Wczoraj oprócz rocznicy niepodległości obchodziliśmy także Dzień Przeistoczenia Policji Obywatelskiej w Policję Państwową

Obrazek użytkownika desmes
Artykuł

To był dziwny marsz. Myślę, że godny upamiętnienia z wielu względów. Przede wszystkim zabrakło „osób towarzyszących”, a co za tym idzie nie było także okoliczności towarzyszących.

Jeśli chodzi o wspomniane towarzystwo, to mam na myśli oczywiście antyfaszystów, obrońców światowego pokoju oraz przedstawicieli sił postępu. Nie było więc chłopców z gwizdkami od Blumsztajna, zabrakło niemieckich kameraden, którzy zakapturzeni i uzbrojeni strzegli polskiej wolności podczas Marszu Niepodległości w poprzednich latach. Dał się zauważyć także dotkliwy brak policyjnych przebierańców, którzy z wielkim talentem odgrywali przeróżne tajemnicze postaci i tworzyli przepiękne widowisko cyrkowo-medialne.

Co za tym idzie, odczuliśmy również nieobecność lewackich ofiar marszu, które w przeszłości odgrywały sceny męczeństwa w imię postępu. Widocznie nie było ochotników do tych ról, skoro okazało się, że do ról katów także nie ma chętnych. W odróżnieniu od lat poprzednich nie było wspaniałych inscenizacji, jak bohaterska obrona siedziby squatersów przed hordami faszystów. Nie podpalono żadnego samochodu, ba! – nawet głupiej budki strażniczej nie puszczono z dymem. Żaden postępowy dziennikarz z tefauenu nie został nawet werbalnie obrażony.

Co za czasy idą?! – spyta ktoś. Ja mam swoją hipotezę. Otóż po wielu latach dociekań i obserwacji naocznych doszedłem do niezwykle ciekawych wniosków w kwestii mentalności współczesnych antyfaszystów w Polsce. Wszyscy oni  i to bez wyjątku, czy sprawa dotyczy niemieckiej hołoty z Antify na gościnnych występach, czy chłopców z gwizdkami lub bandziorów z pałami, mają wspólną cechę. A mianowicie występują przeciwko faszyzmowi wyłącznie, gdy czują za sobą przychylność miejscowej władzy, w tym wypadku policji. Taki po prostu mają etos.

Bez pomocy policji nie istnieje polski antyfaszyzm. Polscy antyfaszyści są bowiem są niczym pijane dzieci we mgle, gdy nie czują za plecami zwartych szeregów funkcjonariuszy z tarczami. Nasi poczciwi antyfaszyści odczuwają silną potrzebę bezpieczeństwa, nie wystarczy im, że na faszystów nacierają w kupie, ich kupy musi jeszcze strzec policja. Dopiero wtedy czują się właściwie zaopiekowani. Taka specyficzna odmiana antyfaszyzmu, znana tylko pomiędzy Odrą a Bugiem. Nie mam pojęcia skąd taki feblik u polskich antyfaszystów, to zjawisko wymaga socjologicznego podejścia, a ja jestem prostym inżynierem.

Tymczasem we wczorajszym marszu policji zabrakło. Złośliwi – któż ich nie ma! – twierdzą, że policja już dokonała obrotu o jakieś sto osiemdziesiąt stopni w stroną nadchodzącej nowej władzy. W związku z tym policja zarzuciła dotychczasową praktykę zabezpieczania marszu przez prowokację. Policjanci  nie mieli więc potrzeby przebierać się w maski i kominiarki, nie rzucali petard w tłum, maszerujących, nie pałowali uczestników marszu, nie budzili grozy zwartymi batalionami uzbrojonych po zęby postaci jak z gwiezdnych wojen. Zachowywali się jak normalna państwowa policja w cywilizowanym kraju. Policja przestała być wyłącznie na usługi władzy obywatelskiej, od wczoraj postanowiła służyć zwyczajnym obywatelom.

Ja jednak nie będę się pastwił nad tym rzekomym koniunkturalizmem policji, powiem tylko bardzo oględnie, że oprócz święta niepodległości przeżywaliśmy wczoraj święto przeistoczenia Policji Obywatelskiej w Policję Państwową. I niech tak zostanie. Natomiast co do polskich antyfaszystów, to jest oczywiste, że w związku z tym przeistoczeniem policji, poczuli się opuszczeni, wręcz osieroceni. Nie mieli zatem nasi kochani antyfaszyści innego wyjścia, jak tylko zawiesić walkę z faszyzmem na czas nieokreślony, co wczoraj uczynili. Dzięki temu Marsz Niepodległości przebiegał w świątecznym nastroju patriotyzmu i narodowego pojednania.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)