzem w Rozwadowie, idąc szosą w kierunku Stalowej, nie było już żadnych zabudowań. Wznosiła się na spore wzniesienie jezdnia z kostki bazaltowej i opadała na pola dużej wsi Pławo. Po obu stronach szosy jaśniały pola obsiane żytem. W lipcowym słońcu mieniły się złotym poblaskiem łodyg i kłosów. Wiatr łagodnie głaskał te zagony, tak że wyglądały jak złote, falujące morze. W nim tkwiły poutykane gęsto błękitne główki chabrów. Rzadziej czerwone płatki maków.Za górką, w dole, przecinał drogę przepust, pod którym płynął ciek wodny w kierunku dzisiejszego bajorka za dawnym „Peweksem” i innych oczek wodnych u podnóża skarpy Sanu. Strumyk przecinał w połowie stromą gruntową drogę wiodącą na chłopskie, pławskie pola przed wałem powodziowym. Zamienione później na działki pracownicze HSW.Gęste zabudowania Pława, które było większe od Stalowej Woli lat pięćdziesiątych, zaczynało się od strony Rozwadowa , w okolicach dzisiejszego pomnika Patrioty i skrzyżowania nazywanego rondem, którym nigdy nie było i nie jest. Szosa skręcała tam dwukrotnie i dopiero wtedy ukazywały się pierwsze bloki Stalowej Woli. Czyli knajpa „Stalowianka” i sklep „Wzorcowy” z przyklejonym „Jubilerem”. Przed nimi po prawej były zabudowania lodziarki Małysowej. Na ogromnym podwórzu wznosiła się wysoka konstrukcja z desek, stempli i trocin. W niej przez całe lato topiły się powoli olbrzymie bloki lodu wycięte ze stawów w zimie. Służące do oziębiania mieszaniny lodów. Lodówek wtedy jeszcze nie było. Po lewej tuż przed Stalowianką, kończyła się gęsta zabudowa chłopskich zagród Pława. W miejscu gdzie teraz ludzie ze skrzyżowania kierują się do bazyliki stały płoty, stodoły, gąszcz owocowych niskich drzew wiśni i jabłoni.Kościół – bazylika, figurował dopiero w planach. Mocno niepewnych. Na samym rogu stał kiosk spożywczy. Głównie z chlebem.Jeszcze wcześniej przed zagrodą Małysowej, za pierwszym zakrętem szosy, odbiegała w prawo czarna droga gruntowa w kierunku kościoła Floriana. Na jego tyłach mieściły się zabudowania piekarza Madeja i jego piekarnia. Chleb był tam pieczony starymi metodami, w dużych piecach chlebowych opalanych węglem drzewnym. Był tam jeden rodzaj chleba żytnio-pszennego. Chleb był tak wspaniały w smaku, że większość mieszkańców Stalowej stała tam w soboty, po 4 godziny, by kupić „chleb od Madeja”. Pod płotem piekarni stały dziesiątki rowerów, którymi odjeżdżały do Stalowej chleby w płóciennych torbach, zawieszonych na kierownicy.Chleb duży, okrągły, z odciśniętym wzorkiem koszyka ważył dokładnie 2 kg, mógł służyć jako odważnik i kosztował 4 złote. Madej nie oszukiwał. Cena była ciągle niezmienna. Ludzie byli tak przyzwyczajeni do ceny, że gdy mówiono o podwyżce cen chleba np. do siedmiu złotych - wszyscy zgodnie twierdzili że:„wtedy to już na pewno będzie wojna”…Czasy były ciężkie i niepewne, towarów nawet pierwszej potrzeby ciągle brakowało. Dlatego pamiętający niedawną II wojnę dorośli ludzie, kupowali zapasy mąki i cukru - po całym worku ( 25 kilogramów) na zapas. Chowano je w szafach ubraniowych i tapczanach. Przez pewien czas by kupić pastę do zębów, lub żarówkę należało przynieść do sklepu zużytą tubkę i gwint od żarówki. Przynoszenie do apteki buteleczki na lekarstwo jeszcze w latach 1960 było szeroko praktykowane. Tak jak dzisiaj po piwie. W bramach Huty stali strażnicy z rosyjskimi karabinami Mossin. Miały długi czworograniasty bagnet – sztyk, na lufie. Ludzie wynosili z Huty różne rzeczy – drobne i mało wartościowe. Gwoździe, śrubki, żarówkę. Bo wszystkiego brakowało. Złapanych na kradzieży wyrzucano z pracy. Jeden z wychodzących nie wytrzymał nerwowo i zaczął uciekać…Strażnik miał doskonale przystrzelany karabin i dobre oko. To byli ludzie z wiosek i często kłusowali w lasach z nielegalnej broni. Stąd mieli nawyki celnego strzelania. Strzał do uciekającego okazał się precyzyjny na odległości kilkudziesięciu już metrów. Robotnik dostał dokładnie w podstawę czaszki. Zginął na miejscu. Znaleziono przy nim w teczce szczotkę ryżową do szorowania podłogi. Ludzie chcieli zlinczować strażnika. Ale pojawiło się więcej strażników z karabinami i strzelec wyborowy został ewakuowany na wartownię.Mieszkańcy radzili sobie z szarym życiem każdy na swój sposób. Na ogół żyło się biednie i skromnie. Ogródki przy niektórych blokach i działki wspomagały domowy budżet. Praca w socjalizmie była obowiązkowa. Włącznie z sobotą  Od godziny 6.00 rano, do huty jechali rowerzyści zajmujący nieraz całą szerokość szosy. Pluli obficie w czasie jazdy i często ( jadąc nieco z tyłu) można było dostać prosto w twarz chmurą takiego obrzydliwego „podarunku”. Nieco mniejsze potoki rowerów jechały na II zmianę przed godziną 15.00 i na trzecią o 23.00. Huta pracowała ostro na 3 zmiany. Wszystkie zakłady w mieście włączały syreny o godzinie 7.00, 15.00 i 23.00. Można było regulować zegarki. Kto w tym czasie nie przekroczył bramy Huty miał spóźnienie. Jęk syren przypominał wojenne naloty bombowców.Nastrój orwellowski był powszechny. Tylko mało kto wtedy czytał „Rok 1984” Orwella. Książeczka była zakazana. Wszyscy jednak traktowali to jako rzecz normalną. Dzisiaj mała, cicha sygnaturka na Anioł Pański w kościółku Floriana wywołuje paroksyzmy wściekłości wyemancypowanych niby-ateistów. Których rodzice, dziadkowie, pradziadkowie byli ochrzczeni, mieli śluby kościelne.Oni zaś skończywszy studia na poziomie podstawówki mieli już inny „naukowy” ogląd świata. Religia wg marksistowskich wykładów w szkole i na Wieczorowych Uniwersytetach Marksizmu-Leninizmu, („WUML”) była „opium dla ludu”.Oni sami zaś, (ci oświeceni) wybiegali swym ledwie co ponad-analfabetycznym rozumem, poza granice wszechświata. Ich matki zostały moherami i Ciemnogrodem. Budowane kino Ballada koło placu przy ul. Obrońców Stalingradu, wypełnionego pagórkami żółtego piasku, miało łukowate wnęki w ścianach przy wyjściu. Miały tam stać 4 posągi Melpomeny.Ale zabrakło pieniędzy i zostały zamurowane cegłami na płasko. I tak jest do dzisiaj.Nie można było zadzwonić np. do domu, bo telefony komórkowe nie były znane, a zwykłe druciane były w niewielu domach. Często 1 szt. na blok.Towary przemysłowe trzeba było autentycznie „zdobywać” a luksusowe, jak auto - były na talony. W Stalowej było kilkoro ludzi posiadających samochód. Dyrektor Huty miał służbową Wołgę, dwóch taksówkarzy ( czarna Wołga i Warszawa) i ojciec późniejszego milionera z Mławy Simcę-Aronde.A żebractwo było tolerowane tylko pod kościołem lub cmentarzem.Kawały polityczne opowiadano często i namiętnie, nawet nierozumnie – bo donosicieli było sporo. Do więzienia można było trafić nawet za kawał polityczny. W marynarce wojennej jednego marynarza skazano nawet na karę śmierci za słuchanie Wolnej Europy na okrętowej radiostacji. Potańcówki ( festyny) urządzano w lesie za przejazdem kolejowym. I w klubie „Energetyka” na „Ozecie”. Czasem w Rozwadowie, za Technikum Ekonomicznym koło stacji.Za szpitalem, za olbrzymimi stawami, na wzgórzu - w lesie, jeździł do góry i na dół spadochron wieży spadochronowej. Było to fascynujący widok. Po stawach ( trzech w kierunku Sanu) pływali ludzie na łódkach. Stawy były w miejscu dzisiejszych kortów na ul. Energetyków. Później wodę spuszczono do Sanu i zrobiono tam duże wysypisko ciągle płonących śmieci, tuż przy stacji CPN. Zlikwidowane w latach 60.Mostu na Sanie nie było – przeprawiano się promem.Naprzeciw szpitala - nowa szkoła podstawowa, w której było także Liceum o dumnej nazwie „44”. Jedną z wychowawczyń była starsza kobieta. Siwa, duża, gruba i bardzo silna. Surowa jak sierżant w wojsku. Dyscyplina w klasie przypominała koszary wojskowe. Uczniowie siedzieli nieruchomo w ławkach po trzech. Cały czas musieli mieć ręce za plecami i plecy przyciśnięte do tylnego oparcia z desek. Nie wolno było rozmawiać, patrzeć należało na nauczyciela. Chyba, że pisali w zeszycie, lub czytali z podręcznika. Nie pytani – nie odzywali się. W klasie było cicho jak makiem zasiał. Dyscyplina jak w obozie. W czasie odpowiedzi należało stanąć koło ławki na baczność i mówić bez jąkania głośno i wyraźnie. Gdy ktoś popełnił wykroczenie (np. rozmawiał w ławce) musiał podejść do tablicy. Kładziony był na ławce i bity wiązką kijków od chorągiewek 1-majowych, które stały w doniczkach z kwiatami. Kijki nie były takie jak patyczki od lizaków, ale solidne kije znad Sanu wycięte z faszyny przybrzeżnej (wikliny). Nikt się nawet nie przyznawał do tego w domu - bo ojciec by poprawił.Było to z reguły kilka (4-7) uderzeń z całej pedagogicznej siły. Pani po egzekucji była spocona, zadyszana i czerwona na twarzy. Nad tablicą wisiały 3 portrety. Gomułki - z końską, długą twarzą, łysego jak kolano Cyrankiewicza i Spychalskiego – w mundurze marszałka.1 maja wszystkie dzieci miały obowiązek brać udział w pochodzie. Dzień wcześniej ulicami miasta przechodzili wieczorem, wraz z całą szkołą w capstrzyku. Starsi uczniowie nieśli na długich kijach płonące kaganki wypełnione pakułami i naftą. Wszyscy skandowali antykapitalistyczne, buńczuczne hasła, podawane przez jedną wysoko upartyjnioną nauczycielkę (spełniającą rolę „zapiewajły”).Przypominało to niemieckie partaitagi z czasów niemieckich, przed II wojną.W Boże Ciało zaś, by dzieci nie szły na procesję – pod szkołę zajeżdżały ciężarowe samochody z pobliskiej Huty. Miały ławki w poprzek skrzyń i przykryte były plandeką.Wszystkie dzieci wywożono daleko od miasta, kilkadziesiąt kilometrów - w Góry Pieprzowe, gdzie pół dnia włóczyły się po chaszczach i zaroślach. Na obiad przywożono je z powrotem do miasta. Dzieci, które nie były na capstrzyku, pochodzie 1-majowym lub na obowiązkowej wycieczce – musiały przynieść na piśmie usprawiedliwienie od rodziców.Nie zdarzało się, by rodzice podawali rzeczywiste powody (rzadkie) nieobecności. Mogło to działać w dwie strony. Szykany ponosiło wtedy dziecko i tato w pracy. Matki prawie wszystkie, nie pracowały w tych czasach zawodowo. Zajmowały się domem i dziećmi. I te miłe wspomnienia obecności matki, zadbanego domu, smacznych obiadów i matczynego spokoju były częstym obrazem rodzinnych domów lat 1950 i 1960.Najbardziej wysuniętym w stronę Sanu budynkiem była restauracja i hotel „Hutnik”. Dalej były już dzikie nieużytki, przypominające step.Czasem i dzieci oglądały wydarzenia tragiczne i niepokojące. (obrazek z lat 50).Ulica Obrońców Stalingradu. Stalowa Wola. Lata 1950 - końcówka. Od bloków nr 17,19 w kierunku Sanu ciągną się Dzikie Pola. (Własność chłopów z Pława). Porośnięte chaszczami, poprzetykane spłachetkami zagonów rachitycznego żyta. W miejscu obecnej bazyliki - piaszczyste wzgórza porośnięte z rzadka niskimi sosnami. Na prawo olbrzymie wzgórze białego, czystego piasku z wieżą triangulacyjną , za którym kryją się gęste zabudowania chłopskich zagród. Całe olbrzymie wzgórze piasku wywieziono w latach 1950 na bocznicę Mostostalu i załadowano na wagony. Zapada decyzja o budowie szkoły tysiąclatki (NR 3). Ma stanąć na terenie za blokiem nr 17. Ale ziemia ta obsiana jest żytem od hotelu Hutnik aż do dzisiejszej (wówczas nieistniejącej) ulicy