Poniedziałek, 26 lipca 2010
Spotkanie z D.T. Jak zwykle trochę pogroził mi palcem, pociągnał za lewe ucho, poklepał po prawym policzku. Jakiż on jest cudowny! Lgnę do niego całym moim jestestwem, wpatruję się w jego oblicze jak w jakiś obrazek. Jak jestem przy nim, nie potrzebuję już żadnej marihuany, haszu czy amfy. Totalny odlot! Niestety G.S. dawkuje mi go tylko w małych porcjach, żeby...