MORD I DOWODY,plik konwertowany z amerykańdkiej prasy

Obrazek użytkownika Kajeka
Notka

Styl większości wypo¬wiedzi publicznych w Chicago na temat zamachu na prezydenta Polski w dniu 10 kwie¬tnia 2010 roku w Smo¬leńsku - niestety chluby Polonii w Chicago nie przynosi. Nawet re¬nomowane i opiniotwór¬cze radia i ich właści¬ciele wypowiadali się w sposób, nazwijmy to: nieco żenujący. I co z tego, że większość ro¬daków od początku cał¬kiem słusznie podejrze¬wała, że był to zamach. Forma wypowiedzi cza¬sami zupełnie "kła¬dzie" treść. A niedorze¬cznych wypowiedzi, hi¬potez - tworów wyob¬raźni podawanych jako prawdy objawione, ja¬kiegoś niepojętego roz- emocjowania... - Było tego co niemiara. Rzecz w tym, że pożar emocji może przysłonić zdolność spostrzegania prawdy, a zacietrzewie¬nie emocjonalne może sprawić, że cokolwiek przestanie do nas do¬cierać. Kto już wszystko najlepiej wie - przestaje szukać... A życie w nie¬realnym świecie - a to błąd. No i zawsze warto odróżniać trzy sprawy: rzeczy udowodnione i pewne, rzeczy praw¬dopodobne mniej lub bardziej - no i tzw. czyste hipotezy...
A gdybyśmy przy okazji nieco wyrośli z rozemocjonowanego myś¬lenia Polaków i nabyli co nieco po¬stawy poszukiwaczy prawdy - jakże byłoby dobrze. Każdy wie, że propa¬ganda komunizmu dęła ile sił w trą¬by rozemocjowania (i zarazem "od¬zwyczajania" od myślenia) - i to co mówię, mówię nie dlatego, żeby kry¬tykować Polaków, tylko, żeby co nieco na lepsze zmienić.
Tu nie mogę odmówić sobie kil¬ku ilustracji historycznych dla ilu¬stracji problemu.
Dygresja historyczna
Jeden z najwybitniejszych pol¬skich dziennikarzy i pisarzy XX wie¬ku, Stanisław Cat Mackiewicz (o¬statni premier Rządu RP w Londynie w latach 1954-56), opisując swoje wspomnienia z ostatnich dni sierpnia 1939 roku, przytacza dwie sprawy. W dniu 25 września słyszał on roz¬mowę dwóch pań, z których jedna i druga w optymistycznym nastroju wymieniały uwagi o nadchodzącej wojnie. Obie panie były zgodne, że Hitler wygląda jak rozhisteryzowany fryzjer, a nasze wojsko, które wczo¬raj wymaszerowało z koszar, to ho, ho... To dopiero jest wojsko! W trzy dni później uczona pani profesor nie ukrywała radości z podpisania ukła¬du Ribbentrop-Mołotow, o którym właśnie doniosły media. Na cierpkie pytanie Cat'a Mackiewicza, z czego właściwie tak się cieszy, odpowie¬działa: "Jak to z czego? Hitler się w końcu skompromitował!"