Czarnieckiego. Tuż przed zbiorem. Chłopi protestują. Obok na wzgórku, na skraju pola - przy restauracji Hutnik zbiera się kilkadziesiąt osób, chłopów z Pława: z cepami, kosami i grabiami. Bronią pola. Naprzeciwko nich na drugim krańcu łanów żyta stoją dwa duże spychacze z podniesionymi lemieszami. Wyglądają jak maszyny - potwory z Marsa, z powieści Lema. Dzieci przyglądają się krzyczącym chłopom i kobietom. Wymachują oni cepami, kosami, grabiami. Jest coś tragicznego w tym obrazie i przerażającego. Spychacze dudniąc silnikami czekają. Pojawia się milicja (o mało co nie obywatelska) z białymi pałkami i pistoletami maszynowymi Sudajewa. Matki szybko zabierają dzieci do domu w blokach koło pola. Spychacze ruszają. Żyto stłamszone z piaszczystą ziemią, zryte lemieszami wygląda jak pobojowisko. Spychacze odjeżdżają. Milicja znika. Chłopi ze skurczonymi z gniewu i bezsilności twarzami siedzą na zrytej ziemi, jak na świeżym cmentarnym grobie. Kobiety cicho płaczą . Siedzą tak do wieczora. Jak przy trumnie zmarłego. W następnych latach w kierunku Rozwadowa, o którym nikt nie pomyśli, że przestanie być 300 letnim miastem ruszają także spychacze. Burzą chłopskie domy, zagrody, studnie, stodoły. Chlewiki i kurniki. Rozjeżdżają gnojowniki, sady i ogródki. Chłopów przenosi się do bloków, w których nie umieją i nie chcą mieszkać - są nieszczęśliwi w betonowych klatkach. Starsi szybko umierają, bo stare drzewa przesadzane - usychają. Młodsi żyją jak potrafią, tak jak żyli ich ojcowie i dziadowie. Hodują kury w wannie i w piwnicy, niektórzy nawet wieprzka. Spychacze czasem dają ultimatum do godziny i dnia -kiedy to zagroda ma być pusta od ludzi. Ale nie wszyscy są w stanie oderwać się od korzeni. Spychacz rano - o wyznaczonej punktualnie godzinie rusza, zrąb stodoły zaczyna się walić. Jednak spychacz nagle staje i wyłącza silnik. W wyłomie ściany stodoły widać belkę drewnianą pod dachem łączącą dwa zapola. Na belce miarowo kołysze się ciało gospodarza. Wisi na mocnym konopnym sznurze…I Stalowa Wola z dzielnicą tym razem Rozwadów w roku 2018 ( ponad pół wieku później).Idę przez miasto po 60 latach.Miasto rozrosło się. Wchłonęło Pławo, Rozwadów i przysiółki. Zaczynam od stacji kolejowej na której kasy biletowe są nieczynne. Dworzec w Rozwadowie nieczynny, sprawia w wrażenie wymarłego. Ale perony funkcjonują. W budynku dworca w Stalowej Woli jest teraz restauracja. Tyż dobrze. Toalet nie ma. Cisza.Tory zapomniały już jak po nich jeździły pociągi do Lublina, Warszawy i w Bieszczady. Nie zobaczymy już potwora ziejącego dymem, ogniem i parą – czyli parowozu, jak przed sześćdziesięcioma laty. Kursują małe pociągi podobne do dłuższego autobusu.Szynobusy.W autobusach prawie pusto – to luksus. Nie trzeba bić się o samo wejście do środka, ale nawet można wybierać sobie miejsce jakie nam się podoba. Przy oknie – proszę bardzo . Z tyłu – czemu nie. Po prawej przy samych drzwiach – raczej nie, kierowca chce mieć dobrą widoczność na drogę po prawej. Nikt nie odważy się zapalić papierosa , także i w pociągu. (W toalecie oczywiście ciemno od dymu)… Nie ma w pociągach wagonów dla palących. Nawet na ulicy nie wolno palić. Nie wolno pić piwa na ulicy. Chyba, że na ulicy jest mały płotek przy piwiarni i wtedy – za sztachetkami (zasiekami) - już można..Zmiany powinny nas nauczyć, że w życiu nie należy się niczemu dziwić.NICZEMU – bez wyjątku.Na podwórzu Liceum cisza. Dawniej widząc na chodniku nauczyciela schodziliśmy mu z drogi i już z 3 kroków zdejmując czapkę uczniowską kłanialiśmy się głośno i wyraźnie. Dzisiaj nauczyciele boja się swoich uczniów, bo ich pobiją, przedziurawią oponę w samochodzie, lub nagrają film w klasie. Starszym schodziliśmy także z drogi. Można było być wytarganym za ucho. Dzisiaj jak jesteście twardzi i odważni mijając watahę nawet uczniów klas 3 podstawowej możecie odegrać kowboja. Czyli zatrzymać się i zobaczyć co zrobią, jak idą całą szerokością chodnika. Czasem mogą was mocno potrącić w milczeniu. Nie specjalnie – oni was nie zauważą…Gdy wyglądacie dość groźnie – ominą was, ale tak że otrą się o wasze ubranie. Dziewczęta młode są często bardzo agresywne. Podrostki płci męskiej dowodzone przez taką przywódczynię są dwakroć niebezpieczniejsze. Na przystanku autobusu nie ma tłumu czekających. Za to po ulicach jeździ ogromna ilość samochodów prywatnych. Trzeba uważać przy przechodzeniu przez jezdnię. Za Florianem nie odnajdziemy nosem zapachu piekarni Madeja, gdzie kupowałem pieczywo o niebiańskim smaku. Nie ma już niestety przybytku „chleba naszego powszedniego”.Szkoda.Przede mną dwupasmowa ulica. Muszę trochę zaczekać, ruch spory - nie będę ryzykował, choć wielu kierowców przepuszcza pieszych - mnie się nie śpieszy. Nie mam do czego. Budki totolotka dość liczne.Tylko grać!!! Wkinie pustki - mało kto chodzi do kina. Kiedyś westybul Ballady był szczelnie napchany kolejką po bilety, gdy grano np. „Damę Kameliową” lub „Dwa oblicza zemsty”. Młodzież nie ma gdzie rozwijać zainteresowań za wyjątkiem kilku wyczynowych sekcji klubów sportowych. LOK budowany społecznym wysiłkiem został właściwie „statutowo sprywatyzowany”. Nie ma już licznych młodych strzelców gdzie za niedużą składkę rozwijali umiejętności przydatne do obrony kraju. Strzelectwo np.Siedzą więc pod blokami na ławkach (obowiązkowo na oparciu ławki, z nogami na siedzisku) jak kury na grzędzie i całymi dniami dziobią palcem w ekran telefonu komórkowego. Wieczorem piją piwo i sikają w klatce lub w piwnicy.To nie ich wina. Starsi nie mają dla nich czasu. Gonią za zarobkiem ( rynek- hare, hare). Obraz nie jest jednak taki czarny. Ogromna większość młodzieży uczy się, studiuje, chodzi na liczne korepetycje by mieć „lepsze punkty”. Dobrze jest być hydraulikiem - z wykształceniem magistra, inżyniera. (Ksero).Widzę piękny market. Jak pałac, jak świątynia. Ale już na rogu nie ma restauracji gdzie zamawiałem placki po węgiersku, albo smaczną jajecznicę na kiełbasie i boczku . Jest teraz sklep z artykułami medycznymi i innymi bardzo potrzebnymi przedmiotami. W sklepiku gdzie pani sprzedawała kapustę kiszoną jest teraz dentysta.Koło Stalowianki apteka dalej funkcjonuje. Jednak ma liczną konkurencję – co krok spotykam inne prywatne apteki, kiedyś zjawisko niespotykane.Nieładnie pachnie od rzeki. W mieście jeśli już pachniało to siarką z Tarnobrzega. Czasem oparami martenów hutniczych. I padał gęsty pył z kominów elektrowni. W zimie śnieg często był prawie czarny od pyłu. Dzisiaj przy południowym wietrze od strony lasów przypływają nad miasto opary związków aluminium niezwykle toksyczne. Jest tych zakładów sporo. Kiedyś aluminium wygrużono ze Skawiny koło Krakowa. Dziś aluminium jest w Stalowej Wólce-Zdrój, jak sobie żartuję wdychając te opary. Nie ma fotografa Stańczyka. Jego chałupy nie ma. Jest skwer.Już widzę - nad rzeką pracuje oczyszczalnia ścieków. Rzecz pół wieku wcześniej rzadko spotykana w Polsce. Ale przecież wiatr ma to do siebie , że nie zawsze wieje od rzeki. Zmartwieniem są więc obdzielani sprawiedliwie wszyscy - we wszystkich kierunkach. I rzeka jest czysta - czym dawniej specjalnie się nie martwiono.Huta – potężny zakład zajmujący olbrzymi teren lasów została rozgrodzona i słusznie. Dzisiaj stanowi malutki skrawek dawnej Huty i to w dużej mierze sprzedany naszym bliskim sąsiadom – Chińczykom. Dzieli nas tylko Ural. To niedaleko. Nie ma już takiej strzelaniny w wojskowym instytucie. Czasem coś zagrzmi. Kulochwyty poligonu HSW stoją w lesie - znikają w gęstwinie trzydziestoletniego zagajnika. Na poligonie wyrosła IKEA szwedzka. Też mamy do niej blisko - tylko płytki Bałtyk nas dzieli. W dodatku sosny w Szwecji są takie rachityczne, bo rosną na skale. Kopnąć ściółkę i już są skały i kamienie. Nasze sosny zaś wspaniale nadają się na meble. Niemieckie zakłady aluminiowe stoją w środku Puszczy Sandomierskiej. To marzenie dla robotnika i dla właściciela – to prawie sanatorium. Domy jakby pojaśniały, wiele jest ocieplonych i odnowionych elewacji. Chodniki, klomby kwiatów i trawniki. Nowe place zabaw - dawniej był tylko siermiężny Ogródek Jordanowski. Teraz ulice są pięknie wybrukowane. Granitem. Kostką betonową. Są lampy i fontanna ( toporna i brzydka – ale woda w niej jest…). Jest most na Sanie . Są wiadukty. Tunel.Są liczne ronda - coś nowego. Bo i ruch większy.© Marek Mozets. 2018.P.S.Stalowa Wola to dzisiaj społeczeństwo aspirujące do zachowań miejskich. Ale idzie to opornie jak to w wielu młodych miastach, gdzie tkankę stanowi w większości ludność z dalszych i bliższych okolic wiejskich. Pod oknami często dalej leży śnieg niedopałków wyrzucanych przez okna, butelki po wódce. Na klatkach schodowych i piwnicach niektórzy załatwiają potrzeby fizjologiczne. Rzucają niedopałki ,śmieci i plują. Smród uryny gryzie się z silnym zapachem tanich perfum na klatce. Zwrócenie uwagi na siermiężne zachowanie wywołuje potok wściekłej, neurotycznej odpowiedzi naszpikowanej co drugie słowo „k…ami”. Sprzątanie po psie jest często markowane, (w dzień) jeśli nie bezczelnie i prowokacyjnie cenna, kręcona zawartość brzucha pupila zostawiana jest na środku chodnika (w nocy). Aspirujący do miana nowej inteligencji wrzucają zaś psie ekstrementy do kosza na śmieci . Sprzątaczka później wyjmuje to ręką… Nie dziwię się natomiast, że otwarte śmietnikowe altanki służą jako WC. Dla mężczyzn. Kobiety tego nie ryzykują. Dlaczego się nie dziwię? W mieście brak jest publicznych szaletów. A organizm nawet dobrze wychowanego obywatela nie wytrzyma niesamowitego parcia. Bez szkody dla zdrowia. Przestawienie mentalności na sznyt wielkomiejski to często nie tylko okres kilku pokoleń, ale nawet paru wieków. Popatrzmy co stało się z Warszawą, gdzie ludność przedwojenna praktycznie znikła. Została wytrzebiona przez pierwszego okupanta i przez następnego „wyzwoliciela”. Dzisiejsza Warszawa nie ma wiele wspólnego z dawnymi „Warszawiakami”. Ich patriotyzmem, mentalnością. Zasadami. Dumą. Odwagą i poświęceniem. Wielkością charakteru. Heroizmem postaw. Miłością do miasta. Tak i w Stalowej Woli, gdzie jeszcze w latach 60-tych mieszkała nieliczna co prawda, ale jednak wartościowa inteligencja z przedwojennych dużych ośrodków miejskich. Z Gdańska, Poznania, Krakowa, Lwowa. Oni mimo, że nieliczni - nadawali ton poziomowi miasta. Ich pojęcie porządku, odpowiedzialności, kultury, obowiązku, patriotyzmu, dobrego wychowania i uczciwości było szanowane autentycznie. Jak np. w wypadku doktora Trojanowskiego (oficera AK), doktora Machi - po uniwersytecie lwowskim, inżyniera Kwiatkowskiego ( mieszkał za ówczesną plebanią ). Wielu nauczycieli szkół średnich jak profesor dr Durkacz (Lwów) , prof. Marian Baran, dyr. Kantorek, prof. Surmacz. To byli ludzie szanowani. Dzisiaj właścicielka przekrętowej hurtowni potrafi powiedzieć do syna w podstawówce czy gimnazjum - o jego nauczycielce : „TA DZIADÓWA”./// cytat///„Nie bez powodu ludzie wykorzenieni ze swego środowiska zachowują się inaczej, łatwiej się dają zdemoralizować, nakłonić do przestępstwa. Doskonale wiedzieli o tym komuniści i dlatego tworzyli takie ośrodki jak Nowa Huta, (kopią miała być Stalowa Wola. przyp.a.) gdzie wyzwolona spod kontroli środowiska wiejskiego, wykorzeniona młodzież miała nasiąkać komunistycznymi bredniami, (tworzyć wojujący, ateistyczny proletariat a nawet realizować komunistyczne zbrodnie)”.Ze Stalową Wolą wyszło jednak miłośnikom Marksa i Engelsa nieszczególnie dobrze. Na całe szczęście. Jakby nie było : „nijak żyć bez Pana” - powiedzieli chłopi na zgliszczach własnoręcznie spalonego dworu , kopiąc czaszki dziedziców…© Marek Mozets 2018 Wakacje z polskimi górami (1) - Bieszczady, Karkonosze
