Pamiętam czasy, gdy Marian Krzaklewski był synonimem obciachu. Z jednej strony piękny Kwaśniewski, z drugiej mądry Olechowski i ten niepokący trzeci - ultrakatolicki, a według niektórych przekazów (celowała w nich prasa niemiecka) nawet antysemicki. Głosowanie na Krzaklewskiego w roku 2000 było prawie gdzieniegdzie takim samym towarzyskim samobójstwem, jak 5 lat później poparcie dla Lecha...