Master 31 - 40

Obrazek użytkownika Leszek Smyrski
Idee

31


Chen ustalił z Pierrem, że poddadzą ekspertyzie brylanty, poprzedniego dnia przez sieć znajomych dotarli do jubilerów od szlachetnych kamieni. Zaraz po ósmej przybył David, znawca diamentów zatrudniony w sieci Gautam. Kiedy tylko zajrzał do pudełka, stwierdził, że warte jest co najmniej dwadzieścia milionów euro. Nie chciał nic za wycenę, zastrzegł sobie tylko prawo do zakupu, gdy zaczną coś sprzedawać. Drugi zaproszony stwierdził, że cena brylantów po dokładniejszym przebadaniu może osiągnąć nawet trzydzieści milionów. Po dziesiątej zaczęły się pielgrzymki ekspertów od diamentów ze wszystkich znaczących zakładów jubilerskich, po południu zjechali jubilerzy z Antwerpii i Amsterdamu. Plotka rozeszła się szybko. Ulica zaczęła zapełniać się przypadkowymi gapiami, coraz więcej zwykłych ludzi opowiadało sobie, że gdzieś na ulicy stoi sobie samochód wart pięćdziesiąt milionów. Plotki rządzą się własnymi prawami, dlatego wartość samochodu szybko wzrosła do stu milionów, podobno miał być do wygrania w jakiejś loterii.

Gi lubił Andreasa, kiedyś był jego osobistym ochroniarzem i pilnował dziewczyn będących własnością firmy. Wiedział, że nigdy nie oszukał, dlatego powierzał mu coraz ważniejsze interesy. Kiedy Andreas poszedł na swoje, przez pewien czas czuwał nad jego interesem. Kilku konkurencyjnych sutenerów planowało pozabijać jego dziewczyny, Gi zapobiegł temu tak skutecznie, że tamci zaginęli bez śladu. Gdyby ktoś kiedyś chciał rozkuwać fundamenty pewnego biurowca na przedmieściu, może by znalazł ślady. Gi był bardzo zajęty w przeddzień gali, ale pozwolił Andreasowi wejść na chwilę.
Co jest?
Mam problem z dziewczyną, nie chce pracować, zrobiłem już wszystko. Musiałbym ją zabić, ale to mi się nie opłaca.
Gi wstał, poklepał go po ramieniu i powiedział.
Lubię cię Andreas, jesteś zawsze lojalny. Zaprowadź dziwkę do Victora, pójdzie jutro na ofiarę. Da ci za nią dwie inne. Wybierzesz je sobie, ale pójdą do ciebie dopiero w poniedziałek, po gali.
Dzięki szefie, bardzo ci dziękuję.
Ukłonił się i odwrócił szybko, wiedział, że Gi nie lubi tracić czasu, gdy ma go mało. Zawrócił jednak i powiedział. Szefie. Wybacz śmiałość. Odkryłem ciekawy sektor rynku. Młode dziewczyny chcą sprzedawać dziewictwo. Możemy na tym nieźle zarobić. Już kilka takich interesów zrobiem. Potrzebujemy większej skali, dobrej reklamy i jakichś zachęt.
Gi uśmiechnął się, Andreas był dobrym przedsiębiorcą. Odwiedzę cię po gali. Myślę, że to może nam przynieść dobre zyski i wejdziemy w całkiem nowy sektor. Idź już. Mam dużo pracy.

Julia trafiła do celi z dwoma dziewczynami. Betonowe pomieszczenie bez żadnych sprzętów mogłoby przygnębić każdego, dla niej jednak ważne było, że przez jakiś czas nikt jej nie pobije. Usiadła na podłodze pod ścianą, ukrywając twarz w dłoniach i zaczęła się modlić. Blondynka i szatynka siedzące naprzeciw przyglądały się jej w milczeniu. Kiedy Julia podniosła wzrok, napotkała ich zaciekawione spojrzenia. Bon Jour – powiedziała szatynka. Bon Jour odpowiedziała Julia, tyle umiała. Próbowały rozmawiać po francusku, nie szło zbyt dobrze, po angielsku niewiele lepiej. W pewnym momencie blondynka zapytała po rosyjsku o imię, Julia się przedstawiła.
Szatynka niewiele rozumiała więc Ela, bo tak miała na imię blondynka z Rosji, tłumaczyła. Michelle, szatynka, była francuską muzułmanką, zwabioną do pracy w Szwajcarii, a potem sprzedaną do Belgii. Ela pochodziła z Omska, jej rodzina miała polskie korzenie. Zwabiono ją do pracy w hotelu.
Co robiłaś, gdy tu weszłaś?
Modliłam się.
Czy to coś daje? Myślisz, że Bóg nam pomoże? Modlitwy to strata czasu.
A co takiego fascynującego masz do roboty, oprócz siedzenia na betonie.
Przecież modlitwy są śmieszne, Boga nie ma. To tylko legendy ze starych czasów. Jacyś żydzi zapruci winem a może jakimiś prochami pisali co im ślina na język przyniosła. Religia to opium dla mas. Papieże chronią pedofilów, proboszcz liczy ciągle kasę, księża mają swoje kochanki, ciągle czegoś zabraniają, straszą jakimś piekłem.
No wiesz. Do piekła to akurat nie my trafimy. Właśnie o to się modlę.
Wierzysz w życie wieczne?
Wierzę.