Rafał Klimuszko
ZBRODNIA
■ Cmi O ZABÓJSWIE PREZYDENTA KACZYŃSKIEGO
Oba powyższe przykłady to do¬bra ilustracja czegoś, co nazwałbym emocjonalnym podejsciem do poli¬tyki. Pół biedy, gdy dotyczy to roze- mocjowanych pań, gorzej gdy doty¬ka to sterników polityki czy całych społeczeństw. W Warszawie jeszcze w dniu 3 września 1939 roku odby¬wała się wielka demonstracja (ponad 300 tys. ludzi) i tłum Polaków wiwa¬tował na cześć Francji i Anglii... Nie rozumieli oczywiście, że brytyjskie i francuskie gwarancje dla Polski to wyłącznie dyplomatyczny blef bez pokrycia i celowe działanie, by Hit¬lera skierować na Polskę. Co miało Anglii i Francji dać czas na dozbro¬jenie. Pierwotny plan wojenny III Rzeszy zakładał bowiem nagły atak na Francję w sierpniu 1939 roku. Niemieckie kolumny zmotoryzowa¬ne miały po prostu bez wypowiedze¬nia wojny wjechać poprzez Belgię do Francji i jechać do Paryża. A we wrześniu Luftwaffe miała się przeba- zować nad kanał La Manche. Pier¬wszą porcję 40 nowoczesnych samo¬lotów myśliwskich (40 sztuk Haw- ker Hurricane) RAF otrzymał dopie¬ro w styczniu 1940 roku... Gdyby do powietrznej bitwy o Anglię doszło rok wcześniej niż doszło... Oczywi¬ście
ten najbardziej korzystny wa¬riant rozegrania II wojny światowej ginące
ten najbardziej korzystny wa¬riant rozegrania II wojny światowej ginące Wojsko Polskie uniemożliwi¬ło Hitlerowi definitywnie, co akurat krwawy wariat z Berlina rozumiał i w miarę upływu czasy narastał jego nienawiść do Polaków. Fakt, że Kampania wrześniowa zmieniła za¬sadniczo losy tej wojny, do tej pory w żaden sposób nie jest w dysku¬sjach na temat przebiegu II wojny należycie podejmowany, a Polakom nie jest oddana należna im zasługa i chwała. Niestety jest to prawda. Gdyby nie polski wrzesień 1939 ro¬ku, nie było by D-Day w Normandii, nie byłoby kontroli szlaków wo¬dnych świata przez aliantów, Anglia byłaby zwasalizowanym sojuszni¬kiem Hitlera, dostaw z USA do So¬wietów też by nie było, itp. itd. Ale czy rząd RP w roku 1939 działał pra¬widłowo, czy dał się oszukiwać, wy¬korzystywać i nabierać? Słowem, czy działał z właściwą troską o kraj, czy też z emocjonalną głupotą? Od¬powiedź zawiera się w słowach wi¬cepremiera Eugeniusza Kwiatkow¬skiego wypowiedzianych na wiecu w Budgoszczy w dniu 25 sierpnia 1939 roku: "Wojny żadnej nie bę¬dzie. Bo przecież gdyby Hitler roz¬pętał teraz wojnę, to znowu byłaby to wojna światowa, a tę Niemcy znowu musiałyby przegrać!" O żałosny ra- cjonaliźmie (w wersji, którą nazwał¬bym "naiwną") - a gdzie rola sza¬leństwa w historii? I tyle byłoby w temacie Polaków "uprawiania" po¬lityki
Zamach
Co jest dzisiaj pewne?
Wydaje się, że dwie sprawy.
Po pierwsze: samolot prezydenta Polski leciał prawidłowym torem ko¬rytarza powietrznego prowadzącego do pasa startowego, tylko że w sto¬sunku do tegoż korytarza tor lotu był "przesunięty" o 25 metrów do tyłu i o 5 metrów w dół. To zaś wskazuje na jedyną możliwą przyczynę: sfał¬szowanie danych satelity nawigacyj¬nego, na podstawie sygnałów które¬go pilot automatyczny prowadzi sa¬molot do lądowania. Bowiem przed podejściem do lądowania kapitan sa¬molotu włącza "pilota automaty¬cznego" i te urządzenie już bezbłę¬dnie prowadzi maszynę na lotnisko. Chyba, że sygnały satelity nawiga¬cyjnego, którymi "pilot automaty¬czny" się kieruje - zostają sfałszo¬wane...
