|
12 lat temu |
Chronił mnie tylko las |
Chronił mnie tylko las
Rozmowa z ANDRZEJEM KISZKĄ, żołnierzem AK-NOW, więźniem politycznym, który wciąż walczy o pełną rehabilitację.
Kiedy i w jakich okolicznościach wstąpił Pan do największego w naszym regionie oddziału AK-NOW Franciszka Przysiężniaka ps. “Ojciec Jan”?
- Do konspiracji wstąpiłem w 1941 r. Początkowo byłem w BCh, później (od października 1942 r.) w AK-NOW. Moim komendantem na placówce w Maziarni był Bednarski, u niego złożyłem przysięgę na krzyż i flagę biało-czerwoną. Wtedy postanowiłem, że będę jej wierny aż do śmierci. Tak nakazywała mi moja wiara i miłość do ojczyzny.
Początkowo wraz z kolegami z NOW odkopywaliśmy broń z 1939 r. i przekazywaliśmy ją do oddziału “Ojca Jana”. Po pacyfikacjach niemieckich w 1943 r. przeszedłem do oddziału Przysiężniaka i tam uczestniczyłem we wszystkich akcjach, aż do przyjścia sowietów w lipcu 1944 r.
Później wstąpił Pan w szeregi Milicji Obywatelskiej…
- Po wejściu sowietów powróciłem na swoją placówkę i zameldowałem się u komendanta Bednarskiego, od którego otrzymałem rozkaz wstąpienia do milicji. Miałem przekazywać mu wszystkie otrzymywane meldunki z Komendy Powiatowej MO.
W listopadzie 1944 r. przyszedł rozkaz z Biłgoraja, że mają być przygotowane listy wysyłki na Sybir, bo przyjeżdża kompania NKWD celem wspólnego z MO dokonania aresztowań. Była to tajemnica, ale jeden z milicjantów (z PPR) mi ją ujawnił. Powiedziałem komendantowi posterunku, że odchodzę wraz z dwoma kolegami z oddziału “Ojca Jana”. I całe szczęście, bo, jak się okazało, byliśmy pierwszymi na liście do wysyłki na Sybir. Zabrałem swój rkm i natychmiast złożyłem meldunek Bednarskiemu.
Później byl w Pan w Oddziale Leśnym NZW Józefa Zadzierskiego ps. Wołyniak. Po jego tragicznej śmierci w grudniu 1946 r. nie złożył Pan broni i walczył dalej w grupie Adama Kusza ps. “Garbaty”.
- Akcja NKWD się nie udała. Aresztowano ludzi, którzy nie byli w żadnej organizacji, wywieziono ich na Sybir. Wielu z nich tam zmarło, a ci, którzy powrócili, długo nie żyli. Zamordowano też kilku niewinnych chłopów. Postanowiłem wtedy wstąpić do oddziału NZW “Wołyniaka”. Jego zastępcą był mój kolega od “Ojca Jana”, Adam Kusz ps. “Garbaty”. W oddziale brałem udział we wszystkich akcjach, w tym w 10-godzinnej bitwie z NKWD i UB o Kuryłówkę.
Po śmierci “Wołyniaka” zostało nas kilku. Byliśmy u Kusza “Garbatego”, który polecił mi w 1947 r. ujawnić się, co też uczyniłem. Gdyby amnestia była faktyczna, to miała się ujawnić reszta oddziału. Jednak okazało się, że to jest akcja polegająca na tym, by najaktywniejszych żołnierzy podziemia aresztować. Powróciłem do oddziału Adama Kusza, gdzie przebywałem do jego likwidacji, czyli do 19 sierpnia 1950 r.
Jak doszło do rozbicia oddziału?
- W lipcu 1950 r. “Garbaty” nawiązał kontakt z ludźmi podobno godnymi zaufania. Dostarczyli nam pieniądze na zakup żywności, obiecali wyrobić lewe dokumenty na wyjazd na Zachód. “Kapitan” miał być z Komendy Okręgu WiN Lublin. Z jego to inicjatywy, celem utrzymania kontaktu z Zachodem, dostarczono do oddziału radiostację i dwuosobową obsługę. Niestety, okazało się, że byli to agenci UB, a radiostacja służyła do lokalizacji naszego miejsca postoju.
