Veni, Vidi, Vici
Dzień się rodził, wstawał gorący, powietrze czyste lekką mgiełką poranka przesycone, zapachów różnorakich pełne.
Z daleka widać było obóz turecki, wielgachny po sam horyzont, oparami z ognisk otoczon.
Gdzieniegdzie ogieńki widać było a nawierno strawę być może w życiu ostatnią, służkowie baszów otomańskich dla panów swych, w posłuszeństwie warzyli.
A w słońcu i blask od zbroi idący w ślepia zaświecił, którom to pachołcy piaskami pucowali coby chędogo przed oblicze Allacha panowie ich stanąć mogli.
A wieść mu przyniósłszy, że z ręki lackiej polegli i na wieczność do piekieł skazani zostali. Za to że rękę, w miecz zbrojną, na Polskie Królestwo podnieść się ośmielili.
Król nasz Jan III był już gotów, potrawą swą ulubioną pijawkami, gęsią krwią nażartymi, w cukrze smażonymi, pośniadawszy obficie, modlitwy chybko odmówił i konia podawać kazał.
Ogromniasty to był źwierz, boć król Jan tuszy był przeogromnej i po grzebiecie pachołka litewskiego nań wsiadał.
Zarućko też wsiadanego zatrąbiono i rumor podniósł się wśród wojsk wszelakich, chorągwi litewskich, tatarskich, piechot wybranieckich, rajtarji z Inflantów i sotni kozaków królewskich z niezmierzonych stepów zabużańskich, jako i sotni wolnych kozackich rezunów z zaporożskich a także i dońskich kureni.
Świst piszczałek, drumli tatarskich, bębnów na krótką chwilę zakłócił spokój poranka.
Lekka jazda polska też ruszć się poczynła, rogi słychać z ich obozowiska było, wsiadanego porykujące.
Ruszyła się brać szlachecka z lekkich chorągwi, lubo niemajętna, atoli w krzyżowej sztuce nikt w Świecie dorównać jej nie potrafił.
Widać było gęby poryte bliznami, pamiątkami z burd karczemnych, zajazdów i pojedynków.
Była to szlachta, często z jedną wioszczyną, lub na zaścianku siedząca, aleć honorna i błękitną swą krew wysoce ceniąca.
Niejeden z nich ledwo co sztuki pisania liznął, językiem ojczystym, łaciną przeplatanym, z biedą się porozumiewał, mieszając słowa ruskie, gwarę litewską a i słowa węgierskie, bo przecie niemało Węgrzynów za Króla Batorego Stefana do Polszczy najechało ale jak przyszło do szabli, pistolców, rusznicy, czy nawet łuku to równych im znaleźć byłoby niepodobna.
Tylko w chorągwiach pancernych, kwieciu polskiego rycerstwa, najdzielniejszych z walecznych i postrachu wrogów od już prawie stulecia, cisza była.
Pachołcy jednakże konie siodłali, popręgi dociągali, czapraki, napierśniki i nałebniki na końskich czerepach rychtowali a w namiotach jeszcze insze sługi, panów swych do bitwy sposobili.
Pierw całe ciało im obmywszy, lnianą bieluchną koszulę przyoblekłszy, najsampierw kaftan barchanowy, na ten łososiowy grubszy znacznie, na niego koszulkę misternie z krążków żelaznych dzierganą a kolczugą zwaną, na to napierśnik z jednego kawałka żelaza wykuty, nagolenniki, rękawniki, na to przez ramię skórę wilczą, lamparcią czy rysią przywiesiwszy, pasem rycerskim woja opasawszy, szablę w pochwie żelaznej zamszem obszytej, czekan, a i jatagan damasceński z dalekiego wschodu rodem, który lubo w arsenale rycerskim nie figurował ale dla przydatności wielkiej do walki w tłumie wielu towarzyszy pancernych niezmiernie go faworyzowało.
Na ostatek buty ponad kolana z łosiowej szkóry, ostrogi, na to żelazne podkolanniki i tak gotowy rycerz wina z wodą dla ochłody popiwszy, z namiotu wyłaził.
Na końcu jeszcze, wprzódy go ucałowawszy, ryngraf z Polski Królową, Maryją na podobieństwo obrazu w Klasztorze Częstochowskim wiszącego w srebrze lub złocie wyrzezaną, na szyji sobie powiesiwszy z namiotu wyszedł i akuratnie w ordynku stanął.
