Leśne dziadki, bomba atomowa i kolibry
Wstęp
Niedawno prowadziłem dyskusję (sic!) z niejakim Rysiem na blogu Gajowego Maruchy na temat, a jakże, jego wolnorynkowego podejścia do obronności. Zaznaczam na początku, że nie jestem ani wielkim zwolennikiem ani wrogiem wolnego rynku, tak samo jak nie jestem ani wrogiem ani zwolennikiem feniksów, harpii, gorgon, i renifera Rudolfa. Uważam, że państwo ma inne priorytety i zajmowanie się pierdułami uwłacza poważnym rządom.
Pomijając wiarę owego Rysia w VON Mizesa i wolny rynek, jak i w 0% podatki (ale wiadomo, żadne kurwy politycy na to nie pójdą - cytuję z pamięci) uderzyła mnie (ponownie) inna rzecz. Mianowicie, ich bezdenna wiara w rozum indywidualnych ludzi, którzy ponoć tak samo rozumnie mają działać jako większa grupa, bez żadnej spójnej strategii geopolitycznej. Ale do tego wrócimy.
Ad rem.
Kolibryzm wykazuje dwa nurty myśli (sic!) obronnej. Jeden z nich to pełna profesjonalizacja wojska, małe, sprawne, złożone głownie z wyspecjalizowanych jednostek jak i służb specjalnych, GROM'ów i innych tym podobnych. To jest koncepcja lansowana do bólu przez JKM'a i wyznawców. Drugi nurt zakłada obronność na poziomie lokalnym, uzbrojonych po zęby cywili broniących swoich lokalnych wspólnot, z tego jak prawi ów Rysio i inni jemu podobni, chyba głównie przed własnym rządem i fiskusem. Ale mniejsza z tym. Chodzi o ogólnonarodową, acz nie sterowaną od góry i rozproszoną sieć partyzantek, coś tak jak lokalnie organizowane milicje typu Freemen w USA (militias, wbrew tłumaczeniu Rysia - znawcy języka lengłydż - to nie to samo co pospolite ruszenie), odpowiedzialne za teren na poziomie gminy czy dzielnicy. W celu ułatwienia, nazwijmy te dwa nurty odpowiednio Opcją 1 (O1), i opcją 2 (O2). US National Guard nie podpada pod to pojęcie, bo jest regularną strukturą wojskową z zawodowym dowództwem i ochotniczą służbą rezerwową.
W czasie zagrożenia O1 miałoby za zadanie zadać wrogowi tak bolesne straty na samym początku konfliktu, poprzez taktykę tzw. surgical strikes, że owemu wrogowi od razu przestałoby się opłacać prowadzić działania wojenne. Optymalnym rozwiązaniem oczywiście są uderzenia wyprzedzające, ale powiedzmy sobie szczerze, w świecie zarządzanym przez zniewieściałych pedałów, wyzwolone feministki i podstarzałych hipisów to może się spotkać z pewną dezaprobatą. Szczególnie jeżeli nie jest usankcjonowane przez braci starszych w wierze i ich klakierów.
O2 natomiast zakłada, że jak wróg wkroczy na teren Ojczyzny, to uzbrojona populacja stworzy mu tak niewygodne i nieopłacalne warunki okupacji, że się chyłkiem wycofa z podkulonym ogonem, a la Rosjanie z Afganistanu.
Oczywiście i wśród kolibrów istnieją złotośrodkowcy, którzy proponują mariaż O1 i O2. Mała, sprawna, i mobilna armia i rozległa a rozproszona sieć partyzancka.
Obydwie te doktryny zapominają o dwóch najważniejszych, moim zdaniem - mogę się mylić, ale to mój blog - kwestiach dotyczących wojny. Po pierwsze, do utrzymania danego obszaru potrzebne są duże ilości wojska, wszystkich służb, ale szczególnie wojsk lądowych. Po drugie, najlepszym rozwiązaniem w razie wojny jest prowadzić ją na terenie wroga, szczególnie jeżeli nie dysponuje się 30 mln. kilometrów kwadratowych tylko np. 300 tyś.
