„Nie jestem bohaterem”
Dramatyczna ucieczka Chen Guangchenga, niewidomego chińskiego dysydenta, z aresztu domowego i jego schronienie się w amerykańskiej Ambasadzie w Pekinie doprowadziło do kryzysu dyplomatycznego na linii Pekin–Waszyngton tuż przed wizytą amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton w Państwie Środka. Fakt, że administracja Obamy uległa ostatecznie Pekinowi i nie zapewniła Chenowi bezpieczeństwa – został zmuszony do opuszczenia placówki – wywołał falę krytyki zarówno w USA, jak i wśród chińskich dysydentów na całym świecie. Niewidomy prawnik samouk stał się niewygodny i dla Pekinu, i dla Waszyngtonu.Urodzony w 1971 r. Chen Guangcheng stracił wzrok w wyniku przebytej w dzieciństwie choroby. Studiując chińską medycynę na Uniwersytecie w Nanjing, zainteresował się prawem. Jego pierwszy „prawniczy sukces” przyszedł jeszcze na studiach, gdy złożył w Pekinie skargę na lokalne władze wymuszające na jego rodzicach płacenie za niego podatku, mimo że według chińskiego prawa jako osoba niepełnosprawna był z tego obowiązku zwolniony. Ku zdumieniu Chena w odpowiedzi na jego pisma władze w końcu zwróciły pobrane kwoty. Chen zrozumiał, że to często władza sama nie zna obowiązującego prawa albo przekonana, że tej wiedzy nie mają obywatele, dopuszcza się łamania przepisów. Od tej pory misją prawnika samouka stało się niesienie pomocy prawnej tym, którzy prawa nie znają i są często na przegranej pozycji w starciu z lokalnymi władzami. Po studiach i powrocie do rodzinnej wioski Dongshigu (prowincja Shandong) Chen często pomagał rolnikom, pisząc petycje do władz lokalnych czy reprezentując mieszkańców wiosek w sądach.<strong>Areszt za obronę życia</strong>Chen od lat dokumentował także przymusowe aborcje i sterylizacje będące częścią chińskiej polityki jednego dziecka. To dzięki niemu światło dzienne ujrzały przerażające historie, takie jak ta dotycząca kobiet z miasta Linyi (prowincja Shandong). Gdy okazało się, że miejscowa ludność nie przestrzega „polityki planowania rodziny”, grupa odpowiedzialna za jej wdrażanie w prowincji Shandong porwała 17 tys. kobiet. Te, które były w ciąży, zostały poddane aborcji, pozostałe – sterylizacji. Guy Sorman, francuski politolog, po spotkaniu z Chenem Guangchengiem pisze w swojej książce „Rok koguta – imperium kłamstw”, iż „w niektórych przypadkach 7-, 8-miesięczny płód był zanurzany we wrzącej wodzie”. Gdy tylko Chen Guangcheng złożył pozew przeciw władzom prowincji Shandong, oskarżając je o nadmierną egzekutywę polityki jednego dziecka, zamknięto go najpierw w areszcie domowym, a następnie skazano na cztery lata i trzy miesiące za „niszczenie cudzej własności i zakłócanie ruchu drogowego”. Po odbyciu kary, od 2010 r. Chen przebywał w areszcie domowym w rodzinnej wiosce Dongshigu.Niewidomy dysydent, jego żona i dzieci* byli zupełnie odcięci od świata. Gdy próbowali się kontaktować z innymi pisemnie lub poprzez nagrania wideo, byli bici przez policję. Wielu wpływowych polityków, a nawet gwiazdy, próbowało odwiedzić Chena. W listopadzie 2011 r. republikański kongresman Chris Smith nie otrzymał zgody na spotkanie z dysydentem. Gdy w grudniu 2011 r. aktor Christian Bale udał się do wioski Dongshigu, aby odwiedzić Chena, został pobity przez tajną policję.<strong>Ucieczka i amerykańska „pomoc”</strong>Chen Guangcheng przebywał w areszcie domowym w zrujnowanym wiejskim domku w Dongshigu. Przez pewien czas, aby uśpić czujność strażników, udawał chorego i leżał w łóżku.W nocy 21 kwietnia wspiął się na dwumetrowy mur i tak rozpoczął swoją ucieczkę. Zeskakując z muru, Chen doznał kontuzji nogi, ale mimo to przebył pobliską rzekę; na brzegu czekała na niego w samochodzie inna aktywistka walcząca o prawa człowieka w Chinach He Peirong. Po 500 km podróży Chen dotarł do Pekinu, a 27 kwietnia trafił do amerykańskiej Ambasady. Dysydent twierdzi, że od samego początku stawiał sprawę jasno – chciał, aby Amerykanie pomogli jemu, jego żonie i dwójce dzieci opuścić Chiny. Ku zdumieniu całego świata 2 maja Chen opuścił nie Chiny, ale Ambasadę – „dobrowolnie”, jak dodają amerykańscy dyplomaci.Przedstawiciele amerykańskiej placówki twierdzili, że po negocjacjach ze stroną chińską osiągnęli najlepsze z możliwych rozwiązań. Po opuszczeniu Ambasady Chen został przetransportowany do szpitala. Władze chińskie zapewniły, iż zostanie poddany leczeniu, a po jego zakończeniu zwolnią go z aresztu i będzie mógł podjąć studia prawnicze na jednym z uniwersytetów chińskich. Do szpitala przywieziono żonę i dzieci Chena, a przedstawicieli Ambasady USA zapewniono, że mają stały i nieograniczony dostęp do niewidomego. Wszystko to jednak były ustne obietnice chińskich oficjeli. Kilka godzin po przybyciu Chena do szpitala odmówiono amerykańskim dyplomatom i chińskim przyjaciołom prawa do odwiedzin. Chen ponownie stał się więźniem chińskiej władzy, która okazała się na tyle bezczelna, że żądała od strony amerykańskiej przeprosin za to, że ta zgodziła się na pobyt mężczyzny w amerykańskiej Ambasadzie.<strong>„Czułem presję amerykańskich dyplomatów”</strong>W międzyczasie przyjaciele Chena wyjawili, że niewidomy dysydent zgodził się opuścić placówkę USA, ponieważ straszono go, że jeśli tego nie zrobi, to jego żona zostanie zamordowana. Co więcej, w rozmowie telefonicznej z Bobem Fu, jednym z przywódców protestu studentów na placu Niebiańskiego Spokoju w 1989 r., a obecnie kierującego w USA organizacją obrony praw człowieka China Aid, Chen sugerował, że to właśnie amerykańscy pracownicy placówki przekazali mu groźby strony chińskiej, namawiając go jednocześnie, aby opuścił Ambasadę. „Czułem presję ze strony amerykańskich dyplomatów” – powiedział Bobiemu Fu. Chen wiedział, że po jego ucieczce żona została kilka razy pobita; słysząc więc, że grozi jej śmierć, nie mógł nie opuścić placówki.Po opuszczeniu Ambasady Chen przeprowadził kilka telefonicznych rozmów z przedstawicielami amerykańskiego Kongresu. Dysydent poinformował, że nasilają się represje chińskich władz wobec członków jego rodziny „w odwecie” za jego ucieczkę i szukanie pomocy w amerykańskiej Ambasadzie w Pekinie. I tak np. bratanek Chena, Chen Kegui, został aresztowany pod zarzutem „usiłowania zabójstwa”, a chcącym go bronić prawnikom grożono. Bratankowi dysydenta grozi kara śmierci. Podczas gdy Chen przebywał w Ambasadzie, grupa „nieznanych sprawców” pobiła jego brata. Zaginęły także osoby, które pomagały Chenowi w ucieczce, m.in. wspomniana He Peirong.<strong>Czarny dzień dla wolności</strong>Chen Guangcheng nie kryje żalu, że amerykański rząd nie wziął w obronę jego i jego rodziny. „Obama mnie zawiódł. Boję się o swoje życie” – stwierdził w wypowiedziach dla CNN i agencji Associated Press (AP). Jeszcze w trakcie wizyty amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton w Pekinie, rozpoczętej notabene w dniu, kiedy Chen musiał wyjść z amerykańskiej placówki, niewidomy apelował, aby mógł opuścić Chiny na pokładzie jej samolotu. Tymczasem, pomijając już sam fakt, że do tego nie doszło, to Clinton nawet nie zająknęła się na temat Chena podczas oficjalnych wystąpień.Republikański kongresman Frank Wolf twierdzi, że sposób, w jaki administracja potraktowała Chena, to po prostu realizacja oświadczenia, jakie Hillary Clinton złożyła w lutym 2009 r. w czasie swojej wizyty w Azji. Amerykańska sekretarz stanu powiedziała wtedy, że „prawa człowieka nie mogą powstrzymywać współdziałania USA i Chin w najważniejszych globalnych sprawach, takich jak gospodarka czy zmiany klimatyczne”.Według Helle Dale z konserwatywnej fundacji Heritage w Waszyngtonie to, co stało się z Chenem Guangchengiem, „uwypukla tylko, jak tchórzliwa i bezduszna” jest polityka zagraniczna prowadzona przez Obamę i Clinton.Cały skandal skomentował także republikański kandydat na prezydenta Mitt Romney:„Chen