Ludzie i człowieki

Obrazek użytkownika Krzysztof Ligęza
Kraj

Są fotele i taborety, pająki i ludzkie glisty, jest również rozprowadzający Andrzej „Must” Olechowski. Mamy zapałki i zapalniczki, Żydów i Eliasza Barbura, a także psie kupy, polskie barwy narodowe oraz Kubę Wojewódzkiego.

Zwykle nie brakuje nam – więc i w tej wyliczance nie może ich zabraknąć – ponadprzeciętnie inteligentnej grzywki Moniki Olejnik oraz zatroskanego długopisu Janiny Paradowskiej. Są także ludzie i ludziska, a nawet powiedzieć można, że ludzie i człowieki.
Żeby się ktoś nie zdziwił: tym razem będzie tylko o tej ostatniej kategorii. O politykach znaczy. I starczy tego wstępu, boć gdyby któryś szczawik przyniósł mi tak nieprzyzwoicie rozdęty lid, od zaraz nosiłby tylko pączki.

Zacznę od konstatacji, że dawno, dawno temu, elity miały ambicje, by kształtować opinię publiczną – co świadczyło o ich wielkości. Niestety. Jednych wystrzelali Niemcy, innych dorżnęli komuniści, niedobitki wzięły i spsiały, i dzisiaj zależy im wyłącznie na tym, by za opinią publiczną podążać. Co oznacza, że żadne z nich elity, a raczej dwunożne wyniki sondaży owinięte w medialny celofan.

OBCIACH NA CAŁĄ EUROPĘ

Powiem więcej, co się będę obcyndalał: człowieki rządzące Polską to nie politycy. To polityczni cwaniacy, chuligani, nalepiający rynsztokowe etykiety na codzienność bez oglądania się na fakty. Nie, źle powiedziałem: zgodnie z faktami, kreowanymi w norach specjalistów od czarnego pijaru. Ci ostatni bowiem wiedzą, co wynika im ze słupków: styl uprawiania polityki nic w tym kraju nie znaczy, a Polacy popierają przede wszystkim tych, którzy potrafią im wmówić swoje dobre intencje. No i, jak to ktoś ładnie ujął: „muszą popierać PO, bo inaczej wróci PiS i będzie obciach na całą Europę”.

I trzeba przyznać, to przedsięwzięcie idzie „elitom” jak z płatka. Kiedy nie można zaproponować niczego poza retoryką, ta musi wystarczyć – i wystarcza. W każdym razie skuteczności w zarządzaniu nastrojami społecznymi nie można im odmówić. Osób o skrajnie odmiennych poglądach nie dopuszcza się do udziału w mainstreamowym dyskursie publicznym, natomiast pozostali kształtują go w imieniu tych Polaków, którzy – a jakże – przeciwstawiają się „plądrowaniu walizek pasażerów podczas sztormu”. Czyli wszystkich prawych obywateli, no bo któż porządny chciałby zostać uznany za złodziejską hienę?

PREMIER – SPRYCIULA

Cóż to zresztą za dyskurs, skoro nie opiera się go na poglądach i opiniach, lecz na obelgach? Lecz te o niebo udatniej przemawiają do tłumu – ponieważ odwołują się do emocji. A zarządzanie zbiorowymi emocjami jest dużo prostsze niż skuteczne rozwiązywanie realnych problemów.

Co prawda każdych ośmiu na dziesięciu Polaków nie potrafi podać żadnego problemu, który ten rząd z powodzeniem rozwiązał (ciekawe, co podaje pozostała dwójka), tym niemniej jeszcze do niedawna naszego ukochanego Donalda Cudotwórcę lansowano na człowieka z sercem w dłoniach. Trzeba było zajrzeć głęboko w kulisy, by dostrzec w oczach premiera-spryciuli pytanie, kiedy to serce na nich ułożone stanie się wreszcie sercem wyrwanym Prawu i Sprawiedliwości.

KTO JEST TRUPEM

Inna sprawa, że Donald „Słońce Peru” Tusk ma teraz na głowie sprawy dalece ważniejsze, czyli Andrzeja „Must” Olechowskiego (a to wszak wielki człowiek jest) oraz perspektywę ogołocenia z marzeń o prezydenturze, nie wyłączając czarnego proroctwa całkowitego rozpłynięcia się w politycznym niebycie. Skoro padł rozkaz „bierz Tuska!” (a dokładnie taki rozkaz akurat padł, co Antoni Macierewicz zamknął celną uwagą: „Tusk jest trupem tylko jeszcze o tym nie wie”), jego czas najwyraźniej przeminął.

Nie szkodzi. Przytyk pod adresem elit pozostanie aktualny, podobnie jak stanowisko premiera. Zatem, kogo w telewizorze nam nie pokażą, trzeba wciąż i wciąż przypominać sobie i innym, że sława trwa pięć minut, za to hańba całe życie. I żaden sztukmistrz od public relations sobie z tym piętnem nie poradzi. Nawet z „Mustem” u boku.

 

Brak głosów