Tajwańska demokracja nadzieją dla Chińczyków

Obrazek użytkownika Hania Shen

<strong>Po wyborach na Tajwanie jego mieszkańcy są dumni. Zdał on bowiem egzamin z demokracji.</strong>Wybory prezydenckie i parlamentarne, które odbyły się na Tajwanie 14 stycznia, zakończyły się zwycięstwem prochińskiego kandydata Ma Yingjiu i jego partii Kuomintang (KMT). Na ubiegającego się o reelekcję Ma głosowało 51,6 proc. wyborców. Jego rywalka, Tsai Yingwen z proniepodległościowej Demokratycznej Partii Postępu (DPP) zdobyła 45,6 proc. W wyborach do parlamentu KMT zdobyła 64 mandaty, a DPP 40. Dziewięć mandatów przypadło pozostałym partiom.<strong>Od kolonii przez reżim do demokracji</strong>Do XV w. Tajwan był rajem dla piratów i rybaków z Chin i Japonii; wyspę już od tysięcy lat zamieszkiwały plemiona spokrewnione z ludnością malajsko-polinezyjską. Od czasu do czasu przybywali tu osadnicy z Chin. Jednak tymi, którzy jako pierwsi zaczęli rościć sobie prawo do Tajwanu, byli Europejczycy; najpierw wyspę zajęli Hiszpanie, a potem Holendrzy. Ci drudzy w 1662 r. zostali wyparci przez Koksingę, chińskiego przywódcę walk przeciw najeźdźcom mandżurskim. Po podboju Chin, w 1684 r. Mandżurowie zajęli też Tajwan, który od tego momentu stał się prefekturą ich imperium. W 1895 r. oddali jednak wyspę w użytkowanie wieczyste Japończykom. 24 maja 1895 r., próbując ratować Tajwan przed okupacją japońską, Tajwańczycy ogłosili niepodległość; powstała wtedy Republika Tajwanu była pierwszą demokracją w Azji. Została ona jednak szybko zmiażdżona przez Japończyków. Po pięciu miesiącach krwawych walk upadła stolica republiki, Tajnan. I tak rozpoczął się okres okupacji japońskiej, trwający do 1945 r., a zakończony wkroczeniem wojsk Czang Kai-sheka. Ten zaś wprowadził wyspę w okres tzw. białego terroru, którego ofiarami stali się nie tylko urodzeni na wyspie Tajwańczycy, ale także przybyli z Czang Kai-shekiem Chińczycy rozczarowani rządami „generalissimo”. W ciągu 400 lat Tajwan często był przekazywany z rąk do rąk, a jego mieszkańcy nie mieli wpływu na losy własnej wyspy. Jednak w wyniku przemian demokratycznych, jakie dokonały się na Tajwanie na przełomie ostatnich 20 lat, w tym m.in. pierwszych wolnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych w 1990 r., Tajwańczycy mogą sami decydować o swoim losie.<strong>Wybory: wolne choć nie w pełni sprawiedliwe</strong>Od samego początku procesu demokratyzacji (tj. od lat 90.) duży udział w wyborach nie jest czymś zaskakującym na wyspie. Cieszący się wolnością mieszkańcy Tajwanu są dumni, iż mogą wybierać swoich przywódców i tłumnie udają się do urn. Tak było również w czasie styczniowych wyborów. Frekwencja wyborcza wyniosła ponad 74 proc. Według jednego z obserwatorów - Gerrita van Weesa – powodem do dumy jest również fakt, iż „wybory były wolne i przebiegały spokojnie”. Wees był członkiem Międzynarodowego Komitetu na Rzecz Wolnych Wyborów na Tajwanie (ICFET) - organizacji, która składała się z naukowców, parlamentarzystów i byłych urzędników państwowych z USA, Japonii i Europy. Mieli oni za zadanie przyglądać się przebiegowi procesu wyborczego na Tajwanie. Honorowy patronat nad ICFET odjął były prezydent Republiki Chińskiej na Tajwanie Lee Teng-hui, zwany także Mister Demokracji (po dyktaturze Czang Kaisheka i jego syna Jiang Jingguo zapoczątkował proces demokratycznych przemian na wyspie). Mimo że ICFET określiło wybory jako wolne, to przyznało, że nie były one „w pełni sprawiedliwe” m.in. ze względu na ogromne