Tu muszą państwo wiedzieć, że urządzenie do fałszowania danych satelitów nawigacyjnych jest od po¬nad 10 lat znane w technice wojsko¬wej. To ważne urządzenie, ono spra¬wia, że np. naprowadzana rakieta nie trafi w cel, samolot wroga rozwali się przy lądowaniu, itp. Urządzenie ta¬kie popularnie nazywa się "ME- CON". Ma ono postać przedmiotu rozmiarami podobnego do paczki papierosów. Wychwytuje ono sygnał satelity i przetwarza na sygnał o sil¬niejszej mocy, jednocześnie przesu¬wając parametry celu do 30 metrów. Takiej różnicy urządzenia kierujące (w tym pilot automatyczny) nie są w stanie zidentyfikować. Efektem bę¬dzie jednak, że obiekt "naprowadza¬ny" danymi satelitarnymi - poleci jednak w inne miejsce! I np. nie tra¬fi: czołgu, okrętu, budynku... Albo samolot "nie trafi" w lotnisko. "MECON" ma zasięg działania do 100 km, wystarczy np. powiesić ta¬kie urządzenie na gałęzi drzewa w pobliżu lotniska. Technologię budo¬wy takich urządzeń posiadają wszyt- skie ważniejsze armie świata. Polska też. W USA i w UE powołano też specjalne zespoły badawcze, by o¬pracować sposób przeciwdziałania MECON'owi. Bowiem w dniu, w którym taka zabawka trafi do rąk ter¬rorystów - samoloty pasażerskie przestaną latać.
To co powiedziano powyżej jest pewne. Podpułkownik Arkadiusz Protasiuk podchodząc do lądowania w warunkach pogorszonej wido¬czności (mgła dopiero się tworzyła), po prostu włączył pilota automaty¬cznego - jak zresztą było do przewi¬dzenia, że tak zrobi. Nadto w sprawie wypowiedziało się z własnej woli trzech ekspertów lotnictwa: rosyjski, amerykański i niemiecki. Ci dwaj o¬statni to prawdzie międzynarodowe sławy tej branży. Wszyscy jednozna¬cznie wypowiedzieli się, że samolot leciał w oparciu o sfałszowane dane satelitarnego systemu naprowadza¬nia. Przesunięcie toru lotu i tor ideal¬nie pasujący do prawidłowego kory¬tarza, tyle że "przesunięty" - nie po¬zostawiają innej możliwości.
Tu możemy dodać w formie dy¬gresji, że jeżeli samolot zdecydowa¬nie przechylił się na lewe skrzydło, jest możliwą hipoteza, że w samolo¬cie "uruchomiło się" dodatkowe u¬rządzenie blokujące sterowanie ma¬szyną. W Tu-154M można takie za¬instalować, istnieje taka techniczna możliwość. O tej sprawie wypowie¬dział się najlepszy polski ekspert od katastrof lotniczych. Ale to hipoteza.
Po drugie: Kadłub samolotu zo¬stał rozerwany poprzez eksplozję bomby izowolumetrycznej. To zara¬zem pierwszy przypadek w historii, gdy użyto takiej broni w zamachu. Dotychczas nie zdarzyło się to nigdy wcześniej.
Dodajmy, że podpułkownikA. Protasiuk potrafił skutecznie wy¬lądować. Zabłocone koła Tu-154M widoczne na zdjęciach dowodzą tego jednoznacznie. Prawdopodobnie dzielny oficer, gdy zrozumiał, że sa¬molot jest w trakcie dokonywania zamachu na życie prezydenta - po¬stanowił "posadzić" maszynę na ziemi jak najszybciej. Teoretycznie mógł nacisnąć przycisk "GO OFF" błyskawicznie zwiększający moc sil¬ników (każdy pasażerski odrzuto¬wiec ma taki przycisk umożliwiający wzbicie się do góry w razie proble¬mów z lądowaniem). Ale wyraźnie bał się już cokolwiek dotykać, a miękkie bagniste podłoże i prędkość lotu równa prędkości lądowania da¬wały realną szansę osłabienia siły u¬derzenia i uratowania pasażerów. Tu muszą Państwo Czytelnicy wiedzieć, że Tu-154M ma wyjątkowo mocny kadłub. Składa się on z bardzo sil¬nych podłużnic, gęstych poprzecznic (wszystkie te elementy są wykonane ze stopów wzmocnionego alumi¬nium) oraz z blachy zewnętrznej i wewnętrznej. Sama aluminiowa bla¬cha zewnętrzna (dokładniej także stop wzmocnionego aluminium) ma grubość... 5 cm.! Poza tym brak de¬cyzji o wzbiciu się w powietrze prze¬mawia za jednym - piloci już nie mogli sterować samolotem (zabloko¬wane lub częściowo zablokowane stery albo sterowanie przejęte z ze¬wnątrz). Nadto, kapitan samolotu mając świadomość, że jest dokony¬wany zamach, z prawdopodobień¬stwem graniczącym z pewnością wolał "lądować" nieco przed lot¬niskiem - w pierwszym odruchu na pewno przypuszczając, że zamachu dokonują Rosjanie! I takie lądowanie daję większą szansę uratowania Pre¬zydenta! Oddajmy cześć pamięci dzielnego oficera, błyskawicznie i poprawnie myśłącego. Z Prezyden¬tem RP rzeczywiście latali najlepsi!
