Coś dla adeptów na agenta 007
Tajemnica damasceńskiego epizodu z życia Petelickiego wyjaśniona
W nie tylko w mediach, ale także w merdiach i mendiach pojawia się ostatnio coraz więcej coraz dokładniejszych opisów działalności śp. gen. Petelickiego. Powoli wypełniają się luki w jego życiorysie, ale wiele faktów wciąż okrywa mgła tajemnicy. Tak jest z tzw. "epizodem damasceńskim", którego tajemnicy generał nie wyjawił w oficjalnych wywiadach. Posiadam jednak wiedzę (prawie) z pierwszej ręki na ten temat, bo pan generał sam o tym opowiedział wielu osobom - sądzę, że ich liczbę można spokojnie ocenić na kilkadziesiąt, do tego po obu stronach Oceanu Atlantyckiego. Nie dziwi mnie, że polscy posiadacze tej wiedzy siedzą cicho jak myszki pod miotłą, ale ja mogę skoczyć najwyżej z gazety na podłogę, zdrowiem się cieszę dobrym, nie zamierzam przenosić się z własnej i nieprzymuszonej woli na tamten świat, więc postanowiłam Wam dzisiaj tę bajkę opowiedzieć. Ot tak, żeby dodatkowo uświetnić finał Euro 2012.
Było to dawno, dawno temu, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jak pamiętamy, był to okres nieprawdopodobnego rozpasania gospodarczego, małe firemki powstawały jak grzyby po deszczu, podatki płaciło się ryczałtowe, zniesiono niemal wszystkie przepisy ograniczające działalność gospodarczą i Polska kwitła jak nigdy przedtem i niestety -. nigdy potem. (Tak na marginesie - ech, to se ne vrati i komu to przeszkadzało?). Współpracowałam wtedy z kilkoma niewielkim wydawnictwami, z których żadne oczywiście już nie istnieje. Szef jednego z tych wydawnictw poprosił mnie o przeczytanie niewielkiego fragmentu książki, która miała być bestsellerem i postawić wydawnictwo na nogi. Do tego - jak powiedział - jest zamówienie na tę książkę aż z Ameryki. Ale zanim damy im próbkę do przeczytania, trzeba sprawdzić, czy ta książka faktycznie ma szanse na sukces miary Suworowa. Autor przekazał do wydawnictwa pierwsze dwa rozdziały i w wypadku pozytywnej decyzji miał kontynuować pisanie, a że pieniędzy chciał za to dzieło dużo, to i szef wydawnictwa wolał zachować ostrożność.
Jestem nieuleczalną wielbicielką prozy Johna Le Carré, a jedną z cech jego pisarstwa jest wiarygodność, którą osiąga także dzięki szczegółowemu zdokumentowaniu miejsc, w których dzieje się akcja jego książek. Le Carré czasem popełnia błędy, np. w jednym ze swoich opowiadań opisał klif w Orłowie jako skaliste urwisko, ale to wyjątek i z jego książek można korzystać jak z przewodników turystycznych czy dokumentów epoki. Jeżeli więc ta nowa książka miała stać się bestsellerem, to - stwierdziłam - musi przynajmniej pod tym względem dorównywać klasykom gatunku.