32


Samochód za sto milionów euro rozpalił wyobraźnię ludzi. Przed południem tłumy gapiów przechodziły ulicą i zatrzymywały się obok lamborghini. Obok pojazdu stali jednak ludzie, wyglądający na ochroniarzy, którzy zniechęcali do dotykania. Wiele osób robiło sobie zdjęcia z samochodem. Plotka rozchodziła się szybko, ludzi przybywało. Oczywiste stało się, że ktoś spróbuje ukraść to auto z zawartością. Internet huczał od domysłów, skąd to auto? Dlaczego stoi tam, gdzie stoi? Czy rzeczywiście jest coś prawdy w opowieściach o satanistycznej organizacji porywającej i zabijającej ludzi? Telewizja milczała na ten temat. Było to usprawiedliwione o tyle, że do stolicy Unii zjeżdżali najważniejsi oficjele. Miały być obrady potencjalnego rządu światowego, a potem wielki bankiet w pałacu królewskim. Powstanie prawdziwego rządu nie było jeszcze możliwe, ale w wielu krajach robiono już poważne badania opinii, a potem wdrażano programy informacyjne, które miały zmieniać niepożądane stany. Dużo wcześniej, w dawnym bloku socjalistycznym takie działania nazywano manipulacją, jednak w demokracji liberalnej elity intelektualne nazwały ten proces ustawianiem trendu. Wiadomo było, że ludzie używający pojęcia manipulacja są ignorantami, obskurantami i wrogami postępu.
Mimo wytężonej pracy dziennikarzy plotka o porwaniach i zabójstwach dokonywanych przez elitarny klub bogaczy, podsycana zdjęciami samochodu wartego 100 milionów rozchodziła się coraz bardziej. Nagle jednak wygasła, ludzie zaczęli zajmować swoje myśli innymi sprawami.

Posłanka Nicole Dimonte z frakcji konserwatywnej złożyła jakiś czas temu projekt ustawy, zakazującej przerywania ciąży powyżej szóstego miesiąca, o ile nie ma przesłanek medycznych. Projekt leżał sobie spokojnie w poczekalni, ale okazało się, że właśnie dzisiaj trafił na listę obrad. Przed gmach parlamentu zjechały ekipy wszystkich ważnych stacji telewizyjnych i radiowych, reporterzy wszystkich gazet oraz przedstawiciele pozarządowych organizacji wolnościowych. Relacje na żywo spod parlamentu zasypały cały przekaz. Zjazd oficjeli spadł na drugie miejsce. Na ulicach nagle pojawiło się sporo młodych dziewczyn, ubranych na czarno. Zupełnie przypadkowo na dzisiaj zgłoszona została lokalna manifestacja obrońców życia.

Przedpołudniowe ulice Brukseli zapełniły się młodymi kobietami i dziewczętami. Zadbane, eleganckie, pewne siebie, dziś nieco podenerwowane. Wpatrzone w ekrany telefonów grupowały się w kilku miejscach, gdzie powoli robiło się tłoczno. Trasa marszu obrońców życia krzyżowała się w kilku miejscach z czarnymi dziewczynami, do których dołączali partnerzy, albo potencjalni partnerzy. Popołudnie zapowiadało się ciekawie, po siedemnastej masa kobiet zatrudnionych w biurowcach śródmieścia, zamiast tradycyjnie do klubów i dyskotek, wyjdzie na ulicę.

Telewizje podkręcały atmosferę, słowo wolność padało, w co drugim zdaniu. Obrońcy życia też nie próżnowali. Tradycyjni nacjonaliści w tej konkretnej sprawie zjednoczyli się z organizacjami chrześcijańskimi, muzułmańskimi i żydowskimi. Młodzi mężczyźni dbali o sprawność fizyczną.
Najdziwniejsze jednak było to, że nie widać było jakiejś wzmożonej aktywności policji.

W eleganckim apartamencie sześciu najwyższych oświeconych, Bill i Gi wpatrywali się w ekran. Ten cholerny Chińczyk złamał oodwieczne reguły zachowania. Odrzucił ich podarunek, na dodatek uczynił z niego broń przeciwko darczyńcom. Musieli zastosować środki nadzwyczajne. Uruchomili wszystkie zasoby, jakich mogli bezpiecznie użyć. Kolejnym krokiem byłoby oficjalne użycie wojska, to zaś oznaczałoby całkowitą dekonspirację, przyznanie słuszności teoriom spiskowym. Dobrze wiedzieli, że po wyłożeniu ostatniej karty na stół, będą bezbronni, musieliby wtedy wynieść się nie tylko z Brukseli, ale i z Belgii, może nawet z Europy.

Ktoś zapukał do drzwi. Wszedł Victor z poszarzałą twarzą.
Ściśle tajna wiadomość z Canberry. Z okolic centrum galaktyki zbliża się do ziemi obiekt o wielkości kilkudziesięciu kilometrów. Leci dużo szybciej niż zwykłe meteoryty. Z obliczeń wynika, że najbliżej ziemi znajdzie się jutro po południu. Prawdopodobnie nie dojdzie do kolizji, ale będzie bardzo blisko.