O1
O1 ex definitio zakłada silną centralizację wojsk bowiem dyspersja nielicznych, wyspecjalizowanych oddziałów powoduje, że nie są one w stanie wyrządzić wystarczającej szkody zmasowanym jednostkom wroga. Rozproszona armia wyspecjalizowanych jednostek również nie jest żadnym deterentem, ani nie jest w stanie odeprzeć zmasowanego ataku wroga kiedy ów już wdarł się w głąb kraju (szczególnie tak małego ja Polska) i zaatakował struktury dowodzenia. Jednak jeżeli mamy scentralizowane wojsko, a struktura dowodzenia jest przerwana, to przestaje być ono efektywną armią a zostaje mało skuteczną partyzantką, chociażby z tego powodu, że jest małe. Ale o partyzantkach dalej.
Załóżmy jednak, że atakujący wróg dał się zaskoczyć i jego atak załamał się tuż po rozpoczęciu działań wojennych i wkroczeniu na nasze terytorium. I co? I nic, mamy sytuację, gdzie owszem, wróg nie jest w stanie przeć dalej, ale nasze wojsko nie ma odpowiedniej struktury by go cofnąć do granic przedwojennych. W celu okupowania terytorium (nawet własnego, które wpadło pod kontrolę wroga) potrzeba odpowiednich ilości wojsk, rozległych sieci wywiadowczych ale również odczuwalnej i widocznej dla lokalnej populacji obecności(w końcu to nasi współobywatele), pokazującej że już panujemy nad sytuacją.
Trzeba też założyć, że jednak podczas działań wojennych poniesie się jakieś straty, a strata cennego i bardzo skutecznego, ale nielicznego sprzętu a tym bardziej ludzi jest bardziej odczuwalna i ma większy wpływ na obronność kraju im mniejsza i bardziej wyspecjalizowana jest owa armia. Poza tym jest jeszcze kwestia odparcia ataku, które owszem, mogło się udać, ale jeżeli wróg dysponuje dużymi zasobami, to co go teraz może powstrzymać od ponownej próby inwazji?
Co wtedy? Znowu pozostaje nam albo poleganie na sojusznikach albo konskrypcja. Tylko, czym ich wyposażymy?
Pozostaje oczywiście opcja broni masowego rażenia, nawet nie w odniesieniu do cywilnych ośrodków, ale taktyczne jej użycie na polu walki. Tylko, my dysponujemy bardzo ograniczonym terytorium, i jakiekolwiek użycie tego rodzaju broni nawet poza granicami lecz nieopodal grozi katastrofalnymi skutkami na terenie Polski. No i oczywiście taką broń 1) należy posiadać, 2) zdążyć użyć zanim nie zostanie ona zneutralizowana przez wroga, co w przypadku małego kraju bez floty boomer'ów wcale nie jest takie oczywiste.
O2
O2 jest biegunem przeciwnym, to maksymalna dyspersja zasobów obronnych. Obrona lokalnych terenów (szerszej nie ma) jest odpowiedzialnością lokalnych zorganizowanych milicji i luźnych partyzantek. System ten zakłada odstraszenie potencjalnego wroga przed atakiem poprzez zagwarantowanie mu długiej, kosztownej i niebezpiecznej misji okupacyjnej. Tu zakładamy, że główne dowództwo wroga nas atakującego 1) myśli racjonalnie, 2) zależy mu na życiu własnych żołnierzy, 3) planuje akcję okupacyjną a nie endlosung. Jeżeli tak nie jest, to nasza strategia obronna wpędza nas w dosyć poważne kłopoty.