15 sierpnia 1950 r. lasy janowskie zostały okrążone przez KBW, UB, MO w ilości trzech tysięcy żołnierzy. Dowódca rozdzielił nas na dwie grupy, ja z pięcioma kolegami poszedłem oddzielnie. “Garbaty” z resztą oddziału i radiotelegrafistami poszedł w przeciwnym kierunku. Uciekaliśmy w stronę lasów lipskich. Udało nam się przejść przez okrążenie. W trzecim dniu przeprawiliśmy się, idąc bagnami.
“Garbaty” znal lasy janowskie jak własną kieszeń, z całą pewnością przeszedł przez okrążenie, z całą pewnością został zamordowany wraz z kolegami przez radiotelegrafistów-ubeków.
Od czasu rozbicia oddziału “Garbatego” aż do grudnia 1961 roku ukrywał się Pan przed komunistycznym aparatem bezpieczeństwa m.in. w leśnym bunkrze. Kto niósł Panu pomoc?
- Ja miałem kontakt z kolegami, którzy współpracowali z Oddziałem Leśnym “Garbatego”. Byli to Stanisław Flis ps. “Czarny”, Józef Kłyś ps. “Rejonowy”, Stefan Wojciechowski ps. “Bogucki”. Najgorsza była zima, w stodołach bylo trudno się ukryć, zbyt wiele śladów zostawialiśmy na śniegu. Dlatego wybudowaliśmy w lesie bunkier i pod pokrywą śniegu przebywaliśmy trzy-cztery miesiące.
Później Józef Kłyś i Stefan Wojciechowski zostali zamordowani przez UB w Piłatce. Gdy zostałem sam, schronieniem był mi las i bunkry. Przy pomocy dwóch zaufanych ludzi zrobiłem bunkier nr 3. Najpierw przygotowaliśmy materiał, nocą wykopaliśmy dół. Na powałę położyliśmy bale świerkowe i papę, żeby nie przemakało do środka. Na bunkrze posadziliśmy świerki, na wierzchu był mech. Wejście tak się zamykało, aby nie było śladu. W środku była zrobiona studzienka, bo zachodziła konieczność gotowania wody, ubikacja zrobiono była z żelaznej beczułki. Zrobiliśmy dwa otwory na dopływ i odpływ powietrza. Umeblowaniem było łóżko do spania.
Bunkier zrobiony był w Nadleśnictwie Huta Krzeszowska, koło wsi Ciosmy, na wzgórzu, wśród gęstego lasu. W Ciosmach miałem kontakt z dwoma chłopakami, oni pomagali mi tylko letnią porą. Nie wiedzieli o istnieniu bunkra. Na zimę miałem zapasy: ziemniaki, trochę makaronu, suchy chleb.
Tłuszcz był z upolowanych koziołków, mięso było ugotowane i zalane smalcem. Zapasy starczyły na całą zimę. Gotowałem dwa razy dziennie na maszynce spirytusowej, na okres zimy miałem 40 litrów tego paliwa. Na zimę zamykałem się w bunkrze. Nie mogłem z niego całą zimę wychodzić, groziło to pozostawieniem śladów na śniegu. W bunkrze było ciepło, siedziałem całą zimę w koszuli, miałem też książki do czytania. Jednej zimy przyszła do mnie mysz, wpadła do słoika po smalcu, siedziała tam całą zimę, miałem więc z kim rozmawiać. Na wiosnę ją wypuściłem.
Ukrywałem się sam, a UB z gromadą kapusiów robiło wszystko, żeby mnie aresztować lub zamordować. A ja w zimie siedziałem w bunkrze, wiosną i latem byłem panem swoich lasów. To one mnie ratowały. Wszyscy moi koledzy, którzy ukrywali się po wsiach, zostali zamordowani przez UB, przeważnie w wyniku zdrady.
Tak dotrwałem do 31 grudnia 1961 r. Zimę spędzałem w bunkrze. Śniegu nawaliło z pół metra, żadnego śladu nie było widać. Z bunkra, zgodnie z wieloletnim doświadczeniem, nie wychodziłem. A jednak ktoś mnie zdradził, bo wiedziano, gdzie pod taką grubą warstwą śniegu jest mój bunkier. Słyszałem jak odwalają śnieg i kopią. Słyszałem już, że w śledztwie tak nie katują, dlatego mimo posiadanego arsenału broni – poddałem się bez walki.