33


Doktor Gertruda Nguyen – Maes nie była medykiem, ale filozofem. Umiała opowiadać ciekawie i z pasją. W ministerstwie zdrowia zajmowała się planowaniem demograficznym i zdrowiem reprodukcyjnym. W programach telewizyjnych promowała aktywność zawodową kobiet i nowoczesne środki antykoncepcyjne. Dzisiejsza debata z aktywistką prolive była łatwa, bo prowadzący wybrali fanatyczkę cytującą ciągle biblię, kreacjonistkę młodej ziemi.
Doktor Gertruda, tak nazywały ją fanki, przedstawiała zwykle wizję szybkiej kariery, szczęśliwej młodości, wycieczek nad ciepłe morza, wesołej zabawy w klubie, przystojnych chłopaków. Kiedy Natalia zacytowała, co pismo mówi o powinnościach żony, Gertruda wiedziała, że wygrała debatę. Na idealistycznie moralne tezy Natalii odpowiadała pobłażliwym uśmiechem i przykładami pokazującymi jak ciężko jest użerać się z bahorem. Natalia, która sławę w środowisku zdobyła żarliwą wiarą i przemawianiem do i tak już przekonanych, nagle poczuła, że zderzyła się z pociągiem. W ułamku sekundy przeszły przez nią mocne emocje, nagle zrozumiała, że mówienie to jedna z najważniejszych spraw w ludzkim życiu. To umiejętność odnalezienia właściwych słów, które użyte w odpowiednim momencie, mają siłę rozbijania intelektualnych zatorów. Usłyszała własny głos, który mówił. Rozumiem wasze racje, chcecie wygody, spokoju i wolności. Macie takie prawo, ale przecież uważacie się za najbardziej zaawansowaną intelektualnie grupę na świecie. Dlaczego nie chcecie pomyśleć o tym, żeby dać tym ludziom szansę na życie. Nie muszą żyć razem z wami i na wasz koszt. Ktoś inny może się tym zająć. Nie musicie znosić ciężarów życia z odpowiedzialnością. Nie musicie cierpieć. Wystarczy tylko wystarczająco długo i wystarczająco intensywnie pomyśleć, rozwiązanie się znajdzie. Na razie jedynie co umiecie, to stosować lingwistyczne sztuczki, po to, żeby zawęzić zbiór istot należących do gatunku homo sapiens.
Przestała mówić, sama zdziwiona tym, że takie właśnie słowa wypowiedziała. Doktor Gertruda patrzyła ze zdziwieniem, uśmiech, który był naturalnym przejawem intelektualnej wyższości wydawał się sztuczny. W głowie miała mętlik, ta dziewczyna złamała reguły, odniosła się do czegoś, czego nie ma. Otworzyła usta, żeby wygłosić inteligentną i ciętą ripostę, zawsze tak robiła. Teraz jednak otwarcie ust nic nie dało. Siedziała tak sekundę, dwie, trzy. Po kilkunastu sekundach prowadzący program zakończył transmisję, puszczono reklamę.

Proliverzy i prochoicowcy spotkali się na ulicach. Początkowo padały wyzwiska, popychanie, szarpaniny. Potem wymiana ciosów. Bójki początkowo były pojedynkami, ale szybko się rozszerzały na całe grupy. Na razie nie używano broni, ale rozbite nosy, zadrapania i siniaki zaczęły pojawiać się coraz częściej. Pierwszym, po którego przyjechała karetka był chłopak, któremu rozbita butelka rozcięła tętnicę. Potem jeżdżono do ran kłutych zadanych nożami, uderzeń ciężkimi przedmiotami z utratą przytomności. Pół godziny później karetki jeździły tylko do naprawdę poważnych przypadków. Jeśli jakiś skopany człowiek leżał na ulicy, jego znajomym doradzano, aby go ocucić i doprowadzić do domu.

Bill rozmawiał z szefem policji. Kategorycznie zabraniał wyprowadzania oddziałów szturmowych, policyjnym patrolom zakazywano zbliżania się do miejsc bijatyk. Policjanci ochraniający zgłoszoną demonstrację zostali wycofani, nie mieli wystarczających środków i sił. Dopiero kiedy manifestanci zaczęli palić samochody, Bill uległ presji. Nakazał komendantowi działanie. Teraz jednak policjantów było za mało. Do Brukseli zaczęły zjeżdżać oddziały z całej Belgii, widać jednak było, że nawet tego będzie za mało. Premier rozmawiał telefonicznie z prezydentem Francji i poprosił o wsparcie. Zamieszki trwały jednak w najlepsze, kiedy zaczęto demolować i rabować sklepy, do manifestacji zaczęli dołączać zwykli przestępcy i całe gangi. Kilkudziesięciu ciężko rannych przebywało w szpitalu, siedem osób zabitych trafiło do kostnicy.

Komendant policji był przerażony, choć oczywiście nic nie mógł zrobić bez zgody Billa, który przejął od Gi zarządzanie miastem. Bill cierpliwie i po ojcowsku tłumaczył mu, że nawet jeśli będą musieli go poświęcić, żeby zrzucić na niego winę za całą sytuację, i tak finansowo będzie zabezpieczony on i jego rodzina, poza ewentualną dymisją włos mu z głowy nie spadnie. Zresztą nawet dymisja była mało prawdopodobna. Wszystkie telewizje tłumaczyły widzom, jak bardzo nie do przewidzenia były ekscesy, do których doszło w mieście i z jakim zaangażowaniem komendant zmagał się z kryzysem. Widzowie zmienili zdanie i cała społeczna złość wylała się na Natalię.

