Tusk się boi
Czy to przypadek, że premier przypuścił tak ostry atak na Jarosława Kaczyńskiego akurat w sobotę? Miał przecież ku temu wcześniej wiele okazji. A może wytłumaczeniem są sondaże wskazujące na malejący z dnia na dzień dystans między Kaczyńskim a Komorowskim? Tak się złożyło, że w dniu krajowego zjazdu PO pojawiło się kolejne badanie nastrojów elektoratu, z którego wynika, że przewaga marszałka Sejmu nad Kaczyńskim wynosi co prawda 11 punktów procentowych (53 do 42), ale jeszcze w niedzielę, tuż po pierwszej turze wyborów, ta przewaga wynosiła aż 19 proc. (53 do 34). Poparcie dla Komorowskiego stoi więc w miejscu, a dla Kaczyńskiego - rośnie. Jednak sztaby dysponują też swoimi własnymi sondażami, często bardziej dokładnymi, i w PO zapewne zauważono, iż zwycięstwo wymyka się marszałkowi z rąk. Zwycięstwo, które od prawyborów wydawało się pewne. Zwycięstwo ucieka, choć pracuje na nie i sztab wyborczy, i przychylne PO media, a niektóre z nich już w powyborczy poniedziałek ogłosiły Komorowskiego prezydentem.
Bo gdyby było inaczej, gdyby pozycja Komorowskiego była niezagrożona, w sobotę widzielibyśmy tylko roześmiane od ucha do ucha twarze delegatów i tryumfującego kandydata PO na prezydenta.
Ale sytuacja jest inna i premier musiał na to zareagować. I zobaczyliśmy szefa rządu takiego jak nigdy, najwyraźniej pokazał on swoją prawdziwą twarz.
Tusk oczywiście ma prawo być sfrustrowany, bo sypie się jego genialny polityczny plan: posadzenia w Pałacu Prezydenckim polityka, który będzie podporządkowany premierowi, rządowi, który będzie notariuszem podpisującym wszystkie ustawy, jakie uchwali koalicja, który będzie grał z góry rozpisaną rolę
W dodatku premier widzi, że Komorowski nie może być pewny poparcia lewicowych wyborców, którzy w ogromnej części mogą zbojkotować głosowanie, jeśli ich kandydat Grzegorz Napieralski nie wezwie do głosowania na marszałka, a taki scenariusz jest coraz bardziej możliwy. Nie dziwmy się więc, że rośnie frustracja i Tuskowi puszczają nerwy.
Publicyści już od kilku lat zastanawiają się, z czego wynika pozycja Janusza Palikota w partii, że premier pozwala mu na używanie w polityce tak brutalnego języka, pozwala mu na posuwanie się do nigdzie niespotykanej agresji wobec Jarosława Kaczyńskiego (wcześniej wobec obu braci Kaczyńskich). Tłumaczono to najpierw wpływami finansowymi Palikota, innym razem tym, że mobilizuje on najbardziej radykalny elektorat PO. A może wytłumaczenie jest prostsze. Po prostu Palikot mówi głośno to, co chciałby powiedzieć sam Donald Tusk, któremu nie wypada przychodzić do telewizji ze świńskim ryjem, wzywać do "zastrzelenia i wypatroszenia Kaczyńskiego", posądzać swojego głównego politycznego rywala o chorobę psychiczną. Wyobraźmy sobie, jak wyglądałoby sobotnie przemówienie Tuska, gdyby nie te wewnętrzne hamulce. Strach pomyśleć. Po prostu Palikot nie jest żadnym wynaturzeniem w Platformie, on jest od soboty normą, wzorcem. Niekoniecznie niedoścignionym, o czym świadczyło choćby inauguracyjne spotkanie komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego. Wtedy premier był wyluzowany, uśmiechnięty, podarował marszałkowi kibicowski szalik.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100628&typ=po&id=po15.txt
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 602 odsłony