|
4 lata temu |
Dzieło W. Bukowskiego, Moskiewski proces - fragment |
".... nawet wykonawcom uchwały nie przysługiwało prawo poznania całego dokumentu.Otrzymywali „wyciąg z protokołu" i o jego treści nie wolno im było nikogo informować ani ustnie, ani na piśmie.Przypomnienie o tym było wydrukowane drobną czcionką z lewej strony wzdłuż marginesu: Zasady korzystania z wyciągów z protokołu Sekretariatu KC KPZR1. Zabrania się kategorycznie kopiowania, robienia wyciągów z protokołów Sekretariatu KC KPZR, a także powoływania się na nie ustnie lub na piśmie w wystąpieniach publicznych, w prasie lub innych jawnych dokumentach. Nie wolno przedrukowywać uchwał Sekretariatu KC ani powoływać się na nie w rozporządzeniach resortowych, instrukcjach, pouczeniach i wszelkich innych publikacjach urzędowych.2. Z tajnymi i ściśle tajnymi uchwałami (wyciągami z protokołów) Sekretariatu KC KPZR, przesłanymi do komitetów partyjnych, ministerstw, urzędów i innych organizacji, zapoznają się tylko osoby mające bezpośredni związek z wykonaniem danej uchwały. Towarzysze, którzy zapoznali się z wyciągami z protokołów Sekretariatu KC, nie mają prawa ujawniać ich treści. Zatwierdzone uchwałą KC KPZR z 17 czerwca 1976 r., pr. N12, t. 4 s.Zasady korzystania z dokumentów politbiura są jeszcze bardziej rygorystyczne:Do wiadomości Towarzysz, który otrzymuje ściśle tajne dokumenty KC KPZR, nie może ani ich przekazywać, ani zapoznawać z nimi absolutnie nikogo, jeżeli nie ma na to specjalnego pozwolenia KC.Kopiowanie wspomnianych dokumentów i robienie z nich wyciągów jest kategorycznie zabronione. Towarzysz, do którego skierowany jest dokument, po zapoznaniu się z nim składa na dokumencie własnoręczny podpis i datę.Tak właśnie rządziła KPZR: potajemnie, nie pozostawiając śladów, a często również świadków, uważając, podobnie jak Trzecia Rzesza, że tak będzie przez całe wieki. Zmierzała zresztą ku podobnym celom.Ponadto, w odróżnieniu od Rzeszy, była bliska ich osiągnięcia, gdy zdarzyło się coś, czego nie przewidzieli ani Marks, ani Lenin, ani olbrzymia większość ludzi na całym świecie "https://stopsyjonizmowi.files.wordpress.com/2012/09/moskiewski-proces-wc582adimir-bukowski.pdf________________________________________Tak się kończy ta wojna, najdziwniejsza zapewne ze wszystkich wojen w historii. Zaczęła się bez wypowiedzenia, a skończyła się bez fajerwerków. Nie znamy nawet dokładnych dat jej początku i zakończenia, chociaż, być może, pochłonęła więcej istnień ludzkich niż druga światowa, zresztą nie chcemy podliczać ile. Dla jej upamiętnienia nie będą stawiane pomniki ani nie zapłonie znicz na grobie jej nieznanego żołnierza. Chociaż w tej wojnie decydowały się losy całej ludzkości, jej żołnierzy nie żegnano z orkiestrą i nie witano z kwiatami. Widocznie była to najbardziej niepopularna wojna ze wszystkich, które znamy. Przynajmniej dla tej strony, która jakby w niej zwyciężyła. Ale nikt nie cieszy się nawet z jej zakończenia.Zwyciężeni nie podpisywali kapitulacji, zwycięzcy nie otrzymali nagród. Przeciwnie, właśnie ci, którzy jakby przegrali, dyktują dziś warunki pokoju, właśnie oni piszą historię, ci zaś, którzy jakby zwyciężyli, milczą z zakłopotaniem. Zresztą czy wiemy, kto jest zwycięzcą, a kto zwyciężonym?Każde, nawet niekoniecznie najważniejsze wydarzenie w naszym życiu zawsze bada jakaś komisja. Szczególnie