Takich było 3,227, tyle miał dobry król Jan Sobieski aniołom podobnych rycerzy, którzy dnia tego za Bożym błogosławieństwem wiktoryją nad potęgą otomańską poszczycić się było im dane.
Za nimi zaś pachołki; jeden z kopią, inszy z pistoletami dbając żeby proch świeży był podsypany, skałki z woreczka zamszowego wyciągał i do sucha je wytarłszy do pistoletów przytwierdzał.
Inny jeszcze konia sposobił, pić mu dawał a pilnował żeby popręgi dociągnięte były, każdy kawałeczek zbroicy końskiej, czapraka, siedliska, strzemion, pistoletowych olstrów, koncerza zaczepy i czego by tam jeszcze nie było, wszystko po trzykroć sprawdzone być musiało, bo pachołek gardłem za stan ekwipunku pancernego towarzysza odpowiadał.
Wolno a dostojnie zbierali się towarzysze pancerni jako że dostojeństwo a i krew błękitna nie zezwalała im pośpiechu, alito przed króla przybyciem gotowi w ordynku akuratnym stanąć musieli.
Z nimi pachołkowie konni i ciury obozowe, do bitwy się gotowali, jako że Król Jegomość zapowiedział że obóz turecki, o którym wieści chodziły że bogactwa przeogromne tam są, do ich przytomności na dzień cały oddany zostanie.
Co złapią, do nich należeć będzie a dziesięcinę koronie należną oddawszy, do dom łupy zabrać będzie im dozwolone.
Za ciurami arkebuźnicy, w szyku ustawieni byli, za nimi dragońskie, rajtarskie i kozackie chorągwie.
Byli jeszcze z osobistego królewskiego rozkazu Kurpście, ludek puszczański, jeszcze przez Stefana Batorego, do ordynku jakiego, takiego nauczony.
Dziki to był lud, zarośnięty od stóp do głów, źwierzom puszczańskim podobny.
Byli oni rozbójnikami, kupców z Niemiec do Rusi zdążających rabujący, a niedościgli gdyż zwierza łosia pod siodło przyuczyli a w bagnach puszczańskich każdy koń, najszybszy nawet, im ustępował.
Aby ino pod siodło łosia takiego ujarzmić, należało bydlę takowe od małego do posłuszeństwa przyuczać i w zagrodzie trzymać.
I tak król Stefan, aby rozbój ukrócić, wieści rozpuścił że u kogo w domostwie łoś takowy znaleziony będzie, na gardle domostwa gospodarz, pokaran zostanie.
Lecz aby ludek leśny miał z czego się utrzymać i rodziny ochędożyć do służby wojennej przyuczać im się rozkazał.
Własnym sumptem, rusznice z Inflant przez rusznikarzy niemieckich robione, zakupił i polować rozkazał a mięsiwa na potrzeby wojennego ludu oddawać, za co groszem chojnie Kurpściom płacił.
Oni zaś tak z rusznicami owymi się oswoili że myśliwiec kurpiowski w oko sobola trafiał coby szkórki cennej bardzo nie zmarnować.
Posmakował król szwedzki Karol Gustaw ich sztuki, bo jak przeciw Rusi przez bory kurpiowskie się przedzierał, luda mnogość wielką natracił. Szwedzi, lubo do wojaczki okrutnie nawykli byli, żaden z nich nawet na oczy swe strzelca nie obaczył.
Chyba, że jak już gasnącym wzrokiem śmierci w oczy zaglądał, dziwna czarna i brodata twarz mu się jawiła, czarne namulone łapy po kieszeniach mu rajcowały i brały wszystko co jemu umierającemu zbędne na tamtym Świecie już było.
Przeklinali też kurpiowskie rusznice Szwedzi, oj przeklinali.
Bajano takoż że Kurpście pakt z diabłem podpisali, ale nieprawda to była bo każda rusznica w kościele poświęcona została a jak w starym porzekadłe stoi co „chłop strzela a Pan Bóg kule nosi”. I prawda rzetelna to być musiała, bo Kurpście na darmo prochów nie marnowali.
Poznali już to charcownicy tureccy chcący się sztuką swoją przed Polakami popisać, poza obozowisko swoje wyjeżdżali i mało kto żyw z charców takowych powrócił.
Jak nie od kuli padł, to szablą polską rozsiekan został.