Ale zacznijmy od początku. Główną analogią podawaną przez zwolenników O2 na jej wsparcie jest Afganistan, i skuteczny opór dawany przez Mujahadinów Rosjanom i przez Talibów Amerykanom et consortes. Na pierwszy rzut oka, wszystko cacy. Głupi agresor dał się wciągnąć w walkę, w której nie można odróżnić cywila od taliba, giną setki żołnierzy wroga a jego sukcesy militarne są marne i znikome. W dodatku jego wczesne polityczne zwycięstwo (faktyczne uwolnienie ludzi od przemocy ze strony ultrakoranistów) zostało przefrymarczone przez nieudolne ataki i ofiary wśród cywilów. Z tym, że w tej argumentacji pomija się kilka istotnych czynników:
1) Jak wszystkie skuteczne partyzantki w historii, talibska jest cały czas zasilana przez strumień ochotników i rekrutów do bycia mięskiem armatnim dla allacha.
2) Jak wszystkie skuteczne partyzantki w historii, talibska jest cały czas zasilana strumieniem pieniędzy, broni, amunicji i innych niezbędnych materiałów, w tym jedzenia. Dwie najskuteczniejsze (jedyne skuteczne?) partyzantki IIWŚ, AK i Titowcy, były zasilane z zewątrz. Jak tylko AK przestało być wspierane, jego poważniejsze przedsięwzięcia padły. Titowcy do końca wojny byli sponsorowani. Finowie? Następny przykład. Ogromnie skuteczna partyzantka, która bez zewnętrznego wkładu musiała się poddać.
3) Pomijając AK, które jednak nie było typową partyzantką tylko de facto i de nomo podziemnym państwem, wszystkie powyższe i nie tylko (casus Wietnam) partyzantki miały poza zewnętrznym sponsorem poważnego sojusznika w swoim terenie: górzystym, (Jugosławia, Wietnam, Afganistan, Finlandia), pustynnym (Afg.) bądź zalesionym (Wietnam) , lub o bardzo trudnych warunkach zimowych i bagnach (Finlandia).
4) Każda z powyższych insurekcji przed okupantem dowodzona była i obsadzona przez ludzi doświadczonych w działaniach bojowych, przywykłych do ciągłych zagrożeń i, co też się liczy, mających w nawyku pozostawanie przy życiu na koniec bitwy.
5) Partyzantka jakby z natury swoich działań nie dysponuje ciężkim sprzętem wojskowym. Owszem, wystrzeliwywane z ramienia rakiety p-panc. i p-lot. ograniczają swobodę manewrowania wrogim oddziałom, ale przecież nie eliminują go z akcji. W pewnym momencie ciężki sprzęt wojskowy wygra. Po to został wyprodukowany. Wietnam został przegrany przez Amerykanów na froncie domowym, po ofensywie Tet Viet Kong w zasadzie nie istniał, a armia północnego Vietnamu straciła ilesdziesiąt procent wojsk.
Równie często podaje się przykład Szwajcarii (każdy ma w domu mundur i karabin, i takie tam). Ale przecież Szwajcaria jest naturalną fortecą. Gdyby Helweci chcieli się przed kimś obronić, wystarczyłoby im zaminować tunele na autostradach i kolejach dojazdowych. Z powietrza się nie da okupować kraju, a przez góry armii okupacyjnej i sprzętu się bezpiecznie nie przeprowadzi. Było to robione kilka razy w historii i nigdy nie było spektakularnym sukcesem. Szwajcarzy mogą sobie na coś takiego pozwolić, nie mówiąc nic o tym, że sobie wypracowali taką pozycję finansową, że atakowanie ich nikomu się nie opłaca od późnego średniowiecza.
No i nie zapominajmy, że Szwajcarzy posiadający mundur i broń w domu nie są partyzantką. To rezerwa regularnych wojsk, oni wszyscy odbyli szkolenie wojskowe i umieją się wcielić w struktury wojsk. Jak również nie można zapomnieć, że są to Szwajcarzy, którzy mogliby udzielać lekcji wykonywania rozkazów i subordynacji Niemcom, Chińczykom i Japońcom.