Chen słyszał o zamieszkach, Pierre relacjonował mu na bieżąco wydarzenia. Wszystkie jednak były dosyć daleko. Wiedzieli jednak, że lamborghini za sto milionów może przyciągnąć kłopoty.

34


Dietlaf Rumpke lubił rap i pistolety. Lubił też imprezy z alkoholem, kokainą i dziewczynami. Interesy zaczęły mu podupadać, marzył więc o uśmiechu finansowego losu i szukał okazji. Gdy usłyszał o lamborghini wypełnionym złotem i diamentami, zrozumiał, że to do niego uśmiechnęło się szczęście. Skrzyknął szybko kolegów, załatwili wielkiego hammera z lawetą, sześć karabinów maszynowych, sporo granatów hukowych i dymnych i trochę innej broni. Sześciu osiłków o grubych karkach i ponurych spojrzeniach mogłoby wystraszyć każdego, taki zresztą był cel ich akcji. Postrzelać, zabić kilka osób, zabrać samochód na lawetę i odjechać w bezpieczne miejsce, z dala od ciekawych oczu. Dietlaf był trochę romantyczny. Uwielbiał opowieści o Wikingach, grał w gry, w których trzeba było zabijać. Wolał jednak prawdziwe życie i prawdziwe zabijanie. Lubił zaskoczyć i pobić. Czasami porywał i torturował, trochę dla zabawy, trochę dla okupu. Koledzy byli podobni. Czasami wspólnie prowadzili interesy, ale dziewczyny, które dla nich pracowały, nie żyły zwykle długo, czasami nawet którejś udało się uciec. Domyślali się, że samochód i zawartość pochodziły od organizacji kierowanej przez oświeconych. Wiedzieli jednak z plotek, że właścicielem został jakiś Chińczyk, który pozostawił go na pastwę losu. Plan był prosty. Zaparkują w okolicy, rozejrzą się. Jeśli nie będzie dużo glin, atakują, biorą auto i odjeżdżają.

Zamieszki na ulicach trwały w najlepsze. Policja w końcu zareagowała, ale było ich za mało. Gasili pewne ogniska, w ich miejsce tworzyły się nowe. Tłum atakował kościoły, ale tylko katolickie. Wiadomo było powszechnie, że katolicyzm to faszystowska religia. Pobito kilka modlących się starych faszystek. Poza tym malowano farbami, wybijano okna i zabierano sobie coś na pamiątkę.
Telewizje pokazywały protestujących z transparentami i raczej w bardziej pacyfistycznych nastrojach. Pokazywano, jak tańczą i śpiewają. Pokazywano zgwałcone kobiety, które zaszły w ciążę. Odrzucenie płodu, który posiadał geny gwałciciela było nowatorską formą psychoterapii. Po kilku miesiącah pracy z emocjami, dziewczyny były w stanie wrócić do dyskotek i zamawiać kolorowe drinki, nie odczuwając żadnego niepokoju ani stresu.

W internecie pojawił się film o dziwacznym tytule – „Przesłanie dla ludzkości od waszych prawnuków z 3550 roku". Na filmie widać było kilka zwyczajnie ubranych postaci na tle zielonego lasu. Siedzieli na tarasie domku, który nie był jakoś specjalnie futurystyczny. Przedstawili się jako grupa biologów i inżynierów, dbających o bezpieczeństwo populacji. Niewiele mówili o tym, jaki jest stan zaawansowania technicznego cywilizacji, stwierdzili tylko, że już prawie nie ma chorób, pozostały tylko te, które ludzie sami sobie aplikują.
Główną treścią przesłania był apel do kobiet o to, żeby nie zabijały płodów, których mają zamiar się pozbyć. Proponują wyjmowanie autonomicznych organizmów i zamrażanie. Dadzą w ten sposób istotom ludzkim szansę życia w świecie, którego nawet nie będą umiały sobie wyobrazić. W opisie filmu znalazły się linki do dokumentacji technologicznej, rysunki, schematy, procedury.
Na końcu filmu autorzy zapewnili, że stan technologii świata w 2050 roku był wystarczająco zaawansowany, aby to przeprowadzić. You Tube dosyć szybko zareagował, uznał film za oszustwo nawołujące do nienawiści i usunął.

Pałac królewski w Brukseli otoczony był wianuszkiem policji. Już dzisiaj zjeżdżały się ważne osoby i ich asysty. Wielki bal charytatywny był prywatnym przedsięwzięciem, dlatego prasa pisała o nim tylko w działach towarzyskich i o modzie. Wieczorem zjawił się baron Rotshild, nazajutrz z samego rana miał przybyć Rockefeller. Bill przyjął Rotshilda, który dotarł do jego gabinetu siecią podziemnych korytarzy. Rozmowy przeciągnęły się do późna. Baron wracał zamyślony, ściskając w dłoni drobny przedmiot wielkości monety.