Obrazek użytkownika ccassiumm7
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Schwerin 1968 i 2018 Schwerin 1968 i 2018/pół wieku później// reportaż retrospekcyjno-penetrujący, wspomnieniowo – sentymentalny/1968Małe spokojne miasteczko nad Wartą, gdzie czas płynął spokojnie i leniwie. Mieszkańcy radzili sobie z szarym życiem każdy na swój sposób. Na ogół żyło się biednie i skromnie.Ogródki przy domu wspomagały domowy budżet. Praca w socjalizmie była obowiązkowa. Włącznie z sobotą. Która dawała jednak luksus pracy tylko do 13.00. Wtedy także (od 13.00) można było legalnie kupić alkohol.Kto nie mógł wytrzymać do tej pory musiał mieć zgromadzone zapasy lub znać melinę, która ratowała w potrzebie. Można było także samemu pędzić samogon, ale było to prawem zabronione i surowo karane.Sprzęt do tego używany - po znalezieniu przez milicję (o mało co nie obywatelską) był niszczony. Uczniowie również uczyli się w szkołach w sobotę, także tylko do 13.00.Niezaprzeczalną dobrocią szkolną w PRL było, że uczniowie nie znali nauki na zmiany. Wszyscy szli do szkoły na godzinę 8.00 rano i wszyscy wracali przed obiadem do domu. Matki prawie wszystkie nie pracowały i rodzina miała przez to codziennie skromny, świeży, smaczny obiad. Byt rodzinie zapewniał ojciec. I on był głównym autorytetem w rodzinie.Jego zdanie nie podlegało dyskusji.Podstawowym środkiem komunikacji w dojeździe do pracy był rower. Tak jak i gumiaki czy gumo-filce był to wyrób trudno dostępny. Nowy rower był bardzo drogi np. rower „Popularny”, lub „Olimp”. Często rower był inwestycją rodzinną na całe życie. W niedzielę i po południu ujeżdżały go dzieci. Te małe musiały jeździć „pod ramą”.Samochody dla przeciętnego obywatela były niedostępne, a jeśli już - była to stara „Warszawa” - garbus, z rosyjskim silnikiem od „Pobiedy - GAZ-MKB”. Czasem mały „Mikrus”. Lub P70 (NRD). Ulice przez to były wolne od ruchu samochodowego i powietrze było czyste. Przejście przez ulicę nie stanowiło żadnego problemu. By ulec wypadkowi trzeba było mieć wyjątkowego pecha lub być wyjątkowo pijanym. Prędkość 40km/h była już ekscytująca i rozwijana była na trasie.Wszędzie można było dojechać pociągiem lub autobusem PKS nawet do najmniejszych miejscowości. Autobusy i pociągi stale zapchane ludźmi i jazda przypominała zawartość puszki z sardynkami. Delikatniejsi nie staczali prawdziwych walk o wejście do autobusu i zostawali na przystanku. Po 2 godzinach przyjeżdżał następny autobus i czasem było już trochę luźniej. Do autobusu czy pociągu wchodziło tylu ludzi ile to tylko było możliwe. Często jechali tak całymi nocami w ścisku, bez ogrzewania i oświetlenia wagonu.Trasa Olsztyn - Lublin przez Łuków np.Często okna były powybijane, bo wsiadano przez okna. I do wagonu wpadały tumany śniegu. W toalecie jechało 7 osób, jedna siedziała na umywalce. Skorzystanie z toalety było niemożliwe. Cena biletu była taka sama czy się siedziało, czy też wisiało w ogromnym ścisku napierających ze wszystkich stron spoconych ciał. Ścisk był tak potężny, że trudno było oddychać pełną piersią. Ale i można było drzemać bez obawy, że osuniemy się na podłogę wagonu. W przedziale piło się wódkę, śpiewało i grało na gitarze. W przedziale 8 osobowym siedziało często 12 osób i dodatkowo dwie stały między siedzeniami trzymając się półek na bagaże.W wagonie czy autobusie wolno było palić papierosy i nikomu nie wpadało do głowy by protestować. Dym wdychały także noworodki, ich matki i małe dzieci w czasie podróży. I wszyscy cieszyli się, że w ogóle jadą. Czasem w lecie, gdy zostało się na przystanku-dworcu PKS w Gorzowie, (jak tzw. „d..a”) bo nie udało się wejść do nabitego ludźmi pojazdu - można było zdecydować się na podróż piechotą do Skwierzyny. Tylko 27 km. Jeśli nie miało się dużego bagażu. Szło się miło i przyjemnie i spacer trwał niecałe 4 godziny - jeśli szedł żołnierz i oszczędzało się na bilecie. Kobiety i babcie nie ryzykowały takiego marszu.Nie można było zadzwonić np. do domu, bo telefony komórkowe nie były znane, a zwykłe druciane były w niewielu domach. Komputer to było mgliste pojęcie z powieści science –fiction Lema. Na rozmowę do Warszawy, czy innych odległych miast czekało się na poczcie parę godzin. Rozmawiało się z cuchnącej papierosami i brudem kabiny. Dodatkowo wszyscy na poczcie doskonale znali treść rozmowy, bo trzeba było krzyczeć - by się dogadać. . Dzisiaj telefon komórkowy ma nawet przedszkolak, który nie umie czytać, ale umie obsługiwać to urządzenie. W tamtych latach, gdy ktoś coś mówił (nawet mamrotał) na ulicy (jakby do siebie) to na pewno był to człowiek niespełna rozumu. Czyli wariat, psychicznie chory.Dzisiaj okablowani obywatele idąc ulicą, toczą głośne rozmowy z abonentami sieci komórkowej. Można niechcąco usłyszeć po drodze cały długi przepis na upichcenie kapusty. Lub zapoznać się z patologią w czyimś domu. Wreszcie można nasycić uszy licznymi przerywnikami monologu w rodzaju „k…a „ - co drugie słowo. Gdy idzie i rozmawia nawet jakiś niby wyedukowany Zenek lub Jasiek rodem z Konkolewa Dolnego.Radio było już w prawie każdym domu, (często z gramofonem na płyty plastikowe) ale telewizor dopiero wchodził na wyposażenie. Na serial o Wołodyjowskim, czy „Bonanzę” ( jak się nie miało telewizora) można było wybrać się do znajomych. Oglądała go cała rodzina i wszyscy goście. Nie zaszkodziło zabrać ze sobą buteleczki wina i paczki ciastek. Programów w czarno-białym telewizorze było sztuk 1. Za Gierka doszedł drugi program. Śmiano się, że Kowalski ma kolorowy telewizor - konkretnie wiśniowy…Gdy trzeba było pilnie powiadomić bliskich o jakimś wyjątkowym wydarzeniu, (śmierć, choroba, przyjazd) wysyłało się telegram na poczcie (oczywiście tylko w dni pracy i w godzinach pracy poczty). I już często tego samego dnia, lub następnego rano wiadomość docierała do adresata. Zawoził ją poczciarz na rowerze. Zwyczajowo dawało mu się za to 5 zł - duże, aluminiowe, z rybakiem na awersie. Był to dochód nie opodatkowany. Zresztą pojęcie podatku było enigmatyczne i zwykłego pracownika( biedaka) nie dotyczyło. Zaczynało to funkcjonować dopiero w wypadku większego interesu prywatnego. Nazywani byli oni „prywaciarzami”, „badylarzami” itp. Oczywiście, że z każdego najmniejszego robociarza, socjalistyczne państwo zdzierało niesamowity haracz „za plecami”.A i tak w sklepach było prawie pusto, mięso gdzieś znikało jak w kosmicznej czarnej dziurze.Towary przemysłowe trzeba było autentycznie „zdobywać” a luksusowe, jak auto - były na talony. Zwykły śmiertelnik jeśli nie był dyrektorem czy sekretarzem partii nie miał tak olbrzymiej ilości pieniędzy by kupić samochód (lub za darmo otrzymać służbowy)… Gdy ktoś miał ambicje posiadania pojazdu mechanicznego kupował zepsuty stary motocykl. Remontował go własnym sumptem i jeździł wzbudzając zazdrość. Benzyna była tania. I biały ser i mleko ( warzyło się szybko) były tanie. Nawet żółty ser, choć rzadko dostępny był dość tani. Mięso i wędliny były bardzo drogie i trudno dostępne.Dzisiaj jest odwrotnie. Tak mięso, jak i masło, ser były natomiast świeże, pachnące i zdrowe. Bez konserwantów i całej chemii, którą dzisiaj łykamy kilogramami. Nabawiając się śmiertelnych chorób. By kupić coś w sklepie mięsnym należało wstać o godz. 4.00 rano i czekać w kolejce niewyspanych zjaw pod sklepem. Nie gwarantowało to zakupu, bo często towar kończył się właśnie na nas… Wielu szczęśliwców miało na wsi znajomą „babę”, która nielegalnie przynosiła wprost do domu całą ćwiartkę cielaka. Jeszcze ciepłą. W tzw. „zajdkach”, czyli grubej, dużej płachcie - na plecach. Lodówki były rzadko spotykane, więc natychmiast mięso się marynowało, piekło, przerabiało i gotowało w słoikach. Było smaczne i zdrowe.Na ogół „wadza” wiedziała o tym procederze, ale rzadko łapała za to. Zresztą towarzysz sekretarz zaopatrywał się w ten towar w taki sam sposób. Panowała powszechna hipokryzja, mimo to ludzie otwarcie się śmiali z ludowej władzy, a ta traktowała to jak dopust Boży i nie reagowała. Uznawała to za wentyl bezpieczeństwa. Jak ludzie się śmiali „ wadza” czuła się bezpiecznie. Gorzej jak robole zaczynali milczeć. Wtedy władza poprzez donosicieli (było ich przeciętnie 1 donosiciel na 1 klatkę schodową) starała się dociec „dlaczego milczą” - bo to mogło być groźne dla władzy. Mogło stanowić zapowiedź wysadzenia z siodła.Ponieważ w społeczeństwie, od wojny, wybito prawie całą inteligencję - łotrów i parszywców nie brakowało. Często na jednego donosiciela donosił drugi - ten na którego donoszono. Donoszenie uchodziło za dowód wierności władzy ludowej. Pożytecznych idiotów jak i dzisiaj - nie brakowało… A ci najbardziej ideowi i zasłużeni dostawali dość szybko mieszkania poza przydziałem, lepsze stanowiska w pracy, ich dzieci dostawały się na studia bez problemów - nawet jak były tępe. I później stanowili armię niedouczonych inżynierów, lekarzy brzydzących się pacjentami i nie potrafiącymi leczyć a raczej pomagającymi grabarzom we froncie pracy (wykonaniu normy – przerobie)…Jedno zjawisko było całkowicie nieznane tzn. cała sfera dzisiejszych „zbrodni i przestępstw” kończących się w nazwie na tzw. „izmy”. „Mowa nienawiści” była pojęciem z Marsa, bo wzorcowy Polak miał obowiązek szczerze i do głębi swego jestestwa nienawidzić imperialistów, faszystów, kułaków, bumelantów, kontestatorów socjalizmu, nawet syjonistów . Książeczka Orwella „Rok 1984” była zakazana i tylko urząd cenzury na Mysiej wiedział co w niej jest. Natomiast zwykły Jasiek z Konkolewa Dolnego wiedział, że samą nienawiścią się nie zabija, do tego dopiero trzeba siekiery , młotka, wideł czy orczyka. Oczywiście pojęcie antysemityzmu istniało, ale mogło być stosowane otwarcie nawet przez najwyższe władze. W „słusznym” relatywnie celu. Stosował go Gomułka w „Kumitecie Cyntralnym” i Jaruzelski ( matrioszka) w ludowej ( siermiężnej) armii. Nie było wtedy Żydów, Semitów, tylko prosto - „syjoniści”. Jedno było jasne - faszysta to był zawsze Niemiec. Mussolinii to egzotyka włoska.Rasizm był pojęciem mało znanym. Murzynek Bambo był sympatycznym wierszykiem. I słowo „czarnuch” nie stanowiło żadnego zagrożenia czy niesmaku w użyciu werbalnym. Murzyni mieszkali w Afryce, Arabowie w swoich krajach a granice były ściśle strzeżone przez żołnierzy, którzy strzelali do każdego kto chciał się przemknąć. A jak się już komuś udało to zostawiał ślady, bo granica miała zaorany pas ziemi, grabiony co rana. Żadnemu muslimowi czy murzynowi nie wpadało do głowy by