Wdowy smoleńskie - fragment 6

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj
Zapraszamy do lektury kolejnej części wydanej przez wydawnictwo Rafael pod patronatem Niepoprawnych książki "Wdowy smoleńskie". Dziś druga część rozmowy z Beatą Gosiewską.


Domaga się Pani przeprowadzenia ekshumacji. Nie wierzy Pani, że pochowała męża? A może chodzi o coś innego?
Wujek, który był w Moskwie na identyfikacji, jest człowiekiem bardzo skrupulatnym. Zrobił wszystko, co mógł w tej sytuacji. Było to jednak już kilka dni po katastrofie. Ciała były bardzo obrzęknięte. Rozpoznanie mojego męża nie było więc prostą czynnością.
Nie mam wątpliwości, co do identyfikacji ciała. Wujek bardzo dokładnie określił szczegóły. Dzwonił do mnie i ja także opisywałam rzeczy osobiste, które mąż miał przy sobie. Natomiast po identyfikacji rodzina odjechała. Co się dalej działo, nie wiemy.
W lipcu, po trzech miesiącach od katastrofy, bez słowa komentarza żandarmeria wojskowa oddała mi garnitur mojego męża, który rodzina zawiozła do ubrania ciała. Nie wyjaśniono, jaka była przyczyna jego zwrotu i w czym został mój mąż pochowany.

W momencie pogrzebu była Pani przekonana, że mąż spoczywa w trumnie w garniturze zawiezionym wcześniej do Moskwy…
Tak. Byłam tego pewna. Nawet nie myślałam o tym.

Po trzech miesiącach okazało się coś innego?
Okazało się, że garnitur wrócił bez słowa komentarza, bez wyjaśnienia. Do tej pory nikt nie starał się tego wytłumaczyć. Zażądałam wyjaśnienia całej sprawy na piśmie. Powiedziano mi, ze muszę wobec tego napisać pismo do pana premiera. Uważam to za rzecz niedopuszczalną.
Wniosek o ekshumację nie jest związany z identyfikacją.

A z czym?
Uważam, że nie wykonano profesjonalnych badań, które przy takiej katastrofie powinno się przeprowadzić. Nie zrobiono nic, co mogło przybliżyć nas do poznania i wyjaśnienia przyczyn tej tragedii. Mam prawo sadzić, że nie było to przypadkowe. W tej katastrofie wszystko pozorowane jest na niekompetencję, na zaniedbania. Mówi się o niedbalstwie Rosjan. Postępowanie na miejscu katastrofy od pierwszych chwil przeraża, nie mieści się w żadnych standardach cywilizowanych państw. Uważam, że jest to celowe działanie, pozorowanie zaniedbań. Przyczyną tej katastrofy było upozorowanie wypadku.

Kiedy nabrała Pani wątpliwości i podejrzeń?
Bardzo szybko zorientowałam się, że jesteśmy jako rodziny okłamywani. Wiedzieliśmy, że śledztwo w ogóle się nie toczy. Rosjanie nie przekazują dokumentów. Zapewnienia polskiego rządu i prokuratury mówiły o wzorowo prowadzonym postępowaniu. Każdy człowiek, który logicznie myśli, musiał się zastanowić, dlaczego mówią, że wszystko jest w porządku, jeżeli widzimy, że tak naprawdę nic się nie dzieje.
Pisaliśmy pisma o zwrot wraku i czarnych skrzynek. Pytanie, dlaczego tak późno przekazano kopie zapisu z czarnych skrzynek? Dlaczego polscy urzędnicy nie zabezpieczyli od razu na miejscu oryginałów?
Zastanawiające były też wypowiedzi różnych osób z rządu czy posłów. Pamiętam jedną z takich wypowiedzi – posła PO. Było to zaraz po katastrofie, kiedy dyskutowano, która prokuratura powinna prowadzić śledztwo. On wtedy z zupełnie rozbrajającą szczerością powiedział: „Gdybyśmy my prowadzili śledztwo, to byście mieli pretensje do nas, a tak będziecie mieli pretensje do Rosjan”.
Na każdym kroku było widać, że nasz rząd nie dba o interes polskich obywateli. Tuż po katastrofie wydawało mi się, w mojej naiwności chyba, że żyjemy w „normalnym kraju” i obowiązkiem rządu polskiego jest wyjaśnienie przyczyn tej tragedii. Wtedy wierzyłam, że rząd Tuska to zrobi. Wydawało mi się wręcz niemożliwe, że mogłoby być inaczej. Mówiono wówczas o polskiej racji stanu, o polskim honorze. Jednak z każdym dniem widziałam, jak dla rządu ten polski honor, polska racja stanu nie istnieją. Pojawiały się kolejne lekceważące wypowiedzi, śmieszne, pozorowane na niekompetencję, niedbałość. Widać było dziką satysfakcję w obsadzaniu różnych urzędów, których przedstawiciele zginęli w katastrofie smoleńskiej.
SLD, będący, tak jak PiS, w opozycji, nagle zamilkł po tym, jak pan Marek Belka został szefem Narodowego Banku Polskiego. To bardzo wymowny fakt. Według mnie tym kupiono milczenie lewicy.
Uważam też, że człowiek, który chce poznać prawdę, nie powinien się tak wypowiadać, jak robi to wielu dziennikarzy w polskiej telewizji zarówno publicznej, jak i w stacjach komercyjnych. Zszokowało mnie to, że słowo „zamach” stało się tabu.