A szable nasze batorówkami zwane, jako że z manufaktury przez króla Batorego założonej pochodziły, równych sobie w Świecie całym nie miały.
Gadali ludzie że tajemnica stali damasceńskiej, przez polskiego jeńca w Turczech niewolonego, wykradziona została.
I prawda to być musiała bo hartu batorówek na ćwiekach żelaznych próbowano i rysy żadnej na ostrzu nikto nie obaczył.
A jak nie od szabli, turczyńscy charcownicy polegli, to z pistolców ustrzeleni a nasza szlachta przywykła do korków białogłowom tańcującym palić, rzadko chybiała.
I musieli oko mieć sokole, bo jak który nie trafił to na dwór go wywlekali i libo na szablach nieszczęśnika roznieśli, libo żenić się przymuszony zostawał, a co lepsze bywało? szramy na łbie, żywot przedziurawiony, czy w łożnicy żona kulawa?
Dlatego też panowie szlachta w chorągwiach lekkich służąca wyglądem się od innych znacznie różniła.
A to szramami łby mieli pokryte a to pół ucha się zdarzało się uwidzieć, a to czub włosów tylko w połowie na czaszce się trzymał, bo reszta od ciosów szabli, na zawsze ogolona została.
Za polskimi litewskie chorągwie szły.
Lekkie tylko, bo co znaczniejsi wraz z Koroniarzami w husarskim bractwie służyli. Były tam poczty zbrojne Sagnuszków, Sapiehów, Ogińskich, Sobańskich, Wiśniowieckich i Radziwiłłów.
Tam też szlachcic jeden Boćwiną zwanym, siły tak ogromnej był że wołu jednym ciosem pięści ubijał.
Miecz miał katowski, w Inflantach przez pradziada jego zdobyty, którym tylko on jeden rady dał robić.
Po bitwie pokazywano sobie ciała tureckie na pół przechlastane wraz ze szłomem żelaznym i kolczugą.
Boćwina pokrewieństwem z koniuszym Wielkim Litewskim Bogusławem, niesławnej pamięci kalwinem i zdrajcą, ze Szwedem przeciwko Królowi Janowi Kazimierzowi konspirującym, się szczycił.
Czy prawdą to było, nikt nie sprawdzał, a faktem jest że Boćwina nos wielgachy radziwiłłowski na facjacie z dumą wielką nosił i w poważaniu go miał niemożebnym.
Czy Boćwina Trąbami się pieczętował, też nikt tak na prawdę nie wiedział a i pytać nie śmiał. Wielu było z takimi nosami na Litwie.
Nie było w tym nic niezwykłego, bo ród Radziwiłłów, książąt litewskich, wielką oskomą na płeć niewieścią się charakteryzował, z prawa pierwszej nocy regularnie korzystał i żadnej białce nie przepuścił.
Tak i połowa prawie chłopów pańszczyźnianych we wioskach kluczów radziwiłłowskich takimi samymi nosami jak Boćwinowy, poszczycić się mogła.
Złośliwi natomiast szeptali że nos takowy sam książę Pan po kamerdynerze francuzkim, służącym na dworze w Nieświerzu i Kiejdanach, odziedziczył.
Cóż „Fortuna Rotunda est ”.
Za chorągwiami litewskimi pospolitacy szli, byle jak zbrojni, a to z mieczem jeszcze wojny krzyżackie pamiętającym, a to z jataganem tureckim na Tatarach przez dziadów zdobytym.
Wielu łuki tatarskie miało, z rogów bydlęcych sporządzone, stare już bo i sposób jak je robiono w mrokach dziejów zagubiony został.
Łukiem takim sprawny strzelec szył dalej niż kuszą, przez wojów europejskich używaną, o której mówiono że wołu na durch przeszywała.
A byli i tacy, z puszcz litewskich przyszedłszy, co na kiju szczękę końską przymocowaną jako jedyną broń posiadali. Półdziki to był naród i wiadomo o nich było że lubo wiarę naszą katolicką wieki temu przyjęli, do dziś wężom garnuszek mleka nocą na próg wystawiali a i dęby święte w głębi puszczy nocą świętojańską obłapiali i swe własne igry wszelakie, zapusty i tańce tam odczyniali.
Była i Piechota Wybraniecka, z chłopów wolnych od pańszczyzny z królewskich dóbr, złożona.
