Wypominki salonowe

Obrazek użytkownika Kuki
Artykuł

Chcąc uzyskać zgodę na legalne wydawanie "Res Publiki", umówił się pan na obiad z Jerzym Urbanem. Jest rok 1986, opozycjoniści siedzą jeszcze w wiezięniu. Do dzisiaj niektórzy to panu wypominają.

Nie byłem nastawiony do tej rozmowy entuzjastycznie, ale chciałem zalegalizować "RP". Poszedłem do Urzędu
Rady Ministrów, on jadł udko kurczaka, ja mielonego. Urban powiedział, że zobaczy, co da się zrobić, decyzję podejmie ktoś inny. Potem zatelefonował z propozycją, bym zgodził się zostać członkiem rady konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa, czyli Wojciechu Jaruzelskim. Bez naradzenia się z kimkolwiek odmówiłem, on nie nalegał i sprawa się urwała.

Słyszał pan, że jest zdrajcą?
Nie byłem zachwycony rozmową z Urbanem, ale reakcja ludzi związanych z Adamem Michnikiem była zdecydowana i uderzyła nie tyle we mnie, co w moich przyjaciół, którzy mnie poparli. Michała Komara, Piotra Kłoczowskiego, Tomka Jastruna wyprosił ze swoich imienin, nazywając zdrajcami. Ja mam silny charakter i jeżeli postanowiłem, że coś zrobię, to cudza opinia mnie za bardzo nie obchodziła. Pamiętam wizytę Seweryna Blumsztajna, z którym dobrze się znałem i który przyszedł mnie ostrzec, że na zasadzie od łyczka do rzemyczka mogę łatwo zostać tajnym współpracownikiem SB, skoro podałem już palec władzy. Wyprosiłem go.

Dziwi się pan takiej reakcji?
Wiedzieliśmy, że będą protesty, choć nie wiedzieliśmy, jakie. Ale uznaliśmy, że pisanie do prasy podziemnej już naprawdę nie ma sensu, system się wali i trzeba to wykorzystać. Poza tym środowisko było podzielone, od razu popierał nas Jacek Kuroń, z którym się przyjaźniłem, Tadeusz Mazowiecki, Turowicz; Leszek Kołakowski jak tylko przyjechał do Polski, przyszedł do redakcji, Miłosz dał wiersz. Adam Michnik siedział jeszcze w
więzieniu, napisał do mnie list, że mnie czekają ławy poselskie, a jego więzienne, czy zdaję sobie sprawę z tego, co robię w takim momencie. Zachowałem go do dzisiaj, a Adamowi przypominam, że teraz to on przyjaźni się z Urbanem, a nie ja.

Spotkaliście się już przy Okrągłym Stole.
W "Nieco z boku" próbowałem opisać Okrągły Stół, pokazując, jak polityka jest rzeczą nieplanowalną, nieprzewidywalną, rozgrywającą się w świecie fikcyjnym, często z olbrzymią dawką mistyfikacji. Od początku działo się inaczej niż ktokolwiek zamierzał. Na przykład zaskakująco prędko władze zgodziły się na reaktywowanie "Tygodnika Solidarność", więc straciliśmy temat do rozmów i z braku pomysłów, trochę na zasadzie zapchajdziury powiedziałem, że chcemy mieć codzienną gazetę. Strona rządowa oczywiście zaoponowała, ale w końcu po kilku dniach powiedziała "tak". I takie były początki "Gazety Wyborczej". Przy Okrągłym Stole zobaczyłem też po raz pierwszy w niezwykle przeze mnie cenionym Bronisławie Geremku zwierzę polityczne. Widziałem, jak zaczął dla politycznego sukcesu manipulować ludźmi. Wtedy zrozumiałem, że nie chcę
mieć nic wspólnego z uprawianiem polityki. Moim zawodem jest jej obserwowanie.

Wspominał Marcin Król

Brak głosów