finanse przeznaczone na kampanię wyborczą przez Kuomintang - majątek tej partii szacuje się na ok. 20 mld dol. Obserwatorzy skrytykowali także interwencje w wynik wyborów ze strony USA i Chin. <strong>Faworyt Pekinu i Waszyngtonu</strong>Miesiąc przed tajwańskimi wyborami władze w Pekinie ogłosiły, że 13 stycznia (czyli dzień przed wyborami) planują przeprowadzić testy rakiet międzykontynentalnych JL-2. Pociski balistyczne JL-2 są instalowane na okrętach podwodnych; przenoszone na nich głowice nuklearne mogą razić cele położone nawet w USA.Zdaniem analityków, informacja o ćwiczeniach z użyciem JL-2 tuż przed wyborami prezydenckimi na Tajwanie miała być sygnałem dla Tajwańczyków, że nie powinni głosować na kandydatów głoszących hasła niepodległościowe. Władze chińskie jasno wypowiadały się, iż bezpieczeństwo w rejonie Cieśniny Tajwańskiej może zagwarantować tylko ponowny wybór na „lidera Tajwanu” przedstawiciela KMT, Ma Yingjiu. Wielu komentatorów uważa, że Pekin wywarł także presję na tajwańskich biznesmanów mających swoje firmy w Chinach. Stąd też przed wyborami szefowie takich firm jak Evergreen, Foxconn czy HTC udzieli poparcia kandydatowi KMT. Dzień przed wyborami na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej szefowa firmy HTC - Cher Wang wygłosiła bardzo emocjonalną mowę, w której nawoływała do głosowania na prezydenta Ma i jego partię, jako że „tylko oni są przyjaźnie nastawieni do Chin”. HTC to powstała na Tajwanie firma, która stała się światowym liderem w produkcji telefonów komórkowych. Cher Wang określa jednak swoją markę jako chińską - nie wspominając, że firma wywodzi się z Tajwanu. Aby uzyskać jak najwięcej głosów zastraszonego tajwańskiego biznesu, administracja Ma Yingjiu zorganizowała specjalnie wyczarterowane loty w okresie wyborów i w ten sposób sprowadziła na wyspę ponad 200 tys. Tajwanczyków na stałe mieszkających w Chinach. Także ceny biletów w okresie wyborczym, jak nigdy przedtem, były dużo niższe. Linie lotnicze reklamowały swoje oferty hasłem: „Kup jeden bilet, a dostaniesz drugi za darmo”.Ale nie tylko Pekin próbował wpływać na wynik wyborów na wyspie. Prozjednoczeniowego kandydata popierała także administracja Obamy, a jego kontrkandydatkę ukazywała jako osobę, która może „doprowadzić do awantury na Dalekim Wschodzie”.W czasie, gdy opozycyjna kandydatka Tsai Yingwen przebywała w 2011 r. z wizytą w Waszyngtonie, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Tom Donilon w wypowiedzi dla „Financial Times” stwierdził, że Tsai „ma mniejszą motywację, aby być nastawioną pojednawczo wobec USA” . Dodał, iż administracja Obamy wątpi, by „Tsai kontynuowała politykę stabilizacji w rejonie Cieśniny Tajwańskiej, jaka prowadzona jest w ostatnich latach”. Kilka dni przed wyborami poparcia prezydentowi Ma Yingjiu udzielił przebywający akurat na wyspie były szef placówki amerykańskiej na Tajwanie Douglas Paal. Komentarze przedstawicieli amerykańskiej administracji i wypowiedzi Paala w tajwańskich mediach wzbudziły dużą konsternację wśród przedstawicieli Partii Republikańskiej. Członek Izby Reprezentantów Bill Johnson w liście skierowanym do Sekretarz Stanu Hillary Clinton wyraził zaniepokojenie sytuacją, „w której neutralność Stanów Zjednoczonych poddawana jest w wątpliwość’.