Pani jako pierwsza to tabu zaczęła przełamywać…
Sporo mnie to kosztowało, kiedy w wywiadach zaczęłam mówić, że był to zamach. Na początku były to takie nieśmiałe stwierdzenia, że to mógł być zamach. Potem graniczyło to prawie z pewnością. Kiedyś jedna z dziennikarek tak skomentowała moje słowa. „Jeżeli mówi pani o zamachu, to gdzie pole do dyskusji? O czym dalej dyskutować?”. Były to szokujące wypowiedzi.
Pojednanie na siłę. Uściski z premierem Rosji Władimirem Putinem. Nagle taka niby przychylność medialna Rosjan. To wszystko były mistrzowskie gesty w świetle kamer. Po raz kolejny sprawdza się to, co mówił mój mąż: że oni mają uśmiech tylko do kamer, a tak naprawdę chcieliby ich pozabijać. Ja to w tych kolejnych działaniach rządu dokładnie widziałam.

Publicznie padały wcześniej słowa o tym, że trzeba dorżnąć watahę…
Były też wypowiedzi, że nie o to chodzi, aby złapać króliczka, ale o to, by go gonić. Dziesięć lat goniono tego króliczka, wreszcie go dogoniono i właśnie obserwujemy satysfakcję z tego płynącą. Jasno widać, kto na tym zyskał.

Ludzi, którzy mają cień wątpliwości i nie zgadzają się z podawanymi oficjalnymi wersjami przyczyn katastrofy, wrzuca się do worka z napisem „straszny PiS”. W mediach mówi się, że działają oni dla określonych politycznych korzyści…
Każdy, kto mówi inaczej niż władza sobie życzy, już jest PiS-owcem, czytaj: kimś złym, mającym złe zamiary. Tak w mediach zaszeregowano też ludzi spod krzyża ustawionego przed Pałacem Prezydenckim, który został stamtąd brutalnie usunięty. Podziwiam tych ludzi. Są różni, ale w gronie tym w większości są prawdziwi patrioci.
To, co się działo pod krzyżem, też było zastanawiające. Po tej wielkiej jedności i solidarności narodu, która zapanowała po katastrofie, ktoś postanowił Polaków skłócić, podzielić, bo tylko takim społeczeństwem można sterować i bezwzględnie manewrować. Gdy śledziliśmy zapowiedzi prezydenta i premiera, to oni najpierw mówili, że oczywiście chcą tam postawić pomnik. Przeszkodą okazał się krzyż. Pamiętam zapewnienia premiera z sierpnia ubiegłego roku, kiedy mówił, że on nie ma nic przeciwko temu, by to miejsce upamiętnić. Po czym okazało się, że jednak jest temu przeciwny. „Porozumienie” z harcerzami, które wykreowano, a które było zapisane na tabliczce zawieszonej na krzyżu, mówiło, że w tym miejscu ma powstać pomnik. Nagle okazało się, że jest to porozumienie tylko i wyłącznie do usunięcia krzyża.
Wiem od ludzi, którzy gromadzili się pod Pałacem Prezydenckim, że osiemdziesiąt procent tych, którzy przychodzili tam, lżyli i bili modlących się pod krzyżem, potem pojawiło się na konwencji Janusza Palikota. Ci, którzy przychodzili tam pijani czy naćpani, nie ukrywali, że są opłacani. Media pokazywały na odwrót. Ludzi, którzy modlili się pod krzyżem i nikomu nie szkodzili, przedstawiano jako agresywnych wariatów. Zresztą z nas też kilkakrotnie usiłowano robić wariatów. Natomiast tych bandziorów, którzy przychodzili tam i pili wódkę, ukazywano jako ludzi wyzwolonych. Dla mnie było to szokujące.
Dopóki sama nie poszłam pod Pałac Prezydencki, nie poznałam obrońców krzyża, też nie wiedziałam, co się tam naprawdę dzieje. Na miejscu okazało się, że wszystko jest zupełnie inaczej niż pokazuje się i komentuje w mediach.