A poza tym, jeżeli samolot "przekręcił się na plecy" i tak ude¬rzył w ziemię - jak wmawia kaskada kłamstw Partii Oszustów i ubeckie telewizornie - to dlaczego koła są za¬błocone?
Nie mógł wiedzieć kapitan pre¬zydenckiego samolotu, że w mo¬mencie wylądowania odpali się zgo¬ła nietypowy ładunek wybuchowy, który rozniesie cały kadłub w drobne strzępy, nie większe niż 20-30 centy¬metrów. Najprawdopodobniej zre¬sztą zapalnik był "wstrząsowy", czyli reagujący na silny wstrząs. A wszyscy pasażerowie zginą straszną śmiercią.
Tu muszą Państwo Czytelnicy wiedzieć, co to są bomby izowolu- metryczne. Najogólniej biorąc jest to odpowiednia ciecz pod bardzo wyso¬kim ciśnieniem. W momencie uru¬chomienia bomby (przeważnie jest to oddzielny wybuch) ta ciecz pod wpływem różnicy ciśnień natych¬miast "paruje" - czyli zamienia się w aerozol szczelnie wypełniający ja¬kieś pomieszczenie, a następnie, naj¬częściej zasysając i zużywając obec¬ny w powietrzu tlen - z potworną si¬łą wybucha.
11-17 czerwca 2010 r.
Wybuchowi towarzyszy ogrom¬ne ciśnienie i temperatura do 3000 stopni Celsjusza. Rosjanie nazywają te bomby "termobarycznymi" - właśnie od ciśnienia i temperatury.
Bomby izowolumetryczne są znane od czasów wojny wietnamskiej, z tym że początkowo miały postać du¬żych bomb lotniczych opuszczanych na spadochronach. Przy zetknięciu z ziemią bomba uwalniała śmiercio¬nośny aerozol, który następnie eks- lpodował nad powierzchnią dosło¬wnie kilku kilometrów kwadrato¬wych. US Army bardzo lubiła uży¬wać tych bomb np. dla "oczyszcze¬nia" terenu, na którym miały lądo¬wać np. śmigłowce. Boom - i pot꿬ny teren oczyszczony z wszelkich min i innych pułapek.
Bomby izowolumetryczne to najsilniejsze bomby konwencjonalne i w ogóle najsilniejsze bomby po bombach atomowych. Do lat 80-tych ubiegłego wieku były to jednak bomby fizycznie dużych rozmiarów. Ich siła wybuchu zależała bowiem od ilości cieczy, która zamieni się w aerozol. Amerykańska najsilniejsza bomba izowolumetryczna nosiła na- zwęMOAB. Jankesi nazywali ją po¬tocznie "Mother of All Bombs". Jakby przez przekorę Rosjanie skon¬struowali w latach 90-tych bombęje- szcze 4 razy silniejszą - i nazwali ją OWB ("Otiec Wsiech Bomb"). Jednak Rosjanie na potrzeby wojny z Czeczenami skonstruowali także po¬ciski termobaryczne małych rozmia¬rów i mniejszej mocy.
Taki pocisk może być odpalony ze zwykłej ręcznej rakietnicy np. so¬wieckiego typu Trzmiel. Ma postać granatu, który zawiera w środku oko¬ło 1 litra odpowiedniego płynu. Gdy taki pocisk rozerwie się np w środku jakiegoś pomieszczenia w budynku - płyn zamieniony w gaz natychmiast przeniknie wszędzie gdzie da radę (tak duża jest różnica ciśnień). Szczeliny pod drzwiami - to napraw¬dę droga aż nadto szeroka. A po
cza¬sie dosłownie "sekundowym" w budynku eksploduje całe piętro. Al¬bo

i w mniejszym trzy piętra... Tak sowieccy żołnierze (o przepraszam - teraz rosyjscy) "oczyszczali" w Czeczenii podejrzane budynki z ter¬rorystów.