Szef lokalnej, brukselskiej stacji telewizyjnej był w bardzo niezręcznej sytuacji. Dziennikarze zebrali materiały o stojącym na ulicy lamborghini, wyładowanym złotem, banknotami brylantami. Nie mógł otwarcie powiedzieć, że wszystkie informacje na ten temat są zabronione przez kogoś, kto dużo może. Tłumaczył więc mętnie o potrzebie odpowiedzialności za słowo. Przekonywał, że informacje o wartości samochodu są mocno przesadzone. Plotka oparta o fakt, że ktoś zaparkował nowe, drogie auto, gdzieś przy ulicy, to trochę za mało na newsa.


35


Chen skłonił się, przyłożywszy pięść do otwartej dłoni. Przed nim stało sześciu starych mistrzów, czterech z kontynentu i dwóch z Hongkongu. Uśmiechali się do niego. Pierre nie wiedział, dlaczego jest tak zadowolony, ale domyślał się, że ci ludzie byli niezwykłymi osobami. Ubrani skromnie w mundurki sprzed wieku, prezentowali jakiś rodzaj majestatu, niedostępny do podkreślenia przez najlepszych krawców. Peter, który ich przyprowadził, promieniał z zadowolenia. Po wymianie uprzejmości Chen przedstawił wszystkich. Nowoprzybyli zainteresowali się sytuacją, Bianka opowiedziała o porwaniu Mariki, Pierre opowiedział o sprawach prowadzonych przez jego organizację, na końcu Chen o swoich przeżyciach. Tłum wokół lamborghini powoli rzedniał, ludzie napatrzyli się, ale ponieważ nie można było zajrzeć do środka, po pewnym czasie tracili zainteresowanie. Pojawiały się wątpliwości, czy tam rzeczywiście są diamenty i złoto. Po jakimś czasie pojawiła się teza, że samochód postawiono po to, żeby odciągnąć ludzi od protestów w sprawie aborcji.

Victor wszedł do gabinetu Gi, skłonił się Billowi i powiedział: Oświeceni zaczęli zjeżdżać, już prawie sto apartamentów jest zajętych, ciągle zjeżdżają następni. Dziś połowa powinna się zjawić. Jutro do południa powinni być wszyscy. Dzieci i niewolników na ofiary już zgromadziliśmy, część jest na miejscu, cześć w Charlerois. Do drugiej po południu wszyscy mają być na swoich miejscach.
Bill spojrzał na Gi – co ty na to? Jesteś zadowolony?
Tak, wszystko idzie zgodnie z planem.
Bill spojrzał mu w oczy, takie niespodziewane spojrzenia są deprymujące, Gi lekko się zmieszał.
Co może pójść nie tak?
Gi skulił się na samą myśl, że coś może pójść nie tak. Byli władcami świata, mogli kupić wszystko i wszystkich, mogli zabić każdego...
No właśnie nie każdego, Cholerny Chińczyk okazał się trudny do zabicia, wyszedł z ich siedziby i wyprowadził swoje dziewczyny. Przez plecy Gi przeszedł dreszcz. Nie okazał jednak nic po sobie.
Co z tym pieprzonym Chińczykiem? Dowiedziałeś się coś więcej?
Pytanie było skierowane do Victora.
Pilotuje jeden z wielkich balonów, należy do tych oszołomów, którzy nie chcą uznawać naszych zasad. Nie mamy dostępu do danych na ich temat, ale mamy nieformalny pakt o niewchodzeniu sobie w drogę. Liczymy na to, że po Wielkiej Gali układ sił się zmieni i ich podbijemy. Nasz Pan jest potężny, więc muszą nam ulec albo ich zniszczymy.
Jak zareagował na samochód z zawartością.
Postanowił przekazać go na działania charytatywne.
Bill i Gi roześmiali się głośno i z wyraźną ulgą. Victor dołączył do nich. Przez chwilę pośmiali się naprawdę szczerze i ten śmiech rozluźnił jakieś dziwne napięcie. Wszyscy mieli gdzieś w głębi przekonanie o tym, że mają do czynienia z rzeczami, których nie umieją objąć umysłem. Teraz usłyszeli znajome słowo. "Charytatywnie". Jedna z najstarszych sztuczek księgowych.
Pierwszy odezwał się Victor – wszyscy najlepsi cwaniacy udają szlachetność, dlatego mają najlepsze rezultaty. Ten Chińczyk zapewne nie ma ochoty zapłacić podatku. Ale chciałem powiedzieć o czym innym.Jest pewien gangster, Dietlaf Rumpke. Słyszeliście o nim i jego ekipie?
Tak. Wynajmujemy go czasami, najczęściej w Afryce. Wjeżdżają dżipem z przyczepką do wioski, zabijają wszystkich, a potem plądrują. Zabierają też dziewczyny i dzieci, ładują na przyczepkę i odjeżdżają. To najbardziej szalona banda, o jakiej słyszałem. To jedyny człowiek, którego się boję. Tylko raz spotkałem go osobiście. Gdyby przyszło mu do głowy mnie zastrzelić, zrobiłby to a dopiero później myślałby co dalej. Gi mówił to z wyraźną niechęcią.
Oni planują ukraść lamborghini, może być jatka. Ciekawi są naszej ewentualnej reakcji.
Bill spojrzał na Gi – co o tym sądzisz?
Formalnie my nie mamy już z tym nic wspólnego, właścicielem jest Chen. On jest teraz za to wszystko odpowiedzialny.


