PREZYDENTURA – GWARANT III RP

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Kraj
]]>https://bezdekretu.blogspot.com/2018/06/prezydentura-gwarant-iii-rp.html]]> Konstrukcja systemu politycznego III RP wyraźnie wskazuje, że najważniejszym gwarantem trwałość magdalenkowego tworu oraz zachowania wpływów środowiska decydentów III RP, jest osoba prezydenta. Bez uwzględnienia tej zasady, nie sposób zrozumieć logiki procesów zachodzących w państwie ani ocenić poszczególnych wydarzeń. Ta reguła została mocno podkreślona już na początku formowania sukcesji komunistycznej, gdy pierwszym prezydentem został obrany W. Jaruzelski. Nominacja sowieckiego agenta, nie tylko akcentowała rzeczywistą kontynuację PRL-u (w tym personalną), ale wyznaczała kluczową rolę prezydenta w zmodyfikowanym tworze pokomunistycznym. Nietrudno zrozumieć powody takiego umocowania. Wyznaczenie jednej, konkretnej osoby oraz „namaszczenie” jej na urząd prezydencki, jest zadaniem stosunkowo łatwym z punktu pragmatyki pracy operacyjnej. W państwie zbudowanym na pakcie esbeków z ich agenturą, w którym „procesy polityczne” poddane są woli niejawnych środowisk decyzyjnych i zdeterminowane wiedzą „władców tajemnic”, wytypowanie takiej osoby nie wiąże się z żadnym ryzykiem. Oparcie gwarancji nienaruszalności systemu III RP na urzędzie prezydenckim, stanowi prostą kontynuację procesu, jaki miał miejsce w latach 1947-52, gdy tzw. prezydentem RP został inny agent sowiecki - B. Bierut. Antologie sięgają jeszcze głębiej, jeśli zauważyć, że wyboru Bieruta dokonał Sejm Ustawodawczy, ukonstytuowany w wyniku sfałszowanych wyborów z roku 1947. Tę sekwencję wiernie powtórzono w roku 1989, gdy po sfałszowanych wyborach z czerwca 1989, Zgromadzenie Narodowe podjęło decyzję o powołaniu Jaruzelskiego. Wybory dwóch kolejnych prezydentów- tajnych współpracowników bezpieki, potwierdzały generalną zasadę: na tym stanowisku musi znajdować się „nasz człowiek”. Za rzecz całkowicie naturalną należy uznać, że w kancelariach L. Wałęsy i A. Kwaśniewskiego lokowano byłych członków PZPR, ale też funkcjonariuszy, agentów oraz pomniejszych kapusiów służb komunistycznych. Głównie w obszarze dotyczącym spraw bezpieczeństwa. Symbolem tej reguły, może być postać b. szefa WSI M. Dukaczewskiego, który w kancelarii Kwaśniewskiego zajmował stanowisko zastępcy szefa BBN. Tego rodzaju praktyki służyły dwóm celom: konsolidacji środowiska, które budowało sukcesję komunistyczną oraz zapewnieniu „opieki i wsparcia” dla figurantów politycznych, wyniesionych do roli głowy państwa. Ci ludzie musieli być kontrolowani i odpowiednio „motywowani” przez osoby postawione w ich najbliższym otoczeniu. Ówczesną rolę prezydentów, można rozpoznać w szeregu decyzji służących zachowaniu status quo, np. podczas nocnego zamachu na rząd premiera Jana Olszewskiego, czy w przyjęciu konstytucji III RP, do której m.in. wpisano gwarancje wpływów „władzy sądowniczej”- najtrwalszego elementu komunistycznej spuścizny. W takim kontekście, wydarzenia z roku 2005 i wybór Lecha Kaczyńskiego na prezydenta, należałoby uznać za klasyczny „błąd systemowy”. Ponieważ nie miejsce tu na szczegółowa analizę ówczesnych wydarzeń, dość zauważyć dwa, znamienne fakty, które wykluczały Lecha Kaczyńskiego z grona „naturalnych kandydatów: nie był on współpracownikiem bezpieki i nie miał związków z komunistycznym „establishmentem”. Nie istniały też żadne „komprmateriały”, które mogłyby posłużyć do wymuszenia określonych zachowań nowego prezydenta. Ten wybór – na tle postaci Jaruzelskiego, Wałęsy i Kwaśniewskiego, trzeba zatem uznać za polityczną