Eurosceptycyzm – coraz silniejszy ruch społeczny.

Obrazek użytkownika Ja Samuraj
Gospodarka

Zbliżające się wrześniowe wybory w Niemczech powodują stopniowe przebudowywanie się tamtejszej sceny politycznej. Najbardziej znamienne, jak do tej pory, jest powstanie partii, która głosi postulaty demontażu strefy euro i powrotu Niemiec do marki.
Co więcej, partia ta zdobywa coraz większe poparcie społeczeństwa, gdyż Niemcy, nie chcą podejmować ciężaru wspierania zmagających się z kryzysem zadłużenia państw strefy euro. Po prostu nie chcą ich ratować kosztem własnego dobrobytu.

Podobne, krytyczne wobec euro-globalizacji, ruchy społeczne nasilają się również we Włoszech, gdzie w lutym tego roku znaczne poparcie uzyskała partia sceptyczna wobec wspólnej waluty.
http://sankei.jp.msn.com/world/news/130331/erp13033108230002-n1.htm

Zresztą obserwując nastroje społeczne w Europie widać, że ludzie już dostrzegli swoistą kolizję pomiędzy demokracją a Euro-Globalizmem. Sprzeciw wobec euro, niczym epidemia, rozprzestrzenia się od Grecji, poprzez Francję, Holandię, Włoch, a wreszcie dotarł do Niemiec. Dla społeczeństw tych krajów widoczny staje się fakt, że realizacja tych jakże pięknych, ale niestety jedynie w teorii, postulatów Euro-Globalizmu powoduje po prostu ich ubożenie. Wspólna waluta = wspólna bieda. Problem polega także na tym, że jak do tej pory dla krajów w kryzysie, strefa euro nie ma żadnego innego rozwiązania, jak forsowany plan niemiecki: oszczędność budżetowa i reformy strukturalne.
Grecy, Hiszpanie, Portugalczycy, Cypryjczycy wręcz regularnie protestują przeciwko oszczędnościowym posunięciom rządu. Już nawet prezydent Francji głośno ostrzega, że utrzymanie dotychczasowej strategii oszczędności, nie tylko pogłębia recesję w Europie, ale może doprowadzić do przypadkowego „wyładowania”.
A więc kto tak silnie nalega na utrzymanie tej polityki oszczędności? Oczywiście Niemcy.
Odnoszę wrażenie, że rząd niemiecki narzucił sobie misję uratowania wspólnej waluty i czuje się odpowiedzialny za jej przetrwanie. Jest to jakby rodzaj dumy narodowej z odgrywania roli lidera strefy euro. Dla Niemiec waluta euro jest „dzieckiem” niemieckiej marki i wydaje się być częścią nacjonalizmu tego kraju.
Gdyby rozwinąć ten tok myślenia – przecież jesteśmy Europejczykami, to Niemcy mogliby zaakceptować przekazanie części własnych dochodów na rzecz innych krajów. Co niewątpliwie pomogłoby utrzymać wspólną walutę i rozwijać strefę. Jednak jest to nierealne! Ponieważ Niemcy mają niemiecki nacjonalizm, a nie Euro-nacjonalizm. I tu widać najdokładniej, że nie istnieje coś takiego jak „naród europejski”. Żal mi tych polityków, którzy brylują na salonach Unii, a zapominają o pracy na rzecz swoich obywateli. Żyją w świecie wirtualnym, a rzeczywistość…
Ale jeszcze bardziej żal mi obywateli tych krajów. Bo to oni będą płacić rachunki za euro-entuzjastyczne decyzje swoich liderów. A czołowi politycy, jak doniosły media, już szykują się do objęcia ciepłych stanowisk w strukturach unijnych. Mam wrażenie, że po prostu, po zakończonej kadencji - uciekną z kraju.

Brak głosów

Komentarze

Wspólna waluta - podobnie jak bezgraniczna UE - to utopia, podobnie jak niegdyś ZSRR i jego kraje satelickie.