Polska nie spełnia żadnych z tych warunków. Pomimo dostępu do morza, jesteśmy krajem typowo śródlądowym, o otwartych i raczej umownych granicach, chyba że ktoś uważa Bug i Odrę za poważne przeszkody dla współczesnej armii. Idealne miejsce do prowadzenia wojny pancernej, a w dodatku małe, i (pomijając wszystkie niedogodności) o rozbudowanej jednak infrastrukturze drogowej i telekomunikacyjnej. Mamy jak na Europę stosunkowo rozproszone zaludnienie, gdzie poza miastami wynosi ono 51 osób na km^2.
Jest to wymarzona topo- i demo- grafia do prowadzenia działań wojennych przez okupanta.
I teraz: pod wrogą okupacją, trudny do obronienia kraj, broniony przez niedoświadczonych i niewyszkolonych piechurów uzbrojonych w pukawki (może i wymyślne, może szybkostrzelne i skuteczne przeciw obcym piechurom i cywilom, ale ciągle pukawki), i do tego niekoniecznie dostający posiłki z zewnątrz (i prawdopodobnie bez politycznego i medialnego wsparcia poza granicami) ma obronić się przed ogólną i zmasowaną inwazją dużego i /lub współczesnego przeciwnika, I SPOWODOWAĆ, ŻE WRÓG W PANICE PORZUCI ZAMIARY I WYCOFA SIĘ NA PRZEDWOJENNE POZYCJE, albo że zdeterminowany napastnik nas z pow. względów nie zaatakuje?
Przecież to jest jakieś chore zaklinanie rzeczywistości i wystawianie się na pogrom!
Partyzantka jako deterent
Owszem, potencjalne działania partyzanckie: guerrylasi, "urban warfare" i inni mogą stanowić deterent przed pochopnym zaatakowaniem sąsiada. Jeżeli natomiast mówimy o agresji od strony państw poważnych, a niewątpliwie szwaby i kacapy są państwami poważnymi, to nie dokonują one na hura ataków ot tak by sobie kogoś pognębić (co do Niemców nie jestem pewien :D). Decydując się na inicjację działań wojennych, państwa owe wiedzą z kim mają do czynienia i jak je zaatakować, by miało to znaczną szansę odniesienia sukcesu. Partyzantka jest trochę jak broń atomowa. Jak odstrasza, to jest skuteczna, ale jak z pigułą A, jeżeli trzeba z niej skorzystać, to już się w zasadzie przegrało.
Na koniec wspomnijmy jeszcze o jednym. Prowadzenie działań wojennych na własnym terytorium jest rzutem rozpaczy, ostatnią deską obrony. Nawet jeżeli to się uda, to zniszczenia kraju są znaczne i odbudowa trwa latami, nie wspominając o stratach w ludziach. Czy cytowany Afganistan to jednak dobry przykład do naśladowania strategii obronnej? Chyba nie, ale właśnie za taki uważają go ludzie pokroju w/w Rysia.
O1+O2
Powiedziałem, że wśród militarnych korwinistów również istnieją tacy, których nazwałem "złotośrodkowcami", czyli takimi, którzy chcą połączyć obydwie powyższe doktryny. Niestety tego typu naiwny pogląd również przeocza poważny problem. Zwykle mówi się o synergii jako o zjawisku pozytywnym, ale przecież synergia to spotęgowanie podobnego efektu wywieranego przez dwa niezależne od siebie czynniki przez zastosowanie ich razem. Niekoniecznie na plus.
I, obawiam się, że właśnie połączenie dwóch w zasadzie niekompatybilnych struktur da tę mniej pożądaną synergię. Połączenie doktryny centralizacji specjalistów i dyspersji amatorów jest nieporozumieniem. Z jednej strony mamy w pełni scentralizowane, małe wojsko o ściśle zdefiniowanej i zhierarchizowanej strukturze dowodzenia - czyli takiej, jaka ona powinna być w każdym wojsku - o bardzo wyspecjalizowanym funkcjonowaniu składających się nań jednostek i wysokiej klasy sprzęt. Z drugiej mamy rozproszone grupy uzbrojonych cywilów, nie przygotowanych na długofalowe działania wojenne, a już napewno nie na działanie poza swoim okręgiem, i posiadających na wyposażeniu broń osobistą i zero lub prawie zero ciężkiego sprzętu.