stąd ni zowąd jechać do Europy. Bo po co. Było tam zimno, złe jedzenie ( haram - świnie) i nie było meczetów. A żebractwo było tolerowane tylko pod kościołem lub cmentarzem.Nie było jeszcze wtedy antyfaszystów niemieckich, którzy wygrali II wojnę w Berlinie. O tym dowiedzieliśmy się niedawno. Utrzymywano to przed nami w najgłębszej tajemnicy. Ale wydało się wreszcie - jak Stolzman pojechał na defiladę w Moskwie. I ONI ( antyfaszyści niemieccy) tam już byli… Siedzieli w pierwszym rzędzie z Putinem. Stolzman w ostatnim. Nawet przyjeżdżają teraz do Polski wnuki antyfaszystów hitlerowskich i pomagają polskiej władzy poskramiać faszystów polskich (sic!?) w czasie marszów, w polskie Święto Niepodległości. Uchodzi ono w Brukseli za święto faszystowskie. Wg nich nawet Auschwitz to robota wrednych antysemitów Polaków. Hitler w czasie wojny z odrazą patrzył jak Polacy mordują (gazują ???) i palą w piecach w obozach śmierci ( polskich piecach - a jakże) miliony żydów z całej Europy. Polaków także.Dlaczego Polaków - nie wiadomo. I wojska niemieckie, Wehrmacht, a nawet doborowi żołnierze dywizji SS, nic na to nie mogły poradzić, bo Polacy biegali po ulicach obwieszeni bronią i granatami, z nożami w zębach i mogli wystrzelać niemieckie oddziały w Warszawie, Krakowie , Poznaniu , czy Wrocławiu i Gdańsku - jak kaczki. Jak niemieccy żołnierze chcieli ratować żydów to Polacy grozili im wywózką do Auschwitz i wypuszczeniem przez komin. Hitler był bezradny w tej sytuacji.W latach 1960 mówienie głośno o zbrodni katyńskiej było bardzo niebezpieczne dla każdego obywatela. Groziło represjami dla całej rodziny. Wyrzucenie z pracy, uczeń - zwolnienie ze szkoły i przeniesienie do innej. Ale co tam. Kto tam wtedy przejmował się polityką. Piło się dużo i często, wódka była tania (jak dzisiaj) i kto był w pijanym widzie nie zajmował się polityką tylko kacem porannym. Każdy czekał na sobotę i godzinę 13.00 i wtedy to już były tylko zabawy, tańce, dancingi , festyny, ogniska na wolnym powietrzu, gitary i piosenki. Wino „Patykiem Pisane” , wino owocowe „J-23” - były tanie i dobre. Dobre - bo tanie. Wódka czysta z niebieską ( siwucha) i czerwoną nalepką ( strażacka). Gitary elektryczne produkowało się własnym sumptem z grubej deski. Seksualne wygibasy w krzakach i zaroślach trwały od sobotniego wieczora do poniedziałkowego poranka . Kiedy to trzeba było pójść znowu „do pracy”. By tam jako tako wytrzeźwieć.Do hotelu nie wolno było przyjść z panienką, bo sprawdzano, czy jest się małżeństwem ( w dowodzie osobistym) . Dwóch pederastów natomiast mogło bez mrugnięcia okiem portiera zameldować się w jednym pokoju, nawet jednoosobowym z jednym łóżkiem. W tym ostatnim względzie nic się nie zmieniło do dzisiaj. Nawet jak zgubiło się klucz od domu - nocleg w hotelu dla mieszkańca tej samej miejscowości wymagał niemal policyjno -żandarmeryjnego śledztwa. Skwierzyna była dużym garnizonem wojskowym, gdzie z ogromną tajemnicą ( znaną wszystkim mieszkańcom) przechowywano rakiety do których przewidziano głowice jądrowe. Polowa Techniczna Baza Rakietowa.Dodatkowe poczucie bezpieczeństwa - przed atakiem amerykańskich imperialistów i zachodnioniemieckich NRF- owskich odwetowców, dawała sowiecka jednostka łączności sąsiadująca przez płot z polską bazą rakietową. Wojska w miasteczku było pełno. Już po przejściu torów kolejowych zaczynało się królestwo Ludowej ( polskiej) i Czerwonej (sowieckiej) armii. Garnizon położony był na skraju miasta. Prowadziła do niego porządnie wybrukowana (poniemiecka) ulica aż do bramy garnizonu. Od torów było to kilkaset metrów. Ciągnęły się wzdłuż niej koszary wojskowe polskiego garnizonu i tuż przy nich , solidny mur radzieckiej jednostki łączności. Część polska niczym nie różniła się od rosyjskiej – były to te same poniemieckie, pruskie budynki.Jedyne, co je na pierwszy rzut oka różniło - to okna. Rosyjskie, w których brakowało szyb, były zaklejone tekturą i gazetami.Po lewej długi szereg piętrowych willi, z ogrodami-placykami zabaw dla dzieci. Mieszkali tam oficerowie, podoficerowie, praporszczycy rosyjscy i ich rodziny. Za przedwojennym, porządnym, ogrodzeniem nie widać było żadnego ruchu.Idąc do miasta przez tory przechodziło się nieciekawą ulicę ze starymi domami, zaniedbanymi, jak wszędzie w takich miasteczkach.Metaliczny zapach torów kolejowych, zmieniał się w balsamiczną woń napływającą z uliczki po lewej, gdzie mieściła się miejscowa wytwórnia wędlin.Na początku ulicy znajdował się park przy stacji kolejowej, a w nim pusty, wysoki piedestał z szarego, błyszczącego granitu, po jakimś niemieckim pomniku . Otoczony dostojnymi, wysokimi tujami.Na marmurze widoczne były ślady po poodbijanych literach.Sprawiało to tajemnicze wrażenie, bo cokół był mało widoczny, jeśli nie zaglądnęło się do zagajnika z tujami.Dalej parterowe poprzyklejane do siebie stare domki, wreszcie kilka dwupiętrowych niedużych bloków, w tym jeden wojskowy. Skrzyżowanie, obok remizy straży pożarnej i starego kościoła z anglikańską wieżą.Tu domki były wyższe, stylowe. Stały tuż przy ulicy – to była „starówka” miasteczka jeszcze z czasów III Rzeszy.Most na Warcie widniał po lewej, na końcu wznoszącego się podjazdu. Park po prawej, czyli trochę drzew i ławek z betonową podstawą – koszmarnymi, jak wiele innych rzeczy w tych latach.Nieduża budka gastronomiczna na skraju parku. Duża część parku ogrodzona była niechlujnie siatką metalową. Budowano pomnik Jagiełły.Koło szpitala aleja wysadzana starymi olbrzymimi kasztanami, rosnącymi na brzegach wąskiej rzeczki-kanału, wypływającej z bagiennych terenów za miastem i niknącej pod ulicami miasteczka. Woda wypływała z podziemi na łąki za miastem i wpadała do niedalekiej Warty. Aleją kasztanową płynęła czysta, przejrzysta woda (za Niemca był to strumień „Katzbach”). A zaczynał swój bieg za obecną ulicą Sobieskiego i za nowym cmentarzem na bagnach. W wielkich zaroślach w lesie. Dzisiaj jest tam małe jeziorko, staw - bajorko.Aleja była urocza. Panował na niej głęboki cień od wiekowych kasztanów i spokój. Mało kto tamtędy przechodził. W dzisiejszym budynku policji był jedyny w miasteczku hotel. Jak na takie miasteczko posiadał nawet jednoosobowe pokoje i to z umywalką. WC było na korytarzu. Był to niesłychany luksus. Nie było żadnego osiedla domków za szpitalem. Były nieużytki. Stary cmentarz z kaplicą był zarośnięty i było na nim dużo starych grobów. W większości z niemieckimi epitafiami. W domu kultury - naprzeciwko budowanego pomnika - w soboty, w małej salce na parterze odbywały się potańcówki. Na których miejscowy zespół wyśpiewywał skoczne piosenki w rodzaju :„Niech żyje nam armia czerwonaW swych sojuszników uzbrojonaNiechaj nam żyje baćka StalinI jego armia co ze stali”.Kawały polityczne opowiadano często i namiętnie i nawet nierozumnie – bo donosicieli ( jak wyżej wspomniano) było dużo. Do więzienia można było trafić nawet za kawał polityczny. W marynarce wojennej jednego marynarza skazano nawet na karę śmierci za słuchanie Wolnej Europy na okrętowej radiostacji.A miejscowe, wykąpane i czyściutkie dziewczęta w tanich, ale ślicznych kolorowych, dziewczęcych sukienkach z perkalu - tańczyły tam z chłopcami i żołnierzami. W wielkim ścisku i gorącu. Bo salka była mała, zaś chętnych do zabawy dużo. Dziewczęta nie miały wymalowanych paznokci, drogich kreacji , szpilek na 10 cm obcasie i złotej biżuterii. We włosach miały wstążki za grosz a wyglądały jak księżniczki. Młodość dodawała im uroku.Lato było gorące bez kropli deszczu.2018 (pół wieku później)Idę przez miasteczko po 50 latach. Nie mam trudności z rozpoznaniem ulic. Zaczynam od stacji kolejowej na której kasy biletowe są nieczynne. Dworzec sprawia w wrażenie wymarłego. Pozamykany na 4 spusty. Toalet nie ma. Zabite deskami. Ceglane ściany stacji wysmarowane napisami farby w sprayu.Cisza.Tory zapomniały już jak po nich jeździły pociągi do Poznania i do Krzyża. Nie zobaczymy już potwora ziejącego dymem, ogniem i parą – czyli parowozu, jak przed 50 laty. Kursują małe pociągi podobne do dłuższego autobusu. Szynobusy. W autobusach prawie pusto – to luksus. Nie trzeba bić się o samo wejście do środka, ale nawet można wybierać sobie miejsca jakie nam się podoba. Przy oknie – proszę bardzo. Z tyłu – czemu nie. Po prawej przy samych drzwiach – raczej nie, kierowca chce mieć dobrą widoczność na drogę po prawej. Nikt nie odważy się zapalić papierosa, także i w pociągu. Nie ma w pociągach wagonów dla palących. Nawet na ulicy nie wolno palić. Nie wolno pić piwa na ulicy. Chyba, że na ulicy jest mały płotek przy piwiarni i wtedy – za sztachetkami ( zasiekami) - już można. Nie ma już cokołu po niemieckim pomniku, który stał otoczony i zamaskowany tujami. Droga do jednostki wojskowej taka sama jak przed 50 laty. Ale nie ma już sowieckich praporszczików i lejtienantów ( toże blać sierżantów) w domkach- willach po lewej. Gdzie przed wojną mieszkali oficerowie niemieccy Wehrmachtu. Nie ma rosyjskiej jednostki łączności w garnizonie, zapewniającej kontakt bojowy wojsk sowieckich w CCCP i w NRD. Wyjechali do Rosji.Za to stacjonują tutaj również obok polskich zawodowych szeregowców również żołnierze amerykańscy. Niektórzy czarnoskórzy. Afroamerykanie. Nie murzyni. Nikomu nie wpadnie do głowy by ich tak nazwać . Nie wypada, poza tym mogliby nas poczęstować w rewanżu „białasem”. Ci Amerykanie bronią nas teraz przed imperializmem Federacji Rosyjskiej. To nawet jest dużo ciekawsze niż konfrontacja socjalizmu i komunizmu z imperializmem amerykańskim jak przed 50 laty. Teraz starcie byłoby dużo poważniejsze – imperializm zachodni, przeciwko azjatycko-bizantyjskiemu z Kremla. Na ulicach jednak nie widać w ogóle żołnierzy ani tych zza oceanu ani naszych w mundurach. Amerykanie siedzą w koszarach a nasi chyba chodzą w cywilnych ubraniach. Przed 50 laty zdjęcie przez żołnierza służby zasadniczej munduru nawet na urlopie było zakazane. I karane prawie jak dezercja. W wojsku służą kobiety i to nie na stanowiskach pomocniczych, ale jak liniowi, szeregowi RAMBO. Są nawet dowódcami. Jednostek nie pilnuje warta żołnierzy z poboru. Bo nie ma żołnierzy służy zasadniczej. Sami zawodowi. Nawet jednostek specjalnych GROM pilnują cywile. Kapitan mówi do podwładnego szeregowca:- Szeregowy zrobicie to a to.Szeregowy odpowiada paląc papierosa:- Panie kapitanie zrobię to jutro, bo jest już za 15 trzecia i idę do domu. Na obiad.Szeregowi obecnie mogą mieszkać w kwaterach poza koszarami.Ja uważam, że słusznie robi szeregowy bo polecenia szeregowym winni wydawać kaprale a nie kapitanowie.Zmiany powinny nas nauczyć, że w życiu nie należy się niczemu dziwić.NICZEMU – bez wyjątku.Na podwórzu Liceum cisza. Na przystanku autobusu nie ma tłumu czekających. Za to po ulicach jeździ ogromna ilość samochodów prywatnych. Trzeba uważać przy przechodzeniu przez jezdnię. Mój stary hotel, który dawniej przygarniał mnie nie zawsze czystą pościelą, jest teraz we władaniu policji. Ładnie wyremontowany. Kościół Zbawiciela i jego ogrodzenie rozpoznaję bez trudu. Również widzę, że jak mnie przybyło 50 