Pozdrawiam

krzysztofjaw

Vote up!
0
Vote down!
0

krzysztofjaw

#358186

Eurosceptyczka to ja
elzbieta23, 26 Listopada 2009, 11:13
Moja nieufność

Okopałam się i tkwię w swoim bunkrze nieufności do tego co dzieje się wokół. Z niechętną rezerwą przyjmuję zapewnienia, że to dla mojego dobra powinnam wyzbyć się swoich zgrzybiałych i cuchnących stęchlizną obyczajów. Zapewniają mnie, że poddana indoktrynacji zostałam zawiedziona na manowce i ubezwłasnowolniona przez wrogów rozwoju. Przekonują, że nic co z tradycji moich przodków wyrosło, nie zasługuje na kultywowanie, bo oparte było o ciemnotę i złudzenia.
Strzelają do mnie swoimi argumentami głosiciele pluralizmu i krzewiciele kultury typu „Performance”. Moda na „wolność słowa” niesie pozwolenie na kpiny i szyderstwa z wartości i świętości mojej własnej kultury.
Niosąc wyzwoleńcze hasła dla odmienności ,równocześnie, ostrzem propagandowej szabli ścina się przy samym gruncie wyrosłe w patriotyzmie, uznane dogmaty. „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród…” – już nie wzbudzi poczucia więzi z narodem, bo któż z szacunkiem pochyli głowę nad twórczością jakiejś tam…lesbijki! O ironio! Jak łatwo ci szermierze popadają w hipokryzję!
W swoim okopie staram się przeczekać tę, przypominająca chińską, „rewolucję kulturalną”. Może nie zniszczy wszystkiego, może coś przeoczy…pozostawi następnym pokoleniom choćby namiastkę …
Bo to wszystko się załamie wcześniej, czy później. Nigdy sukces nie będzie owocem tego sztucznie szczepionego drzewa różnorodności każdego typu, jakim pragnie być w zamysłach twórców moloch, zwany Unią Europejską.
Wyludniające się regiony pozbawiane młodzieży, staną się łupem sprowadzanych w desperacji, obcych kulturowo najemników, im tańszych, tym bardziej odmiennych od nas, ale korzystających z pełni praw gwarantowanych przez Unię. Ujrzymy całą plejadę zwyczajów typowych dla przybyszów, ale czy akceptowanych przez nasz osobisty system pojmowania swobód?
Podczas kiedy nasi emigranci zarobkowi w pogoni za lepiej płatną pracą przeludniają zachodnie kraje Unii, w Polsce tworzy się jedno wielkie „gospodarstwo agroturystyczne”.
Pozbawiony przemysłu kraj, staje się zapleczem taniej siły roboczej, swoistym „supermarketem” z którego można wybierać do woli: a to, co ładniejszy towar do domów uciechy na Zachodzie, a to, co ciekawiej położoną działkę wraz z jeziorem, nad którym leży, a to jakiś dworek, czy pałacyk, bo to wszystko za niewielka cenę przystępną dla… projektodawców zamysłu zwanego Unią Europejską.
Nasz Rząd zdaje się skupiać wyłącznie na zachowaniu pozorów. Na utrzymaniu wizerunku uśmiechniętej szczęśliwie społeczności, korzystającej z dobrodziejstw niesionych wraz z dotacjami.
Sprawy nieefektowne, szare, złe, brudne, splamione kłamstwem, korupcją, biedą, nadmiernym zadłużeniem, głodowymi zarobkami, chorobami, są wykluczone z życia oficjalnego. Należy o nich mówić półgłosem, a najlepiej poza kamerą – to takie niemedialne przecież!
Zapewnia się, że wszystko jest na dobrej drodze. Musimy tylko wykrzesać w sobie jeszcze trochę cierpliwości i będzie świetnie, bo wspólnie z Europą zmieniamy życie na lepsze dla każdego jej obywatela.

Czy mamy szansę na to, by nasze relacje z zachodnimi obywatelami Unii stały się kiedyś w pełni przyjazne? Takie chociażby, leciutko nawet, przypominające stosunki łączące obywateli polskich wywodzących się z różnych regionów kraju?
Przypomina mi się pewien francuski film sprzed lat. Rzecz dotyczyła konfliktu na tle rasowym, którego ofiarą padł Algierczyk, notabene bardzo oddany i zasłużony w przeszłości państwu francuskiemu. W pomoc nieszczęśnikowi zaangażował się jeden z dziennikarzy i doprowadził do szczęśliwego finału, przekonując swoich rodaków o ich złym osądzie całej sprawy.
Film miał zakończenie, które wryło mi się bardzo głęboko w pamięć. Zapytany przez owego dziennikarza Algierczyk – bohater filmu, o to jakie jest jego największe marzenie, odparł: - „Chciałbym, abyś stał się moim przyjacielem” – zapadło głuche i wymowne milczenie…
Ktoś powie, to było dawno, teraz jest zupełnie inaczej. Europa się zmienia i tolerancja króluje w najlepsze.
Ale , czy ktoś jeszcze pamięta za co zginął Pim Fortuyn ? Albo, jak się ma takie myślenie do planowanego we Francji, Dnia bez Emigranta, czy „Białego Bożego Narodzenia” „ we Włoszech?
„Eurosceptycy”, to miano, którym zwą takich jak ja – nieufnych, podejrzliwych, wychwytujących każdą wątpliwość – istna zmora euroentuzjastów…I tylko konstytucyjne prawo do wolności przekonań, daje jako takie wzmocnienie naszego ostatniego szańca.

Vote up!
0
Vote down!
0
#358190