USA - czyli nowy, militarny "wielki brat" Polski.

Obrazek użytkownika Andrzej 101
Blog

Gdyby 13 grudnia 1981 Jaruzelski zamiast stanu wojennego ogłosił, że na terenie Polski będą stacjonować żołnierze amerykańscy, szalałbym z radości. Świat wydawał się wtedy dziecinnie prosty. Źli byli ruscy i komuchy. Amerykanie zaś przewodzili wolnym narodom świata, stojąc na straży wolności i praw ludzkich i obywatelskich.
Do dzisiaj pamiętam moją ogromną wdzięczność dla prezydenta Reagana za zorganizowanie nagłośnionej na Zachodzie akcji solidarności z Solidarnością. A także jego domaganie się odwołania stanu wojennego i wypuszczenia na wolność ludzi zarówno skazanych przez sądy wojskowe jak i bezprawnie trzymanych w obozach internowanych.

Jednakże dzisiejsza Ameryka niewiele przypomina tamtą, sprzed lat. Po pierwsze, nie odrzucam już krytycznych uwag pod jej adresem, jako bolszewickiej propagandy. Po drugie, znacznie więcej wiem dzisiaj na jej temat. Istotne są tutaj zwłaszcza zmiany, jakie w Ameryce zaszły w okresie pierwszej dekady XXI wieku.

Ich początki trudne są do wytropienia. Jednak od najpóźniej 1997 roku zapowiedzi owych zmian były już publicznie znane. Ogłosiła je organizacja PNAC
http://pl.wikipedia.org/wiki/Project_for_the_New_American_Century

Znacznie szerzej pisze o PNAC angielskojęzyczna wikipedia.
http://en.wikipedia.org/wiki/Project_for_the_New_American_Century

W Projekcie tym zniknęły głoszone jeszcze za prezydentury Reagana hasła wolności i obrony praw ludzkich. Otwarcie za to mówi się w nim o zdobyciu absolutnej, w tym i militarnej dominacji Ameryki nad światem - światowy "pax Americanika".

Autorzy Projektu w raporcie o przebudowie amerykańskich sił (zbrojnych) z września roku 2000 wyraźnie planują w ramach zdobywania militarnej dominacji nad światem m.in atak na Irak, nawet gdyby Saddam Hessein odsunięty został w międzyczasie od władzy. Pada tam stwierdzenie, że potrzebny jest do tego jedynie jakikolwiek nowy "Pearl Harbour".

Dziwnym zbiegiem okoliczności w listopadzie tego samego roku 2000 wybrano na prezydenta USA Georga Busha juniora. A ten zatrudnił na ważnych stanowiskach swojej administracji kilku ważnych członków PNAC. Jak choćby Donalda Rumsfelda, Paula Wolfowitza, , Richarda Perle, Dicka Cheneya i Lewisa Libby'ego,

Dziwnym zbiegiem okoliczności Ameryce przydarzył się krótko później tak upragniony przez członków PNAC, w międzyczasie członków administracji Białego Domu i Pentagonu, nowy Pearl Harbour. Były to zamachy z 11/9. Do dzisiaj wiele uzasadnionych wątpliwości co do oficjalnej wersji zamachu nie zostało wyjaśnionych. Podejrzenia, że zamachy te były w ogóle możliwe tylko przy celowej bezczynności sił obrony czy wręcz przy ich aktywnej pomocy nie są tylko i wyłącznie wyssanymi z palca bajkami naiwnych ludzi wierzących w teorie spiskowe.
Polecam w tym miejscu
http://www.youtube.com/watch?v=cZ0i0YTvkxc
i setki innych stron internetowych.

Zanim doszło do planowanej (jeszcze przed zamachami z 11/9) w raporcie o przebudowie sił zbrojnych agresji na Irak, niejako z marszu Ameryka i jej sojusznicy napadły na Afganistan. Pretekstem była chęć pociągnięcia do odpowiedzialności za zamachy w Ameryce oskarżanego o nie Bin Ladena i jego al- Qaidę. Efektem tamtej agresji jest niekończąca się wojna z terroryzmem.