Za swoją walkę o niepodległość Polski został Pan skazany na dożywotnie wiezienie. Sąd Najwyższy zmniejszył karę do 15 lat. W wyniku amnestii mury więzieniu opuścił Pan po 9 lutach. Jak Pan żył z piętnem “reakcyjnego bandyty”?
- Na wolność wyszedłem w 1971 r. Pojechałem do swojej rodziny. Ksiądz z naszej parafii wezwał mnie do siebie. Dowiedziałem się od niego, że UB dawało mu dolary lub samochód, by spowiadał moją rodzinę i wydobył od niej, gdzie się ukrywam. Ostrzegał, abym uważał na ludzi.
Wyjechałem na zachód do województwa szczecińskiego, tam żyła żona mojego zmarłego brata, miała małe dzieci i gospodarstwo rolne. Ożeniłem się z nią. I mimo wielu trudności, jakoś się żyło, z nadzieją na wolność Polski. Nawet sąsiedzi nie wiedzieli o moich przeżyciach, po tylu zawodach i zdradach byłem ostrożny. Wiedziałem, że władza ludowa czuwała i interesowała się moją osobą.
W III RP żołnierze podziemia antykomunistycznego zostali zrehabilitowani i odznaczeni. W Pana przypadku nasze sądy, i nawet Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, nie chcą uznać, że walce o niepodległości Polski poświecił Pan 29 lat życia.
Ta kwestia porusza bardzo bolesny dla mnie temat. Istniejące prawo nazwać można tylko hańbiącym lub barbarzyńskim. Moja wina polega na tym, że walczyłem o honor żołnierza polskiego.
Dnia 23.10.1954 r. udałem się z obstawą, do mieszkającego w Rataju Ordynackim Jana Łukasika, sekretarza PZPR, uprzednio konfidenta NKWD, a wówczas konfidenta bezpieki. Miałem zamiar wymierzyć mu karę chłosty i ostrzec go, by zaprzestał wydawać UB żołnierzy podziemia. Spał, gdy wszedłem sięgnął po pistolet, który miał pod poduszką. Ja byłem szybszy – ratując swe życie, oddałem celny strzał.
Według obowiązującego dzisiaj prawa, gdyby on mnie zabił, byłaby to zbrodnia komunistyczna, a skoro ja do niego strzelałem, to zostałem “bandytą”. Na nic zdały się zeznania świadków. Oficer ze zgrupowania NZW, Skarbimir Socha, zeznał nawet, że za wysyłkę akowców na Sybir, do czego przyczynił się Łukasik, miałem prawo wykonać na nim wyrok śmierci, bo takie były ostatnie rozkazy Komendy NZW.
Gdy moi adwokaci wyczerpali już możliwości prawne, do sprawy włączył się ppłk Skarbimir Socha, który otrzymał ode mnie pełnomocnictwo do wniesienia skargi do Trybunatu Praw Człowieka w Strasburgu. Głównym argumentem zawartym w skardze był brak szczegółowego śledztwa, które powinien przeprowadzić IPN w Lublinie. Kolejnym ważnym argumentem było przyznanie mi przez Urząd ds. Kombatantów uprawnień kombatanckich do 31 grudnia 1956 roku. (W decyzji urzędu czytamy, że dalszego okresu nie może uznać ze względu na to, że ustawa za ostateczny termin uznaje właśnie do końca 1956 roku). Również cały pobyt w więzieniu od stycznia 1962 do sierpnia I971 roku został uznany za “walkę o wolność Polski”. Jednak polskie sądy nie zrehabilitowały mnie, a przede wszystkim nie wyjaśniły sprawy mordu UB na żołnierzach “Garbatego” w sierpniu 1950 roku!
W Strasburgu sprawę przyjęto do rozpatrzenia, ale wyrok był dla mnie niekorzystny. Starania, by uzyskać pomoc od naszych europosłów nie odniosły skutku. Nawet nie otrzymałem odpowiedzi na moją prośbę.