Jak mogłyby wyglądać działania wojenne w ich wykonaniu?
Mamy dwie niepołączone inicjatywy obronne, jedna o bardzo wysokiej mobilności, lecz z racji swoich rozmiarów i specjalizacji nie mogąca utrzymać terytorium, i druga może utrzymać terytorium, ale przez bardzo krótki i określony czas, no i głównie przeciw lekko uzbrojonym, zmotoryzowanym lub nie piechurom i/lub siłom okupacyjnym. W momencie kiedy wróg wkracza większą siłą, przy użyciu ciężkiego sprzętu oddziały te po prostu zostaną zmiecione z powierzchni ziemi. Jeżeli wojska O1 nie byłyby w stanie zahamować inwazji u granic kraju, oznaczałoby to ingerencję wroga głębiej w jego terytorium. Możliwe, że tak małe wojsko jak O1 przy odniesieniu porażki na polu walki po prostu przestaje istnieć. Strata nawet małej ilości wyspecjalizowanego sprzętu i ludzi powoduje znaczny spadek skuteczności bojowej tego wojska. Przy głębszym zapuszczeniu się wroga w obszar kraju, inicjatywę musi przejąć O2. Załóżmy, że wróg przy starciach (nawet zwycięskich) z O1 doznał wystarczających strat, że O2 jest w stanie dać mu skuteczny opór, i wyhamować jego marsz ku świetlanej przyszłości. Nie będąc wojskiem mobilnym, przygotowanym do przemieszczania się o conajmniej kilkadziesiąt km dziennie POD WROGIM OBSTRZAŁEM I SKUTECZNIE WALCZĄC PODCZAS MANEWROWANIA nie będą w stanie wroga wyrzucić poza granice. Albo zacznie się okupacja zmiennego obszaru terytorium kraju, z racji na zmienny poziom oporu, albo powstanie no-man's-land, gdzie ani lokalesi ani wróg nie będą mieli kontroli.
I to są dywagacje naprawdę na poziomie w sumie średnio rozgarniętego człowieka, i bynajmniej nie stratega. Ale przecież to są realne problemy. I jak każda fantazja onanizacyjna fetyszyzująca "wolny rynek", i 2 poprawkę do konstytucji USA rozbija się o realia jak coś niegodziwego o kant d... Żeby nie było: jestem wielkim zwolennikiem wprowadzenia 2 poprawki i obywatelskiego prawa do obrony siebie i mienia, jak i obowiązku niesienia pomocy atakowanym w Polsce - skutecznej pomocy, łącznie z natychmiastową czapą dla bandziorów. Ale nie można na czymś takim opierać strategii obrony kraju. Skuteczna strategia obrony kraju polega na tym, że jest się tak uzbrojonym, że potencjalnym wrogom na samą myśl o prowadzeniu z nami wojny cierpnie skóra na tyłku, a jeżeli zaatakują, to my ich wywalamy stąd zanim zajdą głębiej niż 50km wgłąb kraju, i resztę walk prowadzimy pchający ich przed sobą już pod ich stolicą. Po wojnie, Polska ma być bogatszym krajem niż przed jej rozpoczęciem, a nie ponownie odbudowywać się ze zgliszczy.
Ciąg dalszy z Boską pomocą nastąpi.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1753 odsłony
Komentarze
mustrum
22 Stycznia, 2010 - 14:52
Co należy zrobić,żeby Polska osiągnęła status pozwalający na zastosowanie końcowego wariantu z Twojego tekstu?
Zgadzam się z Tobą we wszystkim co napisałeś,ale nijak nie potrafię znaleźć recepty na to,ażeby polska armia była przyczyną połamania zębów potencjalnego agresora.
Jeśli po masakrze Polski jaka się dokonuje na jej organiźmie(bez wojny tez można kraj zrujnować),znajdzie się kiedyś "lekarz",który ją uzdrowi,to ile lat potrwa restrukturyzacja potencjału militarnego Polski,po której nasza armia byłaby skuteczna w momencie agresji na nasz kraj?
rusznikarz
co zrobić, kiedy jedna dobrze uzbrojona armia zamknełą się...