jeśli zginęli ludzie. Czy rozbił się samolot, czy doszło do katastrofy kolejowej, czy nastąpiła awaria w zakładzie pracy - a już spierają się eksperci, dokonuje się analiz, ustala się, w jakim stopniu zawinili konstruktorzy, budowniczowie, personel obsługi, kontrolerzy i inspektorzy, a nawet rząd, jeżeli miał choćby minimalny z tym związek. I zawsze analizuje się każdy konflikt zbrojny między państwami.Ale badaniem konfliktu trwającego co najmniej 45 lat (a być może 75), który wciągnął praktycznie wszystkie kraje świata, kosztował dziesiątki milionów ofiar i setki miliardów dolarów, a w dodatku, jak twierdzono, omal nie doprowadził do zagłady naszego globu, nie zajmuje się żadne państwo ani jedna międzynarodowa organizacja.Każde, nawet drobne przestępstwo w naszym świecie musi być poddane śledztwu, osądzone i ukarane. Zbrodnie wojenne nie stanowią wyjątku. Nie mówię nawet o Trybunale Norymberskim i kolejnych późniejszych procesach, w których sądy po dziś dzień muszą zajmować się przestępstwami sprzed pięćdziesięciu lat. Ale oto przykład świeższej daty: wojna w Bośni jeszcze się nie skończyła, a już powołano międzynarodowy trybunał do zbadania przestępstw popełnionych w czasie tej wojny. I tylko ta nasza dziwna wojna jest wyjątkiem - nie sposób zrozumieć, czy już się skończyła, czy jeszcze nie, czyśmy zwyciężyli, czy przegrali?Tymczasem w wielu wypadkach nie ma nawet potrzeby powoływania specjalnego sądu: rozstrzelanie w Katyniu polskich oficerów, jeńców wojennych, już w Norymberdze zostało uznane za zbrodnię przeciw ludzkości. Ale ten, który podpisał rozkaz rozstrzelania, były naczelnik jednego z wydziałów NKWD Piotr Soprunienko, spokojnie dożywa swych dni w Moskwie, otrzymując dobrą emeryturę. Wszyscy o tym doskonale wiedzą, moskwianie chętnie pokażą każdemu dom przy ulicy Sadowoje Kolco i okna jego mieszkania. Żyje również śledczy MGB Danił Kopielański, który przesłuchiwał Raula Wallenberga, i organizator zabójstwa Trockiego generał Paweł Sudopłatow, lecz ani Polska, ani Szwecja, ani Meksyk nie żądają wydania tych przestępców.Przykład świeższej daty: były generał KGB Oleg Kaługin, który, jak sam się przyznał, zorganizował w Londynie w roku 1978 zabójstwo bułgarskiego emigranta politycznego Gieorgija Markowa - głośne zabójstwo za pomocą zatrutego parasola. W kwietniu 1993 roku Kaługin opisał to nawet w popularnej angielskiej gazecie „Mail on Sunday", w artykule pod efektownym tytułem „Zorganizowałem egzekucję Markowa"*-. Podaje tam do wiadomości pasjonujące szczegóły: okazuje się, że wdzięczni bułgarscy bracia podarowali mu w nagrodę broń myśliwską. Teraz często wyjeżdża za granicę, promuje swoją książkę, udziela wywiadów prasie, i nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby go aresztować lub przesłuchać, chociaż sprawa zabójstwa Markowa nie została zamknięta.83A przecież tysiące „specprzeszkolonych" przez KGB zbirów także nie przepadło bez wieści, żyją obok nas, tak samo jak ci, co otrzymywali nielegalnie pieniądze, jak przyjaciele z branży „komercyjnej", jak miliony tych, którzy sympatyzowali i współuczestniczyli, usprawiedliwiali i osłaniali, miliony twórców intelektualnej mody, dzięki której wszystkie zwierzęta są równe, lecz komuniści równiejsi. Można ich również łatwo znaleźć, trzeba tylko chcieć. W każdym razie o wiele łatwiej, niż poszukiwać