Szpital..Sala.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

  Na Sali, w szpitalu, było nas trzech: ja-krwiak, Pan Stachu-zawał móżdżka, „Policjant”- nie wiadomo co.

  „Policjant” kilka lat temu był naprawdę policjantem. Na służbie dostał udaru mózgu. Starał się o odszkodowanie,   ale szanse miał zerowe. Dopóki się w to nie wmieszały  Związki Zawodowe. Wedy już dostał pieniądze. Pół miliona. Teraz był kimś. Nie musiał czekać  lata na rehabilitację. A tak abstrahując—prędzej doczekał by się śmierci. Lub garbu.

  Żona „Policjanta” pracowała u mojego znajomego lekarza. Ordynatora. Była pielęgniarką. Lekarza poznałem w przychodni, gdy zacząłem się leczyć na nadciśnienie. W przychodni byłem tylko kilka razy. Potem już przychodziłem bezpośrednio do niego. Do szpitala. Był szefem komisji  lekarskiej przyznającej stopnie inwalidztwa. Dostałem. Pomógł mi też kiedyś dostać się na badania neurologiczne. Wiele mi pomógł.

  Jeszcze zanim złamałem nogę dostał w samochodzie udaru mózgu. I jakąś osobę potrącił na śmierć. Nie zdążyłem go wtedy odwiedzić. Zapytałem się więc teraz pielęgniarki co niego słychać. Zmarł rok temu na raka mózgu. Za późno wykryli. Jak to mówią, szewc chodzi bez butów.  

  Moim lekarzem prowadzącym była ta sama osoba  która była konsultantem sądowym w mojej sprawie. Za dużo więc na ten temat nie będę pisał. Wydaje mi się to jednak nieco dziwnym. Bo jak to jest, że normalna osoba może czegoś w prawie nie rozumieć, lecz jej to w żaden sposób nie usprawiedliwia. Związana z prawem-wie, lecz ma to w nosie, jeśli jej nie pasuje . Ma też świadomość, że nie poniesie żadnych konsekwencji. Bo przecież  kruk krukowi oka nie wykole.

  Zacząłem się leczyć dopiero po wyroku sądowym. Lecz lekarz sądowy autorytatywnie stwierdził, że z sądem nie ma  to nic wspólnego. Prokurator zaś dodał, że leczenie za kratami jest lepsze niż na wolności. Niepotrzebnie więc się rzucam. Proponuję przymknąć całe społeczeństwo. Przynajmniej będą mieli znakomite więzienne leczenie.

  Przez długi czas żyłem w świadomości, że po przyjeździe do szpitala dostałem jakiś zastrzyk po którym zasnąłem, a potem poczułem się lepiej, Błąd. Żadnego zastrzyku nie było. Straciłem przytomność i miałem drgawki. Lekarz mi powiedział, że sytuacja była poważna.

  Obudziłem się rano, ze świadomością, że dzieje się coś złego. Przez jakiś czas nie mogłem zlokalizować problemu. Ale w końcu znalazłem. Nie mogłem mówić.  To znaczy mówiłem, ale nie wiadomo po jakiemu. Chyba po „Chińsku”. Nikt mnie nie był w stanie zrozumieć. Inni się śmiali. Ja byłem zrozpaczony.

  Wieczorem odwiedził mnie kolega. Wtedy zadzwoniła dziewczyna. Musiałem go prosić o odebranie telefonu. Bo jak miałem z nią rozmawiać? Na migi? Uświadomiłem też sobie jak niewiele potrzeba, aby wpaść w sidła niemocy.

  Rano  przygotowywano mnie do nadchodzącego dnia. Majtano  w lewo i w prawo. Na wszystkie strony.  Stukałem kolanami i głową o ścianę. Całe szczęście, że przestałem już być człowiekiem. Byłem tylko inwalidą.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (9 głosów)