Obligacje rządowe - własna waluta to podstawa!

Obrazek użytkownika Ja Samuraj
Gospodarka

Jak euro zaciska pętlę na szyi Portugalii?
Od czasu rozpoczęcia kryzysu, nie ma miesiąca bez wieści z Portugalii o kolejnych oszczędnościach rządowych, cięciach budżetowych i masie ludzi tracących pracę. Wydawałoby się, że dzięki takim posunięciom rządu, kraj ten wreszcie wychodzi na drogę konsolidacji fiskalnej budżetu. A tymczasem…
W lipcu agencja ratingowa Standard & Poor’s obniżyła perspektywę długoterminowej oceny dla Portugalii ze stabilnej do negatywnej. Jednocześnie potwierdziła rating obligacji rzędowych na poziomie BB, co oznacza, że są one dość niebezpieczne. Co więcej, wystosowano ostrzeżenie, o prawdopodobnym, rychłym obniżeniu ich ratingu.
Krótko mówiąc, pomimo tylu wyrzeczeń społecznych, perspektywy Portugalii są raczej złe. A jednocześnie rządy USA i Japonii masowo drukują swoje obligacje i śpią spokojnie. Dlaczego? Otóż w przeciwieństwie do tych krajów, portugalskie obligacje rządowe denominowane są w euro. Co powoduje, że „międzynarodowe rynku finansowe”, które szukają najbezpieczniejszych inwestycji dla posiadanych zasobów tej waluty, wcale nie muszą kupować obligacji portugalskich. Wolą np. tańsze, ale i znacznie bezpieczniejsze obligacje niemieckie. Dlatego anons agencji S & P o obniżeniu ratingu jest prawdziwym ciosem dla całej Portugalii.
Warto zwrócić uwagę na zachowanie inwestycyjne banków operujących na terenie Portugalii. Banki te obracają depozytami społeczeństwa portugalskiego. Jednak ponieważ są one także częściami „międzynarodowych rynków finansowych”, to wcale nie muszą tych depozytów inwestować z korzyścią dla Portugalii. Bez problemu mogą je ulokować w dowolnym, innym kraju strefy euro. Dlatego banki portugalskie nie kupują portugalskich obligacji rządowych.
Zupełnie inaczej jest w przypadku Japonii, gdzie 100% obligacji rządowych drukowanych jest w japońskich jenach. Ponadto depozyty bankowe Japończyków również składane są w jenach. I jeszcze fakt oczywisty: japoński jen jest walutą obowiązująca tylko w Japonii, a wszyscy kredytobiorcy jena także zlokalizowani są na terenie tego kraju.
I co z tego? Ano to, że dla banków operujących na terenie Japonii „ostatecznym kredytobiorcą jena japońskiego” jest wyłącznie rząd japoński. I czegokolwiek nie sugerowałyby agencje ratingowe wraz z „międzynarodowymi rynkami finansowymi”, to banki w Japonii chcąc zagospodarować posiadane depozyty, nie mają innego wyboru jak zakup obligacji państwowych. Przez co ich oprocentowanie nie jest tak drastycznie zależne od „widzimisię” agencji ratingowych i jest w miarę odporne na spekulacje „międzynarodowych rynków finansowych”.
Owszem, jest możliwość, że banki komercyjne zamiast japońskich obligacji zaczną kupować papiery zagraniczne. Jednak, aby to zrealizować, najpierw muszą dokonać wymiany posiadanej waluty, np. z jena na euro. Dopiero potem będą miały za co dokonać tego zakupu. Efektem takiej wymiany waluty, jest zwiększenie się zasobów jena w posiadaniu np. zagranicznych bądź krajowych instytucji finansowych. I cóż te instytucje mogą teraz zrobić z tak zdobytym jenem? Japoński jen obowiązuje tylko w Japonii. Czyli mogą albo udzielić pożyczek komercyjnych (gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom) albo kupić… japońskie obligacje rządowe.
Myślę, że teraz już nikogo nie dziwi stale utrzymujący się, najniższy na świecie, koszt obsługi tych obligacji. Na dzień dzisiejszy rentowność japońskich obligacji wynosi: 2-letnich: 0,12%, 5-letnich: 0,28%, 10-letnich: 0,74%.
Tymczasem koszty długów Grecji czy Portugalii biją rekordy. W lipcu rentowność 10-letnich obligacji Portugalii zbliżyła się do 8%, nie wspominając już o Grekach, którzy cieszą się, jak rentowność ich obligacji spadnie poniżej 10%.
Czy warto przyjąć euro?

Brak głosów