Były to lata pięćdziesiąte, przełomowe, bo październikowe, lata przesiąknięte nadzieją, pełne wiary w nadciągającą odwilż. W trójkę mieszkaliśmy w jednym pokoju. Mama jeszcze nie pracowała, ja udawałem pilnego ucznia, a ojciec latał za byle zajęciem.
Klepaliśmy biedę i nie było mowy o podnoszeniu stopy, doganianiu i przekraczaniu. Była za to mowa na bazie i po linii, imperialistyczna stonka,...