22 Stycznia, 2010 - 15:17
... w mocno ufortyfikowanej warowni, a druga silna armie ją oblega? Być tą w środku. To z podręcznika Tacticusa :):):)
P.S.
Jestem "złotośrodkowcem". Szkoda kasy na utrzymywanie wielkiego wojska, które w istocie składa się z więźniów skazanych na dwa lata odsiadki za nic, z nudów ćwiczących "falę", a od wielkiego dzwonu malujących trawę na zielono i obrywających liście z drzew. Uważam że lepiej mieć armię zawodową, ale prawdziwie zawodową, czyli złożona nie ze spasionych oficerów w PRL-owskim stylu,którzy przemieszczają się od "wojskowego" mieszkania do kantyny i z powrotem, tylko dobrze uzbrojonych zawodowców od walczenia. Uważam też, tu odezwie się pewnie krzyk, że zamiast wiejskich stadionów lepiej budować wiejskie strzelnice, a także popierać różne sporty służące obronności (czyli choćby biathlon, a nie kopanie piły:):):). Trzecia Rzesza, rozwijając szybownictwo na przykład zrobiła sobie doskonałe lotnictwo.
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
dixi
22 Stycznia, 2010 - 15:48
Raban może się podnieść nie z powodu strzelnic,a z powodu III Rzeszy ;).
Z opinią stworzenia profesjonalnej armii zawodowej zgadzam się.
Uważam jednak,że dzisiejsze realia panujące w Polsce zmuszą nas do długiego czekania na takową.
rusznikarz
nie moja wina, że Niemcy tak to załatwili. Swoja drogą...
22 Stycznia, 2010 - 16:10
... podobne były początki także asów polskiego lotnictwa. Raban będzie, kiedy się przyznam, że nie znoszę footballu :):):
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
dixi
22 Stycznia, 2010 - 16:24
Rudy ci football obrzydził,czy może reguły gry zbyt banalne,co? :)
rusznikarz
Dixi
22 Stycznia, 2010 - 16:25
Szerzej o mojej "wizji" w następnym tekście, ale w pigułce uważam, że nie ma nic bardziej potrzebnego niż stojąca zawodowa armia na poziomie co najmniej 1% społeczeństwa - w polskich realiach to 380 tys. Wszystko co mniejsze nie ma sensu.
Co do obronności obywatelskiej, tak jak napisałem: zgoda, też uważam że powinno się promować na WFie sporty walki, biatlon, rugby, strzelanie itp. jak i sporty wytrzymałościowe, biegi na średni i długi dystans, pływanie itd. Ponadto uważam, że powinno przywrocić się P.O. (co za niefortunny zbieg skrótów, ach!), tyle że jako cotygodniowe zajęcia ze: strzelania, łączności, prowadzenia pojazdów, taktyki pola walki, pierwszej pomocy, itp., itd. prowadzone przez wojo. Do tego dwa razy do roku wojskowy obóz szkoleniowy wszystkich uczniów powyżej lat 14 i studenciaków.
Tyle, że powyższe mają służyć po to, by w razie zagrożenia Państwa wcielić tych ludzi do zorganizowanych struktur wojskowych, tak by w cyklu pokój-wojna trwającym np. 48 godzin mieć nie 400tys wojska tylko łups! i mamy 1.5 albo i 2 miliony.
Nie można wymagać od ludzi, by jako słabo wyszkolona i słabo wyposażona partyzantka bronili kraju. Jako ostatnia linia obrony, jeżeli nie daj Boże wszystko inne zawiedzie, to tak. Ale nie jako główna strategia obrony Narodu.