37

Najwyżsi z oświeconych siedzieli w ponurym milczeniu. Zobaczyli coś czego się nie spodziewali, nie umieli wyjaśnić i podświadomie czuli, że nigdy nie zrozumieją co się wydarzyło. Siedzieli tak od kilku minut. Popełnili poważny błąd. Oglądali rajd Dietlafa na wielkim ekranie w sali. Kiedy samochód z lawetą zniknął w kilkusekundowym tornado, wszyscy osłupieli. Spodziewali się rozrywki, strzałów, trupów, płaczu i widowiskowej kradzieży. Otrzymali mocny cios w poczucie własnej wszechwładzy. Staliby tak z rozdziawionymi gębami, gdyby nie Satoreg. Wbrew sobie zaśmiał się głośno, wykrzyknął - pięknie, pułapka zadziałała, chodźmy zaplanować co dalej. Poszli za nim, odruchowo zakładając maski samozadowolenia. Wiedzieli, że niewolnik wybaczy Panu wszystko, bicie, kłamstwa, gwałt, poniżenie, nawet śmierć. Nigdy jednak nie wybaczy okazania słabości i braku pewności w działaniu. Teraz siedzieli sami, mogli bezpiecznie odreagować strach. Gi włączył zestaw głośnikowy, który sprawił, że przez drzwi przebijały się odgłosy wesołego świętowania. Wszyscy niewolnicy powinni wierzyć mocno, że ich Panowie mają pełną kontrolę nad sytuacją. Satoreg doskonale znał rozkład czasowy emocji w grupie, pozwolił jeszcze kilka minut na zapadanie się w przygnębienie. Zaczął delikatnie uderzać palcem w blat stołu, zwiększając stopniowo siłę. Kiedy cała uwaga wszystkich spoczęła na nim, uśmiechnął się i powiedział. Człowiek cały czas się czegoś uczy. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że oni umieją robić takie sztuczki. Ciekawe czy ten gangster w samochodzie z nimi współpracował, czy jakoś go omotali? Gdzie ukryli auto? Musimy się wszystkiego dowiedzieć. To wszystko rozwija się w niespodziewanym kierunku – powiedział Bill. Dlaczego w niespodziewanym? Dlaczego nikt nie sprawdził, jakie mają plany, co chcą osiągnąć? Jutro będziesz na dziewiątym poziomie, będziesz na szczycie a popełniasz szkolne błędy. Chcesz powiedzieć że zaszli cię od tyłu. Przecież powinieneś mieć oczy dookoła głowy. Grydel był wściekły, gdy to mówił. Trenadon dołączył. Masz nieograniczone pieniądze i pełnię władzy. Niedopełniliście obowiązków, jesteście partaczami. Bill usiłował się bronić, Gi milczał ze wzrokiem wbitym w podłogę. Azaren i Ewulon dołączyli do napaści Bilerad próbował bronić oskarżonych. Kłótnia była na tyle głośna, że przebijała przez maskujące dźwięki rozbawienia. Trwało to dosyć długo. Satoreg czekał aż emocje się uspokoją. Na końcu powiedział. Wiemy wszyscy, że oni są dla nas zagrożeniem. Nie jesteśmy w stanie ich pokonać, dlatego nasz Pan musi nas wesprzeć. Jutro, gdy złożymy ofiarę, nasz Pan uzyska największą potęgę. On ich zniszczy. Po to właśnie składamy naszą ofiarę. Otrzymamy adrenochrom z tysiąca dzieci. Kiedy pokonamy tych oszołomów, uzyskamy pełną władzę i przestaniemy się ukrywać. Będziemy mogli wprowadzić całkiem nowy porządek. Nasza władza obejmie cały świat. Satoreg przemawiał w natchnieniu, wszyscy słuchali jak urzeczeni. Miał dar porywania tłumów, przemawiał długo, kreślił wizję doskonałego świata pod rządami doskonałych, choć surowych władców. Potem głos zabrał Gi. Powiedział, jak idą przygotowania do Wielkiej Gali. Początkiem będzie złożenie ofiary z dziewicy, potem dzieci, które już były wykorzystane do cna, też będą torturowane i zabite. Krew będzie gromadzona w kadziach. Potem zostanie złożona ofiara z dorosłych niewolników. Ciała zostaną poćwiartowane i złożone w chłodniach. Każdy z oświeconych ma już przydzielone dziecko, które będzie używał na orgii. Całość musi się dokonać do godziny dwunastej w nocy. Następnego dnia Master nakarmiony cierpieniem zniszczy wszystkich wrogów. To będzie czas chwały dla oświeconych. Wtedy pokażemy światu nasze godło, czerwoną gwiazdę, w którą wpisany będzie sierp, młot i swastyka.

Wezwali Victora, żeby spytać co się dzieje na zewnątrz i jak idą przygotowania do Gali. Wszedł onieśmielony i speszony. Pierwszy raz widział wszystkich najważniejszych sześciu naraz. Czuł się jak student naprzeciw sześciu rektorów, mały i nieznaczący. Zreferował poziom przygotowań. A co u naszych znajomych na ulicy? Zapytał Satoreg. Victor speszył się jeszcze bardziej. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Przyjechały dwie ciężarówki, ustawiono na nich nagłośnienie, między nimi zrobił się placyk i tam odbywają się pokazy Wushu. Jest już ponad tysiąc osób. Do pokazów podkładem jest tradycyjna chińska muzyka. Zaskakujące jest to, że w przerwach występuje chór mnichów, wykonują chorały gregoriańskie.