Za walkę z Niemcami otrzymałem Krzyż Narodowego Czynu Zbrojnego i Krzyż Partyzancki. Za walkę z komuną odznaczeń żadnych nie przyznają. Taka jest dziś w Polsce sprawiedliwość.
Jakie przesłanie chciałby Pan przekazać pokoleniu, które lata niemieckiej i sowieckiej okupacji znają tylko z podręczników historii?
- Jestem już starym człowiekiem, mam 85 lat, ukończyłem tylko szkołę powszechną, reszta to szkoła życia, która wiele mi dała.
Kochajcie Pana Boga, u niego zawsze można znaleźć siłę do przetrwania, a nawet wiarę w ludzi, on jest sprawiedliwością. Kochajcie Kościół, który był i jest ostoją polskości. W partyzantce, w więzieniu UB, wszędzie byli z nami księża. Kochajcie Polskę, bez niej żyć się nie da. Dlatego wychowani przez rodziców, którzy żyli w niewoli, mieliśmy Polskę w naszym sercu. Dla niej oddawaliśmy życie, przechodziliśmy tortury i więzienia, upodlenia. Choć serce zalewa gorycz, to nie żałuję tych 29 lat, które jej w ofierze składam. Postąpiłem tak, jak honor Polaka – żołnierza mi nakazywał. Jestem z tego dumny.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Niemiec, Chronił mnie tylko las. Rozmowa z Andrzejem Kiszką… , [w:] Tygodnik Nadwiślański , Nr 31 (1316), Tarnobrzeg 2007, ( 18/09/2007 )
Oddział Adama Kusza ps. ,,Garbaty” , Lasy janowskie, sierpień 1950 r. Andrzej Kiszka ,,Dąb” leży przy rkm-ie, po prawej stronie w białej koszuli
*************************
Andrzej Kiszka ,,Dąb” – został odznaczony 11 listopada 2007 r. przez ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Zobacz również:
19 maja 2012r. – Siadło Dolne (pomorskie) – integracyjne ognisko w miejscu w którym mieszka pan Andrzej Kiszka ,,Dąb” , żołnierz AK – NOW , więziony w komunistycznych więzieniach do sierpnia 1971 r. - czytaj…
17 grudnia 2011 r. w ramach akcji “Paczka dla kombatantów” zorganizowanej przez Porozumienie Środowisk Patriotycznych w Szczecinie organizatorzy akcji udali się z wizytą do pod łobeskiej wsi Siadło Dolne. Tam od wielu lat mieszka jeden z najbardziej zasłużonych żołnierzy podziemia niepodległościowego Pan Andrzej Kiszka ps. “Dąb” - czytaj …
www.solidarni.waw.pl
|
|
Wiedzieli o tym, że są komunistycznymi zbrodniarzami! |
|
|
12 lat temu |
Gardelegen Massacre, 13 April 1945 |
Gardelegen Massacre, 13 April 1945
Text of Memorial Site pamphlet
The full text of the English translation of the pamphlet handed out at the documentation center at the Memorial Site in May 2002 is as follows:
Just before the end of the world war II with the arriving of the allied troops, early in April 1945 the prisoners of the concentration camp Dora near Nordhausen - they were forced to work in the underground V-weapon production - from here and the neighbor-camps Rottleberode, Wieda and Ilfeld they were removed. They should not fall into the hands of the allied troops as "secret holders." There to came prisoners from the concentration camps Hamburg-Neuengamme and Hanover-Stöcken. Five of these transports in overloaded railway-wagons finished after destruction of the railway-lines by bombers in the district of Gardelegen - in Bergfriede, Mieste and Letzlingen. From these spots began the death march of half starved, exhausted prisoners on the 9th and 11th April 1945 towards Gardelegen. A great number of the prisoners had been slayed, shot or died by exhaustion on the way. Only a few could flee.
On the 12th April over 1000 prisoners were collected in the stables of the Remonte school-Garrison in Gardelegen. By the highest order of the Reichsführer SS Heinrich Himmler, the NSDAP Kreisleiter Thiele gave the order that the prisoners had to be killed.