Że powyższe dużo kosztują? Cóż, owszem, ale jaki to napęd koniunktury ekonomicznej. Zbrojeniówka i jej dostawcy, jak i przemysł ciężki kręciliby biznes jak trza. Jeżeli sobie weźmiecie jako przykład Reaganomikę, to głównym spiritus movens całej filozofii było właśnie wlewanie bajońskich sum w rodzimą zbrojeniówkę poprzez zamówienia publiczne, a nie "wolnorybkowe reformy" (chociaż to też, w sektorach niestrategicznych, coby rząd się na strategicznych mógł skupić). Oczywiście toutes proportions gardees, trzeba by to robić na mniejszą skalę, ale przecież nasza zbrojeniówka również może sprzedawać za gramanicą, i może to robić znacznie taniej, przy utrzymaniu podobnej jakośći co zbrojeniówki Jewropiejskie.
A przecież takie działanie automatycznie wzmaga wydatki na badania naukowe (gł. inżynieryjne, ale nie tylko), co również przekłada się na sprzedawalne technologie.
No i jeszcze na koniec, nie można ujmować tego tematu tylko w ramki ekonomiczne. Ja np. uważam, że suwerenność uber alles, bo to jest jedyny, JEDYNY powtarzam, czynnik definiujący państwowość u jej podstaw. Wszystko inne to tzw. w języku lengłydż window-dressing czy icing on the cake. A jedyną rzeczą mogącą w jakiś sposób zagwarantować, jeżeli tego terminu w polityce można wogóle użyć, jest wlaśnie wojsko, i jako deterent, i jako odpowiedź na agresję.
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
mustrum
22 Stycznia, 2010 - 16:30
nie sądzisz chyba,że rzeczy o których wspominasz może choc zainicjować teraźnieejszy rząd.
Rodzima prężna zbrojeniówka,powinna być prirytetowym zadaniem kolejnych rządów,a zaraz potem armia w formie o której piszesz.
rusznikarz
Rusznikarzu
22 Stycznia, 2010 - 16:45
Niestety, realia są jakie są. A najgorsze jest to, że cały ten program możnaby rozpocząć w zasadzie zerowym kosztem.
Działaniem owym jest wlaśnie przywrocenie P.O. (Ach! co za niefortunna zbieżność skrótów!) w formie m/w jaką opisałem. Koszt takiego przedsięwzięcia byłby minimalny, tak samo jak odpowiednie nakierowanie WF'u w szkołach.
Poza tym, pomijając falę i inne przykre zaszłości z okresu PRL, który facet, szczególnie młodziak buzujący testosteronem nie lubi się potarzać w błocie z gnatem w ręku czy ponap....ać z innymi? Jakby raz w tygodniu przez pół dnia dostali taki wycisk, plus WF to nie mieliby nawet siły założyć nauczycielowi kosza na głowę :)
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
słusznie zauważyłeś, Rektorze, że projekt szkolenia obronnego..,
22 Stycznia, 2010 - 16:38
... dla obywateli byłby także ratunkiem dla polskiej zbrojeniówki. Ktoś musiałby dostarczyć masę najprostszych pistoletów i karabinów, a także te specjalistyczne. (To zresztą impuls do badań i konstrukcji; wiem na przykład o zleceniu na bezzałogowy samolot o napędzie opartym o ogniwa paliwowe, więc jednak można...) Mam opory pisząc coś takiego, bo nie chcę wyjść na Bacza:):):) Niemniej z całą pewnością pożytek ze strzelnic, biegów na orientację, nawet lotniarstwa byłby większy, niż z (pardon) chu-jowo, na dodatek, zbudowanych boisk (na zasadzie "liczy się liczba") do kopania balona obszytego skórą.
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
Dixi
22 Stycznia, 2010 - 16:53
Jak napisałem rusznikarzowi, i to wszystko na początku zerowym kosztem, w zasadzie to sprawa czysto organizacyjna.
Jedyny koszt to w sumie transport i amunicja na strzelanie, bo przecież posowieckiej broni jest w Polsce multum. Jak się nauczą celnie strzelać z pepeszy, to i ze wszystkiego wystrzelą.
WF i tak jest prowadzony, to co przeszkadza przekierować sporty?