39


Kung fu w zachodniej popkulturze oznacza to, co naprawdę Chińczycy określają słowem wushu – sztukę walki za pomocą rąk i nóg, jak również przy użyciu broni białej. Sztuka walki oddziałami wojskowymi z użyciem różnorodnych machin, czyli taktyka wojskowa to wuyi. Tai chi chuan to z kolei sztuka poruszania się, poruszać się można w walce, ale i w zwykłym, codziennym życiu. Samo słowo kung fu oznacza człowieka, który przez długą praktykę osiągnął mistrzostwo w jakiejś dziedzinie. Może to więc być mistrz wushu, ale też mistrz parzenia herbaty. Victor tłumaczył oświeconym, którzy obserwowali zaskoczeni to, co działo się w uliczce, gdzie swoją rozróbę rozpoczął Pierre i "Nous Somme Tous Ansamble", a potem dołączył Chen. O ile poprzedniego wieczoru czuli się panami sytuacji, teraz zaczynali się bać.
Chen opowiadał Pierre'owi i pozostałym, jakie są style, kiedy zawodnicy pojedynczo lub w grupkach wychodzili na placyk, by pokazać formy. Najwięcej było form Yang, spokojnych i płynnych, trochę ...
w uliczkę napływali nowi zawodnicy i trochę gapiów, telefony robiły streeming, transmisje z tej okolicy były kompletnie różne, niż te z innych części Brukseli, gdzie tłum demolował sklepy i palił samochody. Facebook i You Tube cenzurowały wydarzenia w tej uliczce, ale niezależne portale powstałe w latach dwudziestych miały już tak silną pozycję, że nawet zagorzali oficjalsi od mainstreamu zaczęli rozumieć, że dzieje się coś dziwnego.
Po kilku godzinach pokazów indywidualnych, zanim zaczęło się ściemniać, wzdłuż całej ulicy ustawiło się pięć rzędów mężczyzn i kobiet. Kilkaset osób do tradycyjnej chińskiej muzyki wykonało tradycyjną formę czterdziestu postaw. Spiker pilnował rytmu, podając nazwy postaw, dzięki czemu całość układała się we wspaniały spektakl, w którym pojedyncze pomyłki giną niezauważone.
Na zakończenie uczestnicy pokłonili się tradycyjnym przyłożeniem pięści do otwartej dłoni.
W tym momencie chór mnichów podjął gregoriańskie "Pater Noster". Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki, rozległa się burza oklasków.
Oświeceni obserwowali to w ponurym milczeniu. Ten pokaz to nawet nie było wypowiedzenie wojny. Ktoś podsunął im przed nos potężną pięść, ale zamiast ciosu w ich stronę wysunął się środkowy palec.
Satoreg wyrwał wszystkich z pogrążania się w depresję. Dzień przed wielką galą nie będziemy rozpaczać, wstawajcie, chodźmy obejrzeć scenę. Postawiliśmy już stojak, katana-kake pod miecz tusanagi. Sam miecz przyniesie nam Master, jutro o szóstej sześć. Wtedy też wejdzie przysłany przez niego człowiek, wprawdzie nie wiemy, kim on będzie, jednak prawdopodobnie to przyjaciel naszego Chińczyka. On go szuka i chce przeszkodzić, tamten z kolei zawarł pakt z naszym Panem, więc będzie jutro mistrzem ceremonii. Oni teraz wydają się nieosiągalni dla nas, jednak kiedy Master otrzyma ofiarę, rozgniecie ich jak pluskwy. My pozostałych zabierzemy do niewoli. Część złożymy w ofierze, reszta będzie pracowała przy kolei podziemnej.
Kiedy przeszli na scenę ich oczy uderzyło złoto. Cała scena, zasłony, posągi, rekwizyty było pomalowane złotą farbą, albo pozłacane. Złota posadzka wylana była ze specjalnej żywicy, dzięki której ani kropla krwi nie wsiąknie w podłoże i później będzie mogła zostać zebrana. Adrenochrom z całej uroczystości spotęguje moc Pana. Gi będzie na scenie i po pierwszej ofierze z dziewicy on przejmie funkcję mistrza ceremonii i tylko on ma prawo wydawać rozkazy. My wszyscy będziemy na widowni. Po złożeniu ofiar Gi zostanie uroczyście podniesiony na ósmy poziom, potem reszta awansów i nominacje na poszczególne funkcje. Na koniec orgia, alkohol i narkotyki.
Obserwatorium w Canberry melduje nam o położeniu statku, który przybywa z centrum galaktyki, wszystkie inne obserwatoria mają zablokowany ten fragment nieba, więc na razie jest to wiadomość ściśle tajna. Prawdopodobnie wkrótce ktoś go wypatrzy, ale im później to się stanie, tym lepiej dla nas. Informację o statku kosmicznym przekazał mi osobiście Master. Poza tym dowiedziałem się od niego, że te oszołomy od balonów mają swoje bazy na księżycu i budują statek, który ma dotrzeć do pasa Asteroidów. Wydaje mi się, że Master zechce zniszczyć im te obiekty.