Wróciłam więc do domu z wydrukiem przyszłego bestsellera, ułożyłam się na kanapie i rozpoczęłam lekturę. Pierwszy rozdział zaczynał się od lądowania w Damaszku i tutaj zdziwiłam się po raz pierwszy, bo autor na wstępie zamieścił opis miasta, widzianego z okna lądującego samolotu. Otóż lotnisko damasceńskie znajduje się dosyć daleko za miastem, a nie w jego centrum jak Okęcie, a samoloty schodzą do lądowania nad pustynią i miasta z samolotu w ogóle nie widać. Autor wyraźnie napisał, że przyleciał do Damaszku samolotem rejsowym, więc inne możliwości, jak lądowanie na helipadzie w jakiejś jednostce rządowej raczej nie wchodziły w grę. Autor pisze o obezwładniającym upale i wszechobecnym kurzu, co jest oczywiste w każdym mieście arabskim, a akcja książki toczy się latem, nie pisze jednak o niesamowitym zapachu, który uderza w nozdrza już przy wysiadaniu z samolotu i utrzymuje się nad Damaszkiem jak rok długi - zapachu jaśminu, który porasta w tym mieście każdy centymetr kwadratowy wolnej przestrzeni i jest wyraźnie odczuwalny nawet poza granicami miasta, szczególnie dla nienawykłych do tego duszącego zapachu Europejczyków. Trochę się zdziwiłam, ale czytałam dalej. Następny był opis miasta, minarety, co chwilę śpiewy muezzina. W tym miejscu pojawiły się już poważne wątpliwości. Po pierwsze, muezzini wzywają do modlitwy o określonych porach dnia, a nie co pięć minut. Po drugie, najbardziej uderzające dla Europejczyka dźwięki, jakie słyszy w Damaszku, to kościelne dzwony i widok zakonników i zakonnic na ulicach miasta. Nie tylko dlatego, że ok. 10% ludności Syrii to chrześcijanie, ale także ze względu na obecność w mieście licznych klasztorów, a kościołów jest kilkadziesiąt i nie sposób tego nie zauważyć. Opis jakby żywcem wyjęty z przewodnika turystycznego, ale po Arabii Saudyjskiej.
W dalszym tekście autor, który opisał siebie jako wysokiego, niebieskookiego blondyna, udał się na damasceński suk by tam spotkać się ze swoim "kontaktem". Na suku, według jego opisu, obydwaj panowie, czyli agent i jego kontakt, dokonywali cudów zręczności by zmylić ewentualny "ogon". Próbowałam sobie wyobrazić, jakie to musiały być cuda zręczności, by wysoki blondyn ukrył się w tłumie ciemnowłosych, śniadych Syryjczyków, których średnia wzrostu to jakieś 1,75, więc wszyscy musieli mu sięgać co najwyżej do szyi. Zaczęło się robić śmiesznie. Szczególnie, gdy opisywał prowadzoną szeptem rozmowę z kontaktem i jak rozglądali się, czy nikt ich nie śledzi. W Syrii w owym czasie działało chyba siedem różnych służb specjalnych, wielu z tych agentów studiowało w Polsce, ZSRR i wielu innych krajach i chyba nie mieliby problemu ze zrozumieniem tego szeptu. Natomiast obaj polscy superagenci nie byliby w stanie rozpoznać agenta Muchabharat nawet gdyby stał obok nich i rozmawiał z kolegami o nich, ale po arabsku.
Wczesnym popołudniem, po zmyleniu przeciwnika na damasceńskim suku autor trafia do strzeżonej przez zastępy terroystów siedziby jakiej organizacji palestyńskiej w rządowo-nowobogackiej dzielnicy Mezzeh. Palestyńczyk urzęduje w typowej dla tej dzielnicy, dużej willi. Autor nakazuje mu, by nie przeszkadzał w prowadzeniu operacji "Most" bo inaczej zastrzeli go snajper, który leży na dachu jednej z pobliskich willi i celuje mu w głowę. Przerażony Palestyńczyk oczywiście natychmiast wyraża zgodę, a autor po zakończeniu misji wychodzi, przechodzi obok zastępów uzbrojonych po zęby strażników i wraca do hotelu.
Hmmmm.... Pierwsze pytanie, jakie mi się nasunęło, dotyczyło bezgranicznego zaufania polskiego agenta do słowa, danego przez palestyńskiego dowódcę. W końcu mógł w każdej chwili zmienić zdanie, przecież ten snajper nie będzie tkwił. na dachu do zakończenia operacji. A po drugie, o tej porze wszystkie okna w Damaszku są zasłonięte zewnętrznymi żaluzjami, podobnie zresztą jak w całym basenie Morza Śródziemnego. Czyli ten snajper na dachu nie mógł widzieć nikogo ani niczego.
(...)
Całość przeczytamy tutaj:
http://naszeblogi.pl/30446-tajemnica-damascenskiego-epizodu-z-zycia-petelickiego-wyjasniona
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 312 odsłon