lat, on dalej czeka na odnowienie, remont, restaurację. Tuż za nim próbuję nosem odnaleźć zapach małej piekarni gdzie kupowałem pieczywo, bułki i chleby, rogaliki o niebiańskim smaku. Nie ma już niestety przybytku „chleba naszego powszedniego”. Szkoda.pożarna ładnie wyremontowana. Jacyś młodzi ludzie ( ochotnicy) w uniformach strażaków przeglądają sprzęt. Coś nowego przede mną: dwupasmowa ulica. Muszę trochę zaczekać, ruch spory - nie będę ryzykował, choć wielu kierowców przepuszcza pieszych - mnie się nie śpieszy. Nie mam do czego. Znikła na rogu budka totolotka. Jedyna wtedy w miasteczku. Teraz jest i na stacji paliw i w markecie i „salonie gier”.Tylko grać!!!Natomiast po prawej widzę piękny market. Jak pałac, jak świątynia. Nie ma wody w rowie na alei kasztanowej. Sucho. Cała aleja choć kasztany nie znikły- albo straciła coś ze swojego uroku albo zawstydziła się, że jeszcze żyje – jak ja. Kawiarnia po prawej istnieje dalej. Ale już na rogu nie ma restauracji gdzie zamawiałem tzw. „chłopskie żarcie”, albo smaczną jajecznicę na kiełbasie i boczku. Jest teraz sklep z talerzami i innymi bardzo potrzebnymi przedmiotami. W sklepiku gdzie pani sprzedawała kapustę kiszoną jest teraz biuro. Pani od kapusty zawsze wymagała naczynia na kapustę. Torebek plastikowych wtedy nie było a pakować w papierową zabraniały jej przepisy albo zły humor. Humor miała przeważnie zły. Kapusta zaś była smaczna i dobra. Koło ratusza jedyna kiedyś w miasteczku apteka dalej funkcjonuje. Jednak ma liczną konkurencję – co krok spotykam inne prywatne apteki – kiedyś zjawisko niespotykane. Na schodkach domów i na ławkach siedzi cały czas sporo ludzi nieogolonych , nie ostrzyżonych , pachnących piwem. Zaczepiają mnie bo wiedzą, że nie jestem stąd.„Kierowniku papierosa”, „złotóweczkę na pyweńko” .Grzecznie bez zdenerwowania odmawiam. Nie wolno dawać. Jeden wyłom i będę musiał dawać stale. A jeszcze dzisiaj nie wyjeżdżam. Mówię: im że nie mam , że nie palę od 30 lat, wreszcie - że mam złotówkę ale na co innego. Albo mówię ,że nie mogę dać. Rozumieją. Mówię do nich zwalniając krok i patrząc przyjaźnie. Wiem, że nie wolno się zatrzymywać. Ale i nie wolno się denerwować.Coś nieładnie pachnie od rzeki. Jak kapusta, ale mocno zepsuta. Idę zobaczyć co to - bo w tym miasteczku zawsze pachniało. Wieczorem np. z ogrodu przy willi pani fotograf ( śp.) w uliczce niedaleko kina, pachniało odurzająco maciejką. Fotograf robiła ładne zdjęcia ślubne i wszelkie inne. Świeć Panie nad Jej duszą.Już widzę - nad rzeką pracuje oczyszczalnia ścieków. Rzecz pół wieku wcześniej rzadko spotykana w Polsce. Ale przecież wiatr ma to do siebie , że nie zawsze wieje od rzeki. Zmartwieniem są więc obdzielani sprawiedliwie wszyscy - we wszystkich kierunkach. I rzeka jest czysta - czym dawniej specjalnie się nie martwiono. Idę pięknym deptakiem pomiędzy zabytkowymi domami starówki miasta. Już nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądała w tym miejscu ulica. I ruch kołowy na niej.Ratusz jakby pojaśniał, dawniej stał sobie skromnie schowany sielsko pomiędzy drzewkami , chodnikami , klombami kwiatów i trawnikami. Teraz cały plac jest wybrukowany. Granitem. Są lampy i fontanna. Odwiedzam stary poniemiecki most. Nie ma go. Nie ma charakterystycznych stalowych łuków. Jest współczesny most. Nowy. Silny. Wytrzymały. Nie ma też starego betonowego mostu w kierunku na Murzynowo. Zawsze zachodziłem w głowę skąd ta nazwa. Ale być może jak już spoza Odry dotrą rzesze ludności z Nigerii, Somalii , Etiopii wreszcie nazwa zyska uzasadnienie. Może to 50 lat temu stanowiło przepowiednię??? Np. przybycie czarnoskórych żołnierzy USA i NATO do jednostki w Schwerin. W zastępstwie Czerwonej Armii i Układu Warszawskiego. Po grzbiecie przechodzą mi ciarki. Transcendencja coraz bardziej mnie przekonuje.Z wiekiem.Koło pomnika Jagiełly rondo - coś nowego. Bo i ruch większy. I znowu parę dużych marketów wokoło. Chyba ludzie przez te 50 lat wzbogacili się bo ruch w nich spory. Coraz to ktoś wyjeżdża z dużym wózkiem wyładowanym całą masą różnych kolorowych gówienek w 20 rodzajach smaku i 30 odmianach zapachu. I tutaj gubię się. Chcę kupić zwykłe mleko, zwykły ser biały i zwykły chleb. Ale na półkach jest tyle przeróżnych odmian tego jadła, że trudno wyczuć, które nadaje się do jedzenia. Jak dawniej. Co mnie zniesmacza.Dziewczęta nie uśmiechają się zalotnie do chłopców jak kiedyś .Nie rumienią się. Jak kiedyś. Raczej taksują ich chłodnym wzrokiem jak stary handlarz z końskiego targu. Gdzieś znikł ich dziewczęcy urok.Kasjerka w markecie, młoda, sprytna - bezczelnie usiłuje mi wydać resztę zamiast z 200 zł - tylko ze stu. Trzykrotne, twarde i zdecydowane upomnienie przywołuje ją dopiero do porządku. Tracę przez to do niej całą męską atencję i elegancję jaką zawsze miałem do kobiet.Dziewczęta prawie wszystkie chodzą dziś w tych samych spodniach co mężczyźni co pozbawia ich kobiecości i czaru. I one i mężczyźni na ulicy klną jak szewcy. Co drugie słowo to „k...a”. Gdzież te czasy , gdy za takie słowo dostawało się od dziewczyny w tzw. pysk i jeszcze trzeba było uprzejmie przeprosić.Obyczaje nie poszły jednak z cywilizacją i postępem w parze. Ludzie się zdehumanizowali a zwierzęta odwrotnie. Dzisiaj poczciwe Burki nie zdychają tylko umierają… Reks zmarł. Lub „odszedł” do krainy wiecznych łowów - na koty. Telewizja donosi o 3 latach więzienia dla sprawcy, który znęcał się nad psem. Może wystarczyłaby 3 miesięczna bezpłatna praca w schronisku dla psów, kotów, białych myszek i szczurów.Śmierć człowieka jest dziś z kolei banalnym i pospolitym epizodem. Pełno ich (malutkich haukaczy i cwajnosów wielkości cielaka) na ulicach i pełno ich produktów przemiany materii na trawnikach i chodnikach. Trzeba uważać jak na miny. Pieski lepiej są traktowane niż ludzie. Dawniej jeśli już jakimś przypadkiem pies znalazł się sam na ulicy - schodził ludziom z drogi. Dzisiaj ludzie muszą schodzić z drogi psom. Czort wie czy nie ugryzie i jeszcze będziemy odpowiadać za zdenerwowanie i stres czworonoga. Może właściciel oskarży nas o to, że nie byliśmy zaszczepieni i pies dostał od nas jakiejś wstrętnej infekcji.Bo jak powiedział generał Morillon :„ Trudniej jest kochać sąsiada, niż żywić wzniosłe uczucia do Eskimosów, małych fok, i wszelkich innych odległych spraw”…Nie samym chlebem jednak człowiek żyje.Więc idę za miasto do lasu, gdzie chodziłem ze swoją miłością i gdzie na cichej, spokojnej polance tysiące razy zapewniałem ja, że ją kocham i że nic nas nie rozdzieli.Aż do śmierci.Jednka  młody człowiek nigdy nie wyobrazi sobie, że kiedyś umrze. Stąd jego przysięgi są naprawdę szczere.Mojej polanki nie ma.Las wycięto.Stoi tutaj za to jakaś fabryka.Ale słońce jest to samo. Niebo to samo. I gdy przyjdę tu nocą, nad moją głową będą te same gwiazdy co pół wieku temu. Będą patrzeć na mnie milcząco i obojętnie . I czekać (będą) na mnie. Wiszą na niebie od milionów lat i mają dla mnie i wszystkich , którzy na nie patrzą- tak samo dużo czasu, jak przed tysiącami wieków. Mówię do nich szeptem: „do zobaczenia”. Wiem, że słyszą mnie doskonale . Bo mrugają przyjaźnie swoimi srebrnymi oczami.© Marek Mozets. 2018. 2 rrusspolnische Wirtschsaft
Obrazek użytkownika stronnik
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Szwecja Polsko - szwedzkie peregrynacje 2000 - 2017/felieton o imigrantach polskich i nie tylko/Marek wyjechał w roku 2000 do Szwecji.Jako dość młody człowiek po studiach na Poznańskim AWF i II stopniu specjalizacji tj. Rehabilitacji Narządów Ruchu we Wrocławiu.Wyjechał tam z bardzo dobrą znajomością języka szwedzkiego, dobrą z angielskiego i z rodziną (żoną - technikiem dentystycznym) oraz malutkim jednomiesięcznym dzieckiem.W Polsce zdążył jeszcze ukończyć następny fakultet na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.Na Wydziale Prawa Karnego tj. Resocjalizację i Pedagogikę Skazanych. W Szwecji zaczął mimo to jak wszyscy obywatele II kategorii.Czyli od budowy: szlifowanie i malowanie parkietów, sprzątanie po nocach restauracji, malowanie pomieszczeń biurowych. Szczególnie w lipcu i sierpniu – kiedy to połowa Szwedów idzie na urlop w lipcu a druga połowa w sierpniu. Takie mają pracownicze obyczaje. To już tradycja.Po roku otrzymał pracę jako rehabilitant w ośrodku dla młodzieży z zespołem Down’a i autyzmu.Dobrze płatna praca i w jego zawodzie.Jego żona także dopiero po roku dostała pracę w swoim zawodzie - czyli technika dentystycznego.Na to zajęcie zapotrzebowanie (jak i na lekarzy) było w Szwecji dość spore.Ale dlaczego musiała błagać o to, mimo że pokazywane przez nią prace (kolejnym ośrodkom) oceniane były jako niezwykle staranne i na wysokim poziomie wykonawczym i estetycznym.Szefowie klinik i przychodni dziwili się :-„ to wy tam w Polsce wykonujecie to na takim wysokim poziomie technologicznym?W pracy dostawała od swojej szwedzkiej kierownik (żony kierownika ośrodka stomatologicznego) najbardziej skomplikowane i trudne prace do wykonania.I w największej ilości.-Bo Pani Anno, nikt nie zrobi tego tak dobrze jak pani …Gdy po kilku latach zaczęła się buntować, by inni także wzięli się do roboty - pani kierowniczka jej oznajmiła:-Pani Aniu jak pani sobie nie daje rady, to może się pani zwolnić… W Szwecji, by być równym Szwedom i być przez nich szanowanym, trzeba być cztery razy lepszym od nich.Kierownik (mąż pani kierowniczki) zawsze chwalił prace Anny, mało które wracały do poprawki i prawie wszystkie przy pierwszym włożeniu „ w tzw. pysk”, (jak mawiały koleżanki Anny) - pasowały idealnie.Ale nie przekładało się to na wzrost pensji i szacunek (sprawiedliwość) ze strony szefowej.Pomału przenieśli się z wysokiego standardu mieszkania w bloku w centrum (ale bardzo drogiego) do własnego domku na przedmieściu w uroczym otoczeniu. Domek był do remontu, ale dość tani.W roku 2016 domek mieli już prawie całkowicie spłacony w banku i gruntownie wyremontowany.Marek skończył w Szwecji następny fakultet w Uppsali - psychologię, przydatną w jego zawodzie z chorymi i jakby było mało - 1,5 roczne studia pielęgniarskie.By na dyżurach móc wykonywać samodzielnie iniekcje i zabiegi, w Polsce niektóre zarezerwowane często tylko dla lekarzy.Było to dodatkowo płacone.