Jeden w drugiego draby ogromne, starannie przebrane, pracy ciężkiej zwyczajne, siły niezwykłej a w walce tak sprawne że jeźdźca z koniem jednym uderzeniem topora położyć nie było im trudno.
Oni to zaraz po ataku husarzy następowali i kto tam jeszcze żyw do obrony zdatny został, głowę musiał położyć.
Te Deum zagrano.
Odezwały się po nich piszczałki kozackie, rogi litwskie i trąbity tatarskie.
Nagle wszystko ucichło, ksiądz kapelan krzyż pozłocisty wzniósł a był to sygnał do modlitwy przed bitwą ostatniej.
Poklękali woje, szłomy z głów zdjąwszy, szmer modliwy słyszeć było można.
Prosili o wiktoryję, o łupy może, o życia zachowanie, o wszystko co komu tam na sercu leżało.
Zatrąbiono wsiadanego.
Ruszyli truchtem.
Jak jeden, 25 chorągwi Husarskich, 92 chorągwi dragonów pancernych, za nimi dwa regimenty rajtarów, niemieckim ordynkiem stworzone.
Turcy już czekali, najprzód kopijnicy, arkebuźnicy i łucznicy, za nimi schowana jazda z janczarów, niewolników dziećmi w jasyr wziętych, złożona.
Na przód charcownicy tureccy wybierzeli ale z nimi sobie dwie chorągwie, kozaków królewskich rejestrowych, rychło poradziło.
Ani dusza żywa nie ostała.
Padła komenda, stępa.
Zatrzęsła się ziemia, kopie z biało – czerwonymi proporcami pochyliły się między uszy końskie a pole całe jakoby makami kwitnącymi się zaroiło.
Nie kwiecie to jednak było, na ostrzach lanc śmierć Turczynowi była pisana i już w chwil kilka okazać się miało czy potęga otomańska przetrwa, czy starta zostanie.
Na koniec z gardeł pieśń się wyrwała i uderzyła w niebo; Bogurodzica, Dziewica, Bogiem sławiena Maryja.... na wiele głosów, a to ochrypłych, a to cienkich a to w ruskiej gwarze „Bohurodyca Dewyca”, a to po litewsku w mowie tylko przez chłopstwo używanej.
Kłusa.....!!!!!
Już blisko, widać pochylone włócznie tureckich, kopijników, widać dymiące lonty armat, widać oczy krwią nabiegłe, rusznice na podporach osadzone i czuć było w powietrzu prądy takowe od ludzi idące, bo chwila nadeszła już ostatnia, kiedy z życiem pożegnać się był jeszcze moment ostatni.
Galoooop.....!!!!!
Konie ostrogą rżnięte rzuciły się do ataku. Rozwarte chrapy, wybałuszone ślepia końskie, mieszał się razem huk walących o ziemię kopyt, rzężenie chrapliwych oddechów a może i mruczonych pod wąsem ostatnich słów modlitwy.
Działa tureckie dały ognia, za nimi wypaliły rusznice, uniosła sie w powietrze chmura strzał, przykryła na chwilę krótką słońce.
„ Bij, kto w Boga wierzy”, „Chrystusie, Maryjo”, „raz Maty rodyła”, „Pomyłuj Świataja Panenko” – krzyki się podniosły i wymieszały w jedną kakofonię dźwięków.
Niejeden trafiony został a z siodła zniesion pod kopytami końskimi własnych, następujących po nim towarzyszy, ducha wyzionął.
Ale doszli.
Ściana stali, ludzi i koni uderzyła w pierwszą linię tureckich kopijników.
Prysnęły drzewca jak zapałki.
Turcy położyli się jak trawa na wietrze, działa nie zdążyły już wpalić po raz drugi. Arkebuźnicy porzucali rusznice i z przerażeniem w oczach tyły podawać zaczęli.
Nie zdążyli zbiec śmierci.
Żelazna ruchoma ściana zbrojnych i koni przejechała po nich jak kosiarze w ordynku idący, pokos kładą.
Za nimi dzieła dokończyła rajtaria i dragoni a na końcu dorzynali Turków kozacy.
Po nich wybranieccy, piechoty niemieckie i ciury, którym do tureckiego obozu niezwykle było śpieszno.
Czas to był najwyższy aby chorągwie husarskie wycofały się z walki, która i bez ich już udziału, rzezią się stała.
