Kiedyś, w pierwszych latach transformacji, gdy posługiwaliśmy banknotami w wieloma zerami i każdy z nas był milionerem, S. Friedman wydał kasetę ze swoimi piosenkami.
Jedna z nich opowiadała o gościu, co sobie wyjechał w delegację i "wyszalał się jak pies w studni", po czym wraca pociągiem, "ściągnął buty, wniebowzięty", tylko "przez sen wzdycha z cicha", bo "jutro żona i fabryka". Nie o...