Żona i tak zarabiała więcej od niego – pomimo sporych zarobków obojga.Szwecja przyznała im szwedzkie obywatelstwo.Nie błagali - otrzymali je z urzędu.Po 10 latach pobytu. Pojawiło się następne dzieciątko – w Szwecji rzadkość.Szwecja na podstawie umów od wielu lat przyjmowała obcokrajowców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Ale jakoś to się rozpływało „po kościach”, dzielnice muzułmanów rozrastały się w największych miastach Szwecji tworząc zamknięte państwa- miasta .Jednak na zewnątrz muslimy nie były agresywne (początkowo).Czarnoskórzy (w dużo mniejszym procencie) nie tworzyli gett, ale trzymali się razem.Często widziałem ich w małym kościółku katolickim w niedzielę.Byli czyściutko ubrani, z miłymi grzecznymi dziećmi, które podawały białasom (jak i rodzice) malutkie, ciepłe, szuwaksowate rączki na moment „przekażcie sobie znak pokoju”. Było miło.I się skończyło.Ruszyła lawina sterowana przez siły możnych tego świata.I Szwecja zaczęła poprzez most z Danią przyjmować inwazję jak leci - bez żadnej kontroli.Nie ma już nawet w małych miastach Szwecji spokoju na ulicach.Polodowcowy chłód i spokój Szwedów ginie w agresywnym i hałaśliwym tłumie muzułmanów.Palą szwedzkie flagi na ulicy. Więc rząd zabrania umieszczania ich w przestrzeni publicznej.We własnym państwie.Ci agresywni muzułmanie to głównie młodzi chłopcy i mężczyźni do 25 lat.Którzy winni walczyć o swoje państwa.I o porządek w nich.Europa mogłaby ze względów humanitarnych, (byłe kolonie) w regionach tych krajów tworzyć enklawy dla uchodzących przed wojną rodzin i dzieci. W Szwecji mnożą się gwałty i zabójstwa dokonywane przez muslimów.Nauczyciele i policjanci zwalniają się z pracy z powodu niemożności wypełniania swoich obowiązków.A są to zawody dobrze płatne. Szaleje cenzura i zastraszanie swoich obywateli.W szwedzkiej „Trybunie” można poczytać artykuły jakby żywcem przedrukowane z PRL-owskiej „Trybuny Ludu”.Jak pisano w prasie o gwałcie czy zabójstwie - nie podawano narodowości sprawcy.Często nie ponosił on kary. (Bo „takie są ich obyczaje”)…Migranci muzułmańscy do Polski nie przybędą nigdy w liczącej się ilości.Bo u nas nie mają tego co chcą – czyli wysokich zasiłków i mieszkań w centrach dużych miast.U nas tego nawet nie mają rodowici Polacy.Gdyby Angela ich tutaj na siłę dowiozła – uciekną z powrotem.W Niemczech uruchomione zostały wzdłuż granicy z Polską miejsca osiedlania muslimów.W dzielnicach po byłej ludności NRD. Ichnich PGR-ach, koszarach byłej NAL.To także jest przemyślane.Niemiachy nie robią niczego bez zastanowienia.Mają w tym swój dalszy cel.Znajomi ze Szwecji donosili mi o dantejskich scenach jakie rozgrywają się w Szwecji.Tysiące migrantów przybywało codziennie przez most łączący przez cieśninę morską Szwecję - z Danią.Dania chętnie udostępnia most.(Wiadomo kłopot z głowy – niech durni Szwedzi się martwią)…Socjaldemokratyczny rząd jakby zawiązywał sobie sznur na szyi.Nie ma już wolnych miejsc w osiedlach, koszarach, hotelach.Jest problem z tzw. “brodatymi dziećmi”.Szwedzkie prawo nakazuje wszystkim “uchodźcom” w wieku poniżej 18 lat nadawać azyl automatycznie jako “dzieciom - uchodźcom”.Marek - Polak dostał obywatelstwo po 10 latach zamieszkania i pracy w Szwecji.Nikt nie dał mu niczego za darmo. Wszystko musiał wypracować własnymi rękami (patrz wyżej).Dochodzi na masową skalę do kabaretowych niemal scen, gdy muslimowie – brodaci i wyraźnie dobiegający do trzydziestki – mówią, że mają 17 lat.Często śmieją się przy tym bezczelnie, a mimo to pragmatyczni szwedzcy urzędnicy z obawy przed utratą pracy i posądzeniem o ”rasizm” i “faszyzm” – stukają im w papierku :“dziecko - uchodźca”.Niektórzy z nich golą brody, ale wiek da się rozpoznać z błędem do kilku tylko miesięcy, przez dentystę – na podstawie zębów.Szwedzi nie stosują tego, bo muslimy nie chcą otwierać jamy gębowej do sprawdzenia.Zaś na siłę nie wolno tego robić.99% procent przybyłych jest w wieku od 17 do 30 lat. Nie mają żadnych dokumentów. (Wyrzucają je).To armia, bomba z opóźnionym zapłonem .Wielu z nich jest wojskowo wyszkolonych i wielu z nich na pewno walczyło już z kałachem w ręce i zabiło sporo ludzi.Niezidentyfikowana ilość spośród nich to bojownicy państwa islamskiego.Dla nich zariezać Szweda to drobnostka. Maja doskonałe ciuchy i sportowe buty, „wypasione” komórki i często sporo pieniędzy w kieszeniach.Gdy Szwedzi pobierali odciski palców (próbowali – bo oni protestują) niektórzy z nich mieli starte opuszki palców i nie mieli linii papilarnych.Twierdzili, że pracowali na budowie i od cegieł starły im się palce.(Robią to na szorstkim betonie krawężnika przed biurem imigracyjnym).Te osoby to prawie na pewno bojownicy islamscy.Muslim ma wszystko za darmo.Mieszkanie z ciepłą wodą, ogrzewanie, pieniądze i nie musi pracować. Opieka zdrowotna bezpłatna. Tylko za leki muszą płacić (jak w Niemczech).Wtedy są oburzeni, że trzeba płacić, wpadają w szał w aptece, niekiedy demolują jakiś mebel wyposażenia apteki.Jeśli lekarstwo jest dla małego dziecka – zdarza się, że zostawiają je w aptece – mówiąc “sami je sobie leczcie”.Dziecko idzie do adopcji.Szwedzi gonią w piętkę i zaczynają budować osiedla namiotów wyposażone w ogrzewanie i wodę ciepłą, infrastrukturę obozową.Prasa międzynarodowa w ogóle nie pisze co się tam dzieje.A prasa szwedzka jest poddana cenzurze.Tylko odłamy konserwatywne (nie liczące się jako opozycja w ich sejmie) w internecie prowadzą akcje informacyjne. Tępione przez ich dozór internetowy.Przez szwedzką “Trybunę Ludu” - organ socjaldemokracji, są oni (ci posłowie mniejszości) określani jako “rasiści i faszyści”.Bogata gospodarka Szwecji zaczyna zbaczać ku załamaniu ekonomii – pod rządami socjaldemokracji.Szwecja zaczyna tylko jedną rzecz stosować jako remedium. Bo muslimy nie chcą mieszkać np. w koszarach po armii szwedzkiej i wybuchają tam liczne pożary niszczące całe budynki.Wtedy jak oni nie chcą przydziału mieszkań – Szwedzi mówią :- szukajcie sobie na własną rękę.Tego nie pisze prasa europejska.A szwedzka (Trybuna) obarcza odpowiedzialnością za pożary - swoich obywateli.Prawda jest prozaiczna.Pożary wywołują sami migranci , chcąc przeniesienia do centrów śródmieść - dużych miast, do lepszych hoteli. Policja i straż przyjeżdża i nic.Żadnego komunikatu z dochodzenia.Nie było sprawy...Wiedzą doskonale kto podpalił.Correct political jest w Szwecji tak ogromne, że nasza cenzura z ulicy Mysiej z lat PRL chowa się w kąt.Kto mówi prawdę niezgodną z z obowiązującą – ten jest rasistą i faszystą.Dosłownie.A już urzędnicy mają usta zamurowane betonem. Boją się o utratę pracy.Orwell w ultra wydaniu.Szwedzi występują o pozwolenia na broń. Zagrożenie ze strony hord najeźdźców jest realne.Szwedzi brzydzą się bronią, ich armia (poza OT  Hemvarnet – dobrze zorganizowanym) jest śmieszna.Myślą o wstąpieniu do NATO.Boją się.Stąd ten ciąg na broń.W Austrii gdzie broń śrutowa – gładkolufowa kalibru 12 (to nasze fi około 20 mm) typu “pump action” jest sprzedawana bez zezwolenia – nie ma często żadnego egzemplarza w sprzedaży.Wszystko wykupione.Zamówienia na tysiące nowych Mossberg i innych marek „pompek” czekają na dostawy.Taki strzał z naboju o kulkach ołowianych “na wilka” – z odległości paru metrów robi np. z głowy człowieka rozbity arbuz.Ludzie w obliczu paranoi swoich rządów – zaczynają myśleć o swoim bezpieczeństwie.Społeczeństwo uzbrojone – nie da się zniewolić.Dlatego wielonarodowe społeczeństwo amerykańskie jest naprawdę wolne i tak się tam wszyscy czują.Ja mam broń – ty masz broń – więc szanujemy się nawzajem.Nagłaśniane przez europejską prasę szaleńcze użycia broni przez ludzi w USA – służą do wywołania obrazu Ameryki w całkowitym rozkładzie. Co jest nonsensem.W stanach USA, gdzie jest najwięcej broni w rękach prywatnych - przestępczość kryminalna, napady, gwałty, zabójstwa przy użyciu broni palnej są najmniej liczne.Prym w w zastraszaniu ludzi na całym świecie, wizją uzbrojonych w broń palną mieszkańców wiodą lewackie ugrupowania.Ale konserwatyści nigdy nie dopuszczą do zmiany punktu konstytucji o swobodnym dostępie do broni.Jest ona podstawowym gwarantem wolności osobistej mieszkańców USA. I uznają ją nie tylko Anglosasi i Europejczycy przybyli na kontynent z Europy.Ale także kolorowi , murzyni, Meksykanie, Chińczycy i resztki Indian.Gwałt na młodym chłopcu na pływalni w Borlange – był tłumaczony zwyczajami w państwach muzułmańskich.Żona Polako-Szweda od 2015 roku robiła mostki i protezy za darmo dla muslimów, poza kolejnością. Po 12 godzin dziennie . Plecy ją bolały od schylania nad pracą.A Szwedzi zeszli do drugiej kategorii.Czekają na „to” do półtora roku.Skończyły się beztroskie wypady do marketów, wyjazdy z dziećmi na pływalnie, i place zabaw .Teraz wszędzie, nawet na zakupy, cała rodzina jedzie w komplecie w ochronie głowy rodziny, która ma czarny pas w karate.Jednak (ten karateka) mówi, że czarny pas można na śmietnik wyrzucić jak otoczy ich chmara wyrostków muzułmańskich w wieku 12 – 15 lat dowodzonych przez 17 latka, który być może w Afganistanie, Iraku, Syrii - ucinał głowy maczetą.I zrobią z tobą co zechcą.Wzywanie policji nie ma sensu .Nie przyjedzie, lub przyjedzie po godzinie. Jeśli odpowiesz na nóż – nożem ty będziesz winny a muslim śmiejąc ci się w oczy - odejdzie wolny.Szwedzi wykupują środki uspokajające w ogromnych ilościach i alkohol (działa podobnie).Alkohol jest w Szwecji bardzo drogi i w porównaniu z Polską trudno dostępny.Nie stoi na wystawach.Polako- Szwed zawozi żonę do pracy i przywozi wieczorem.Polako-Szwed zaczął się zastanawiać jaka przyszłość czeka małą córeczkę w Szwecji i kilkunastoletniego syna. W Szwecji, która za parę lat może mieć w parlamencie przewagę muzułmanów. Kalifat nordycki.Polako-Szwed w skrzynce pocztowej swojego domku dostaje ulotki muzułmańskie nakazujące przejście na islam i jednocześnie grożące w wypadku nie wykonania – wyrżnięciem całej rodziny i spaleniem jej na zgliszczach ich własnego domu.Policja bagatelizuje te doniesienia.Mówi o tym tylko internet i niektóra prasa zagraniczna (niezależna).Springer mówi to samo co szwedzka „Trybuna”. Polako-Szwed podejmuje ciężką decyzję o powrocie do kraju.Kupuje dom w Polsce i oczywiście zameldowuje się w nim zgodnie z polskim prawem.Szwedzki „ZUS” natychmiast wyłapuje ten fakt, bo Szwedo –Polak sprzedaje również dom w Szwecji.Czyli nie ma adresu w Szwecji, ale dalej jeszcze pracuje, dom przekaże dopiero nowemu właścicielowi za 2 miesiące zgodnie z umową.Dzieci chodzą do przedszkola i do szkoły.Żona i dzieci są jeszcze zameldowane i mają opiekę medyczną w Szwecji.Natomiast Polako-Szwed już musi płacić za wizytę u lekarza w Szwecji spore sumy.Jeszcze pracując w szwedzkim ośrodku zdrowia. Śmieszne ?Nie za bardzo.Dodatkowo gdy kolegom Szwedom w pracy tłumaczy, że sami zakładają sobie pętlę na szyję – mówią do niego:- „faszysto” i „rasisto”.W cztery oczy przyznają mu rację, ale boją się mówić głośno.Czeka go przeprowadzka , samolot i prom. Można złamać nogę czy coś w tym rodzaju.Więc Polako-Szwed wykupuje w Polsce ubezpieczenie prywatne na pobyt w Szwecji. Jako obywatel szwedzki.I dalej pracuje do chwili wyjazdu.Dzwoni do „ichniego” ZUS-u. Miła pani spokojnie tłumaczy, że takie jest prawo.Polako-Szwed pyta czy on ma prawa obywatela szwedzkiego mając obywatelstwo szwedzkie.