anomalię, którą „system” musiał naprawić. W tekście „LAWA” z kwietnia 2010 roku, przypomniałem fragment opracowania A.Golicyna „Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji”. W rozdziale poświęconym analizie zamachu na Jana Pawła II, Golicyn wskazywał przypadki, w których „według wiedzy i rozumowania autora, rząd sowiecki i KGB uciekłyby się do politycznego zabójstwa zachodniego przywódcy” i wymieniał oraz uzasadniał tylko trzy takie sytuacje: 1. Jeśli zachodni przywódca, który jest zwerbowanym agentem sowieckim jest zagrożony na stanowisku przez politycznego rywala. 2. Jeśli zachodni przywódca stałby się poważną przeszkodą dla strategii komunistycznej i strategicznego programu dezinformacji. 3. Jeśli zabicie przywódcy daje możliwość na przejęcie jego pozycji przez agenta kontrolowanego przez Sowietów. W zakresie pierwszego przypadku, Golicyn wskazywał na „sprawozdanie Żenichowa”, byłego rezydenta KGB w Finlandii. Przedstawił on historię prowadzonego przez siebie agenta, który pełnił wysokie stanowisko państwowe i w pewnym okresie był w kampanii wyborczej zagrożony przez konkurenta, antykomunistycznego socjaldemokratę. Wkrótce więc ten konkurent został otruty przez zaufanego agenta KGB. W drugim przypadku – autor zwracał uwagę, że „zachodni przywódca, który jest zaangażowany we wzmacnianie skutecznej kontr-strategii przeciwko komunistom, powinien unikać wizyt w krajach komunistycznych, czy brać udział w jakichkolwiek spotkaniach na szczycie z ich przywódcami”. Trzeci przypadek, Golicyn uzasadniał informacją uzyskaną od Lewinowa, doradcy KGB w Czechosłowacji, który zamordowanie przez służby sowieckie prezydenta Benesza tłumaczył zamiarem obsadzenia stanowiska prezydenckiego przez przywódcę komunistów Gottwalda. Wiedza, jaką posiadamy dziś o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego oraz o zamachu smoleńskim, pozwala z przekonaniem stwierdzić, że zachodzą dwie sytuacje, które mogłyby prowadzić do sięgnięcia po zabójstwo polityczne: 1. działania Lecha Kaczyńskiego stanowiły poważną przeszkodę dla strategii rosyjskiej i strategicznego programu dezinformacji, 2. zabicie tego prezydenta dawało możliwość przejęcia jego pozycji przez człowieka kontrolowanego przez Rosję. W kwietniowym tekście z roku 2010 napisałem również: „Kluczem do zrozumienia i interpretacji wielu procesów politycznych zachodzących w ostatnich dwóch latach, jest osoba Bronisława Komorowskiego. Wydarzenia z udziałem tego polityka – począwszy od afery marszałkowej, poprzez „prawybory” w PO, aż po skutki katastrofy z 10 kwietnia – spinają ten okres niczym logiczna klamra i wyznaczają kierunek, w jakim obecnie zmierza III RP.” Nie mam wątpliwości, że prezydentura Komorowskiego stanowiła swoiste „ukoronowanie” procesu budowania III RP w oparciu o opcje rosyjską – a zatem, dawała najmocniejszą gwarancję zachowania wpływów środowiska „ojców założycieli” III RP. Nigdy wcześniej – nawet w czasach Wałęsy i Kwaśniewskiego, nie nastąpiło tak mocne i spektakularne „zbliżenie” z państwem Putina. Jeśli zabójstwo prezydenta Kaczyńskiego oceniać w kategorii „naprawy błędu systemowego”, to późniejsze działania Komorowskiego i jego partyjnych kamratów, ale też zachowania przedstawicieli polskiego Kościoła i tzw.”elit” III RP, przypominają ten rodzaj ekscytacji, z jaką niewolnik wita powrót swojego „pana” i – na wszelkie sposoby, próbuje zatrzeć negatywne skutki popełnionych błędów. W forsowanej wówczas „idei pojednania polsko-rosyjskiego”, znajdujemy rys niezrozumiały dla ludzi wolnych. Było coś wręcz makabrycznego w tej szaleńczej wspólnocie zatroskania nad „pojednaniem polsko-rosyjskim” – wyrażanej natychmiast po tragicznej śmierci polskiego prezydenta i polskiej elity. Głos Komorowskiego, głosy hierarchów i innych piewców „pojednania”, nie mieściły się w żadnej logice ludzkich zachowań i były wyrazem jakiejś antypolskiej aberracji, która w śmierci Polaków nakazywała upatrywać szansę na „zbliżenie dwóch narodów”. Aberracji tym większej, że proces ten nigdy nie został poprzedzony jakimkolwiek wyznaniem win, rachunkiem krzywd lub próbą ich naprawienia. Jeśli to makabryczne zjawisko, nie doczekało się dotąd rzetelnej analizy i oceny prawo-polityczno-historycznej, dowodzi to, jak mocne jest zniewolenie grupy rządzącej dziś III RP. Ale prezydentura Komorowskiego, to nie tylko haniebny proces „pojednania”. Wielokrotnie pisałem o metodycznym i celowym budowaniu reżimu prezydenckiego oraz zawłaszczeniu przez środowisko belwederskie najważniejszych obszarów życia publicznego. W żaden sposób i w najmniejszym zakresie, ówczesny lokator Belwederu nie był „strażnikiem żyrandola” - jak fałszywie przedstawiali tę postać żurnaliści „wolnych mediów”. Okres prezydentury Komorowskiego niesie pełne potwierdzenie dla tezy o wiodącej roli tego ośrodka władzy. Koncepcję umocnienia władzy prezydenckiej, można znaleźć w jednej z wypowiedzi szefa BBN, S.Kozieja z roku 2011: „Z konstytucji wynika, że są dwa ośrodki władzy wykonawczej – rządowy i prezydencki. Bierzemy jednak pod uwagę, że w przyszłości może się pojawić wola zmiany konstytucji i na przykład przejście na system prezydencki albo gabinetowy”. To stwierdzenie należało odczytać, jako wyraźną zapowiedź ewolucji w stronę reżimu prezydenckiego. Od chwili objęcia stanowiska, B. Komorowski wykazywał zaangażowanie w szczególnym obszarze polityki. Dotyczył spraw bezpieczeństwa, wojskowości i służb specjalnych. Kilka legislacyjnych posunięć zwiększyło wpływy Belwederu na armię, w tak newralgicznych kwestiach, jak obsada najwyższych stanowisk, rozbudowa „potencjału obronnego” i modernizacja przemysłu zbrojeniowego (tu: wpływy środowiska b.WSI) oraz dało podstawę do wdrożenia prezydenckiej „koncepcji kułaka”, w której znacząco ograniczono uprawnienia cywilnego wywiadu i kontrwywiadu, utworzono nową służbę (Narodowe Centrum Kryptologii) i umocniono formacje wojskowe. Kolejne regulacje prawne, poszerzały zakres władzy prezydenckiej nad siłami zbrojnymi (reforma dowodzenia), a cały system bezpieczeństwa narodowego podporządkowały tzw. „doktrynie Komorowskiego” - zbudowanej na bazie, tyleż nonsensownych, jak groźnych dla naszego bezpieczeństwa „rekomendacji”, powstałych w ramach Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego. Tym większym zaskoczeniem, mogła wydawać się przegrana Komorowskiego w wyborach prezydenckich 2015. Biorąc pod uwagę tezę zarysowaną w tym tekście, było to wydarzenie niewytłumaczalne na gruncie wiedzy o funkcjonowaniu III RP. Wśród pytań, jakie wówczas zadałem, znalazły się kwestie związane z realną pozycją lokatora Belwederu: -Dlaczego A.Duda wygrał z człowiekiem wspieranym przez ośrodki propagandy i potężnych reżimowych graczy? -Dlaczego pozwolono, by w drodze „demokratycznych przemian” odszedł patron ludzi z wojskowej bezpieki, najgorliwszy przyjaciel Moskwy i filar triumwiratu III RP? -Dlaczego rozstrzygnięcie to tak łatwo przyjęto na Kremlu, jeśli to stamtąd wyszedł projekt zamachu smoleńskiego? -Dlaczego środowisko Belwederu pogodziło się z utratą wpływu na armie i służby specjalne? W mojej ocenie, wygrana Andrzeja Dudy była wydarzeniem nieweryfikowalnym - w tym sensie, że nie podlegała prostej pragmatyce działań układu