Oddechy koni wojów pancernych stały się chrapliwe a rzężące z wysiłku nadmiernego, był to ostani moment żeby na oddech swobodny im zezwolić a gdyby tak się nie stało, popadałyby ze zmęczenia.
Zagrano zsiadanego.
Pancerniacy oddech pierwszy złapawszy, za padłymi towarzyszami rozglądać się poczęli a pachołkowie rany opatrywać i szarpie nakładać.
Księża i popi rozeszli się po pobojowisku, bacząc czy kto ostatniej posługi mógłby potrzebować.
Bitwa miał się ku końcowi.
Dorzynano ostatnich Turków, schwytanych łapano na arkany aby potem za wykupem sowitym żywych do domu odesłać.
Dawno już padła zielona chorągiew Proroka przykrywszy przeszytego strzałą chorążego otomańskiego.
Upadł ogromny namiot Kara Mustafy.
On sam z małym oddziałkiem jazdy zbiegł.
Nie długo zresztą, życia mu zostało, dostał już w czasie niedługim sznur jedwabny, zielony, znaczący że ten kto go dostał gardłem pokarany będzie.
Kto tylko był przytomny do rabunku obozu tureckiego się zabrał.
Skarby tam były ogromne.
Księdze modły za tych co ducha oddali a i dziękczynne za wiktoryję, przez Boga sprawioną, odprawiać zaczęli.
Zagrano Te Deum.
Do mszy dziękczynnej przygotowania czynić zaczęto.
Król z konia zsiadłszy skrybów kazał zawezwać i słowa wielkopomne zapisać kazał: VENI, VIDI, VICI (Przybyłem, Zobaczyłem, Zwyciężyłem). Powtórzył ten zwrot historyczny za patrycjuszem Rzymskim, który Cesarzem Romy został, Juliuszem Cezarem (Gaius Iulius Caesar Divus) któren słowa te wyrzekł po zwycięskiej bitwie z Pharnacesem II Pontyjskim, która rozegrała się pod miastem Tokat, nomen omen, w Turcyji leżącym.
Sam też Król miłościwy inkaustu i pergaminu zwój kazał sobie podać i list zaczął słowami: Najdroższa, sercem umiłowana Marysieńko.. jak zwykle pisał gdy w podróży gdziekolwiek bywał.
Miłował on tą swoją Marysieńkę okrutnie.
Była ona francuskiego rodu, de domo, Maria hrabianka D’Arquien, wdowa po wojewodzie sandomierskim księciu Janie Zamoyskim, Sobiepanem zwanym, panie na Zamościu, najpotężniejszej w czasie owym, twierdzy w Europie całej.
Jego Książęca Wysokość, Sobiepan znany był z nieco rozwiązłych obyczajów i mówiono o nim że łaźnię z Czerkieskami posiadał i tam niefortunnie francuzkiej Syphilis sive morbus gallicus choroby się nabawił, którą to biedna Marysieńka od niego zarażoną została.
Cierpiała na nią aż do śmierci a w związku z tym nie kwapiła się do małżeńskich obowiązków, które to król Jan miał w estymie niemożebnej.
I może też dlatego kapryśną niewiastą była a przynajmnie jako taka na kartach historyji się zapisała.
Nie mniej, w życiu swym, urodziła 17-cioro dzieci co na standarty dzisiejsze jest niemal rekordem.
Takich rekordzistek było w czasach owych wiele.
Kochał król Jan, mimo jej charakteru, gorąco swoją królową a listy jego do niej długo w archiwach państwowych przechowywane były, dla wiadomości publicznej nie udostępniane.
Szeptano nawet że Jego Królewska Wysokość na palcu serdecznym obrączkę z włosów ukochanej uplecioną nosił a włosy te, jak cyrulik królowej twierdził, wzięte były z Marysieńkowego łona.
Cóż, tak historycy powiadają, a czy to prawda tylko pewnikiem na Sądzie Ostatecznym wyjaśniona zostanie.
Faktem jest że w królewskich żyłach gorąca sarmacka krew płynęła i płeć niewieścią estymą niemożebną darzyć raczył i za inszymi białogłowami absolutnie się nie oglądał.
I takim był aż do śmierci.
Syn jego Jakub jednak nic z Ojca nie odziedziczył.
Był niemrawy, chorowity i nie odegrał żadnej roli w życiu politycznym Polski.
Nawet własna matka, królowa Maria Sobieska wdowa po królu Janie (Sobieski zmarł 17 czerwca 1696 r.) nie uważała że należy mu się tron polski.
