Fikcja demokracji

Obrazek użytkownika Andrzej 101
Blog

Z demokracją jest jak z ciążą. Albo jest ciąża, albo jej nie ma. Nie można być częściowo czy pośrednio w ciąży. Albo albo...
Ciekawym zjawiskiem jest występowanie zaburzenia psychcznego zwanego ciążą urojoną. Zdarza się też czasami ciąża symulowana (kobieta wpycha sobie poduszkę pod sukienkę, aby w sklepie lub urzędzie zostać obsłużoną poza kolejnością).
Tak samo jest z demokracją. Albo ona jest, albo jej nie ma.
Ewentualnie, analogicznie z ciążą, występuje patologiczna demokracja urojona lub demokracja symulowana.

Rzeczywista, zgodna z definicją demokracja jest utopią. Taką samą, jak marksizm.
Rządy ludu pojmowane dosłownie oznaczają, że każda decyzja, każde prawo czy wprowadzany przepis wymagałyby przegłosowania i zgody ludu. Jest to po prostu niemożliwe.
Dochodzi w tym miejscu dodatkowa trudność. Uzyskanie jednomyślności możliwe jest jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Normalnie zdania są różne. Wprowadzono więc ograniczenie ludowładztwa mówiące, że rządzi połowa ludu plus jeden głos.
Krytycy takiego rozwiązania twierdzą, że może dochodzić do sytuacji, gdy głupia większość narzuci swą wolę mądrzejszej mniejszości głosem jednego głupca. Obawa taka jest niestety uzasadniona.
Trudno znaleźć człowieka naprawdę mądrego. Za to aż roi się od inteligentnych inaczej.

Chcąc usprawnić funkcjonowanie ludowładztwa wymyślono zasadę przedstawicielstwa. W teorii powinno to wyglądać tak: lud wybiera swoich przedstawicieli, a ci w jego imieniu, słuchając woli ludu, robią w imieniu ludu to, co jest ludu wolą.
Tyle teoria. Piękna jak księżniczka z bajki.

Wymyślona zasada przedstawicielska, zwana demokracją pośrednią, zamiast demokrację ulepszyć po prostu ją zlikwidowała.

Tzw. demokratyczne wybory są parodią demokracji. Zasadą demokracji jest wszak założenie, że wszyscy są równi. A równość powinna implikować w sobie także równość szans w wyborach.
Już sam dostęp do mediów nie dla wszystkich kandydatów jest jednakowy. Nie każdy kandydat ma jednakowe poparcie w mediach, które z reguły promują kandydatów "swoich" a nie tych lepszych. Ponadto kandydaci dużych partii mają znacznie większe szanse na pomoc partii w zrobieniu profesjonalnej kampanii przedwyborczej. Szeregowy Iksiński, nawet gdy jest mądry i uczciwy, nie ma szans w konkurencji z posłusznym linii partyjnej kandydatem dużej partii. Czy też z bogatym oszustem (casus Stokłosy z 1989 roku).
Od momentu wybrania ich na stanowiska przedstawicielskie jedynie w sporadycznych wypadkach przedstawiciele tacy rzeczywiście słuchają tego, co ludzie chcą. Robią to wyłącznie krótko przed kolejnymi wyborami. Natomiast na codzień owi "przedstawiciele" ludu robią to, co oni chcą, narzucając ludowi swoją wolę. Gdzie mamy więc tutaj do czynienia z cieniem choćby demokracji?
To, co nazywamy demokracją jest jedynie jej parodią.
A o zwycięstwie w wyborach (a wcześniej o umieszczeniu na liście kandydatów partyjnych) decydują kumoterstwo, poplecznictwo, przekupstwo, intrygi, propaganda, kłamstwa i parę innych rzeczy.
Na koniec do urn idzie 60% uprawnionych do głosowania. A z nich 30 - 40% głosuje na zwycięską partię. Która w koalicji z inną partią, mającą jeszcze mniejsze poparcie, rządzi w imieniu całego ludu. Choć wybrana została głosami zdecydowanej mniejszości ludu. Taka to demokracja.

Kłopot sprawia jedynie zakwalifikowanie naszych piewców demokracji do jednej z dwóch kategorii:
- czy są oni psychicznie chorzy na demokrację urojoną (tzn. widzą demokrację tam, gdzie jej nie ma i sami ją sobie (i nam) wmawiają)
- czy też są oszustami symulującymi demokratów.

Najlepiej zbadać to na konkretnym przypadku.
Szwajcarzy w referendum opowiedzieli się przeciwko meczetom. Wprawdzie decyzję podjęto przy pomocy ułomnej zasady : połowa ludu plus jeden głos, niemniej to właśnie lud bezpośrednio podjął taką a nie inną decyzję. Tych głosów na plus ponad połowę było zresztą sporo więcej więcej niż tylko jeden.
W tym wypadku obowiązkiem rzecznika i zwolennika demokracji byłoby przyjęcie woli 57% Szwajcarów bez szemrania do wiadomości. A jeszcze lepiej z zaleceniem, aby jak najwięcej ważnych decyzji podejmował lud bezpośrednio poprzez referendum.

A co zrobili w tym momencie nasi arcydemokraci?
Obrazili się na Szwajcarów, pogrozili im palcem. Co niektórzy nawet polecieli ze skargą do jakiegoś tam trybunału.

Najprawdopodobniej przypadek ten, w połączeniu z pierwszym referendum w Irlandii staną się przyczynkiem do usunięcia referendum ze słownictwa i praktyki w arcydemokratycznej unii. Tak na wszelki wypadek. Bo nie wiadomo, co jeszcze w przyszłości strzeli ludowi do łba.
Ze Szwajcarią też trzeba będzie zrobić porządek. Choć nie należy ona do euroobozu. Aby nie dawała złego przykładu posłusznemu narodowi europejczyków. Kto to widział stosować jakieś tam anachroniczne referenda. Przecież arcydemokraci lepiej wiedzą od ludu, co dla ludu jest dobre a co nie.

Hitler w okresie II wojny światowej uszanował intergalność i suwerenność Szwajcarii.
Zobaczymy, czy nasi arcydemokraci też to uszanują.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)