Więzienie, a więzienie

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Dzięki naszemu znakomitemu prawu i jeszcze znakomitszym jego przedstawicielom poznałem więzienia. To właśnie dzięki nim mam życie w ruinie, ale oni w swej skromności nie chcą sobie przypisać tych zasług. Ale nie o tym chciałem pisać.
W jakimkolwiek bym więzieniu nie był, w lekkim albo w tym zaliczanym do tych poważniejszych, zawsze mi towarzyszyła świadomość, że mogę w każdej chwili uciec. Teoretycznie. Bo nigdy nie próbowałem. No, bo strażnicy byli uzbrojeni i chociażby to skutecznie odstraszało, nie tylko mnie, przed podejmowaniem takich decyzji.
Kiedyś transportowano mnie z więzienia na badania. Kilkadziesiąt kilometrów. Samochód zatrzymał się w lesie na krótki postój. Strażnik powiedział do mnie, że mogę iść za potrzebą. Jeśli chcę. On mnie będzie miał na oku. I dotknął zacząco swojej strzelby, abym zrozumiał. Zrozumiałem. Jeśli jego celem było mnie wystraszenie to mu się udało. Bo trudno stać tyłem do broni o której wiadomo, że potrafi urwać dwie nogi z odległości 50 m. No, a palec potrafi czasami zadrżeć. I co wtedy? Nic się nie stało? A człowiek byłby już na zawsze znacząco niższy.
Czy w ogóle są takie więzienia, z których nie da się uciec? Niestety, ale są. I to takie, które nie mają nawet murów. Bo najgorsze nie są takie, z kamienia lub cegły, lecz z własnego, nieposłusznego ciała. I nie trzeba żadnych strażników. Bo i nie ma gdzie uciec.
Pewien pan po udarze chodził na rehabilitację. I się nie obijał. Czego efekty było widać. Dopóki nie dostał udaru następnego. Teraz jest rośliną. Czasami zdarza mi się słyszeć komentarze na ten temat. Jego kumpli: "I po chłopie. Nawet nie chce aby go leczono". Popieram.

Brak głosów