Przy okazji agresji na Afganistan Amerykanie zafundowali sobie Guantanamo.
Oficjalnie nazywany więzieniem jest to de facto obóz koncentracyjny. A co najmniej wieloletni obóz internowanych. Od stycznia 2002 trzymani są tam, oprócz faktycznych członków al-Qaidy także ludzie przypadkowo zatrzymani. Trzymani są oni na warukach osób wyjętych spod prawa, w sprzeczności z wszelkimi możliwymi konwencjami międzynarodowymi, najczęściej bez postawienia im jakichkolwiek zarzutów. Nie mają możliwości kontaktu z prawnikami, z rodzinami. Ich los zależy całkowicie od humoru Białego Domu.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wi%C4%99zienie_Guantanamo

Po 13-tym grudnia 81 prezydent Reagan potępił utworzenie w PRL obozów internowanych.
Dwa dziesięciolecia później Ameryka sama taki obóz sobie zafundowała.
Przy czym na korzyść PRL przemawia fakt, że internowani po wprowadzeniu stanu wojennego byli traktowani o wiele, wiele lepiej niż więźniowie w Guantanamo. I nie byli trzymani tak długo.

Ameryka przez dziesięciolecia grała rolę światowego chorążego wolności i praw ludzkich.
Nawet jednym z pretekstów agresji na Irak było łamanie przez Husseina praw ludzkich.
Od roku rządzi Ameryką nowy prezydent, laureat pokojowej nagrody Nobla. A obóz koncentracyjny w Guantanamo nadal istnieje.

Zaślepieni miłością do Ameryki polscy politycy udają, że nie wiedzą o istnieniu Guantanamo.
Nikt bowiem z ważnych, liczących się w naszym kraju polityków o trzymanych w barbarzyńskich warunkach ludzi (nawet jeśli są terrorystami) się nie upomina.
W samym Afganistanie, mimo trwającej już ponad 8 lat okupacji, końca wojny z terrorem nie widać. Dziwi tylko, skąd biorą Talibowie i terroryści broń, amunicję, materiały wybuchowe. Czasami odnieść można wrażenie, że celowo są po cichu dozbrajani. Tylko po to, aby wojna z terrorem mogła trwać nadal. Bo wtedy uzasadniony i wytłumaczony jest dalszy pobyt w Afganistanie wojsk okupacyjnych. A nawet konieczność ciągłego zwiększania liczebności tych wojsk.

W roku 2003 nastąpiła planowana już wcześniej przez Amerykę inwazja na Irak. Przygotowana kampanią w karmiących nas wyssanymi z palca informacjami mediach. Tajne służby na zamówienie polityków fabrykowały "dowody" na istnienie w Iraku fabryk broni chemicznej i biologicznej. Media głosiły te kłamstwa jako prawdę objawioną. Mówiono też o łamaniu w Iraku praw ludzkich, o potrzebie zaniesienia tam demokracji.
Tym razem aliantów chętnych do kolejnej brudnej wojny wywołanej przez Amerykę było już mniej. Niestety, wśród nich znaleźli się i nasi żołnierze. Nam wmawiano, że to szlachetna wojna za waszą i naszą wolność i bezpieczeństwo.
Wojna w Iraku trwa nadal. Giną głównie cywile. A obiecanej demokracji i porządku nadal nie widać. Bo tylko kłamca może przekonywać, że demokrację można zainstalować przy pomocy bagnetów obcych armii okupacyjnych. I tylko idiota może w to uwierzyć. Milczeć natomiast mogą (muszą) ludzie małego ducha i oportuniści.
Dlatego w mediach i politycznych salonach jest o tej przynoszonej przez okupacyjne wojska demokracji tak cicho.

