Co najmniej 20 tys. elementów samolotu.

Obrazek użytkownika Kajeka
Artykuł

Z Wp.
Co najmniej 20 tys. elementów samolotu. Szczątki maszyny niczym śnieg pokrywające teren przed smoleńskim lotniskiem. Tak naprawdę wyglądało miejsce katastrofy Tu-154M. Czy można to wytłumaczyć inaczej niż potężną eksplozją? - zastanawia się w tygodniku "W Sieci" Marek Pyza. Dziennikarz powołuje się na raport polskich archeologów, którzy w październiku 2010 roku badali teren, na którym doszło do katastrofy. Na te informacje zareagował zespół Macieja Laska. "Nie ma żadnych przesłanek do twierdzenia, że w samolocie Tu-154M, jego skrzydle i innych miejscach doszło do wybuchu lub ich serii" - czytamy w komunikacie przesłanym do mediów.
w posiadaniu dokumentu są także wojskowi prokuratorzy, którzy - jak zaznacza Pyza - nie dokonali jego analizy. "Sensacyjny raport spokojne leży w aktach" - podkreśla dziennikarz.
Pyza podaje, że dokumentacja archeologiczna zatytułowana "Prospekcja pod Smoleńskiem z użyciem metod stosowanych w archeologii. Raport końcowy" liczy, wraz z załącznikami, 400 stron. Badania zorganizowali naukowcy z Instytutu Archeologii i Etnografii PAN. Brali w nich udział także pracownicy UMCS w Lublinie, UAM w Poznaniu, UKSW w Warszawie i Uniwersytetu Wrocławskiego.

W ocenie dziennikarza, najważniejszym wnioskiem, który wyłania się z raportu jest fakt, że "Tu-154M rozpadł się na co najmniej 20 tys. elementów". Podkreśla, że w dokumentach wielokrotnie pada stwierdzenie o "nadspodziewanie dużej liczby znalezisk". "Łącznie natrafiono na 30 tys. i to nie jest liczba ostateczna. (aż 2/3 to fragmenty rozbitego samolotu). Kolejne 8 proc. to wyposażenie ruchome samolotu. 1/5 zdefiniowana jest jako niedookreślona. 1,47 proc. - niezwiązane z katastrofą. 1,69 proc. - to rzeczy osobiste należące do pasażerów, a 4,01 proc. - rzeczy pasażerów definiowane jako publiczne" - cytuje wyniki raportu Pyza.
"W Sieci" podaje także, że archeolodzy odnaleźli blisko 40 fragmentów ludzkich ciał. Dziennikarz podkreśla jednak, że badacze nie mieli dostępu do sporej części terenu. "Znacząca część znalezisk zalega pod wybudowaną tuż po katastrofie drogą dojazdową do miejsca zdarzenia. Nie można zatem powiedzieć, co i w jakich ilościach tam się znajduje" - zaznaczyli archeolodzy w dokumentacji.

"Czy prokuratura bądź zespół Laska są w stanie wskazać inną katastrofę, w której wyniku po uderzeniu w ziemię, bez eksplozji na pokładzie, samolot rozpada się na tyle drobnych fragmentów?" - pyta Pyza. Jego zdaniem "zignorowanie" tego raportu to "poważny zarzut pod adresem wszystkich służba III RP" i podkreśla, że dokumentacja to "kolejna mocna poszlaka na to, że 10 kwietnia nie zdarzył się zwykły wypadek".
"Rzeczpospolita" dotarła do zdjęć, które na własny użytek zrobili członkowie ekipy archeologicznej, która jesienią 2010 r., kilka miesięcy po katastrofie rządowego Tu-154M w Smoleńsku. Jego celem nie było zebranie dowodów na potrzeby śledztwa. Ekipa archeologów miała uprzątnąć miejsce katastrofy.

Dokładność prac naukowców sprawiła, że znaleziono kawałki samolotu, których badanie mogłoby rozstrzygnąć część wątpliwości dotyczących przyczyn zniszczeń maszyny, a tym samym wyjaśnić przyczyny katastrofy. Materiał archeologów trafił jednak do Rosjan informuje dziennik.
Według Marka Poznańskiego, który brał udział w badaniach (dziś jest posłem Twojego Ruchu) wiele ze szczątków było "przetopionych". – Noszą charakterystyczne ślady rozerwania, wygięcia, niektóre były bardzo zdeformowane. Było widać, że działała na nie wysoka temperatura – opowiada.
– Komisja nie korzystała z materiału zgromadzonego przez archeologów – potwierdza "Rz" Maciej Lasek. Zebrane przez naukowców odłamki Rosjanie zgromadzili na smoleńskim lotnisku, podobnie jak inne elementy wraku, które leżą tam od dnia katastrofy. W 2012 r. mieli do nich dostęp polscy biegli, ale nie wiadomo, z ilu z nich podczas oględzin pobrano jakieś próbki. Prokuratura nie wyjaśnia też, jakim zostały poddane badaniom.

Brak głosów