byłych nazistów w Paragwaju.Ale nikt się tym nie zajmie z bardzo prostej przyczyny:ż e b y p o w o ł a ć m i ę d z y n a r o d o w y t r y b u n a ł , t a k i j a k w N o r y m b e r d z e , t r z e b a n a j p i e r w z w y c i ę ż y ć .Rudolf Hess zmarł w więzieniu w Spandau, a Boris Ponomariow, na przykład, jest emerytem i mieszka w Moskwie, dlatego że narodowy socjalizm został pokonany, a internacjonal-socjalizm nie. Z nazizmem było prościej - prawie bez osłonek odwoływał się do brutalnej siły i nie krył się zbytnio pod maską humanitaryzmu. Sąsiadów po prostu zmusił do oporu i ci, chociaż początkowo niezbyt chętnie, jednakże wyzwanie podjęli.Spróbujmy jednak sobie wyobrazić, że „dziwna wojna", która zaczęła się w roku 1939, przeciągnęłaby się na czterdzieści-pięćdziesiąt lat, ale już bez działań militarnych. Życie biegłoby swoją drogą, pomimo pewnego chłodu w stosunkach z Niemcami. Z czasem reżim by „złagodniał": nie byłoby kogo zamykać w obozach koncentracyjnych i palić w krematoriach. Pojawiliby się swojego chowu reformatorzy (zwłaszcza po śmierci Hitlera), zwolennicy „pokojowej koegzystencji" (zwłaszcza po wyprodukowaniu przez Niemcy broni jądrowej). Rozwinąłby się handel, wspólne interesy. Jednym słowem, reżim nazistowski stałby się w pełni szacowny, nie zmieniwszy ani na jotę swej istoty, obrósłby w powiązania i otoczył się sympatykami, sprzymierzeńcami i apologetami. A po pięćdziesięciu może latach zawaliłby się, wyczerpawszymożliwości swojej ekonomiki i cierpliwość własnego narodu. Ręczę, że przy takim przebiegu wydarzeń świat nigdy by nie zobaczył procesu norymberskiego. Stało się inaczej. Znalazłszy w sobie dosyć męstwa, żeby przeciwstawić się złu, ludzkość znalazła też w sobie dosyć uczciwości, żeby wejrzeć we własną duszę, i jakkolwiek był to proces bolesny, potępić wszelkie formy kolaboracji. Oczywiście, im było łatwiej, bo zwyciężyli, mieli powód do dumy i moralne prawo potępienia tych, co skapitulowali. Proces norymberski nie był bez wad, są powody do krytyki, dokonał jednak wielkiego dzieła: przywrócił normy moralne postępowania człowieka i przypomniał zbłąkanemu światu fundamentalną zasadę naszej chrześcijańskiej cywilizacji - że dana nam jest wolność wyboru, więc osobiście za ten wybór odpowiadamy. W epoce masowego obłędu i totalnego terroru potwierdził prostą prawdę, znaną od czasów biblijnych, a utraconą w krwawej miazdze XX wieku: ani opinia większości, ani rozkaz przełożonych, nawet zagrożenie własnego życia nie zwalniają nas od tej odpowiedzialności. To, co dzieje się dzisiaj, jest całkowitym przeciwieństwem Norymber-gi. Świat dzisiejszy nie ma powodu do dumy: nie znalazł w sobie ani męstwa, by przeciwstawić się złu, ani uczciwości, żeby się do tego przyznać. Nasze nieszczęście na tym właśnie polega, że nie zwyciężyliśmy: komunizm upadł sam, wbrew powszechnym wysiłkom, by go uratować. To jest, gdyby ktoś chciał wiedzieć, największy sekret dokumentów, które mam przed sobą. Czy można się dziwić, że nikt nie chce ich publikować?Czyż można się dziwić, że zastanawiamy się nad każdą awarią, a rezygnujemy ze śledztwa w sprawie największej katastrofy naszego stulecia? Przecież w głębi duszy wiemy, do jakich wniosków nieuchronnie doprowadzi śledztwo, każdy bowiem człowiek zdrowy na umyśle wie, kiedy wszedł w zmowę ze złem. Nawet jeżeli usłużny rozum