- Pani odpowiada – tak.Ale nie ubezpieczenie – bo nie ma formalnie stałego zamieszkania w Szwecji.Polako-Szwed pyta czy ma prawa przynajmniej takie jakie muzułmanie, którzy wszystko prawie mają za darmo.Pani śmieje się i doradza mu złożenie wniosku o uznanie za uchodźcę. Sic!!! Bareja w szwedzkim wydaniu.Albo Pies – czyli Kot, Tyma... W spokojnej części Sztokholmu była dobra dzielnica gdzie mieszkali staruszkowie od młodości dbający o swoje domy.Zbliżając się do starości włożyli spore pieniądze w dostosowanie tych domów do przewidywanej niedołężności. Windy, podjazdy, schody, łazienki , wysokie sedesy, poręcze, sypialnie z regulowanymi materacami, czujniki nie wyłączonych kuchni, dymu, pożaru, itp. Niezależne zasilania awaryjne oświetlenia.Na „wsiakoj słuczaj” jak mawiają nasi odwieczni przyjaciele ze wschodu.Władze Sztokholmu nie mają już miejsc w hotelach, (często luksusowych) domach, willach, osiedlach, koszarach dla muslimów.Podjęły więc decyzję by to całe osiedle staruszków porozrzucać po całej Szwecji - po domach starców ( dość dobrych trzeba przyznać).Wyszli z założenia, że staruszkowie nie będą mieli siły upominać się i krzyczeć, protestować.A jak któryś się mocniej zdenerwuje – to umrze i po kłopocie. W Szwecji był już po Olofie Palme okres w Szwecji gdy ekonomia siadła, domy straciły na wartości i właściciele odnosili do banków klucze od domów, nie mogąc spłacić ogromnych rat i chcąc uniknąć zadłużenia.Wtedy to zespół Abba wyjechał ze Szwecji – nie chcąc stracić ogromnych zarobionych pieniędzy, które to raczkująca dopiero socjaldemokracja chciała im zagrabić.W imię swoich bolszewizujących utopijnych zamiarów i politycznych planów.Jednak Polako-Szwed mieszkając tam wiele lat zauważa rodzenie się buntu szczególnie odłamów narodowych. Czym to się skończy – nie wiadomo.Czują się zniewoleni jak Polako-Szwed. Który zrozumiał słowa polskiego poety :- „lepszy w wolności kąsek lada jaki – niźli w niewoli przysmaki”.Jeden starszy Szwed wraz z Markiem przenosi się także do Polski.Sprzedaje dom i wyjeżdża.Szwecja nominalnie jest Monarchią (socjalistyczną).Ciekawe złożenie.A faktycznie staczającym się w objęcia socjaldemokratycznych odmętów państwem o nieustalonym obliczu politycznym i gospodarczym. Niby neutralnym politycznie, wojskowo i światopoglądowo.Kraju będącym do niedawna marzeniem obywateli Europy środkowo-wschodniej jako miejsce pracy, życia, zamieszkania.Tak było jeszcze do czasów Olofa Palmego.On pierwszy (mimo, że pochodził ze szwedzkiej arystokracji) został ukąszony przez bolszewickie idee i chyba dlatego zginął.Dalej już pooooooszło...Do władzy dobrali się zieloni, socjaldemokraci i wszelkie inne indywidua, które u nas można znaleźć w zakodowanych postkomunistach, ruchach homoseksualnych, feministycznych, gender itp.Czyli jako to określił baćka Dżugaszwilli ( ksywa „Soso”, „Koba”, vel „Stalin”) - faszyści.Bo według niego socjaldemokracja to odmiana faszyzmu.Obywatele Szwecji stracili instynkt samozachowawczy i wolę walki. Są spolegliwi do absurdu, zastraszeni przez indoktrynację i dezinformację rządzących.Ich dziennik Trybuna głosi treści tak wyprane z prawdy jak za CCCP rosyjska „Prawda”.Przy ich cenzurze nasza dawna ul. Mysia - to malutki pikuś.Naród - jeśli tak jeszcze można powiedzieć – bo na ponad 8 mln Szwedów jest tam już prawie 1 mln nachodźców, stracił wolę walki i prawie że - poczucie tożsamości.Z ogólnej masy imigrantów, którzy przekroczyli granice Szwecji nie można się doliczyć kilkudziesięciu tysięcy muslimów.Gdzie są, co się z nimi stało , nikt nie wie. Czy przedarli się do Norwegii, Finlandii. Nie wiadomo.Na pewno nie wrócili do Azji i Afryki.Podobna sytuacja jest w Niemczech.Czy pojawią się w jakimś momencie uzbrojeni i w uniformach dżihadu?To możliwe, bo na terenie Szwecji znajdowane są tajne magazyny broni maszynowej, amunicji i mat. wybuchowych.Szwedzi ostatni raz, porządnie - na wielką skalę „walczyli” w Polsce – gdzie dostali bęcki.(Literatura oczywiście - nieścisłe, anegdotyczne - Częstochowa to legenda - ale symptomatyczne).Później była już tylko kolaboracja z okupantami. A to przecież naród dzielny, mądry i pracowity.Jeszcze jednak w Szwecji nie wszystkie dobre obyczaje i mechanizmy dobrego zarządzania upadły.Jeszcze jest nadzieja.Osobiście życzę Szwedom opamiętania i uratowania swojej Ojczyzny.Patrzę jak w markecie chłopiec podjeżdża wózkiem pełnym butelek plastikowych, po winie, puszek, butelek po piwie i wkłada je do otworów w ścianie . Za ścianą słychać pracę jakiejś maszyny zgniatającej to badziewie. Jednocześnie ekranik obok otworu dolicza po jednej koronie za każdą puszkę i butelkę.Po chwili chłopiec kończy wpychać do maszyny butelki i ta wypłaca mu od razu 87 SEK. (87 koron), za parę minut „roboty”. Licząc, że te korony wymieniłbym w Polsce miałbym „na czysto” ~43 zł.W Szwecji jest ogromnie dużo jezior. Na ich brzegach nie ma huśtających się na fali przyboju plastikowych butelek.Jest czysto. Przy drogach w rowach nie ma puszek po piwie.Choć jeśli w pobliżu miasta zepsuje się nam samochód na drodze wylotowej nie można go już zostawić bez dozoru jak dziesięć lat wcześniej. Jest zauważony przez 12-letnich „terrorystów” o beżowym odcieniu.Wybijają szybę boczną i wrzucają do środka zapaloną racę. Z samochodu zostaje kupka złomu.Może zamiast Dnia Czyszczenia Rowów i Lasów w Polsce – zamontować takie maszyny jak u nich w marketach? Policzyłem, że gdybym w Szwecji jeździł starym samochodem po domach i zbierał butelki (chętnie oddają) dziennie za 4h pracy miałbym około 400 zł . Jest to nie opodatkowane (zbieranie śmieci to nie praca zarobkowa) .25 dni x 400 = 10.000 zł.Przez rok 120.000.Powiedzmy, że połowę wydałbym na rozrywki, jedzenie, mieszkanie, benzynę – zostało by mi na czysto 60.000zł. Po 5 latach mam w Polsce nowy nieduży domek.Rozmawiam w Szwecji z mieszkańcem o przyjazdach Arabów i Afrykanów do Szwecji.Czarni nawet są dość sympatyczni, nie zachowują się hałaśliwie jak Arabowie. Nie są agresywni.Przyjeżdżają głównie młodzi chłopcy i młodzi mężczyźni .Pyta się ich ten tubylec - gdzie są ich siostry i matki.– Siostry sprzedane, (tam dziewczęta można sprzedać jak łachy na bazarze) a matka niedługo umrze ( za 20 lat np.). - to po co ją przywozić.– Pytanie o to z kim się będą żenić- odpowiadają, że ze Szwedkami.Tubylec na to:– że Szwedka im nawet obiadu nie zrobi – nie mówiąc, że będzie go traktować jak nieroba , nie będzie mu prać itp.- Arab : „ szybko ją nauczę do czego jest stworzona”.W dużych szczególnie miastach (jest ich niewiele) są całe dzielnice muzułmanów.Ojciec Ibrahim mówi 15 letniej córce w Malme (fon.):- wyjdziesz jutro za Ahmeda . On ma taksówkę i dobrze zarabia.Ona:– „ale on ma 40 lat i ja go nie kocham”.Ojciec jeszcze dwa razy powtarza:- „wykonasz moje polecenie”.Po trzeciej odmowie nie krzyczy.Każe jej iść ze sobą na 10 piętro i zrzuca ją z okna na dół.Policja w 100% nie prowadzi śledztwa i na wyjaśnienie ojca przystaje.(Samobójstwo...). Pytam tubylca dlaczego mało kto z nich pracuje .On mówi: arab jedzie samochodem ( 1 dzień pracy) i wiezie towar do marketu.Na spotkanie wychodzi kierowniczka i pokazuje mu gdzie ma rozładować.Arab zostawia samochód i odchodzi.Koniec tej pracy.Arabowi nie może wydawać poleceń kobieta.Poza tym nie będzie woził wieprzowiny.Żebractwo w Szwecji jeszcze 10 lat temu było zabronione i karane. Teraz grzeczny policjant szwedzki „w ogóle nie widzi”, że cała ulica to głównie agresywni żebracy.Śpią wieczorem w wejściach (bramach, portalach ) do luksusowych sklepów.Od 3 lat dodatkowo (nie było ich przedtem w ogóle) przy wszystkich sklepach są liczni Rumuni.Co robią - wiadomo.Szwecja to monarchia socjaldemokratyczna.Ale zaczyna być gorzej, mimo że jeszcze poziom życia jest dość wysoki.W 2016 roku oglądałem z bezpiecznej odległości dobrowolne getta islamskie w kilku miastach w Szwecji.W tym w Sztokholmie.Oglądałem w TV szwedzkiej i prasie lokalnej informacje, o których mówię.Są niesamowicie kastrowane .Przyczyną jest "correct political", która w porównaniu z Polską jest niebotyczna.Nie wolno nawet żartem publicznie powiedzieć:- "czarny" - bo jest to niesłychanie krytykowane i delikwent doświadcza bardzo nieprzyjemnego ostracyzmu. Znajomy przestrzegał mnie by przy dziecku nie mówić pewnych obojętnych u nas słów, (np. że coś jest czarne, kolorowe) które dziecko mogłoby przypadkiem powtórzyć w przedszkolu i miałoby śledztwo.-Kto to powiedział i dlaczego.To są całe opowiadania .Manipulacje i dezinformacje jakim poddani są Szwedzi funduje im socjaldemokratyczny rząd, który od Olofa Palmego prowadzi Szwecję do coraz cięższej sytuacji gospodarczej i politycznej.Co przy karności i spokoju przeciętnego Szweda, jest wykonywane prawie bez przeszkód.Wiecznie jednak dobrobyt tam trwać nie będzie i większość Szwedów (z którymi rozmawiałem ) są to i nauczyciele i lekarze, ludzie wykształceni - nie jacyś hodowcy reniferów, choć oni także mają swój rozum i widzą co się dzieje - jest bardzo zaniepokojona.Byłem w Sztokholmie w dzielnicy dobrze sytuowanych Szwedów.Obok jest wyspa (Sztokholm leży na wyspach jak Petersburg) zamieszkała przez kilkadziesiąt tysięcy muzułmanów.Nikt ze Szwedów, nawet policja nie odważa się tam wchodzić (wjeżdżać) .Tabuny wyrostków 12-15 lat na ulicach, niezwykle agresywni, mogą pobić, zgwałcić (niedawno takie małolaty w grupie kilkunastu zgwałciły Szwedkę - dorosłą, na ulicy.)Ostatnia partia muslimów, która przeszła most łączący Danię ze Szwecją została przewieziona do Borlange, na osiedle świeżo wyremontowanych, o wysokim standardzie bloków. Imigranci powiedzieli, że nie będą mieszkać jak psy w blokach (w klatkach) i mają dostać domki jednorodzinne.Zresztą te wyremontowane domy po roku są tak zrujnowane, że trzeba je ponownie naprawiać. Szwecja przyjmowała ich jak leci - rząd socjaldemokratyczny, który robi ze Szwecji Sojuz z monarchą w tle.Olof Palme to także był socjaldemokrata - ale zupełnie inaczej to wtedy wyglądało. Szwedzi są przerażeni – jednak ten naród niezdolny jest za bardzo do walki z najazdem.To fajni ludzie - ale stracili ducha walki - w przeciwieństwie do Polaków.U nas to nie przejdzie.Na wyspie, (j/w) gdzie jest ogromne miasto ( dzielnica- getto muzułmańskie) nie obowiązuje żadne prawo szwedzkie (żadne!!!) policja tam nie wjeżdża, chyba że jest pożar - to razem ze strażakami.Szariat jest prawem.Zabójstwa koraniczne nie są wyjaśniane przez policję szwedzką (uznawane za samobójstwa) i i nikt do tego się nie miesza. Nawet w mniejszych miastach nie tylko Malmoe czy Sztokholm - Szwed (lub Polak i inny białas) nie ryzykuje wejścia na teren dzielnicy (getta dobrowolnego muslimów).Młodzi chłopcy muzułmańscy są tam agresywni i mogą zabić.Samochód policyjny bywa spalony tuż po wejściu policjantów na interwencje do budynku.Szwedzi uchodzą za wzór pod względem organizacji ruchu i kultury jazdy. Mała liczba wypadków wynika tam nie tyle z bardzo rozbudowanej sieci autostrad, ile z rozważnego budowania dróg o niższym standardzie.Jednym ze szwedzkich sposobów na ograniczenie liczby wypadków czołowych i przypadków najechania z dużą prędkością na tył pojazdu czekającego na możliwość skrętu w lewo, od lat jest stosowanie dróg typu „2+1” z barierami (ale z lin stalowych amortyzujących zderzenie) pomiędzy pasami wiodącymi w przeciwnych kierunkach. W myśl tej filozofii budowania dwukierunkowa droga posiada dwa pasy w jedną stronę i jeden w drugą.Odcinki te występują naprzemiennie, co oznacza, że podróżujący nią kierowcy przez kilka kilometrów mają do dyspozycji dwa pasy, ale potem muszą zjechać na jeden.Wówczas to jadący z naprzeciwka poruszają się po dwóch pasach. Ogranicza to „wyścigi”.Jeździłem po Szwecji. I w dużych miastach i w okolicach Falun, Borlange.Ruch nieduży, szczególnie bardziej na północ.Jazda kulturalna, drogi w dobrym stanie, miły swensonowski spokój i ładne widoczki.Dla naszych "beemwiarzy" wioskowych jest tam po prostu sennie i zbyt grzecznie.Lewacy mają pomysł, by np. w klasach z małymi dziećmi w szkole sadzać w jednej ławce muslima np. w wieku 17 lat z potężną brodą , który nie zna języka, i ma poziom pojmowania takiego właśnie małego dziecka.I kilkoro tłumaczy (bo nachodźcy z różnych grup językowych nie znają w ogóle języka szwedzkiego) na jednej sali, zajmuje się muslimami.Podczas gdy szwedzkie dzieci siedzą i patrzą na to przedstawienie (na ten bajzel).Na przerwie taki brodaty pierwszoklasista może zechcieć odbyć stosunek z 7-latką.Bo taka jest ich religia (jądra ich bolą - mówią lekarzom).Szkoła w Sztokholmie.1 klasa.Malutkie dzieci.Nawet jest kilkoro dzieci muzułmanów. Choć oni z reguły nie posyłają dzieci do szkoły niewiernych.Wchodzi grupa kilkunastoletnich muslimów.Dowodzi nimi siedemnastolatek.Pyta nauczycielkę dlaczego dziewczynki nie mają chust na głowie.Nauczycielka każe im wyjść.