III RP i nie można było jej zaakceptować (przewidzieć) na podstawie wiedzy o istniejących mechanizmach. Weryfikacja mogła nastąpić tylko wówczas, gdybyśmy (a priori) przyjęli, że ta kandydatura i ta wygrana stanowiły element strategii wpisanej w potrzeby systemu – czyli przyjęli hipotezę niemożliwą wówczas do dowiedzenia. Sugestię, iż w roku 2015 doszło do kolejnego „błędu systemowego”, a wygrana A.Dudy była dowodem prymatu demokracji nad realnym systemem III RP, uważam za kompletnie nonsensowną. Przeczy jej, nie tylko logika zbrodni smoleńskiej i budowanie reżimu w oparciu o efekty tej zbrodni, ale też jawne fałszerstwa wyborcze z roku 2014 oraz rozliczne akty lekceważenia lub łamania prawa przez grupę rządzącą. Jeśli zaledwie rok wcześniej, ta władza nie cofnęła się przed sfałszowanie wyborów samorządowych, dlaczego miałaby zaakceptować wygraną Dudy stosunkiem głosów 51,55- 48.45? Skoro służby Putina podjęły zadanie naprawy „błędu systemowego” i przywróciły nad Wisłą władzę „długiego ramienia Moskwy”, jak mogły dopuścić do zaprzepaszczenia tych zdobyczy poprzez akt wolnego wyboru? Przyjęcie mitologii demokracji – w tym przypadku i na użytek tego wydarzenia – oznaczałoby poddanie się amnezji i odrzucenie wiedzy o ośmiu latach funkcjonowania poprzedniego reżimu. Nade wszystko, podobnym sugestiom przeczy jednak wiedza o przebiegu tej prezydentury i zachowaniach obecnego lokatora Pałacu. Wiedza, która ponad wszelką wątpliwość pozwala dostrzec faktyczną kontynuację poprzedniej prezydentury. Nie tylko w wymiarze personalnych (obecność „ludzi Komorowskiego” w BBN i Kancelarii Prezydenta) ale w zakresie szeregu projektów (od „narodowego czytania” poczynając, na „strategicznym partnerstwie” z Chinami kończąc), konkretnych zachowań (decyzja o nieujawnianiu Aneksu) oraz forsowaniu rozwiązań służących wzmocnieniu władzy ośrodka prezydenckiego. Jeśli projekt „referendum konstytucyjnego” ma jakikolwiek sens, to właśnie w zakresie zasadniczego pytania: „Czy jest Pani/Pan za wzmocnieniem kompetencji wybieranego przez Naród Prezydenta w sferze polityki zagranicznej i zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi Rzeczypospolitej Polskiej?”. Te obszary – nadzoru nad armią i prowadzenia polityki zagranicznej, stanowiły najmocniejszą domenę poprzednich środowisk prezydenckich, a za czasów B. Komorowskiego należały do wyłącznej gestii prezydenta. Wypowiedź T. Nałęcza z roku 2014, gdy powstawał rząd E.Kopacz, dobitnie potwierdza ten zakres władzy: ”Myślę, że prezydent będzie zwłaszcza zainteresowany tymi resortami, które się wiążą z jego konstytucyjną odpowiedzialnością. A prezydent konstytucyjnie jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa i politykę zagraniczną”. Objaśnianie budowy reżimu prezydenckiego „konstytucyjną odpowiedzialnością” i prerogatywami, należało do stałego repertuaru takich wystąpień. Istotnym wskaźnikiem, jest również zachowanie Andrzeja Dudy wobec Antoniego Macierewicza i wymuszenie dymisji ministra obrony narodowej. Ten aspekt „przebudzenia” , opisany przeze mnie w wielu tekstach, pozwala zrozumieć, że – wzorem swoich poprzedników, obecny lokator Pałacu trafnie dostrzegał zagrożenia płynące z uwolnienia polskiej armii od komunistycznego „garbu” i budowania naszych gwarancji bezpieczeństwa na ścisłym sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Postawienie na czele MON M.Błaszczaka -postaci równie bezbarwnej i bezwolnej, jaką za czasów Komorowskiego był T. Siemoniak, służyło zablokowaniu „niebezpiecznych” projektów Antoniego Macierewicza i pozwalało środowisku pałacowemu na przejęcie