A z tymi boiskami to zapomniałeś o jednej podstawowej rzeczy. Bez "Orlików" brat Mira, Daro, nie byłby w stanie proponować Austryjakom kontraktów. A to by było karygodne.
Jeszcze o sportach: uważam, że Polska ma w sobie by być potęgą w Rugby (co za piękna i pożyteczna dla zbrojącego się społeczenstwa gra!). Jako grę drużynową, które też są potrzebne do nauki działania w zespole jakim jest wojsko, nie można znaleźć nic lepszego.
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
nie zapomniałem o Miro, Daro i innych...
22 Stycznia, 2010 - 17:09
Rugby jest prawdziwie męskim sportem, a nie kopaniem balona :):):) Doceniam też futbol amerykański, choć z daleka (Baseballu oczywiście nie jestem w stanie pojąć:):):)). To nie są zabawy dla metroseksualnych palantów robiących za gwiazdy. Wolę już oglądać boks, a nawet podnoszenie ciężarów.
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
Dixi
22 Stycznia, 2010 - 17:20
Boks, jak i wszelkie inne formy publiecznego klepania michy i tarzania się spoconych facetów na macie lubię preferencyjnie.
Baseball, cóż, jak cricket, to sport dla koneserów lub ludzi wychowanych w tamtejszych realiach. Niby się w tamtejszych realiach wychowywałem, ale jakoś nie zapałałem miłością do nich. Natomiast do rugby dodałbym jeszcze hokej, ale z zasadami z NHL a nie olimpijskimi.
Kraje w których gra się w rugby uważają football amerykański za grę dla cipek, ze względu na ochraniacze, ale jest ona dobrą lekcją taktyki i strategii jako gra pozycyjna. Rugby z kolei jest o wiele bardziej dynamiczna. Oczywiście w Australii, ci co grają w Aussie Rules Football uważają i rugbystów i futbolistów amerykańskich za cipolców. ARF to taka rugby, tyle że ma prostsze zasady i więcej wolno.
Ale żaden z powyższych sportów raczej nie promuje wylalowanych metroseksualnych cipolców. Może bedę oskarżony o troglodytyzm, ale bycie facetem zobowiązuje. Kiedyś w warszawskim metrze widziałem plakat reklamujący "Akademię Hatha-Jogi Sławomira Bubicza" Na plakacie całkiem, całkiem panienka i 5 pedałkowatych, jak to mawia moja znajoma, "pajączków". Kurna chata, co się teraz promuje !!
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
te ochraniacze maja jednak swój urok :):):)
22 Stycznia, 2010 - 17:38
Są jak średniowieczne zbroje :):):). Doceniam każdy sport, który wymaga determinacji, potu, łez, a także taktyki. Kopanie szmacianki to cyrk (bez obrazy dla cyrku).
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
wizje
22 Stycznia, 2010 - 17:26
[quote=mustrum]Szerzej o mojej "wizji" w następnym tekście, ale w pigułce uważam, że nie ma nic bardziej potrzebnego niż stojąca zawodowa armia na poziomie co najmniej 1% społeczeństwa - w polskich realiach to 380 tys. Wszystko co mniejsze nie ma sensu.[/quote]
oceniłem podobnie, ale nieco inaczej ;)
http://niepoprawni.pl/blog/710/zawodowo-bezbronni
Kuki,
22 Stycznia, 2010 - 17:42
O to, to! Tekst P. mandeli czytałem, Twojego komentarza pod nim nie. A słusznie prawi!!
Też jestem zwolennikiem uczenia się na cudzych błędach i doświadczeniach, a szczególnie od ludzi, którzy żyją w permanentnym stanie wojennym.
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!
Re: Kuki,
23 Stycznia, 2010 - 06:31
a Tusk z Klichem zadowoleni - do walk wystarczy ca 50 tysięcy niedozbrojonych zawodowców. to jest ta "silna armia".
ano, bo jest pokój, nikt nam nie zagraża, jesteśmy w NATO, w UE itd. itp.