„Zielona Wyspa” czyli 36% Polaków nie stać na wizytę u lekarza w roku 2011.

Obrazek użytkownika 2-AM
Gospodarka

36% Polaków musiało w tym roku zrezygnować lub odłożyć planowaną wizytę u lekarza z powodów finansowych. W ciągu 3 lat nastąpiło prawie 3 krotne pogorszenie tego wskaźnika z 13% w 2009 r. do 36% w roku 2011.

To niewątpliwie prawdziwy i mierzalny „cud” rządów Donalda Tuska (LINK). 

Mowa jest oczywiście o wizycie prywatnej, na którą trzeba wyłożyć własną kasę (nie każdy bowiem ma „służbowy abonament medyczny”, w ramach którego uczęszcza do lekarza czy sieci placówek medycznych w formie bezgotówkowej). Oczywiście można cierpliwie czekać na wizytę w ramach ubezpieczenia NFZ (kosztuje ono co miesiąc bagatela 9% pensji brutto każdego pracownika) ale po pierwsze może się okazać, że wpierw pacjent „zejdzie” nim się doczeka na uzgodniony termin wizyty a ponadto może w ogóle się nie dostać ze względu na brak lekarzy w „państwowych” placówkach. Obecnie w pewnym dużymi mieście by dostać się do specjalisty (zgłoszenie z przełomu wrzesień/październik 2011) należy cierpliwie poczekać do stycznia 2012 i spróbować szczęścia w gigantycznej kolejce, w której ludzie stają przed niektórymi placówkami preferującymi ten sposób zapisu już przed 4 rano. Oczywiście ów wysiłek może być całkowicie nie trafiony gdy okaże się na początku roku, że jednak placówka medyczna do której zamierzaliśmy się udać nie podpisała jeszcze w styczniu kontraktu z NFZ. Skoro nie podpisała to i leczyć w ramach NFZ nie będzie bo kto jej zwróci koszta?

Dodatkowym problem są sytuacje gdy korzystamy z usług prywatnego lekarza/kliniki świadczącego kontrakt w ramach NFZ. Jeśli jesteśmy jego pacjentem i czekamy na kolejny termin wizyty kontrolnej możemy srogo się rozczarować. Wystarczy, że prywatna klinika nie podpisze np. w następnym roku kontraktu z NFZ lub też kontrakt wyczerpał się już w tym roku i nie ma wolnych terminów dla pacjentów NFZ. Jedyne co nam pozostaje w takiej sytuacji (zwłaszcza jeśli kończą nam się przepisane nam leki) to wyjąc portfel i wykupić wizytę prywatnie (często u tego samego lekarza). Z reguły nie trzeba czekać dłużej niż kilka dni co jest sporym postępem w porównaniu z oferta NFZ wynosząca często kilka miesięcy.

Jedyną alternatywą w takim przypadku jest prywatne/służbowe ubezpieczenie medyczne lub okazjonalne korzystanie z komercyjnych usług medycznych. Problem polega na tym, że po zapłaceniu 9% pensji jako składki NFZ (nie można dostać się do lekarza ale płacić trzeba) , prawie 20% pensji jako składki emerytalno rentowej ZUS+OFE (emerytury nie będzie bo ZUS jest bankrutem a OFE zostało okradzione przez państwo na rzecz ZUS), podatku PIT (idzie na autostrady budowane z lodu i piachu oraz na obsługę długu publicznego), podatków pośrednich takich jak VAT i akcyza (do budżetu krajowego i unijnego) i opłaceniu niezbędnych kosztów bytowych (czynsz, energia, gaz, jedzenie) na prywatnego lekarza po prostu najnormalniej brakuje pieniędzy. 

Kłania się tu słynna wypowiedź Stanisława Michałkiewicza, który parafrazował swego czasu twórców reformy NFZ ze sławetnej stajenki AWS (Akcja Wyborcza Solidarność i Jerzy Buzek), twierdząc że pieniądze pochodzące ze składki NFZ idą za pacjentem do owej służby zdrowia w takiej odległości, że pacjent/płatnik stracił z nimi absolutnie jakikolwiek kontakt wzrokowy. I to są właśnie skutki utraty owego „kontaktu” z naszymi pieniędzmi-składkami odbieranymi nam pod pretekstem ubezpieczenia zdrowotnego i „darmowej służby zdrowia”.

P.S.
Temat „medyczny” był przedmiotem jak się wydaje nadal aktualnych rozważań we wpisach:

„Rusza wymuszona „prywatyzacja” szpitali – geniusze w natarciu.

Idzie drożyzna w aptekach, czyli państwowy socjalizm w natarciu

Brak głosów