On the 13th April about 19 p.m. all the prisoners were directed to a barn on the estate Isenschnibbe. Sick persons were transported with cars of the estate. The barn was filled with gasoline damped straw. The straw was set in fire by an SS-watchman. Upon every prisoner, who tried to flee from the flames, was directly shot by marksmen, who were placed around the barn. 1016 people from Belgium, France, Poland, Soviet Union, Italy, Yugoslavia, Mexico, Holland, Czechoslovakia, Hungary, there among also Jews, burnt alive or they were shot dead.
In the morning hours of the 14th April the coaled corpses were thrown into mass graves by the SS, SA, Volkssturm and Hitlerjugend. But this crime could not be hidden, because already in the afternoon the American troops of the 102nd Infantry Division occupied the town.
General Frank A. Keating ordered: for every dead prisoner a grave has to be made. Men of Gardelegen and surroundings had to bed over the dead persons out of the mass graves.
The first cemetery for 1016 victims was laid out under the guide of Lieutenant-colonel William R. Douglas. He also let the first Commemoration table be erected 1945 on the field of graves.
In the course of the decades of years the cemetery was shaped to the present state as Admonition and Memorial site Gardelegen which is nursed and cultivated by the town of Gardelegen.
In early April 1945, Reichsführer-SS Heinrich Himmler, who was the head of all the concentration camps, was negotiating with the British to voluntarily surrender the Bergen-Belsen camp to the British Army. A day or two before the British took over the Bergen-Belsen camp on April 15th, there were 30,000 prisoners evacuated from the Dora-Nordhausen camp and brought to Bergen-Belsen. The camp was already horribly overcrowded, and most of them had to be housed at the nearby German Army Training Camp.
Before the Gardelegen massacre, which took place in the second week of April 1945, American troops had discovered other concentration camps in Germany. First, the Ohrdruf forced labor camp, a sub-camp of Buchenwald, was found on April 4th; it had been abandoned with only a few sick prisoners left behind after the Nazis had evacuated the rest of the inmates to the main camp at Buchenwald. In the next few days, an attempt was made to evacuate all the prisoners from Buchenwald, but the Communist inmates took control of the camp and prevented a full evacuation, insuring that 20,000 inmates would be rescued by the American Third Army on April 11, 1945.
Yet, in spite of all these evacuations and negotiations with the Allies, Himmler had allegedly contacted Gerhard Thiele, the highest ranking Nazi civilian official in the district of Gardelegen, and had ordered that the prisoners who were housed at the riding school in Gardelegen must be killed, according to the Memorial Site pamphlet.
In his book entitled "Innocent at Dachau," Joseph Halow points out that the order from Himmler was allegedly sent by cable but no record of it has ever been found. Himmler was in charge of all the concentration camps and, as Halow points out, he would have had to have cabled at least 1,000 orders to the various commanders of all the concentration camps, but none of these cables have ever been found. Himmler's cable was allegedly sent to the Kreisleiter of Gardelegen, Gerhard Thiele, who was a civilian Nazi official, not a person in authority in the concentration camp system. Halow wrote that it would have been unusual for Himmler to have cabled an order, to kill concentration camp prisoners, to someone who was not connected to the concentration camp system.
The pamphlet that was given to visitors at the Gardelegen Memorial Site in May 2002 had a picture on the cover which showed only one Star of David in a sea of Christian crosses. Although the photograph on the cover of the pamphlet shows the graves planted with flowers, today there are only a few that have green plants and there were no flowers in bloom when I visited. No wreaths or bouquets of flowers had been left by visitors. The Jewish memorial stone at the rear of the cemetery had plastic flowers in front of it, but no fresh flowers or mementos had been left by visitors.
The military cemetery was a sad and neglected sight with the white paint on the crosses faded to a weathered gray. Only the Jewish Stars of David had been recently repainted. When I visited the military cemetery on May 30, 2002, the traditional memorial day for Americans, I was the only person there.
Germans forced to see the barn
Germans forced to construct cemetery
Ceremony at the cemetery
Prisoners who escaped
Gerhard Thiele ordered the massacre
Old Photos contributed by soldiers
Old Photos contributed by Ethel B. Stark
Karel Margry's account of the massacre
Pamphlet made by 102nd Division
Home
Obibok na własny koszt |
|
Niemcy lubili stodoły podpalać, lecz to Polacy mają być wszystkiemu winni |
|