Istnieją publicyści, co do których bez cienia przesady można powiedzieć, że mają jazdę. Primus inter pares jest T. Jastrun vel Smecz.
Pieszczotliwie pozwolę go sobie nazwać Smeczyk. Dla wieloletnich czytelników jego felietonów, a do takich się zaliczam, zawsze było wielką zagadką, skąd się biorą te wielkie burze hormonalne, które niemal w każdym tekście Smeczyka się ujawniają. Być może...