-„To państwowa szkoła” !Szef muslimów oświadcza nauczycielce :-Wrócimy tu i jak nie będzie porządku poderżniemy ci gardło!Robią przy tym charakterystyczny ruch kciukiem po gardle.Mali uczniowie arabscy ( sześcio-latkowie) słysząc, że nauczycielka ośmieliła się przegonić ich współ-bratymców podbiegają do nauczycielki i trzymając ją za ubranie – kopią ją po nogach małymi bucikami i plują na nią.W Szwecji np. nie ma wydawania tablic zgodnie z podziałem administracyjnym.I nie stwarza to powodów do wymyślania jeden drugiemu "ty buraku z Laponii", czy "baranie z Falun".Nie da rady rozszyfrować, czy kierowca jest ze Sztokholmu, czy wioski koło Borlange.Zresztą kulturalnym i spokojnym Szwedom nie wpadłoby do głowy - by kogoś wyzywać na drodze.Np. trąbić (jak chory nerwowo) bo poprzedzający go kierowca na światłach, o ułamek sekundy nie wystartował na zielonym świetle.Jak na Formule 1.Lub jechał zgodnie z przepisami ( jak jest 50/h - to jechał właśnie 50).Ale im nie wybijano inteligencji w wielu wojnach i zaborach.Ona tam od wieków jest.Stąd "norma" usytuowana jest dużo wyżej niż w Polsce.Powstaje również tzw. dżihad erotyczny.Po zgwałceniu europejki muslim uważa, że jest już ona jedną nogą w meczecie.Gdyby się wahała - tłumaczy jej to kulturalnie przykładając kindżał do tętnicy szyjnej.I pokazuje jej kąt w kuchni, gdzie może spać z córkami. Synowie śpią z nim w salonie.Gdy tak zaaklimatyzowana nowa żona jest już posłuszna i grzeczna - kupujemy jej nowiutką burkę w Biedronce.(Za pieniądze z Unii).Jeśli w Sztokholmie murzyn da nam w dziób jest to odreagowywanie stresu po pracy na plantacjach.(Patrz Chata Wuja Toma).Natomiast jak mu oddamy (w papę) - jesteśmy obrzydliwym rasistą i do więzienia ciupasem.W Szwecji zaczynają się bać.(Nigdy tego nie było od wielu stuleci).Nawet w czasie IIWW, gdy Werhmacht u nich stacjonował – nie bali się.Kobiety starają się nie wychodzić same na ulicę. W islamie samotna kobieta na ulicy to zaproszenie(i zezwolenie) do zgwałcenia.Ma iść z mężem, bratem, w ostateczności z drugą kobietą. Szwedzi nawet oprócz tego zaczynają myśleć poważnie o NATO.Co zawsze wykluczali.© Marek MozetsBorlange lipiec 2017 2 Załatwiają swoje potrzeby na ulicach, kradną gwałcą i mordują
Obrazek użytkownika Anonymous
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Tezeusz i Bóg  Tezeusz z wielką swadą wypowiada się w sprawie postępowania UE, w sprawie przyjmowania uchodźców "jak leci".O hordach najeźdźców.Trudno mu odmówić racji w ocenie.Mało mówi o celu jaki możni tego świata widzą w tym "rozmydleniu" kultury łacińskiej, patriotyzmu państw narodowych i konsekwencji takiego najazdu.Wielu z komentatorów miast wygarnąć mu jednostronność i zawężanie pola dyskusji punktuje Tezeuszowi "zbyt wielkie kropki i przecinki" czyli interpunkcję i błędy pisowni, stylistykę. To ważne, ale sprawia wrażenie "ataku z mało ważnej flanki".Ja zwracam uwagę na niezbyt mądre mieszanie do tego zagadnienia spraw dotyczących wiary, religii, teologii w wydaniu quasi-ateistycznym.Stara śpiewka: Gdzie jest dobry Bóg", "dlaczego Bóg nie weźmie za pysk złodziei, przestepców, bandytów i ZŁYCH LUDZI". To naiwny akcent w sumie mądrej wypowiedzi.Tak jest często jak absolwenci WUML nie mogą się opanować, by nie wtrącić jakiejś lekcji na tym komunistycznym wiecziernom Uniwersytietie.Tutaj przypomina mi się ciągle anegdota o studencie - w dyskusji z ateistycznym profesorem.***********************************************Bóg, nauka, wiara.Niewierzący profesor filozofii stojąc w audytorium wypełnionym studentami zadaje pytanie jednemu z nich:- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda? - Tak, panie profesorze. - Czyli wierzysz w Boga. - Oczywiście. - Czy Bóg jest dobry? - Naturalnie, że jest dobry. - A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?- Tak. ... - A ty - jesteś dobry czy zły?- Według Biblii jestem zły. Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości, - Ach tak, Biblia! A po chwili zastanowienia dodaje: - Mam dla ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej? - Oczywiście, panie profesorze. - Więc jesteś dobry...! - Myślę, że nie można tego tak ująć.- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. - Ale Bóg nie. Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej - Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie? Student nadal milczy, więc profesor dodaje, - Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda? Aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody. - Zacznijmy od początku chłopcze. Czy Bóg jest dobry?- No tak... jest dobry. - A czy szatan jest dobry?Bez chwili wahania student odpowiada - Nie. - A od kogo pochodzi szatan?Student aż drgnął: - Od Boga. - No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu - czy na świecie istnieje zło?- Istnieje panie profesorze ... - Czyli zło obecne jest we Wszechświecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?- Prawda. - Więc kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, więc zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły. Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi.. - A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świece? Student drżącym głosem odpowiada, - Występują. - A kto je stworzył? W sali zaległa cisza, więc profesor ponawia pytanie, - Kto je stworzył? Wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli. - Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby - Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu? Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:- Tak panie profesorze, wierzę. Starszy człowiek zwraca się do studenta: - W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, które używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa? - Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem. - Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa? - Nie panie profesorze.. - A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci? - Nie panie profesorze.. Niestety nie miałem takiego kontaktu. - I nadal w Niego wierzysz? - Tak. Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje... Co Ty na to synu?- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoją wiarę. - Tak, wiarę... - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara. Student milczy przez chwilę, po czym sam zadaje pytanie:- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło? - Tak. - A czy istnieje takie zjawisko jak zimno? - Tak, synu, zimno również istnieje. - Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje. Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta. Wszyscy w sali zamarli.Student zaczyna wyjaśniać: - Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, mega ciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancje do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła - nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancje do temperatur poniżej 273,15stC. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energię lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem. W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota. - A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność? - Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc jeśli nie ciemnością? - Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie? Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku? - Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy. Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie: - Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć? - Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie - wyjaśnia student, - twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom.Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem.A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć Czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp? - Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest. - A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy? Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę. - Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych I nie jest w stanie ich prześledzić wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem? W sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie. - Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali - Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora? Audytorium wybucha śmiechem. - Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze.Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze? W sali zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie: - Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę. - A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej - stanowi niezbędny element naszej codzienności.A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło? Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi - Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło. Na to student odpowiada:- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła. Profesor osunął się bezwładnie na krzesło.   1 Załatwiają swoje potrzeby na ulicach, kradną gwałcą i mordują
Obrazek użytkownika Anonymous
Obrazek użytkownika Mozets
5 lat temu Muzeum Powstania Warszawskiego 1944 Forma tego muzeum jest strzałem w 10. Interesuje i młodych ludzi i tych nad grobem pamietających opowiadania ojców i dziadków. To jednoczesnie pole do działania dla wielu podobnych inicjatyw patriotycznych. A historię mamy bogatą.W moim mieście rządził w czasach PO prezydent miasta - wędrownik po partiach politycznych akurat zdobywających władzę.Mocno propagował i domagał się powołania Sądu nad Powstaniem Warszawskim, jego uczestnikami i dowódcami.Oczywiście, że Powstanie z wojskowego punktu widzenia było skazane na klęskę. Jednak stawianie Powstańców i ich dowódców "pad stienkoj" było wyjątkowo obrzydliwe i koniunkturalne. 3 Muzeum bohaterstwa jakiego nie posiada Europa
Obrazek użytkownika Anonymous

Strony