faktycznej władzy nad armią. Podobnego zabiegu dokonano w MSZ, gdzie prezydencki nominant J. Czaputowicz, uzupełnia jedynie decyzje podejmowane przez Bogusława Winida - doradcę Andrzeja Dudy. Tu – z kolei, ujawnia się drugi obszar wyjątkowej troski wszystkich prezydentów III RP. Dotyczy on osadzenia Polski w pojałtańskim systemie „georealizmu”, w którym gwarancje ograniczonej suwerenności, mają płynąć z uprawiania mitu „integracji europejskiej”. Jedno ze szczególnie groźnych pytań referendalnych: „Czy jest Pani/Pan za konstytucyjnym zagwarantowaniem członkostwa Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej?” pozwala rozpoznać również ten zakres sukcesji. Podobnie, jak blokowanie przez lokatora Pałacu ustaw mogących naruszyć status III RP – jako domeny rozmaitych grup wpływu. Dotyczy to, nie tylko ustaw sądowych, czy ustawy o IPN, ale obejmuje decyzje tak spektakularne, jak odrzucenie (głęboko okaleczonej względem oryginału) ustawy degradacyjnej. Nieomylnym znakiem przyjęcia przez A.Dudę roli strażnika systemu magdalenkowego, jest także bezwzględnie podporządkowanie partii Jarosława Kaczyńskiego projektom płynącym z Pałacu. Mocnym dowodem była tzw. „rekonstrukcja rządu”, podczas której partia skoncentrowana na efektach „pijarowskich”, musiała zrezygnować z doskonale notowanego rządu Beaty Szydło, na rzecz grupy utworzonej przez „mojego premiera”-jak A.Duda nazwał M.Morawieckiego. To zachowanie potwierdza, że środowisko prezydenckie przejęło pełnię władzę nad ważnymi dziedzinami państwa – siłami zbrojnymi i polityką zagraniczną. Potwierdza również zasadę sformułowaną na tym blogu przed dwoma laty: gwarantem zachowania status quo jest ośrodek prezydencki i jakiekolwiek spory w tym zakresie, będą rozstrzygane na korzyść tego ośrodka. Jeśli dziś, z coraz większą mocą dostrzegamy ciężar tej zależności i coraz bardziej mamy prawo obawiać się jej negatywnych skutków, warto sformułować myśl kluczową dla zatrzymania groźnych procesów. Sprowadza się ona do przekonania, że nie wolno akceptować dalszego wzmacniania władzy prezydenckiej. Nie z powodu „osobistych predyspozycji” obecnego lokatora Pałacu lub wiary, że szkodzi on „dobrej zmianie”, ale z uwagi na fakt, że to stanowisko i ten ośrodek był, jest i będzie największą przeszkodą na drodze obalenia porządku magdalenkowego. Nie mam przy tym wątpliwości, że taką samą rolę odegra następca Andrzeja Dudy, jak i każdy inny prezydent III RP. Dlatego prawdziwy proces oczyszczenia Polski z jarzma sukcesji komunistycznej, należałoby rozpocząć od likwidacji urzędu prezydenckiego i przecięcia tych patologicznych relacji. Tak postąpiłaby władza świadoma obecnych zagrożeń i zdecydowana na budowanie wolnej Polski. Tak też myślałby polityk, który interes narodowy wynosi ponad korzyści partyjne. Taka konkluzja wypływa z analizy trzech dekad funkcjonowania urzędu prezydenckiego i jest logicznym wnioskiem z oceny prezydentury Lecha Kaczyńskiego - jako „błędu systemowego”. Nie stać nas na utrzymywanie fikcji, jakoby prezydent III RP był „reprezentantem narodu”. To stanowisko prezentuje interesy grupy „założycieli” obecnej sukcesji i nie ma nic wspólnego z realizacją narodowych aspiracji Polaków. Dlatego dalsze pogłębianie władzy prezydenckiej – w jakimkolwiek zakresie i stopniu, jest drogą kontynuacji systemu narzuconego w roku 1989.
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

Widocznie wielu nie chce zobaczyć dziurę

Jaką będzie gdy się nie obudzą w porę

Chyba że się skryją w judaszową norę

Pozdrawiam śpiących

Vote up!
1
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#1566978