Jako sukces polskiej polityki zagranicznej media ogłosiły podpisanie wojskowej umowy z USA (SOFA). Chodzi o stacjonowanie w Polsce amerykańskich żołnierzy i amerykańskiego sprzętu wojskowego.
Nie wiem, na czym ma ów sukces polegać.
Bo to, że amerykańscy żołnierze za przestępstwa popełnione poza służbą i poza bazą podlegać będą polskiemu prawodawstwu jest najbardziej oczywistą oczywistością, a nie sukcesem. Tylko wojska okupanta stoją ponad prawem państwa okupowanego.
Nie wiem tylko, co będzie, jeśli przestępstwo popełni żołnierz amerykański poza bazą, ale podczas służby? Po co też wprowadzono w umowie "furtkę", że polski wymiar sprawiedliwości może odstąpić od poddania winowajcy swojej jurysdykcji. Wobec istnienia takiej furtki można się spodziewać, że Amerykanie za każdym razem będą chcieli ją wykorzystać. Sprawiając, że żołnierze przestępcy nie będą podlegać polskiemu prawu.
Przy czym uspokajająca opinię publiczną formuła o pierwszeństwie polskiego wymiaru sprawiedliwości też ma swoje "haki". Polskie prawo już tak całkiem polskie nie jest. Jest nam narzucane przez Brukselę i Strasburg. A jakość funkcjonowania polskiego prawa widać na przykładach wieloletniej niemożności skazania ZOMO-wców z "Wujka". A ci, którzy wydali wtedy pozwolenie na użycie broni palnej, nadal są bezkarni.
Do dzisiaj w Trybunale Konstytucyjnym zasiadają sędziowie uwikłani w przeszłości w konszachty z SB.
Wybranym SB-kom nadal nie odebrano esbeckich rent wysłużonych w czasach PRL. Funkcjonowanie prokuratury dobrze pokazują machlojki i zacieranie śladów przez prokuratorów w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika.
To samo dotyczy funkcjonowania policji.
Aferzyści chodzą bezkarni. Karani są ci, którzy afery ujawniają.
I taki wymiar sprawiedliwości i organa ścigania mają zagwarantować karanie amerykańskich żołnierzy według polskiego prawodawstwa!

Wracam do "sukcesów" podpisanej umowy.
Czy sukcesem jest zmuszenie Amerykanów do płacenia podatków obowiązujących u nas?
Gdyby stacjonowali na księżycu, powinni płacić podatek księżycowy. Gdzie tutaj jest sukces?
Natomiast niewątpliwym sukcesem jest wynegocjowanie zapisu, że za ewentualne szkody materialne spowodowane u nas przez Amerykanów Polska pokryje jedynie 25% wartości spowodowanych przez nich szkód. Cieszmy się, że zapłacimy za wyrządzone przez nich szkody jedynie tyle, a nie więcej.

Sukcesem negocjacyjnym jest zapewne też fakt, że rakiety jak na razie będą tylko atrapami, a stacjonowane będą, przynajmniej na początku, "rotacyjnie". A więc raz będą, a raz nie będą (stacjonowane).
W razie ataku terrorystycznego na amerykańską bazę atrapy nie wyrządzą takich strat, jak uzbrojone rakiety bojowe. No i w okresach rotacyjnych bez patriotów-ślepaków prawdopodobieństwo zamachu terrorystycznego na amerykańską bazę będzie mniejsze.
Nie podano jedynie, czy żołnierze amerykańscy, analogicznie do rakiet-straszaków też będą u nas przebywać rotacyjnie.

A tak na serio...

Jednym z atrybutów suwerenności jest posiadanie narodowego monopolu na obronność własnego kraju. A więc wyłącznie własna armia, podlegająca wyłącznie własnym władzom.
Nasza armia podlega nie tylko naszym władzom. Podlega także dowództwu NATO.
A na polskiej ziemi znów będą stacjonowały obce wojska. No i co z tego, że sojusznicze?
Nawet, jeśli amerykański żołnierz to nasz sojusznik, to jednak jest on obcy.
Jak kiedyś... Czerwonoarmiejcy też byli sojusznikami...

Ciekawy szpagat wykonali przy tej okazji nasi politycy. Z obydwu zwalczających się dominujących obozów politycznych (PO i PiS).
Politycznie wielkim bratem jest dla nich Unia Europejska.
Militarnie wielkim bratem jest dla nich USA.
Co zrobią nasi politycy, jeśli pomiędzy politycznym i militarnym wielkim bratem dojdzie do konfliktu interesów? Czy zgodnie opowiedzą się po stronie tego samego wielkiego brata? Czy też każdy z nich będzie miał prawo wybierać sobie tego, którego bardziej lubi?

A póki co, staliśmy się faktycznym militarnym satelitą USA.
Czy warto się tym przejmować? Wszak nie jest to większym upokorzeniem niż bycie podrzędną prowincją Unii.
Ciekawi też mnie, którą pieśń będą nucić następne pokolenia?
Boże Chroń Amerykę...
czy też...
Boże coś Polskę przez tak liczne wieki...

Brak głosów