<strong>Przegrana na własne życzenie</strong>Zwycięstwo prochińskiego Ma mimo poparcia świata biznesu, Pekinu i Waszyngtonu było jednak zaskoczeniem na wyspie . Badania opinii publicznej do ostatniej chwili wskazywały zwycięstwo Tsai - choć niewielkie, bo około 1-2 proc. Wielu analityków uważa, że przewodnicząca DPP przegrała ze względu na błędy, jakie popełniła w ostatnich dniach kampanii. Kilka dni przed wyborami zaczęła mówić o potrzebie stworzenia rządu ekspertów, w którym obecni byliby także przedstawiciele rządzącej KMT. Dla sporej grupy niezdecydowanych wyborców był to sygnał braku wiary partii opozycyjnej we własne możliwości. Wielu wyborców podkreślało, że w wyniku takiej deklaracji trudno im uwierzyć, że zmiana u steru władzy przyniesie polepszenie w ich życiu codziennym, m.in. zmniejszenie bezrobocia lub zniesienie podatków, które wprowadziła obecna administracja. Twierdzi się też, że kandydatka partii opozycyjnej nie zareagowała odpowiednio na wypowiedzi czołowych przedstawicieli tajwańskiego biznesu, którzy wzywali do głosowania na Ma Yingjiu. Zamiast podjęcia wyzwania ze strony biznesmanów i wyjaśnienia wyborcom, że kierujący dużymi firmami faktycznie reprezentują własne interesy w Chinach (ich główne filie znajdują się w ChRL, a więc tam lokują zasadniczy kapitał, tam płacą podatki i nie przyczyniają się do zmniejszenia bezrobocia na Tajwanie) Tsai i jej partia próbowała przedstawić się jako reprezentant ludu: „za nimi jest biznes i pieniądz, a my mamy masy” - wołali przedstawiciele DPP na wiecach wyborczych. Dla tajwańskich wyborców wierzących w idee kapitalizmu, wolnego rynku i we własność prywatną jako nieograniczone dobro jednostki taka „kolektywna retoryka” nie była zrozumiała.W komentarzach powyborczych podkreślano, że mimo zwycięstwa Ma stracił jednak sporo zwolenników. W 2008 r. zwyciężył aż 17 punktami procentowymi. Tym razem różnica wyniosła 6 proc. Opozycyjna i proniepodległościowa DPP powiększyła swój elektorat. <strong>Nadzieja dla Chin</strong>Wybory na Tajwanie miały jeszcze jeden zaskakujący element - chińskich obserwatorów. Obywatele ChRL przeżywali je tak samo emocjonalnie jak mieszkańcy Tajwanu. W oficjalnych mediach w Państwie Środka niewiele mówiono na temat wyborów; stacje telewizyjne i prasa otrzymały instrukcje, by pisząc o tajwańskich wyborach, unikały takich słów jak prezydent czy demokracja, a podkreślały, że Tajwan jest zbuntowaną prowincją ChRL, a Ma Yingjiu jest „tymczasowym liderem” wyspy. To, o czym nie pisały oficjalne media, znalazło się jednak w internecie. Chińscy internauci bardzo uważnie śledzili to, co działo się na Tajwanie. Mimo cenzury na stronach internetowych znalazły się nagrania z debat przedwyborczych na wyspie. Na forach komentowano kampanię i wynik wyborów, wyrażając zdumienie spokojem w trakcie całego procesu elekcyjnego, zachwyt dla pełnego klasy przemówienia przegranej kandydatki DPP i dla mowy zwycięscy Ma Yingjiu stojącego na podium w trakcie ulewy bez parasola i dziękującego wyborcom. „Czy wyobrażacie sobie, że któryś z naszych oficjeli by to zrobił?” - pytał jeden z chińskich internautów.Wielu z Chińczyków postanowiło na własne oczy zobaczyć, jak wyglądają wybory na wyspie. Tylko na 13 stycznia - dzień przed wyborami - zorganizowano 78 nowych lotów z Chin na Tajwan. Większość odwiedzających chciała doświadczyć atmosfery wyborczej, której z racji braku prawa do wolnych wyborów w Państwie Środka są pozbawieni. W komentarzach „wyborczy turyści” podkreślali efektywność samego systemu i wysoką kulturę wyborów na wyspie. Wielu z odwiedzających przyznało, że ta wizyta zupełnie zmieniła ich wyobrażenie o Tajwanie. Do tej pory z oficjalnych mediów w ChRL słyszeli, że tajwańska