podpowie logiczne i na pozór szlachetne usprawiedliwienie, głos sumienia będzie powtarzać swoje: n a s z g r z e c h p i e r w o r o d n y p o c z ą ł się w t e d y , k i e d y z g o d z i l iś m y się „ p o k o j o w o k o e g z y s t o w a ć " z e z ł e m .To się objawiło już przed Norymbergą, kiedy Stalin okazał się wielkim obrońcą demokracji, i w Norymberdze, gdzie Związek Sowiecki znalazł się wśród oskarżycieli, a nie wśród oskarżonych, i w końcu lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych za Chruszczowa, gdy wyrażenie „pokojowa koegzystencja" weszło do słownika politycznego. I za każdym razem płacono krwią niewinnych, jak to się dzieje w interesach z diabłem krwią wydanych Stalinowi Kozaków, krwią zdradzonych w Jałcie narodów Europy Wschodniej, krwią Węgrów, narodów Kuby, Konga...Lecz ostatecznie pokój ze złem zastał zawarty już w naszych czasach, za Breżniewa. Nie ma co teraz udawać niewiniątka i usprawiedliwiać się tym, że nie wiemy, jak walczyć ze złem: bardzo dobrze wiedzieliśmy. Tam, gdzie odmówiliśmy „dobrosąsiedzkich" stosunków ze złem, gdzie zło zostało odrzucone, uznane za niedopuszczalne, doskonale wiedzieliśmy, co robić. I jeżeli uznano, że takim złem był na przykład rasizm, to nikomu nie przyszło do głowy walczyć z nim rozwijając handel lub wymianę kulturalną z Afryką Południową. Przeciwnie, bojkot uważany był za jedyne adekwatne rozwiązanie i stosowany z taką bezwzględnością, że żaden sportowiec nie mógł pojechać na zawody do Afryki Południowej, nie ryzykując kariery. Natomiast zorganizowanie w Moskwie Igrzysk Olimpijskich uważano za w pełni dopuszczalne, i to w szczytowym okresie aresztowań i agresji w Afganistanie. Chciałbym zobaczyć tego, kto zdecydowałby się zaproponować urządzenie Igrzysk Olimpijskich w Johannesburgu lub w Pretorii! Co by z niego zostało? A skoro już rasizm został uznany za zło, żadna gazeta nie drukowała artykułów zwolenników apartheidu, nie zważając na wszelkie deklaracje o wolności słowa i druku. Policja jawnie prześladowała grupki o rasistowskich poglądach, a człowiek podejrzewany o sympatie rasistowskie nie mógł nigdy i w żadnej dziedzinie zrobić kariery. I proszę zwrócić uwagę: nikomu nie przyszło do głowy mówić o „polowaniu na czarownice".Rasizm był otoczony kordonem sanitarnym nietolerancji i dlatego się nie rozprzestrzeniał, nie stawał się zjawiskiem codziennym. Komunizm zaś traktowano z szacunkiem, akceptowano. Nie wolno było z nim walczyć, uchodziło to za nieprzyzwoite, zalecano raczej „poszerzanie kontaktów". Toteż rozkwitł niczym wspaniały kwiat i zagarnął pół świata. Czy to nie oczywiste? Czy był choć jeden człowiek na świecie, który by tego nie rozumiał? Czy politycy nie wiedzieli, że zachęcając do rozszerzania kontaktów handlowych z blokiem sowieckim, płodzą Hammerów, Maxwellów i Bobo-lasów? Czy podejmując uroczyście delegacje sowieckich działaczy i „deputowanych" nie rozumieli, że przyjmują nie mężów stanu i parlamentarzystów, lecz zbirów i ich marionetki? Czy podpisując umowy o „wymianie kulturalnej", „współpracy naukowej" i „kontaktach międzyludzkich" nie rozumieli, że umacniają przez to władzę KGB nad społeczeństwem, gdyż to właśnie KGB będzie typować „odpowiednich kandydatów" do tych kontaktów???????????????????????????Władimir BUKOWSKI, MOSKIEWSKI PROCES |
1 |
Władimir K. BUKOWSKI , R.i.P. |
|