Stawiała raczej na Jabłonowskich, gdyż na jednego z nich miała chrapkę.
Próbowała popierać też Francuza księcia de Conti, Wielkim Kondeuszem zwanego.
W efekcie rozgrywek politycznych i elekcyjnych królem został Elektor Saski Fryderyk August, zwany Mocnym, gdyż podkowy w ręcach łamił.
A zwyciężył li tylko dlatego, gdyż nadał arystokracji polskiej i szlachcie więcej przywilejów niż ktokolwiek inny.
Jednym z najbardziej niszczących Polskę był przywilej „Nihil Novi” – „nic nowego bez nas”. Oznaczało to że tylko jeden senator był w stanie wstrzymać głosowanie nad każdą ustawą debatowaną w Sejmie.
Korzystano z przywileju „Nihil Novi” wielokrotnie hamując próby reform i uzdrowienia Rzeczypospolitej.
Ostatnim, który nań się powołał był szlachcic polski Tadeusz Rejtan, poseł ziemi nowogródzkiej, chtóren to w Sejmie, rozbiorowym zwanym, gdzie Polskę na kawałki rozebrać się zdecydowano, koszulę rozerwawszy, na ziemię padł rycząc: NIE POZWALAM. Nikt go już wtedy nie słuchał.
Za Fryderyka Wielkiego też rozpoczęła się epoka upadku Królestwa Polskiego.
Mawiano: „Za króla Sasa, jedz pij i popuszczaj pasa”.
Był to typowy przykład jak zbyt dużo swobód, przez niektórych nieumnych demokracyją zwanych, danych nieodpowiednim, nieprzygotowanym do tego ludziom, którzy prywatę nad miłość i interes Ojczyzny przedkładali, kraj kwitnący do ruiny doprowadzić może.
Ktoś powiedział „Historia się powtarza”.
Czyż nasi politycy nie przypominają tych, jurgieltnikami zwanych, co jak Poniński 40 tys. dukatów pensji z ambasady rosyjskiej pobierał?
Czyż nikt nie przypomina marszałka konfederacyji dla zmylenia narodu „Koronną” zwanej, Michała Hieronima Radziwiłła, zdrajcy Ojczyzny?
Nie masz już nikogo ktoby jako król Jan III Sobieski, co dobro Polski nad prywatę wszelaką przedkładał?
On był jeden tylko, nawet dziecię jego książę Jakub, w ślady swego w Ojca nie poszedł.
Podobnie zresztą jak syn innego bohatera kniazia ruskiego Jeremiego Wiśniowieckiego, słynnego Jaremy, pogromcy Bohdana Chmielnickiego.
Syn jego zwał się Michał, Korybut Wiśniowiecki.
W nagrodę za wyczyny Rodzica otrzymał, na krótko zresztą, koronę Polski.
Był kiepskim królem, nie zapisał się niczym w historii naszego kraju.
Tak niestety bywa, dzieci rzadko dziedziczą charyzmę ojców.
Ilu takich jest w dzisiejszym dniu? W Sejmie? Rządzie? W polityce?
Tyle że nie masz już Konfederacyji Barskiej, nie masz Patriotów krwią za wolność Rzeczypospolitej zapłacić gotowych.
To ja, Robust Stwardniałek, szlachcic polski, Nałęczem się pieczętujący, rozrywam jako i Rejtan zrobił, koszulę i ryczę NIE POZWALAM.
Tyle że nikt już nie słucha.
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam Wam, jeżeli nie ockniesz sie z marazmu Narodzie Polski
rozbiór Ojczyzny naszej, przez nowych jurgieltników jest gotowany.
A Ty Polaku, na pasku wiedziony, obietnicami i benefitami, z przynależności do molocha wyimaginowanego Europą zwanego wynikającymi, wolność, niezależność a i Polskę całą w pacht obcym oddajesz, a zaślepiony nie rozumiesz że czas takowy nadejść może że słowa „Jeszcze Polska nie zginęła” sensu żadnego już mieć nie będą.
Napisano
25 Czerwca, Anno Domini (Roku Pańskiego) 2008
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2157 odsłon
Komentarze
powiadam Wam, jeżeli nie ockniesz sie z marazmu Narodzie...
4 Lutego, 2010 - 23:36
a Naród nadal śpi...
... to przyjemne czasami żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...