Boni otwarty

Obrazek użytkownika wyrus
Blog

Jedenastego września 2007 roku powiesiłem tekścik Mało radykalni producenci jednorazowych maszynek do golenia, w którym to tekściku piszę:

Mój Ojciec miał brzytwę. Nie wiem, czy się nią golił, ale ją miał. A golił się żyletką umocowaną w takiej skręcanej maszynce. Ja żyletką też się goliłem, a później wymyślono jednorazówki, a jeszcze później jednorazówki z dwoma ostrzami. Oczywiście następnie wymyślono jednorazówki z trzema ostrzami, a i jednorazówki z czterema ostrzami już chyba są. I myślę sobie, że producenci jednorazowych maszynek do golenia są za mało radykalni, bo skoro maszynka z trzema ostrzami jest lepsza od maszynki z dwoma ostrzami, to dlaczego nie produkować maszynek z sześćdziesięcioma siedmioma ostrzami albo ze stu czterdziestoma ostrzami?

Andrzej-Łódź podesłał mi linka. Tekst informuje o tym, że Związek Nauczycielstwa Polskiego chce wprowadzenia "zerówek" dla pięciolatków, obniżenia wieku obowiązku szkolnego z siedmiu do sześciu lat oraz finansowania publicznych przedszkoli z subwencji oświatowej. Dlaczego ZNP chce, aby już pięciolatki musiały chodzić do przedszkola? Ano przede wszystkim dlatego, że przeprowadzane w różnych krajach badania dotyczące rozwoju dzieci wskazują na olbrzymie znaczenie dostępu do edukacji od najmłodszych lat. Dzieci, które uczęszczają do przedszkoli, lepiej dają sobie radę w szkole, lepiej rozwijają się emocjonalnie, społecznie, werbalnie i intelektualnie.

Jasne - dzieci się rozwijają.

Dzisiaj Pospieszalski w Warto rozmawiać zajął się reformą szkolnictwa (kurwa, jak ja nienawidzę tego terminu - reforma!), w wyniku której to reformy obowiązkowy pobór dzieci do szkół będzie dotyczyć sześciolatków. Pospieszalski, jak zwykle, był stronniczy, ale, jak zwykle, dał się wygadać wszystkim. Może inaczej - wszystkim Pospieszalski nie dał się wygadać, bo o ile Pospieszalski jest przeciwny totalitaryzmowi każącemu posyłać do szkół sześciolatki, to jak się zdaje, nie ma nic przeciwko totalitaryzmowi każącemu posyłać do szkół dzieci siedmioletnie, w związku z czym do programu nie zaprosił nikogo, kto powiedziałby, że złe jest to, iż państwo w ogóle decyduje o tym, że jakieś dziecko do szkoły pójść musi.

W programie dyskutowano ostro, świetna była taka jedna pani doktor, która obalała wszystkie bzdury wygadywane przez jakąś babkę z ministerstwa od szkoły i jakiegoś gościa przedstawionego jako ekspert tegoż ministerstwa. No i ten tęgi profesor też był świetny - on powiedział, że nie kuma, po jaką cholerę naganiać te sześciolatki do szkół. Na koniec programu o to samo zapytał Pospieszalski, a ten facet z ministerstwa od szkoły tłumaczył, że tak będzie lepiej dla dzieci, bo będą miały szkołę w większym kawałku niż teraz i takie tam. Wtedy Pospieszalski zapodał na ekran cytat z Michała Boniego. Otóż Boni, który jest jakimś szefem jakichś doradców premiera, w wywiadzie opublikowanym przez Gazetę Wyborczą 24 listopada tego roku, powiedział:

Ale sześciolatki muszą iść do szkół. Bo chodzi również o to, żeby wcześniej kończyły edukację. To element polityki rynku pracy, bez tego nie będzie miał kto zarabiać na nasze emerytury. Z punktu widzenia wyzwań demograficznych istotne jest, że my tym jednym ruchem wprowadzamy jeden rocznik więcej do zasobów pracy. I to jest dla nas wysoka wartość.

W swoim przywołanym już tekście napisałem:

ZNP ma rację, ale jest za mało radykalny. Bo skoro lepiej jest, kiedy obowiązek edukacyjny nałoży się na dzieci pięcioletnie niż dopiero na sześcioletnie, to chyba jeszcze lepiej będzie, kiedy edukację będą musiały pobierać czterolatki. Ale jeżeli Japończycy zagonią do przedszkoli trzylatki, w konsekwencji czego mali Japończycy będą lepiej od małych Polaków "rozwijać się emocjonalnie, społecznie, werbalnie i intelektualnie" to co zrobimy - będziemy na to spokojnie patrzeć? Ja myślę, że nie możemy na to spokojnie patrzeć tylko musimy ustanowić prawo, w myśl którego edukację będą musiały pobierać dzieci, które ukończą rok. W końcu rozszerzenie obowiązku edukacyjnego ze szkół na przedszkola jest niczym przy rozszerzeniu tego obowiązku na żłobki.

Nie wiem, co myślałem sobie ponad rok temu pisząc tę notkę. Zapewne bardziej robiłem sobie jaja, niż wyrażałem jakieś ogromne obawy co do tego, że pobór do szkoły rzeczywiście będzie obejmował coraz młodsze dzieci. Albo inaczej - z pewnością obawy miałem, ale nie kumałem, że desperacja rządzących demokratycznym państwem jest, w obliczu walącego się systemu przymusowych ubezpieczeń, aż tak duża, że Boni musi jechać w wywiadzie otwartym tekstem. A może nie musi? Może jeszcze nie musi? Może Boni nieopatrznie wyrwał się jak Filip z konopi i powiedział, co wiedział? Nie wiem. W każdym razie dobrze, że Boni powiedział, co powiedział. Przynajmniej nikt już nie będzie mógł stwierdzić, że nie nie był świadomy tego, czym powodują się ci, którzy chcą eksperymentować na społeczeństwie, w tym na sześcioletnich dzieciach.

Brak głosów