Poszła Pani tam tylko dlatego, żeby się osobiście przekonać, kto ma rację w tym sporze o krzyż?
Kiedy się już nieco pozbierałam, zdecydowałam się tam udać. Nie ukrywam, że były to dla mnie wzruszające chwile. Pod krzyżem byłam kilka razy. Poznałam tam osoby, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. Trudno mówić źle chociażby o ks. Stanisławie Małkowskim, wiernym obrońcy krzyża. Poznałam też siostrę zakonną, którą widziałam na zdjęciach spod Pałacu Prezydenckiego. Wykorzystując urlop w swoim klasztorze, przyjechała na tydzień do Warszawy, żeby pomodlić się pod krzyżem.
Do tej pory, szczególnie dziesiątego dnia każdego miesiąca, docierają tam ludzie z różnych części Polski, bardzo zacne osoby, często z małych miejscowości. Dla nich jest to ogromna wyprawa, ale chcą tam być w tym dniu. To, co się mówi o nich w mediach, jest nieprawdziwe i bardzo dla nich krzywdzące.

Dlaczego doszło do tak dużego podziału społeczeństwa polskiego?
Grupa tak zwanego Tarasa, nieformalnego przywódcy osób domagających się usunięcia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego, była niestety sterowana, bezkarna i przez to bardzo agresywna. Media nie pokazywały tego, co tam robiła. Ci ludzie dopuszczali się przestępstw, które powinny być ścigane z urzędu: obrażali krzyż i uczucia religijne. Służby porządkowe nie ukrywały, że mają zakaz reagowania na to wszystko. Bali się stracić pracę. Wielokrotnie obserwowaliśmy, jak wyrzucano do śmieci portrety naszych bliskich. Dla mnie było to niedopuszczalne działanie władzy skierowane przeciwko obywatelom, których powinna chronić.
Na Nowym Świecie przed pałacem ustawione są kamery monitoringu miejskiego. Zamontowano je z inicjatywy mojego męża, wówczas radnego sejmiku województwa mazowieckiego. Można było dokładnie obserwować to, co się tam dzieje. Wiedziano dokładnie, kto był agresywny. Nakazywano jednak podjęcie ostrych działań przeciwko grupie modlących się, a chroniono bandytów.
Były też wypowiedzi wielu wysokich rangą urzędników państwowych, między innymi premiera rządu polskiego, wicemarszałka sejmu Stefana Niesiołowskiego, którzy mówili: „Mamy nadzieję, że mieszkańcy Warszawy przepędzą tych wariatów spod krzyża”. To było jawne podżeganie do przemocy w stosunku do innych osób. To było niedopuszczalne.