40


Walki lewicy z prawicą trwały w najlepsze. Na początku na ulice wychodzili wszyscy, jednak bliżej wieczora znikali przypadkowi gapie, ponieważ wzrastała brutalność bójek. Pierwszy zabity trafił do kostnicy po siódmej, do północy liczba wzrosła do jedenastu. Rannych liczono w setkach.
Socjologowie już dawno apelowali o zmianę sposobu uprawiania nauki, jednak opór środowiska postmodernistycznego był zbyt duży. Idee, które 100 lat wcześniej wydawały się przełomowe i rewolucyjne, teraz okazały się brutalnym i prymitywnym hamulcem. Zamiast rzetelnych badań koncentrowano się na woluntarystycznych opowiastkach, dlatego stworzono zupełnie niezgodne z rzeczywistością, ale bardzo wyraziste obrazy świata, dla których warto było przelewać krew, zwłaszcza cudzą.
Ten wieczór był momentem triumfu Adama. Wpuszczał do sieci filmiki o zbrodniach Żydów, o torturach NKWD, o faszystowskich metodach zarządzania, o pedofilii w kościele, o abortowanych płodach i o matkach samotnie wychowujących niepełnosprawne dzieci. Dla każdego według gustu. Pilnował tylko, żeby filmu o żydowskiej zbrodni nie emitować z kanałów lewackich a pedofili kościelnych nie należało puszczać z kanałów oznaczonych prawicowo. Osiemdziesiąt sześć dziewczyn korespondowało gorączkowo z najbardziej zaangażowanymi bojownikami obu stron. Każda miała około 10 korespondentów, czasami nie wyrabiała się z pisaniem, więc później tłumaczyła oczekującemu wielbicielowi, że sama działa dla sprawy i właśnie coś załatwia. Początkowo Adam chciał podzielić dziewczęta na prawicę i lewicę, ale to się zbyt szybko wymieszało, dlatego każda miała możliwość zaznaczenia na czerwono albo na niebiesko całej korespondencji. To bardzo uprościło sprawę i Adam dostał osobistą pochwałę od Gi za ten pomysł. Kiedyś, wcześniej byłby bardzo szczęśliwy, teraz uśmiechał się uniżenie tylko przez wzgląd na Alicję. W rzeczywistości zaczynał nienawidzić swojego pana.
Nienawiść nie przeszkadza w skuteczności. Rozpalony ogień, jeśli będzie odpowiednio podsycany, jest w stanie wiele spalić. Pożoga z Brukseli po południu już dotarła do Paryża, przed wieczorem do zamieszek doszło w Amsterdamie i w Londynie. W wiadomościach francuskich pokazano Juliana, rzekomo zabitego przez satanistów. Chłopak siedział w studio i był kompletnie pijany. Prowadzący opowiadał o organizacji "Nous Somme Tous Ansamble", jako o katolickich oszołomach rzucających bezpodstawne oskarżenia. Pierre, gdy o tym usłyszał, trochę się zdziwił. Zwykle o tym nie myślał, ale gdyby ktoś go spytał o światopogląd, odpowiedziałby – ateista, jak wszyscy.
Późnym wieczorem do opinii publicznej dotarła wiadomość z obserwatoriów astronomicznych na całym świecie. Do Ziemi zbliża się wielki kosmiczny obiekt, jest na kursie kolizyjnym. Jeśli w nas uderzy, będzie po wszystkim.
Marek siedział pod drzewem, zmęczony po całodziennym treningu. Słońce już zaszło, od małego stawu ciągnęło chłodem. Medytował przez kilka ostatnich godzin, był spokojny i pewny. Wiedział, co ma zrobić i jaka będzie cena a jakie korzyści. Myślał o swoim życiu, było ciekawe, ale już się kończyło. Pamiętał, że kiedyś miał samochód, który zaczynał się psuć. To były drobne usterki, ale skumulowane stawały się coraz bardziej uciążliwe. Nie miał wtedy zbyt wielu pieniędzy, więc naprawiał co mógł, reszta się rozsypywała. Klamka, otwieranie szyby, regulacja fotela. Jeździł tak dosyć długo, przyzwyczajał się do starych usterek, ale pojawiały się nowe.
Kiedyś znalazł pracę bardzo blisko domu, samochód stał prawie nieużywany. Pewnego razu, zimą, Marek wsiadł, przekręcił kluczyk i zrozumiał, że to koniec. Zapewne dałoby się to naprawić, ale nie było warto. Zadzwonił po złomiarzy, zabrali auto, płacąc kilka stów i dając zaświadczenie. Pomyślał wtedy o tym, że on też może być takim samochodem. Ten czas zbliżał się coraz szybciej.
Szara postać stanęła przed nim. W głowie usłyszał – Jesteś gotowy?
Tak.
Wyjdź jutro rano, Będziemy cię ochraniać i pokażemy trasę. Wypełnij swoje zadanie i otrzymasz nagrodę.
Marek spojrzał w twarz postaci, która nie miała twarzy, ale on patrzył tam, gdzie powinny być oczy.
Po to tu jestem, żeby wypełnić zadanie, po co to powtarzasz. Raz powiedziałem i wystarczy. Nie musicie mnie chronić.
Będziemy cię prowadzić tak, abyś dotarł na miejsce w odpowiedniej chwili.

3
Twoja ocena: Brak Średnia: 2.6 (4 głosy)