W Polsce bomby termobaryczne są produkowane od 1988 roku, gdyż Polska jest jednym z nielicznych kra¬jów, który również posiada technolo¬gię ich budowy. Znana jest polska bomba o kryptoninie "Tejsy" - ofi- cialnie zademonstrowana po raz pierwszy publicznie na Targach prze¬mysłu obronnego w Polsce w roku 1988.
Bomba izowolumetryczna (ter- mobaryczna - jak kto woli) umie¬szczona w samolocie może mieć ksz¬tałt małej gaśnicy, umieszczonej np. w pobliżu kabiny pilotów. Technika nie zna innego wytłumaczenia przy¬czyny, dla której z potężnego kadłu¬ba samolotu dosłownie nic nie zosta¬ło. Tu muszą Państwo wiedzieć, że "izowolumetryczna" oznacza, że wybucha cała powierzchnia (dokła¬dniej całą objętość). Wybuch pun¬ktowy konwencjonalnego ładunku zostawia zawsze duże zniszczenia blisko ładunku, a im dalej - tym mniejsze. I zachowane tym większe fragmenty kadłuba, im dalej było od miejsca wybuchu.
TRAGEDIA W SMOLEŃSKU - TRAGEDIA W SMOLfNSKU - TRAGEDIA W SMOLEŃSKU - TRAGEDIA W SMOLfŃSKU
Tylko bomba izowolumetryczna rozniesie dosłownie cały kadłub w drobny mak!
Dowody
To o czym mówimy powyżej - to nie są żadne hipotezy. To są rzeczy pewne. Istnieje aż kilka niepodwa¬żalnych dowodów, że tak było.
Tu musimy stwierdzić, że wy¬buch bomby izowolumetrycznej po¬zostawi charakterystyczne ślady tworzących ją substancji na szcząt¬kach wewnętrznej blachy tworzącej kadłub samolotu. Są one do wykry¬cia poprzez najdokładniejszą metodę rozpoznawania śladowych ilości substancji - analizę spektrofotome- tryczną. Składnikiem wielu takich bomb jest np. sproszkowane alumi¬nium. Nadto z niczym nieporówny¬walne są ślady pozostawione na zwłokach ofiar. Z powodu bardzo wysokiej temperatury ubrania i od¬słonięta skóra będą po prostu zwęg¬lone. W dodatku w płucach powsta¬nie charakterystyczny obraz. Mó¬wiąc najkrócej - płuca zamienią się w dwie powietrzne jamy. Taki obraz, zwany przez radiologów wojsko¬wych "powietrznym motylem" (płuca posiada człowiek dwa) po¬wstaje tylko i wyłącznie wskutek wybuchu bomby izowolumetry- cznej. Wystarczy zrobić zdjęcie ren¬tgenowskie choć jednych zwłok z ja¬ko tako zachowaną klatką piersiową. Stąd tak ważna dla materiału dowo¬dowego jest sekcja zwłok. Tu mówi¬my o dowodach eksperckich.