Pani ostro wypowiada się przeciwko rządowi praktycznie od początku tej całej sprawy. Mówi Pani o ukrywaniu prawdy o katastrofie. Czy nie są to za mocne oskarżenia?
Te słowa może są i ostre, ale uważam, że potrafię logicznie ocenić to, co się dzieje i co obserwujemy w Polsce i Rosji po 10 kwietnia. Uważam, że gdyby to był zwykły wypadek lotniczy, to chyba zrobiono by wszystko, żeby ustalić jego przyczyny.
To, co się dzieje w sprawie wyjaśnienia katastrofy, woła o pomstę do nieba. Jest to kpina i fikcja. Nie ma żadnego śledztwa. Mija rok, a polska prokuratura nie ma podstawowych dowodów. Śledczy pracują na jakichś niewiarygodnych kopiach i szczątkowych materiałach.
Otrzymuję grube pakiety z prokuratury. Za każdym razem muszę odbierać je osobiście na poczcie. Ostatnio dostałam kopie dwudziestu kilku dokumentów, które mówią o tym, jakich tłumaczy przysięgłych powołano. Nie dostaję ekspertyz czy też ważnych dla sprawy materiałów. Rodzinom przysyłane są postanowienia o powołaniu tłumaczy przysięgłych. Tylko po co nam te informacje? Tak właśnie wygląda śledztwo. Zgromadzono wiele tomów akt, ale tak naprawdę są one bezwartościowe.
Skandaliczną rzeczą jest to, że rodziny po wielokroć wzywane są na przesłuchania w sprawie tak zwanych wycieków informacji z prokuratury. Toczy się już chyba piętnaście różnych postępowań w tej sprawie. Kto przekazał dziennikarzom materiały ze śledztwa? Czy w ogóle ktoś przekazał jakieś materiały? Zabroniono nam całkowicie kopiowania dokumentów. Jest to skandal. Nikomu z nas ani żadnemu naszemu pełnomocnikowi nie udowodniono, że ktoś przekazał jakieś kopie. Uważam, że był to wyreżyserowany pretekst, aby tak naprawdę uniemożliwić pokrzywdzonym dostęp do akt. Jeżeli chciałabym przejrzeć te dziesiątki dokumentów, musiałabym zrezygnować z pracy zawodowej. Wcześniej mogłam w domu zapoznać się z kopiami. Teraz już nie mam takich możliwości. W rzeczywistości wygląda to tak, że prokuratorzy i referenci usiłują wybrać i usystematyzować cokolwiek z tych bezładnych tomów, które otrzymujemy z Rosji.
Przedziwne są również dokumenty medyczne. Każda z rodzin, z którą rozmawiam, a która przejrzała te materiały, uważa, że nie są to dokumenty medyczne dotyczące ich najbliższych. Tam nie ma podstawowych informacji. Po przejrzeniu tego sądzę, że każdy mógł napisać to, nie robiąc jakichkolwiek badań. Naszych bliskich badano, jak wiemy, na zawartość alkoholu we krwi, natomiast nie zrobiono im zdjęć rentgenowskich chociażby klatki piersiowej.

Wszystkich badano na zawartość alkoholu?
Te osoby z rodzin, z którymi rozmawiałam, potwierdzają, że przeprowadzono takie badanie na ich bliskich. W jakim celu to robiono? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.

Mówi Pani, że pominięto istotne badanie, jakim jest rentgen klatki piersiowej. Co miałoby wyjaśnić takie badanie?
Z tego, co mi wiadomo, rentgen klatki piersiowej mógłby wykluczyć wybuch bomby ciśnieniowej. Wtedy obraz płuc jest bardzo charakterystyczny. To nie zostało wykonane. Nie zrobiono żadnych specjalistycznych badań, które w takich okolicznościach powinny być przeprowadzone. Tak więc trudno mówić o chęci wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
Polska prokuratura i komisja Jerzego Millera nie ma również dostępu do wraku samolotu, nigdy nie była w posiadaniu czarnych skrzynek, które po katastrofie wpadły w ręce Rosjan. Polska strona nie wie, co się z nimi działo.

Poprzednie fragmenty:
informacja wydawcy + fragment 1: Ewa Błasik

fragment 2: Ewa Błasik

fragment 3: Ewa Błasik
fragment 4: Ewa Błasik
fragment 5: Beata Gosiewska

przygotowanie: B78

Brak głosów