demokracja to chaos, a w okresie kampanii wyborczej dochodzi do wielu aktów przemocy. Chińczycy przyznają, że zazdroszczą Tajwańczykom, iż mogą sami decydować, kto będzie reprezentował ich kraj. Według profesora Xia Ming z City College w Nowym Jorku wybory na Tajwanie rozbiły głoszoną przez komunistyczny reżim w Chinach ideę, że demokracja wśród Chińczyków nie może funkcjonować. Przebywający na Tajwanie w trakcie wyborów Bao Po, syn byłego sekretarza KPChL Zhao Ziyang’s (za próby negocjacji z demonstrującymi w 1989 r. na Placu Niebiańskiego Spokoju studentami Zhao skazany został na areszt domowy do końca życia), uważa, że „model tajwańskiej demokracji” to wzorzec dla chińskiej społeczności.Poza chińskimi turystami obserwować wybory przybyli także chińscy dysydenci mieszkający w USA, Kanadzie, Japonii i krajach europejskich.„Chińczycy są pod dużym wrażeniem systemu wyborczego na wyspie, faktu, że kandydaci muszą jeździć po całej wyspie, brać udział w wiecach i zabiegać o głosy wyborców. Tajwańskie określenie „Dong Suan” (zostań wybrany) często słyszane na wiecach wyborczych na Tajwanie stało się także popularne w Chinach - twierdzi chiński dysydent Cao Changqing. Cao jest na tzw. czarnej liście - nie może wrócić do Chin. Gdy kilka lat temu pragnął zobaczyć schorowanego ojca, jedyną możliwością okazało się spotkanie w Hong Kongu. Kilka tygodni po nim i po powrocie do Chin ojciec Cao zmarł. „Dla mnie te wybory to nie tylko zwycięstwo demokracji na Tajwanie. Skoro im [Tajwańczykom - przyp. red.] się udało, to możliwe jest to też w Chinach. A wtedy będę mógł wrocić do domu” - mówi wzruszony Cao.Jednak chińscy dysydenci nie najlepiej odebrali ponowny wybór Ma Yingjiu na prezydenta. Obawiają się, że Ma jest zbyt uległy wobec Pekinu. W czasie jego pierwszej kadencji pod wpływem ChRL wydalono z Tajwanu kilku chińskich dysydentów, nie zezwolono na przyjazd Dalaj Lamy, a za to wpuszczono na wyspę „szczekaczki” chińskiej propagandy komunistycznej - gazetę „Renmin Ribat” („Dziennik Ludowy”) i reżimowa Chińską Telewizję Centralną (CCT).Niektórzy z dysydentów w swoich analizach posuwają się aż do stwierdzenia, że prawdziwym zwycięzcą wyborów na Tajwanie nie jest Ma Yingjiu i jego partia KMT, ale Pekin. Ten punkt widzenia prezentowały także niektóre media z Hong Kongu i Singapuru. John Lim z telewizji Phoenix z Hong Kongu uważa, że „Pekin zagrał kartą pod nazwa gospodarka, wykorzystując najbogatszych Tajwańczyków, np. Cher Wang. To dlatego Ma wygrał”. Według Li komuniści skutecznie zastraszyli Tajwańczyków nie rakietami, ale ogłaszając, że jeśli mieszkańcy wyspy nie zagłosują na kandydata przez nich popieranego, to ucierpi na tym tajwańska gospodarka. W artykule pt. „Potęga bezkształtnej chińskiej ręki nad Tajwanem”, jaki ukazał się w chińskojęzycznej gazecie „Zao Bao” wydawanej w Singapurze, autor stwierdza, że Pekin odniósł zwycięstwo, z jednej strony ostrzegając Tajwan przed wspieraniem kandydatów proniepodległościowych, „z drugiej, kusił ogromnymi korzyściami gospodarczymi, jakie gwarantuje współpraca z władzami ChRL”.Bez względu na wynik wybory na Tajwanie dowiodły, że demokracja na wyspie ma się dobrze. Obudziły one także ogromne nadzieje wśród mieszkańców Chin Ludowych. Jak powiedział jeden z chińskich internautów: „po drugiej stronie Cieśniny Tajwan stworzył lustro, w którym my tu, po tej stronie zobaczyliśmy naszą przyszłość”.Nowe Panstwo"Czlowiek stworzony jest na to, aby szukac prawdy, a nie by ja posiadac."
Blaise Pascal

Brak głosów