Ale to nie wszystko
Wybuch takiej bomby i tylko ta¬kiej, doszczętnie rozkawałkuje kad¬łub - i to na bardzo drobne kawałki. Siła wybuchu odrzuci też skrzydła i ogon samolotu - i te fragmenty "przekoziołkują" do góry nogami. Zostaną też odrzucone na odległość kilkudziesięciu metrów od kadłuba. To samo stanie się z kabiną pilotów, chyba że bomba była umieszczona blisko kabiny - wtedy z kabiny nic nie zostanie. W dodatku siła wybu¬chu rozniesie szczątki na powie¬rzchni o niespotykanej w katastro¬fach lotniczych szerokości i na ob¬szarze o powierzchni zbliżonej do kwadrata. I dokładnie tak jest. No i oczywiście - w samolocie prakty¬cznie nikt nie ma szansy przeżyć. Obiektywnie nikłą szansę mają jedy¬nie osoby w części kadłuba najbliżej ogona, i to tylko w takim samolocie jak prezydencki Tu-154M. Salon prezydenta znajdował się bowiem tuż przy ogonie i wchodziło się do niego przez odrębny salon mini¬strów. To są jakieś przeszkody dla rozprzestrzeniania się gazu, ale jest to obiektywnie szansa bardzo nikła. Nie ma też dużej szansy na pożar benzyny w zbiornikach w skrzydłach samolotu, bo ciśnienie wybuchu "wypchnie" benzynę na zewnątrz, a samą główną kulę ognia ciśnienie wybuchu zaraz zgniecie. Ot, gdzieś tam w trawie jakieś małe poletka skropione rozbryzganą benzyną mo¬gą się tlić...
KURIER CHICAGO
Wybuch będzie też doskonale widoczny na zdjęciach wykonanych przez satelitę amerykańskiego moni¬torującego ten region zgodnie z poro¬zumieniami podpisanymi przez USA z Sowietami, a potem Rosją, o sateli¬tarnej kontroli porozumień o ograni¬czeniu zbrojeń... Nie obserwowałem tej wizyty, ale miałem sygnały, że Radkowi Sikorskiemu
Amerykanie zaproponowali te zdjęcia, pytając czemu Polska nie poprosiła o pomoc NATO w sprawie śledztwa odnośnie przyczyn "katastrofy". Ten ostatni zaperzył się, że Polska żadnych zdjęć nie chce (tak mi powiadano) - bo był to błąd pilota. (Oczywiście wszelkie media, w tym polonijne, gdzie ubole i razwiedka mają wpływy, teraz pub¬likują artykuły, jak to zmęczeni pilo¬ci się mylą, i to na całym świecie. I jacy są przepracowani... Sam wi¬działem taki tekst w chicagowskim "Monitorze").

And last but not least. Tylko bomba izowolumetryczna wybucha w takim specyficznym "dwutak- cie". Są to akustycznie dwa oddziel¬ne wybuchy - bo gwałtownie rozprꬿający się gaz powoduje pierwsze "boom", po którym zaraz następuje właściwy, następny wybuch. I to do¬kładnie słyszał świadek Sławomir Wiśniewski, montażysta TVP, który akurat jechał samochodem na lotnis¬ko nagrywać lądowanie Prezydenta i towarzyszącej mu "ekipy". Dwa wybuchy, niezbyt głośne, po czym niewielką, zaraz stłumioną kulę og¬nia... I dokładnie to do kamery "na gorąco" powiedział...
Wnioski
Oni zginęli straszną śmiercią. I tylko ten kto wiedział, że na pokła¬dzie jest bomba i jaka mógł zamie¬ścić wpis na stronach internetowych Gazety Wyborczej o godzinie 8:38:00, że prezydencki samolot miał "wypadek" i że nikt nie prze¬żył. Przypomnijmy, że dokładna go¬dzina "katastrofy" to 8:39:54 sek. (Wszystko w przeliczeniu na czas polski, czyli środkowoeuropejski.) A taką bombę można było zamonto¬wać w tym samolocie tylko w War¬szawie... I ktoś, kto wiedział, co wy¬buchnie i z jakim skutkiem, mógł ro¬bić taki wpis, gdy ten samolot je¬szcze prawie 2 minuty leciał... A do¬wód, na godzinę "katastrofy" jest również niezbity, nasz Tu-154M ściął skrzydłem linię energetyczną i dokładnie o godz. 8:39:50 sek. na osiedlu mieszkaniowym przyległym do lotniska zgasło światło...
Cóż, Michnika zgubiła tu pycha - chciał być koniecznie pierwszy, któ¬ry "puści newsa" w świat!
KURIER 15
Bombę musiano umieścić w Warszawie... Ale co z tego wynika - z tym że chłodno i bez emocji, ale z poprawną logiką - w następnym od¬cinku p.t. "Komu bije dzwon?" A wynika wiele i ważnego...

Brak głosów