szukał wolności w Ambasadzie USA. Czy nie jesteśmy dumni z faktu, że ludzie szukający wolności przychodzą do naszej Ambasady? Powinniśmy bronić sprawy wolności, gdziekolwiek jest ona atakowana”. Fakt, że administracja amerykańska nie udzieliła odpowiedniej pomocy chińskiemu dysydentowi i jego rodzinie, Romney nazwał „czarnym dniem dla wolności”.Oburzenia zachowaniem amerykańskiej administracji nie kryją także mieszkający za granicą chińscy dysydenci. Bob Fu twierdzi, że rząd USA „stracił wiarygodność jako obrońca wolności i rządów prawa”. Mieszkający w USA chiński dysydent Cao Changqing nie wierzy, iż Chen dobrowolnie wyszedł z amerykańskiego przedstawicielstwa. „Fakt, że właśnie tam udał się po ucieczce z aresztu, świadczy, iż wierzył, że USA pomogą jemu i rodzinie w uzyskaniu azylu. Tymczasem kosztem Chena administracja Obamy i Pekin zawarły haniebne porozumienie” – twierdzi Cao.<strong>Szansa na kontynuowanie walki</strong>Mimo represji, jakie spotkały Chena i jego rodzinę, zdrady, jakiej wobec niego dopuściły się władze USA, Chen nie zamierza zaprzestać walki o prawa człowieka w Chinach. „Nie jestem bohaterem. Robię to, co dyktuje mi sumienie. Nie mogę siedzieć cicho, gdy widzę, jakie zło jest dokonywane na niewinnych kobietach i dzieciach” – powiedział w rozmowie telefonicznej z kongresmanami amerykańskimi.Teraz już będzie mógł kontynuować tę walkę w USA. 19 maja władze chińskie niespodziewanie przetransportowały Chena, jego żonę i dzieci na lotnisko w Pekinie. Stąd dysydent i jego rodzina udali się do Nowego Jorku. Chen pragnie w USA podjąć studia. Wydział Prawa na Uniwersytecie w Nowym Jorku już zapowiedział, iż przyzna mężczyźnie stypendium. Tym razem sprawa chińskiego dysydenta zakończyła się pomyślnie. Jednak, jak twierdzi Helle Dale z fundacji Heritage, naprawienie wizerunku USA jako obrońcy wolności i praw człowieka będzie wymagać dużo więcej wysiłków. Nowe Panstwo"Czlowiek stworzony jest na to, aby szukac prawdy, a nie by ja posiadac."
Blaise Pascal
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2004 odsłony
Komentarze
Czemu mnie takie postępowanie
30 Lipca, 2012 - 09:26
obecnej administracji Białego Domu a w szczególności Hilary Clinton nie dziwi?
Jak na tym tle wygląda nasza petycja o międzynarodowe śledztwo
w sprawie Smoleńska ?
Na razie jedynym skutkiem podpisania petycji, jest to ,że otrzymuję od różnych senatorów amerykańskich maile o poparcie, w sprawach głównie podatkowych i dotyczących obywateli amerykańskich, a odpowiedzi czy jakiegokolwiek komentarza odnośnie Smoleńska - zero.
Przy obecnej prezydenturze , nie liczyłabym na nic ze strony USA.
A może coś przeoczyłam , gdyż 2 tygodnie byłam z wnukami w lesie , "poza zasięgiem?. ?
Pozdrawiam z 10
@Gaja52
30 Lipca, 2012 - 17:05
Na cokolwiek ze strony USA czy teraz czy po ew. zwycięstwie Romney'a nie warto liczyć.Proszę posłuchać i pooglądać doniesienia z jego wizyty w Izraelu.
Są ludzie, którzy chociaż sprawiają wrażenie
30 Lipca, 2012 - 11:13
poważnych polityków. Do tej grupy Barack nie należy, więc czego tu się spodziewać po tym pajacu-golfiście?
Żenada...Wieśniacka Ameryka.
30 Lipca, 2012 - 12:34
PO mogli mu tak jak nam PO 10.04.10 nie ujawniając całemu światu zdjęć satelitarnych czy też jakiejkolwiek fonii z systemu ECHELON.
Ameryka już od dawna nie ma jaj i jest jakoś dziwnie rządzona na pewno nie przez prezydenta to samo jest u nas.To tylko słupy.
Kennedy robił po swojemu to go sprzątnęli Lech tak samo.
Trzeba wiedzieć i wierzyć ,że są na świecie siły które walczą z dobrem i ono im przeszkadza.Dlatego trzeba się obstawiać poza służbami wszelakiej maści kimś w rodzaju Stańczyka który ma szósty zmysł zam z siebie bez szkoleń dopiero będzie można coś przewidzieć,przeczuć i ocalić dobro i prawdę w postaci takich prezydentów.
------
Tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia.
Tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia.